Grupa Samorządności Robotniczej

Frontem do "Frontu"!

Przyznajemy - od początku byliśmy krytyczni wobec inicjatywy "Czerwonego Salonu" powołania szerokiej koalicji organizacyjnej pod szyldem "Frontu Lewicy". W dniu 16 lutego jako jedyni odmówiliśmy wejścia do zawiązanej wówczas "grupy koordynacyjnej". Uważaliśmy bowiem, że inicjatywa "Czerwonego Salonu" wymaga głębszego przedyskutowania. Wtedy nie było na to czasu. Liczyliśmy zatem na dyskusję na otwartych spotkaniach "Frontu", do których, o ile nam wiadomo, nie doszło.

Nie czekając na pierwszy krok ze strony "grupy koordynacyjnej" zaproponowaliśmy, m.in. za pośrednictwem "Czerwonego Salonu", zorganizowanie dyskusji frontowych w ramach imprez towarzyszących obchodom 1 Maja (w dniach 1-3 maja). W odpowiedzi usłyszeliśmy, że taki cykl imprez przewidziany jest na 22 czerwca, przy okazji "Marszu antykapitalistycznego C22". W międzyczasie "Front" wydał jedną ulotkę ("Ręce precz od Kodeksu Pracy"), organizacyjnie zaś nie zaistniał ani 1 maja, ani 22 czerwca.

W tym kontekście odnotować należy marcową zapowiedź "Robotnika Śląskiego", że od 3 tegorocznego numeru stanie się on pismem pluralistycznym, nie związanym z żadną partią polityczną. Dotychczas "Robotnik Śląski" był jednoznacznie postrzegany jako sztandar PPS (Ikonowicza). Teraz stał się otwarty na "Front Lewicy". Ukazał się również pierwszomajowy zwiastun jego ogólnopolskiego wydania pod znamienną nazwą "Naprzód", równie otwarty, jak zapewnia redakcja, na środowiska lewicy pracowniczej.

Mimo stanowczych zapewnień, że pismo jest pluralistyczne, pierwszomajowy numer "Robotnika Śląskiego" odnotował w materiałach nadesłanych tylko "Deklarację Nurtu Radykalnego PPS" z 24 lutego b.r. Gros materiałów "Robotnika Śląskiego" i "Naprzodu" stanowią niezmiennie artykuły związane z Konfederacją Pracy i Stowarzyszeniem ATTAC.

Oba tytuły, "Robotnik Śląski", jak i nowopowstały "Naprzód", nie tylko historycznie (poprzez nazwy) są związane z tradycją PPS. Nie dziwi zatem deklaracja, że są to pisma socjalistyczne. Nawet jeśli nie organizacyjnie, to ideowo i programowo mieszczą się one w tej opcji.

Pociąga to za sobą określone konsekwencje. Nie sposób bowiem budować "Frontu Lewicy" wokół PPS - marginalizacja tej partii jest faktem. Nie chodzi tu tylko o rozpad organizacyjny. Istotna jest pustka programowa i ideowa - bezpłodność koncepcji polskich reformistów. Stąd konieczność nie tylko pogłębionej dyskusji na lewicy. Nie obędzie się także bez przewartościowań, zmiany priorytetów i, w konsekwencji, bez daleko idących przegrupowań organizacyjnych. W praktyce, przewartościowania takie są możliwe w ramach dyskusji i, co może ważniejsze, wspólnej walki. Szansą nowej jakościowo konsolidacji mogła być inicjatywa "Czerwonego Salonu", pod pewnymi jednak warunkami. Jeden z nich został już wcześniej przez nas wyartykułowany ("Przechodzimy do ofensywy!", s. 2). Warto go jednak powtórzyć:

"Docenimy wartość tej koncepcji, o ile zamierza ona organizować owe szerokie ruchy społeczne w interesie ludzi pracy, a nie wtapiać się w dowolne ruchy społeczne, mieszczące się w ramach kapitalizmu. Uważamy, że inicjatywa ta powinna od początku mieć wyraźnie antykapitalistyczny charakter, gdyż inaczej będzie zmierzać do zamknięcia się w obrębie reformowania tego systemu i sprowadzi się do produkowania petycji do władz i doradztwa.".

Dziś, kiedy już stało się oczywistym, że inicjatywa "Czerwonego Salonu" i Zbigniewa Kowalewskiego nie wypaliła, możemy pokusić się o analizę przyczyn tej klapy.

Po pierwsze, dla dwóch grup - "Nurtu Lewicy Rewolucyjnej" i "Pracowniczej Demokracji" - pomysł ten był nie na rękę. Obie grupy swoje nadzieje wiążą ze Stowarzyszeniem ATTAC, które, ich zdaniem, może stać się zalążkiem masowych ruchów społecznych, a przynajmniej poszerzyć bazę członkowską i organizacyjne oddziaływanie obu formacji. Po cóż zatem mnożyć inicjatywy, tym bardziej, że nie sposób ich ogarnąć organizacyjnie, choćby z braku czasu czy "kłopotów kadrowych"!

Po drugie, o ile my jesteśmy za wyraźnie propracowniczym i antykapitalistycznym charakterem ruchu, o tyle innym zależy na korzyściach doraźnych (przełamanie impasu, reagowanie na wyzwania chwili).

Przy brakach kadrowych i różnych priorytetach, każda grupka ma swój pomysł na przetrwanie; łatwo zatem rezygnuje z "mnożenia zer" i cudownych recept na sukces.

Kto dziś, poza pomysłodawcami, tęskni do martwo narodzonego pomysłu? W przewidywanym czasie wynik był zerowy. Może zabrakło rozgrzewki? Może brakuje dogrywki? Faktem jest, że gra skończona; gracze zeszli z boiska.

Po trzecie, naszym zdaniem, podziały idą w poprzek istniejących formacji lewicowych. Tak jakoś się składa, że tematyką pracowniczą, a tym bardziej klasowym podejściem do problemów tego świata i klasową odpowiedzią na wyzwania obecnego stadium kapitalizmu, zainteresowani są nieliczni. I to właśnie oni powinni szukać pól współpracy i impulsów dla rozwoju ruchu robotniczego.

Ostatecznie, kultywowanie własnych "kapliczek" nikomu się nie opłaca, chyba że ktoś sekciarstwo i partyjniactwo stawia ponad sprawę robotniczą.

Co zaś do frontu. Obstajemy przy tradycyjnym rozumieniu przez lewicę rewolucyjną tego pojęcia i taktyki. Jednolity front robotniczy, bo tylko o taki warto prowadzić boje, zakłada współdziałanie partii robotniczych, rewolucyjnych i reformistycznych, klasowych i nieklasowych. Front taki tworzony jest we właściwie pojętym interesie klasy robotniczej. W przypadku braku partii robotniczych (co ma miejsce w Polsce) front taki może być zaledwie drogowskazem ukierunkowującym działania grup odwołujących się do ideowych tradycji ruchu robotniczego.

Zgodnie z tą tradycją rozróżniamy taktykę jednolitofrontową od góry i od dołu. Odrzucając wszelkie naleciałości historyczne o charakterze subiektywnym i doraźnym, należy przyjąć, że jednolity front od góry zakłada porozumienie kierownictw organizacji w ramach wspólnych działań i wspólnej walki. Jednolity front od dołu stosowany jest wówczas, gdy porozumienie zostaje odrzucone, a sprawa wymaga jednoznacznego rozstrzygnięcia. W takiej sytuacji działania organizacji opowiadającej się za jednolitym frontem idą w kierunku mas i szeregów partyjnych organizacji uchylającej się od sojuszu. W imię jedności klasy robotniczej próbuje się przełamać dotychczasowy układ sił, paraliżujący działania hegemona, czyli klasowo rozumianego ruchu robotniczego.

W praktyce możliwe jest elastyczne stosowanie obu taktyk (jednolity front od góry, a jeśli to niemożliwe - jednolity front od dołu: porozumienia z regionalnymi i zakładowymi strukturami organizacji uchylającej się od współpracy). W konsekwencji, taktyka ta prowadzi do rozłamów, frond i, ostatecznie, zmiany układu sił. Zwycięzca zaczyna dominować i nadawać ton walce klasowej. Dziś jest to pustym frazesem, historyczną formułką. Po to, aby coś się zmieniło, należy puste formy wypełniać treścią. Bez programu zatem ani rusz. Wszelkim koncepcjom towarzyszy zawsze antykoncepcja. Oby monopol na nią miało kapitalistyczne państwo i przeciwnik klasowy.

A zatem: frontem do frontu!

Grupa Samorządności Robotniczej.

P.S. Możliwe są eksperymenty. Za takie należy przyjąć działania LCR, Militantu czy SWP w tzw. nowych ruchach społecznych. Rezultaty są jednak co najmniej dyskusyjne. Jesteśmy otwarci na dyskusję, ale praktyka ma głos rozstrzygający.

Póki co, działania te mącą tylko obraz, choć nie brak im dynamizmu wartego lepszej sprawy.

Eksperymenty są potrzebne i każdy ma do nich prawo. Odrzucamy jednak zasadę "kalki" - bezkrytycznego przenoszenia na grunt polski inicjatyw organizacji matkujących naszym domorosłym oponentom.

Warszawa, 6 lipca 2002 r.