Grupa Samorządności Robotniczej

Wyłom

(My wyłamujemy zamki i wyważamy drzwi frontowe)

 

W odpowiedzi na teksty:
Z.M. Kowalewskiego, „Zamki na lodzie; partie na papierze”
M. Ostrowskiej, „Tylnymi drzwiami do Frontu”

Zarzut rozbijactwa został nam postawiony przez oboje autorów. Pośrednio sformułowany przez Zbigniewa M. Kowalewskiego („grasują rozbijacze") nie został jednak przypisany do konkretnej organizacji. Że skierowany jest do nas, można wywnioskować z poprzedzającego zwołanie „Kongresu Lewicy" tekstu („Front Lewicy to jedyne wyjście"), gdzie ZMK przedstawił obszerną charakterystykę grupek lewicowych. Wśród różnych ocen tego zarzutu nie było. Pojawił się dopiero teraz.

Wprost zarzut o rozbijactwo formułuje natomiast Magdalena Ostrowska: „wskazywanie na rzekomo istniejące poziome podziały pomiędzy organizacjami (...) służy (...) jedynie rozbiciu tych skromnych grup, które istnieją". I dalej: „Budowanie nowego bytu politycznego od podstaw, czy też poprzez wyprowadzenie części działaczy z innych grup, nie jest pomysłem realnym", ale jest ponoć naszą alternatywą wobec pomysłu Frontu Lewicy. Biorąc pod uwagę, że ZMK również imputuje nam chęć tworzenia nowego bytu, można stwierdzić, że oba teksty są w tym miejscu zgodne. Trudno, żeby oboje autorzy mylili się tak zgodnie niezależnie od siebie.

Według ZMK chcemy drogą „na skróty" budować konsekwentną lewicową partię w opozycji do FL, tymczasem „przeciwstawianie sobie frontu i partii nie ma sensu".

Skąd te dedukcje? Opierając się na naszych sformułowaniach, można sądzić, że ZMK chodzi o: 1) hasło jednolitego frontu od dołu; 2) hasło: „podziały idą w poprzek"; 3) odrzucenie pomysłu FL w wydaniu zarówno ZMK, jak i MO.

Zatem podstawą oskarżeń o rozbijactwo jest założenie obojga autorów, że nieistniejąca GSR zamierza rozbijać FL i te „skromne grupy, które istnieją" po to, by tworzyć własną partię. Coś nieistniejącego chce rozbić coś innego, też nieistniejącego.

Jednak rozbijactwem mogłoby być również rozbijanie samej koncepcji czy idei Frontu. W takim kontekście każda próba dyskusji może być z góry zaklasyfikowana jako działalność rozbijacka. Do winy, jaką była (i jest) wola dyskutowania o koncepcji współdziałania (bezskutecznie od miesięcy), chętnie się przyznajemy. Teoretyczną podstawą „rozbijactwa" mogłaby być taktyka jednolitego frontu od dołu. Przyjrzyjmy się jej zatem nieco bliżej.

*

W latach 20. i 30. KPP stosowała taktykę jednolitofrontową i była z tego powodu oskarżana, przede wszystkim przez PPS, o rozbijactwo, niezależnie od tego, czy była to taktyka jednolitego frontu od góry czy od dołu. Wszystkie rozłamy, jakie miały miejsce w PPS od odzyskania przez Polskę niepodległości, były przez tę partię uznawane za działania rozbijackie komunistów („agentury komunistyczne" w PPS). Z taką oceną spotkały się zarówno odejście z PPS grupy Żarskiego i Maciejowskiej (1919 r.) po rozbiciu przez PPS Rad Delegatów Robotniczych, jak i późniejsze (1920-21) wyjście grup opozycyjnych z PPS pod przewodnictwem Jerzego Czeszejko-Sochackiego. Poważni badacze ruchu robotniczego nie potwierdzają tezy o „agenturalności" tych rozłamów do roku 1921, a w przypadkach późniejszych również podają poważne, wewnętrzne przyczyny zaistnienia takich frond. Faktem jest, że aby takie frondy mogły być skuteczne, przyczyny muszą być wystarczająco poważne. Rola KPP wobec PPS była różna w latach 20. i w latach 30., różna była też taktyka wobec PPS i innych partii robotniczych. W latach 30. KPP, w ramach taktyki jednolitofrontowej od dołu, inicjowała takie rozłamy. Nie mogłyby one jednak zaistnieć, gdyby nie było po temu warunków. Podstawowym warunkiem była oportunistyczna, zdradziecka, antyrewolucyjna i „państwowotwórcza" (wobec państwa kapitalistycznego) polityka PPS. W myśl doświadczeń historycznych można uznać, że taktyka jednolitego frontu od góry w II RP nie dała, w stosunku do PPS, żadnych rezultatów. Inaczej było z innymi partiami (Poalej Syjon, Bund czy organizacje mniejszości ukraińskiej i białoruskiej).

Postawa PPS spowodowała wyraźny regres na polu współpracy KPP z innymi partiami robotniczymi. Nic więc dziwnego, że PPS, której udział we wspieraniu rządu Piłsudskiego i działaniach państwowotwórczych był bezsporny, stała się główną oponentką KPP. To przeciwstawienie ukształtowało się jako podział na ruch rewolucyjny i reformistyczny. Należy podkreślić, dla przypomnienia, że to KPP była partią rewolucyjną, a PPS - nie tylko reformistyczną, ale i kontrrewolucyjną, a nie odwrotnie, jak to usiłują insynuować co poniektórzy polscy trockiści.

KPP przechodziła różne procesy konsolidacji partii (powstałej przecież z wielu nurtów), tzw. bolszewizacji, a następnie tzw. stalinizacji. Procesy te zachodziły opornie ze względu na tradycje partii i jej „pluralistyczne" korzenie.

Historycznie rzecz biorąc, można wiązać proces scaleniowy KPP z procesem tzw. bolszewizacji, jednak proces ten ma swoją polską specyfikę i wiele cech odrębnych w stosunku do swojego pierwowzoru (tj. partii bolszewickiej i procesów bolszewizacji Kominternu). Wynika to głównie z tradycji polskiego ruchu robotniczego, która była nie gorsza od tradycji partii bolszewickiej. Polski ruch robotniczy miał nawet pewne poczucie „wyższości" w stosunku do partii rosyjskiej (nazwiska jej działaczy były znane w międzynarodowym, głównie niemieckim i austriackim, ruchu robotniczym; pozycja R. Luksemburg była w tym ruchu poważniejsza od pozycji Lenina). Nie miał więc polski ruch kompleksów wobec partii bolszewickiej, jedynej, która przeprowadziła udaną rewolucję. Inne partie komunistyczne (za wyjątkiem bułgarskiej) takie kompleksy odczuwały.

Działacze tych partii tworzyli swoje partie komunistyczne po rozłamach z socjaldemokratami i dlatego uznawali bezsporny autorytet partii bolszewickiej. W przypadku KPRP, geneza była inna. Bazą tej partii była bowiem SDKPiL - odpowiednik SDPRR na terenie zaboru polskiego i litewskiego. SDKPiL była częścią partii ogólnokrajowej, ogólnorosyjskiej. Inne stały jednak przed nią problemy, inna wytworzyła się tradycja polityczna, nie zawsze pokrywająca się z tym, co było udziałem SDPRR (walki frakcyjne - bolszewicy i mienszewicy, konsolidatorzy z Trockim). W partii bolszewickiej głównym rozłamowcem był Lenin, oskarżony wówczas o rozbijactwo przez mienszewików.

KPRP powstała więc na bazie SDKPiL. Pod wpływem I wojny światowej i wydarzeń rewolucyjnych, do partii tej przyłączyła się cała PPS-Lewica. W latach 1918-1921 partia zwielokrotniła skład członkowski o ludzi niezorganizowanych oraz grupy rozłamowe z kształtującej się PPS. KPRP składała się więc z trzech nurtów nawiązujących wprost do swoich tradycji: nurtu socjaldemokratycznego, PPS-Lewicy i nurtu wywodzącego się wprost z PPS.

Większość działaczy krajowych rekrutowała się z takich czy innych odłamów PPS oraz grup rozłamowych z partii robotniczych mniejszości narodowych i robotniczych działaczy stowarzyszeń i związków. Proces scalania partii zakończył się w 1921 r. tak w Polsce, jak i w Kominternie. Późniejsze frondy miały ograniczony charakter i nie wywierały istotnego wpływu na politykę partii. Po 1921 r., po ostatecznym ukształtowaniu się granic Polski, tworzą się dwie sekcje autonomiczne partii - KPZU i KPZB.

Po okresie scaleniowym KPP prowadzi bardzo ofensywną politykę. Powoływanie przybudówek i próby zalegalizowania działalności (Związek Proletariatu Miast i Wsi) pozwalały tej partii na prowadzenie polityki jednolitofrontowej w stosunku do partii mniejszości narodowych (Białoruska Włościańsko-Robotnicza Hromada, Sel-Rob-Lewica). W obu wypadkach polityka jednolitofrontowa w drugiej połowie lat 20. przyniosła rewelacyjne rezultaty - „Hromada" staje się największą partią rewolucyjną (ponad 100 tys. członków; Sel-Rob - ok. 30 tys).Również w ruchu związkowym KPP posiada poważne wpływy. Powstałe później „czerwone związki zawodowe" (z Gomułką na czele) liczyły 80 tys. członków.

Historycy ruchu robotniczego prowadzą spory, szufladkują i periodyzują, ale jedno jest jasne: KPP, mimo błędów i doktrynerstwa co poniektórych polityków (przykładem takiego doktrynerstwa i uproszczeń była „teoria" socjalfaszyzmu), do końca lat 20. odnosiła ogromne sukcesy i tylko zderzenie z aparatem przemocy państwa kapitalistycznego było w stanie zapobiec rewolucji. Państwo stosowało brutalną przemoc w sposób masowy, zarówno w stosunku do komunistów, jak i do mniejszości narodowych. Sama KPP była nielegalna, a w ramach faszyzacji kraju zdelegalizowano i rozbito również jej sojuszników (NPCh) oraz partie mniejszości narodowych („Hromada", Sel-Rob i inne), delegalizowano też „skomunizowane" związki zawodowe.

Taktyka jednolitofrontowa w Polsce, w latach 20., mimo niedociągnięć, była wyjątkowo skuteczna. Oceny Trockiego, dotyczące taktyki jednolitofrontowej w Niemczech, nie przekładają się ani wprost, ani pośrednio na sytuację w polskim ruchu robotniczym. Zatem uwagi ZMK („Trocki obrócił (...) w perzynę całą tę teorię o jednolitym froncie od dołu, wykazując, że to bzdura wymyślona przy biurku przez biurokratów kominternowskich, że służyła ona kierownictwu KPD za listek figowy odmowy prowadzenia jednolitego frontu wobec SPD i że utorowała drogę faszyzmowi. Trocki dowiódł w tych pismach, że prawdziwy jednolity front może być tylko od góry i od dołu jednocześnie.") nie przekładają się wprost na taktykę jednolitego frontu w Polsce, a mają charakter doraźny i służą dwóm celom: 1) wynikają z walk frakcyjnych w partii bolszewickiej (opozycja wobec Stalina); 2) są argumentem na rzecz walki z faszyzmem i taktyki w obliczu groźby faszyzmu. Inne były postępy faszyzmu w Niemczech, inne w Polsce!!!

To, że wywody Trockiego mają charakter doraźny nie jest tylko naszym przekonaniem. Tak twierdzi również Lutte Ouvriere. Do dziś partia ta jednoznacznie odrzuca całościowo taktykę jednolitofrontową.

Reasumując, w sporze między nami a ZMK widoczna jest zatem zasadnicza różnica w kwestiach taktycznych. To, co ZMK odrzuca jako „licealne" doświadczenia, my uznajemy za sprawdzoną i skuteczną tradycję polskiego ruchu robotniczego. To, co ZMK nazywa wypocinami kominternowskich aparatczyków, my uważamy za doświadczenia i osiągnięcia polskiego rewolucyjnego ruchu robotniczego. Uwłaczające są, naszym zdaniem, argumenty i styl polemiki Zbigniewa Kowalewskiego.

Przyjmując nawet, że taktyka jednolitego frontu od dołu zawierała w praktyce elementy rozbijackie, uważamy, że jest to sprawdzona taktyka polskiego ruchu robotniczego i taką pozostanie. KPP, mimo licznych błędów, doktrynerstwa i wyraźnych negatywnych efektów stalinizacji, do końca pozostała partią rewolucyjną. Stąd nieprzypadkowe są represje w stosunku do KPP prowadzone przez aparat państwowy Stalina. Te represje zapoczątkowały uderzenia w działaczy „przybudówek" i sekcji autonomicznych KPP. Pierwszym krajowym działaczem rewolucyjnym, który trafił do więzienia był poseł i przywódca NPCh, dawny piłsudczyk i legionista, Sylwester Wojewódzki, uwięziony przez Stalina pod koniec lat 20. Następne represje dotknęły KPZU i KPZB. Obie partie cieszyły się autonomią w KPP i były powiązane nie tylko z nią, ale i z partiami komunistycznymi radzieckich republik Ukrainy i Białorusi. Stąd te represje.

Kolejne uderzenie spadło na polskich komunistów na początku lat 30. W 1933 r. został aresztowany i popełnił samobójstwo przedstawiciel KPP w Międzynarodówce Komunistycznej (typowy aparatczyk - jak by się wyraził ZMK), Jerzy Czeszejko-Sochacki, ostrzegając w ten sposób partię przed grożącym jej niebezpieczeństwem. Ostrzeżenie to spotęgowały kolejne samobójstwa polskich rewolucjonistów. Protestując śmiercią samobójczą zginął wybitny działacz rewolucyjny, robotnik z „Czerwonego Zagłębia", aktywny w Radach Delegatów Robotniczych - Leon Purman (1934 r.) Lepszych przykładów ideowości polskich komunistów nie trzeba.

W wyniku tych samobójstw, na kilka lat wstrzymane zostały represje wobec KPP. Kolejna fala represji wynikała również z walk frakcyjnych w Rosji (druga połowa lat 30.).

Likwidacja partii została odroczona o kilka lat, jednak jej aparat pod przywództwem Juliana Leńskiego nie potrafił wyciągnąć wniosków ze śmiertelnego zagrożenia. Większość aktywu (do „trzeciego garnituru") została wymordowana przez Stalina. KPP była zakazana do końca PRL. Nie przypadkiem w Polsce Ludowej powstała PPR, a później PZPR, a działacze odwołujący się do tradycji rewolucyjnych i internacjonalistycznych byli represjonowani natychmiast po wkroczeniu oddziałów radzieckich w 1944 r. Nie byli oni represjonowani za poglądy trockistowskie, lecz za chęć nawiązania do tradycji KPP-owskich. (zob. „W dymach czarnych budzi się Łódź. Z dziejów łódzkiego ruchu robotniczego 1882-1948", Wyd. Łódzkie 1985).

Marginalny charakter trockizmu w II RP jest faktem. Nie zmienią tego żadne „tendencyjnie słuszne" opracowania. Nie odwołujemy się zatem do tradycji historycznych polskiego trockizmu. Uważamy, że są one miałkie w stosunku do tradycji rewolucyjnego ruchu robotniczego II RP.

Jest więc istotna różnica tak w tradycji, do jakiej się odwołujemy, jak i w taktyce wynikającej z tej tradycji. Nie ma sensu tuszować ich za pomocą lekceważącego i aroganckiego dyskursu, jakim popisał się ZMK. Zamierzamy odwoływać się do tradycji polskiego ruchu rewolucyjnego wywodzącego się z rewolucyjnej tradycji PPS-owskiej wszystkich odłamów, SDKPiL oraz partii mniejszości narodowych.

„Sztab" polskiej rewolucji znajdował się w Sejmie (druga połowa lat 20.). To tam posłowie i działacze rewolucyjni uzgadniali rzeczywistą taktykę jednolitofrontową i prowadzili robotę rewolucyjną. Nie przypadkiem w Sejmie i w organizacjach legalnych i półlegalnych znaleźli się najwybitniejsi polscy rewolucjoniści (S. Wojewódzki - NPCh; B. Taraszkiewicz - „Hromada" i K. Walnyćky - Sel-Rob) oraz cały aktyw krajowy KPP, który tam pracował dla rewolucji zamiast prowadzić jałowe walki frakcyjne.

O skuteczności tej roboty rewolucyjnej świadczy skala represji. O skali represji wobec polskich trockistów szkoda nawet mówić. Marginesem policja zajmowała się jedynie sporadycznie.

Powstanie IV Międzynarodówki miało miejsce po likwidacji KPP i od tej chwili zaczyna się naprawdę istotna, zorganizowana tradycja ruchu trockistowskiego w skali alternatywnej wobec Kominternu. Warto wspomnieć, że polscy działacze trockistowscy wówczas opowiedzieli się przeciwko powstaniu IV Międzynarodówki.

Uważamy, że tradycje IV Międzynarodówki są i naszymi tradycjami, podobnie jak tradycje polskiego ruchu robotniczego. Nawiązujemy organicznie, choć krytycznie, do tradycji polskiego i, poprzez SDKPiL, rosyjskiego ruchu rewolucyjnego.

To, oczywiście, zupełnie coś innego niż zabawy w kalkomanię, w proponowanie polskim organizacjom rozwiązań francuskich, szkockich, „europejskich" czy latynoamerykańskich. Uważamy za jałowe przenoszenie do polskiego jadłospisu różnych ślimaków, małż i innego robactwa, które chce nam serwować ZMK i jemu podobni działacze. Nie mogą się oni nawet odnaleźć wśród swych ukochanych „nowych ruchów społecznych", albowiem Polsce, póki co, obca jest mentalność „społeczeństwa obywatelskiego". Konkwistadorskie zapędy do traktowania Polski jako politycznej „ziemi niczyjej", a rodzimych działaczy jak tubylców, których można otumanić świecidełkami i tanimi perkalikami mogą, mimo całej śmieszności, mieć poważne skutki uboczne. Jednym z nich jest niemożność zjednoczenia lewicy ze względu na rywalizację na owej „ziemi niczyjej" „grasujących" emisariuszy różnych Międzynarodówek

Elastyczne stosowanie taktyk jednolitego frontu zakłada również jednoczesne ich stosowanie. Nie znaczy to jednak, że jednocześnie stosuje się obie taktyki oddziałując na jedną organizację, choć i takie sytuacje są znane. Częstokroć stosuje się je równolegle, gdy partia rewolucyjna działa na szereg różnorodnych organizacji. W praktyce (mimo doktrynerskich wytycznych Kominternu) w KPP stosowano wszelkie możliwe modyfikacje. Wraz z postępem stalinizacji zaczęły dominować już tylko metody „jedynie słuszne", wkrótce przechodzące zresztą od jednolitego frontu robotniczego do frontów ludowych i narodowych, które, zgodnie z wytycznymi Stalina, stały się jedynie słuszną metodą zwalczania faszyzmu. Sprowadziły się one w gruncie rzeczy do zawieszenia walk klasowych w obliczu groźby faszyzmu.

A tak swoją drogą, w ramach jakiego frontu LCR wezwał Francuzów do manifestacji antyfaszystowskich i antylepenowskich, a następnie do głosowania na przedstawiciela prawicy, Chiraca? Kto nas poucza?! Jakąż to partię zamierza teraz budować LCR w sytuacji podwojenia podczas kampanii prezydenckiej składu członkowskiego niemal o 100% (2 tys. nowego zaciągu - czyżby to był tzw. zaciąg leninowski?). Kto w ten sposób buduje partię rewolucyjną w tzw. dołku - totalne zwycięstwo prawicy w wyborach parlamentarnych? Odpowiedź jest prosta. Ma to być partia pluralistyczna. Nie dziwi nas zatem odmowa Lutte Ouvričre udziału w tej inicjatywie. Recepta LCR ma podobno charakter uniwersalny. Stosuje się również do Polski - tak twierdzi ZMK. Zamiast konkretnych historycznych propozycji mamy uniwersalne rozwiązanie godne XXI wieku!

Nie twierdzimy, że propozycje LCR wywodzą się wprost z tradycji stalinowskich (frontów ludowych czy narodowych). Jesteśmy pewni, że ani Militant, ani LCR nie zamierzają zawiesić walk klasowych, a jedynie próbują przezwyciężyć regres i demobilizację, cofanie się lewicy na każdym kroku.

W Wielkiej Brytanii, po przesunięciu się Partii Pracy ku liberalizmowi, pojawiło się miejsce dla nowej partii socjalistycznej. Wzór Szkockiej Partii Socjalistycznej jest jednak mocno dyskusyjny, nie przyjął się nawet w całej Wielkiej Brytanii. Będziemy uważnie przyglądać się takim eksperymentom. Propozycja francuska (LCR), oparta skądinąd na szkockiej, ma jednak podobno uniwersalny charakter i to jest już, naszym zdaniem, poważne nadużycie.

Nieobecność polityczna i organizacyjna konsekwentnej i rewolucyjnej lewicy w Polsce jest faktem. Nie odmieni tego nawoływanie do sojuszu istniejących grup, Frontu Lewicy, ani innych tego typu inicjatyw. Potrzebne jest wyczucie, jakie formy organizacyjne wynikają z założonego celu i aktualnego etapu walki, z konkretnej sytuacji politycznej, a nie błyskotliwe inicjatywy żywcem przenoszone z Zachodu. Szeroki horyzont, współpraca, dzielenie się doświadczeniem - tak, ale tworzenie rozdzieranych własnymi problemami organizacji - to obłęd!

Doktrynerstwo i kultywowanie własnych kapliczek to tylko dwa spośród grzechów głównych trockistowskich emisariuszy w Polsce. W swym zadufaniu uważają oni, że dziś, bardziej niż kiedykolwiek, Polska pozostaje 20 lat za ich macierzystymi krajami.

Nie chodzi nam zatem o rozbijanie małych grup czy o arbitralne rozstrzygnięcia kto ma rację. Nie uzurpujemy sobie praw sędziowskich, co nam zarzuca Magda Ostrowska, jednak nie damy sobie odebrać prawa do dokonywania własnych osądów, do których zresztą ma prawo każdy, jak i do wyciągania wniosków, również organizacyjnych. A że na bezrybiu i rak ryba... My postulujemy jednak zarybianie, a nie rakotwórcze przerzuty przez granicę. Odrzucamy zarówno „rakotwórcze" stanowisko ZMK, jak i takąż rakotwórczą tradycję stalinizmu, niemniej nigdy nie odżegnamy się od wielonarodowościowej tradycji polskiego ruchu rewolucyjnego i wara Kowalewskiemu od domniemanych aparatczyków! Przy nich „rewolucjonista" Kowalewski jest zaledwie karzełkiem. Nie sądzimy, by tradycje te były do odrzucenia przez szeroko pojęty ruch rewolucyjny. To, co robią polscy trockiści jest hańbą, którą trzeba wypalić wspólną walką. I do takiej wspólnej walki wzywamy w myśl taktyki jednolitego frontu robotniczego od góry, a jeśli zajdzie taka potrzeba - i od dołu!

*

Faktem jest, że to nie my rozbijamy organizacje lewicowe w Polsce. To LCR i Zjednoczony Sekretariat rozbił pierwszą naszą formację, Grupę Samorządności Robotniczej, w okresie stanu wojennego, przedkładając nad wspólną walkę kolportaż „Inprekoru" i wysławianie rzekomo rewolucyjnych tradycji UPA. Czym zakończyła się ta zabawa, dobrze wiemy. Wówczas koledzy z redakcji „Inprekoru" (w tym ZMK) zarzucali nam, ni mniej, ni więcej, jak sekciarstwo. Kiedy wyszliśmy z inicjatywą GIPR (Grupy Inicjatywnej Partii Robotniczej), dziś ocenianą przez ZMK jako „ruch w nieodpowiedniej sytuacji", ten sam ZMK uznał, że łączenie NLR z naszą inicjatywą byłoby mnożeniem zer. Niech się więc może nie dziwi tak bardzo, że dziś o wiele większe organizacje odrzucają na arenie międzynarodowej inicjatywę LCR używając podobnych argumentów. Licząca 3 tys. członków Lutte Ouvriere uważa, że łączenie się z LCR, na warunkach LCR, byłoby mnożeniem zer.

Dla ZMK inicjatywa GIPR była mnożeniem zer, natomiast nasze wystąpienie z GIPR (po trzech latach bezowocnych działań na rzecz powołania partii robotniczej, przy pełnej obstrukcji ZMK i NLR) dla innej organizacji trockistowskiej, z którą tę inicjatywę podjęliśmy (LIT CI - moreniści), było przejawem likwidatorstwa. Jak z tego wynika, o ile my możemy być ignorantami, którzy nie czytają Trockiego z należnym mu nabożeństwem, rozbieżności w kwestii taktyki mogą się bardzo różnić w przypadku różnych organizacji trockistowskich, a ich przecież o ignorancję oskarżyć nie sposób. Dlatego może przydałoby się ZMK nieco więcej pokory wobec faktów i mniej zadufania, dla którego nie ma podstaw.

Emisariusze spod znaku LCR zapewniali nas, nie raz i nie dwa, że rewolucjonizować masy należy poprzez stworzenie w Polsce nowej partii socjalistycznej lub przez odwołanie się do tradycji PPS, ale tej z okresu WRN i II wojny światowej. Zatem, trzeba w Polsce budować partię socjalistyczną - inicjatywę tę od początku popierali trockiści (patrz „Inprekor" i działalność NLR w PPS-Rewolucja Demokratyczna lub w obecnej, póki co, PPS). Do dziś nie wiemy, czy koledzy - Dariusz Zalega (z „Robotnika Śląskiego") i ZMK wystąpili wreszcie z tej „rozsypującej się" partii. Nie wiemy też, do której to Międzynarodówki Piotr Ikonowicz zapisał swoją PPS i na jakiej podstawie.

Koledzy współpracujący z LCR i tym bardziej jej członkowie powinni rozliczyć się z linii partii, która już po wprowadzeniu stanu wojennego popierała „linię fabryk" Władysława Frasyniuka, strategię czy taktykę obliczoną na „strajk generalny". ZMK powinien też rozliczyć się ze swych „genialnych", wręcz „rewolucyjnych", koncepcji ogólnopolskiego strajku czynnego. Zgłaszanie takich postulatów, gdy nie istnieje konsekwentna partia robotnicza, przystoi raczej anarchistom, a nie działaczom odwołującym się do marksizmu i zorganizowanej tradycji ruchu rewolucyjnego.

Redakcja polskiego wydania „Inprekoru" (w tym ZMK) powinna rozliczyć się z popierania, aż do Okrągłego Stołu", działaczy KOR jako ideowych, polskich socjalistów - A. Michnika i J. Kuronia, mimo że obaj ci działacze już dawno odżegnali się od związków z konsekwentną polską lewicą.

Organizacje trockistowskie powinny również przyznać się do popełnienia zasadniczych błędów w ocenie polskiego Sierpnia '80. Uznanie wydarzeń 1980-81 r. za „rewolucję polityczną" czy „Rewolucję" było grubym uproszczeniem. Fakt, że protest robotniczy, który zakwestionował pozycję biurokracji w Polsce i na arenie międzynarodowej miał charakter polityczny i był ruchem postępowym. Ale począwszy od stanu wojennego ruch ten zmieniał konsekwentnie swoje oblicze przesuwając się na prawo, dochodząc do form skrajnie klerykalnych, nacjonalistycznych i kontrrewolucyjnych. Pomoc w przeciwstawieniu się tej tendencji była wówczas bardzo pożądana. Zamiast niej, emisariusze Zjednoczonego Sekretariatu zwalczali małe grupki opozycji wobec rekapitalizacji pod hasłem walki ze stalinizmem i sekciarstwem. Mieli ambicje przyssania się tam, gdzie o wiele potężniejsze siły miały wpływ na decyzje w skali makro, choćby i były to decyzje zmierzające do zmiany ustroju na kapitalistyczny. Czy to wiara w „determinizm historyczny", czy śmieszne i żałosne przekonanie o swoim sprycie i zdolnościach organizacyjnych, które wystarczą do zmanipulowania potężnego prądu wyzwalającej się w Polsce żądzy akumulacji pierwotnej? Jak by nie było, ZMK ma swój doniosły udział w skutecznym storpedowaniu prób oporu wobec takiego rozwoju wypadków w Polsce. Przecież nie będzie popierał sekciarskich zer.

Okrągły Stół był już przejawem kontrrewolucji, którą był w stanie zauważyć nawet Zjednoczony Sekretariat. Porozumienia Okrągłego Stołu mają swój początek także i w 1980 r. Odnajdujemy go w działalności „prawdziwych Polaków" oraz koryfeuszy i heraldów „polskiej drogi do normalności", czyli do kapitalizmu. Kiedy my, w stanie wojennym i po Okrągłym Stole, wzywaliśmy do obrony zdobyczy robotniczych, występując przeciwko prywatyzacji i rekapitalizacji, koledzy z LCR wieszczyli światową rewolucję. Ernest Mandel, który gościł w Polsce przejazdem, entuzjazmował się upadkiem muru berlińskiego, zaś nasze krytyczne uwagi na temat przewidywanej ewolucji zjednoczonych Niemiec były w jego oczach tylko przejawem podnoszącego łeb stalinizmu. Taki zarzut nie był niczym nowym. Używała go również SWP, która już po Okrągłym Stole powołała w Polsce organizację pod nazwą „Solidarność Socjalistyczna", dzięki czemu rozminęła się z rzeczywistością już na starcie.

My wówczas głosiliśmy, że podziały idą w poprzek. I rzeczywiście, GSR redagowała wtedy dwa pisma związkowe o charakterze regionalnym: „W poprzek" (pismo Warszawskiego Porozumienia Związków Zawodowych, struktura OPZZ) oraz „Kurier Mazowsze" (pismo Solidarności Regionu Mazowsze). W praktyce dawaliśmy dowody trafności naszych ocen. Kres tym działaniom (a jakże, rozbijackim!) położyło dopiero wejście zjednoczonej PPS i OPZZ w sojusz wyborczy SLD i jednoczesne stworzenie przez prawicę, wespół z „Solidarnością" - Akcji Wyborczej „Solidarność". Przegrały na tym przede wszystkim związki zawodowe.

Ten nowy podział mapy politycznej zachwiał naszą pozycją w ruchu związkowym. Przewodniczący Regionu Mazowsze zlikwidował redakcję „Kuriera Mazowsze". Mogło tak się stać tylko w sytuacji, gdy PPS, wielka nadzieja LCR, weszła w sojusz wyborczy SLD jednocześnie rozbijając i skazując pozostałe grupy lewicowe na klęskę w strukturach „Solidarności". Ale co kogo obchodzą małe grupy.

Dla ówczesnego przewodniczącego Regionu Mazowsze nie było różnicy między PPS a innymi grupami lewicowymi. Jego łaskę stracił nawet dotychczasowy guru ekonomiczny, Ryszard Bugaj z „Solidarności Pracy". Z pracą w Regionie Mazowsze musiał pożegnać się również Cezary Miżejewski.

Kolejny zwrot na prawo został dokonany, jak widać, nie bez pomocy PPS. Za ten zwrot ponosi także odpowiedzialność Piotr Ikonowicz, który wraz z Aleksandrem Kwaśniewskim był pomysłodawcą tej koncepcji.

Zejście PPS ze sceny politycznej po dwóch kadencjach parlamentarnych jest krachem tej partii (patrz „Ostatni gasi światło"). Cieszymy się, że ZMK doszedł do podobnych wniosków i to jest niewątpliwą wartością jego artykułu. Jesteśmy przekonani, że ZMK doszedł do tego wniosku pod wpływem własnych doświadczeń, a nie naszych argumentów. Cóż, niektórzy uczą się tylko na własnych błędach, dobrze że w ogóle się uczą. Może gdyby się do nich przyznawali, uczyliby się szybciej.

Niemniej dopiero dziś, w swoim paszkwilu na nas, ZMK pisze, że „wydawało się, że taką partią będzie PPS, ale się nią nie stała". Wydawało się jemu i jemu podobnym. Kończąc akapit o PPS, ZMK pisze jednak: „Zależność polityczna od SLD sytuowała PPS na lewym skrzydle dominującego układu politycznego, a nie na lewo od niego. Dlatego PPS nie stworzyła i nie mogła stworzyć klasowej alternatywy lewicowej". Skoro nie mogła, to dlaczego się Kowalewskiemu wydawało? Polak mądry po szkodzie, i dzięki Bogu, bo przecież nie dzięki LCR.

Dla nas, podobnie jak dla ZMK „nie ulega wątpliwości, że na morale polskiej lewicy radykalnej wpływ wywarło to, co się stało z PPS - fiasko obu kampanii wyborczych, a jeszcze bardziej ostry, bodaj nieuleczalny kryzys, rozkład i upadek tej partii". W przeciwieństwie do ZMK uważamy, że dobrze się stało. Nie ma bowiem miejsca na nowej mapie politycznej dla PPS i dla reformizmu. Partie reformistyczne bowiem, na tym etapie, tu i teraz w Polsce, budują obiektywnie kapitalizm, aby mieć co reformować za 20 lat.

Teraz ZMK zgadza się, choć za nic w świecie się do tego nie przyzna, z naszą oceną sytuacji, że w miejscu PPS wytworzyła się pustka - brak klasowej alternatywy lewicowej. Niczym innym jest bowiem stwierdzenie: „Trzeba zaradzić tej dramatycznej sytuacji i jest to zadanie, które należy koniecznie wykonać jak najszybciej, bo walka klasowa nie będzie czekała ze swoim rozwojem na powstanie takiego ruchu. Im bardziej będzie narastała, tym bardziej dramatyczny będzie brak jakiejkolwiek lewicowej, klasowej alternatywy politycznej i tym łatwiej walka ta, pozostawiona swojej żywiołowości, będzie szła w rozsypkę i wypalała się bezpłodnie lub będzie sprowadzana na manowce przez klasowo obce siły polityczne".

Gdzie, przy takiej ocenie, miejsce na krokodyle łzy z powodu naszego „rozbijania" koncepcji Frontu Lewicy w wydaniu pierwotnym Czerwonego Salonu, gdzie luźne dywagacje na temat reformistycznych recept, z których najradykalniejszym jest postulat opodatkowania międzynarodowych transakcji finansowych, miałyby stanowić co? klasową alternatywę?

Zgadzamy się również z ZMK, że „polskiej klasie robotniczej i pracującej potrzebna jest, i to jak najszybciej, społecznie wiarygodna (choćby na początku wiarygodna dla stosunkowo niewielkiej, ale liczącej się mniejszości tej klasy i je obiektywnych sojuszników) lewicowa alternatywa polityczna - antykapitalistyczna i socjalistyczna". Taki był właśnie nasz warunek poparcia dla FL. Już w pierwszym artykule („Przechodzimy do ofensywy!") piszemy: „Rozpad PPS skutkuje zmianą układu sił wśród grup lewicy pozaparlamentarnej, które dotychczas swoją tożsamość w zasadniczym stopniu określały w odniesieniu do tej partii. (...) Ta sytuacja prowadzi wprost do ostatecznej marginalizacji PPS i dalszego rozczłonkowania grup lewicowych (podziały, rozłamy, animozje personalne, wszechobejmujące partyjniactwo - kultywowanie własnych kapliczek). Aby przełamać ten trend należy, naszym zdaniem, podnieść poprzeczkę na znacznie wyższy poziom, tzn. należy się podjąć budowy konsekwentnie lewicowej partii." Podjąć, nie znaczy powołać, tak jak nie będzie stworzeniem FL zwołanie „Kongresu Lewicy". Dwie koncepcje FL, o których pisze MO, znajdują zapewne swój wyraz w dwóch różnych funkcjonujących nazwach tego, co się odbyło 16 lutego - Kongres czy konferencja.

Doceniliśmy również inicjatywę CHEs i ZMK: „Próbą odpowiedzi na sytuację w Polsce są działania konsolidacyjne wokół haseł nośnych i żywotnych dla świata pracy, zainicjowane przez witrynę internetową „Czerwony Salon" (entuzjastycznie wsparte [kto pisze, że inicjowane? - przyp. nasz] przez Zbigniewa Kowalewskiego. (...) Doceniamy wartość tej koncepcji, o ile zamierza ona organizować owe szerokie ruchy społeczne w interesie ludzi pracy, a nie wtapiać się w dowolne ruchy społeczne, mieszczące się w ramach kapitalizmu".

Cieszymy się, że obecnie (tj. 18 lipca, w dniu ukazania się jego artykułu) ZMK podkreśla, że potrzebna jest lewicowa alternatywa polityczna - antykapitalistyczna i socjalistyczna. Trudno byłoby udowodnić, że 16 lutego FL przybrał taki charakter. Ale wtedy byliśmy, jak to ujął ZMK, „w dołku". Przyjęto wówczas ów „dołujący", wspólny mianownik po to, aby tylko zaistniała wspólna sprawa, czyli FL. Prawdą jest bowiem, że 16 lutego inicjatywy CHEs i ZMK zlały się w jedno. To właśnie ZMK powitał z entuzjazmem inicjatywę CHEs i w artykule „Front Lewicy to jedyne wyjście" zawarł podstawowe oceny bieżącej sytuacji. I do tej właśnie wspólnej inicjatywy odnosimy się w naszych artykułach. Jak słusznie zauważa MO, nie mieliśmy wiedzy dotyczącej wcześniejszych koncepcji, nie jesteśmy zresztą historiografami CHEs. Nie interesuje nas czas zaprzeszły niedokonany. Wartością, którą doceniliśmy i do której się ustosunkowaliśmy była właśnie ta wspólna inicjatywa z jej zaletami i wadami. Tych ostatnich wówczas nie brakowało. To, że inicjatywa nie miała wówczas charakteru antykapitalistycznego, a mieściła się w pełni w tradycyjnym reformizmie, wyczytać można nie tylko z tekstów ZMK czy MO („Wierzę w <>"), czy też w apelach CHEs. Świadczył o tym również skład uczestników omawianego forum. Cóż bowiem wspólnego z kursem na socjalizm mają zaproszeni (obecni i nieobecni) goście. Konferencja miała hasło: „Na lewo od SLD". W rozdzielniku znalazły się wszystkie odłamy PPS. I cóż to za argument, że MO nie chciała rozbijać PPS? Faktem, że na spotkaniu głos zabrał tylko przedstawiciel NR PPS (Robert Seremento). Inni członkowie PPS, np. redakcja „Robotnika Śląskiego" czy szeregowy członek PPS, Zbigniew Kowalewski, zabierali głos wyłącznie we własnym imieniu (rozbijacze?) Byli też tacy, którzy głosu w ogóle nie zabrali i wyszli z obrad, co z Prezydium odpowiednio skomentował Marek Gański.

Zaproszeni koledzy z FMUP odrzucili skutecznie pomysł kampanii przeciwko wejściu Polski do UE, gdyż był to na wstępie pomysł ograniczający ich przystąpienie do koalicji. Za pomysłem tym byli natomiast działacze Pracowniczej Demokracji, NLR, Ofensywy Antykapitalistycznej i my. I co z tego? We wszelkich próbach łączenia się na zasadach nie programowych, tempo marszu narzucają maruderzy.

PD, NLR i OA z sympatią przyjmowały hasła antykapitalistyczne i w tym kierunku działałyby w ramach FL. Na razie, najłatwiejsze były do przyjęcia tematy doraźne, mieszczące się w szeroko pojętym zakresie działań reformistycznych, a zatem obrona Kodeksu Pracy i obowiązującego ustawodawstwa związkowego, walka z bezrobociem. Czy przy zaostrzeniu sytuacji, wyjściu z „dołka" ruchu pracowniczego, nie zaczęłyby się natychmiast spory między tak różnymi opcjami, czy nie wykrystalizowałyby się szybko różnice w radykalizmie poszczególnych działaczy należących do „umiarkowanych" grup i czy to wszystko nie zmierzałoby w kierunku wyrwania ich z szeregów odrzucających ich zresztą ugrupowań macierzystych? MO może być naiwna, ale nie ZMK.

Co więcej, „wspólny mianownik" nie miał dla Grupy Koordynacyjnej charakteru programowego. CHEs zależało na zawarciu jakiegokolwiek porozumienia (czy to uczciwe?). Ale na takim poziomie porozumienie nie mogło zafunkcjonować rzetelną pracą. Dlatego odmówiliśmy wejścia do GK. Uznaliśmy, że w takiej sytuacji potrzebne są dalsze dyskusje i że nasze naleganie na ich przeprowadzenie w tym dniu będzie (i było) odebrane jako próba rozbicia imprezy. Wówczas zresztą ZMK poparł nasz postulat, by kolejne zebrania FL miały charakter otwarty, śmieszne jest bowiem, by w tak wąskim środowisku biurokratycznie zamykać komuś drzwi przed nosem. Dziś, zamiast podjąć dyskusję programową, oboje autorzy usiłują w swych artykułach narzucić środowisku swoisty ostracyzm towarzyski względem nas.

Prawda jest zgoła inna. Nie przeszkadzaliśmy w ukonstytuowaniu się GK, wzięliśmy natomiast za dobrą monetę zapewnienia, że następne zebrania będą miały charakter otwarty i o takie zabiegaliśmy. Klapę inicjatywy zresztą nie my ogłosiliśmy (bo i skąd mogliśmy się o niej dowiedzieć, skoro wszelkie rozmowy toczyły się w bezsensownie hermetycznie zamkniętym gronie opornych „koordynatorów" i organizatorom nie przyszło do głowy, by odwołać się do „niefunkcyjnych" sympatyków FL. Znowuż te sztywne, biurokratyczne maniery!). W dniu 30 kwietnia ukazał się w CHEs artykuł Marka Gańskiego, w którym ten pisał: „Fakt, że dotychczasowe próby jednoczenia lewicy się nie powiodły, nie oznacza jeszcze, że następne się nie powiodą." Po czym na witrynie CHEs zapadło grobowe milczenie, które przerwał dopiero artykuł Piotra Ciszewskiego. My, w międzyczasie, narzucaliśmy się MO z naszymi głupimi pomysłami na dyskusje; chyba tylko raz doczekaliśmy się telefonu zwrotnego.

W dniu 9 lipca, trzy nasze pierwsze materiały zostały przekazane MO z prośbą o zorganizowanie wewnętrznej dyskusji, gdyż uważaliśmy, że dobrze jest otwartą dyskusję poprzedzić debatą wewnętrzną, z udziałem autorów koncepcji FL i wszystkich zainteresowanych, których zaprosić miała MO. Uważaliśmy, że niektóre treści mogą być niezrozumiałe lub zrozumiane opacznie. Szkoda, że stało się inaczej, ale nie ma tego złego,...

To, że MO nie zdążyła poinformować nawet MG o tych ustaleniach i że nasze artykuły nie są do druku, ale do dyskusji, zaowocowało ich opublikowaniem w CHEs. Nie jest to dla nas żadnym problemem. Nie zamierzamy się bowiem wycofywać z żadnej z naszych tez. Fakt, że zdawkowo opisujemy stosunek innych grup do koncepcji FL. Ale teraz, w ramach dyskusji otwartej, każda z nich ma prawo uczynić to najlepiej samodzielnie.

Koncepcja FL, jak przyznaje sama MO, ewoluowała. Dziś, po artykule ZMK, zapewne idea ta zyskała na klarowności i powinna ożywić dyskusję. Bo tej dyskusji właśnie najbardziej brakuje. W dniu 16 lutego nie była przewidziana, tym bardziej zabrakło jej później. Przez te parę miesięcy MO i ZMK nie chcieli dyskutować. Co dzięki temu osiągnęli? Co stracili w wyniku naszej oceny, że pierwotna inicjatywa zakończyła się klapą? My proponujemy powrót do FL w udoskonalonej, naszym zdaniem, formie. Można się z naszą koncepcją nie zgadzać, ale twierdzić, że to my rozbiliśmy Front brzmi żałośnie.

Nie mniej żałośnie wypadają zabiegi ZMK i MO zmierzające do podtrzymania martwo urodzonej inicjatywy (której „rozruch", jak podaje Marek Gański we wstępie do nowej fali dyskusji o Froncie, był przewidziany na październik). Zamiast poważnej dyskusji politycznej proponuje się grupom występującym „z jakąś konkretną inicjatywą polityczną", by zechcieli się nią podzielić z innymi, a jednocześnie, jeśli ci inni zechcą wykonać jakąś robotę na jej rzecz, to by każde takie działanie mogło być opatrzone szyldem Frontu.

Jest to chyba propozycja dla „raczkujących" rewolucjonistów.

Na koniec, nie jesteśmy tylko biernymi obserwatorami, jak to nam wytyka MO. Wzięliśmy udział w pikiecie 11 kwietnia w obronie Kodeksu Pracy i w obchodach 1 Maja. W dniu 22 i 23 czerwca braliśmy aktywny udział w imprezach towarzyszących C22. Jako jedyna zresztą „grupa" we wszystkich, i to w stuprocentowym składzie, nie chwaląc się.

Dziś, kiedy padła inicjatywa FL, spór dotyczy innych spraw. Zgłosiliśmy własną koncepcję, tak więc w grze są obecnie dwie. Pierwsza, wprost wyłożona przez ZMK w polemice z nami. Druga, nasza, wyłożona w czterech artykułach zamieszczonych w CHEs.

Sądzimy, że warto dyskutować na temat różnic, jakie dzielą obie te koncepcje, ale nie służy temu ustawianie adwersarza w karykaturalnej pozycji, jak to czyni ZMK.

Istotnie, „w takiej sytuacji [jaka wytworzyła się latem b.r. - przyp. nasz] można i należy łączyć taktyczne działania defensywne z taktycznymi działaniami ofensywnymi." Przekonujący jest też przykład, jaki podaje ZMK: „obrona miejsc pracy ma charakter defensywny, ale służąca obronie miejsc pracy walka o zakaz zwolnień grupowych czy nawet o renacjonalizację (...) miałaby charakter faktycznie ofensywny".

Nieprawdą jest jednak, że nie troszczymy się o to, jak ze stanu obecnego ruch robotniczy w Polsce miałby przejść do stanu, w którym mógłby przystąpić do realizacji „postulatów o charakterze ofensywnym i docelowym, jak zbudować pomost łączący oba te stany". Wyrazem tej troski jest pominięty milczeniem artykuł „W obliczu fali protestów" z 13 lipca, opublikowany w CHEs w dniu 15 lipca, a zatem trzy dni przed ukazaniem się tekstu ZMK. Nie dajemy jednak takich przykładów troski o „pomost", o jakie dopomina się ZMK. Nie postulujemy bowiem programu przejściowego na wzór działaczy IV Międzynarodówki.

Nie uważamy, że nie należy go tworzyć. Ale uważamy, że powinien on powstać w dyskusji, a nie ad hoc. Takim dyskusjom powinna sprzyjać inicjatywa CHEs, ZMK i nasza.

Nie od dziś deklarujemy wszystkim, kto chce słuchać, że nie zamierzamy odtwarzać ani GIPR, ani GSR, ani reaktywować własnych tytułów prasowych. Jesteśmy zainteresowani tworzeniem we współpracy z innymi organizacjami zespołów zajmujących się pracą w ruchu strajkowym, zakładowym i związkowym. Wiedzą o tym działacze, z którymi już współpracujemy.

Postulujemy otwarty charakter takich zespołów, tzn. otwarty na ludzi z różnych organizacji. W sytuacji wszechobejmującego sekciarstwa i partyjniactwa, postulat ten nie zawsze znajduje wdzięcznych słuchaczy. Stąd „podziały idą w poprzek". Uważamy, że należy tworzyć odrębne zespoły, w których będą współpracować ludzie z różnych organizacji.. Pozwoliłoby to uniknąć, w pierwszym okresie, personalnych animozji, niesnasek, jałowej konkurencji i licytowania się w rewolucyjności.

Taki, m.in., wniosek wyciągnęliśmy z historii polskiego ruchu robotniczego. Jałowe walki między „mniejszością" i „większością" w KPP umniejszyły jedynie wyniki jej działań. Nasze postulaty wynikają też z przemyśleń, ocen i własnych doświadczeń po 1980 r.

ZMK nie ma monopolu na wyciąganie wniosków. My działaliśmy w stanie wojennym i po Okrągłym Stole. Doświadczenia ZMK ograniczyły się do „festiwalu wolności i pluralizmu", jaki miał miejsce w latach 1980-81, później ZMK znalazł się na emigracji i nie ma osobistego doświadczenia z okresu stanu wojennego.

W swoich materiałach postulujemy działania o charakterze jednolitofrontowym, postulujemy też budowę konsekwentnej rewolucyjnej partii robotniczej. Nie widzimy możliwości jej tworzenia w wyniku odgórnych działań. Taka partia musi się ukształtować w toku walki. Dziś jednak konieczne jest postawienie poprzeczki na odpowiednim poziomie, żeby chociaż hasłowo określić cel i formy tej walki. Bez celu ruch staje się wszystkim..., tylko nie walką o nowy ustrój. Jednoczyć się można dziś tylko pod przywództwem konsekwentnej rewolucyjnej lewicy.

Postulujemy więc, by portal internetowy CHEs miał charakter jednolitofrontowy.

Postulujemy, żeby taki charakter miały też materiały ulotne i ogólnopolskie pismo lewicy. Popieramy propozycję Piotra Ciszewskiego z FMUP („Ruch rośnie?"), by powołać takie pismo sponsorowane przez organizacje lewicowe.

Zgadzamy się również ze stwierdzeniem Marka Gańskiego („Lewica czyli kto?"), że określenie „radykalna" w stosunku do tej lewicy, o jaką nam chodzi nie jest trafne. Chodzi nam, podobnie jak jemu, o lewicę konsekwentną w dążeniu do realizacji swoich lewicowych ideałów.

GSR

 

Warszawa, 22 lipca 2002 r.