Rozwijające się protesty społeczne wskazują na możliwość odrodzenia się klasowego ruchu robotniczego. Już dziś kształtuje się kilka ośrodków koordynacyjnych, konkurencyjnych wobec siebie pod względem tak organizacyjnym, jak i programowym. Jako pierwszy powstał Ogólnopolski Komitet Protestacyjny (przemianowany na Ogólnopolski Międzyzakładowy Komitet Protestacyjny), którego żądania poszły w kierunku interwencjonizmu państwowego oraz haseł obrony miejsc pracy i walki z bezrobociem. Z podobnymi hasłami (obrony Kodeksu Pracy) wystąpiła również Solidarność, zapowiadając serię protestów (w tym najbliższy w dniu posiedzenia Senatu, 6 sierpnia, rozpatrującego proponowane zmiany w ustawie o Kodeksie Pracy). Zasadnicza różnica między oboma ośrodkami zawiera się w ich stosunku do prywatyzacji.
O ile OKP wystąpił ze zdecydowanym żądaniem wstrzymania prywatyzacji (a wśród załóg, w tym w Stoczni Szczecińskiej, pojawił się postulat renacjonalizacji), o tyle Solidarność, ustami Mariana Krzaklewskiego w dniu 2 sierpnia, w porannej audycji III programu radia, stwierdziła, że podstawową przyczyną obecnych perturbacji gospodarczych jest właśnie wstrzymanie i spowolnienie procesów prywatyzacyjnych, za co odpowiedzialność ponosi obecny rząd koalicyjny.
Trzeci ośrodek koordynujący protesty pracownicze, działający na specyficznym terenie wiejskim, związany jest z Samoobroną. Ośrodek ten politycznie jest bliższy OKP niż Solidarności. Wynika to stąd, że podstawowym hasłem rolników jest interwencjonizm państwa. Współdziałanie Samoobrony z Solidarnością jest zresztą wykluczone nie od dziś.
Nie należy jednak nie dostrzegać zróżnicowania postaw w szeregach Solidarności. Zebranie 200 tysięcy podpisów pod protestem wobec zmian w Kodeksie Pracy nie jest równoznaczne z poparciem dla proprywatyzacyjnej linii Krzaklewskiego i innych polityków AWS, którzy wciąż jeszcze stanowią elitę kierowniczą Solidarności. Wręcz przeciwnie, obrona Kodeksu Pracy stoi z tą linią w sprzeczności. Można uznać, że konkretne rozwiązania programowe Solidarności są jeszcze niewykrystalizowane. Prawdopodobnie, ostatnio głoszona "apolityczność" związku zawodowego "Solidarność" pozwala przez jakiś czas jeszcze tuszować sprzeczność między bardzo realną linią polityczną kierownictwa a nastrojami dołów związkowych. Zebranie 200 tys. podpisów oraz 30-tysięczna kwietniowa manifestacja w obronie Kodeksu Pracy świadczy o sprawniejszej organizacji Solidarności i tylko o tym.
Również OKP daleki jest od monolitu. W jego skład wchodzą załogi i organizacje protestujące. Te ostatnie to związki zawodowe należące do różnych central: od Solidarności '80 (dominującej w OKP), poprzez Solidarność, Kontrę, aż do związków zrzeszonych w OPZZ i innych związkach branżowych. Ich obecność w OKP wyraźnie świadczy o tym, że również w ruchu związkowym podziały idą w poprzek.
Fakt, że OPZZ uległo szantażowi ministra Hausnera i, w zasadzie, zgodziło się na "uelastycznienie" Kodeksu Pracy (mimo początkowego zdecydowanego buntu Rady OPZZ w obliczu decyzji Manickiego), postawił tę organizację poza polem, na którym obecnie toczy się gra.
Na tym tle rysuje się możliwość bardzo szerokich podziałów w ruchu związkowym. Przy wyraźnej przewadze Solidarności (OPZZ samo zeszło z placu boju), nowy ośrodek, OKP, kwestionuje dotychczasowy układ sił, co bez wątpienia zaowocuje konfliktami i spolaryzowaniem związkowej sceny politycznej.
Oba związki (OPZZ i Solidarność) na pewno będą chciały "wyciągnąć" z OKP "swoje" organizacje zakładowe (większe możliwości dyscyplinowania członków ma, oczywiście, Solidarność). Zablokowanie udziału OKP w Komisji Trójstronnej świadczy o tym, że dokłada się wszelkich starań, aby nie doszło do utworzenia trzeciej, konkurencyjnej, centrali związkowej, która mogłaby zebrać owoce bieżącej fali protestów i przechować potencjał nastrojów pracowniczych, tak jak to się stało w 1980-81 roku. Zapewne nowa centrala miałaby w tym względzie więcej szans niż nawet dominująca w OKP Solidarność '80, która, tak czy inaczej, prawdopodobnie zbierze nowych członków i jakoś się wzmocni. Jeśli sytuacja zatrzyma się na obecnym poziomie protestów podpartych wyłącznie hasłami bezpośrednio odnoszącymi się do warunków bytu, nieistotne zmiany ilościowe na rzecz Solidarności '80 nie zdołają przejść w zmiany jakościowe.
Inaczej byłoby, gdyby na bazie protestujących zakładów powstała nowa centrala związkowa, lub gdyby wokół nowego ośrodka ukształtował się potężny ruch społeczny. W kierunku takiej powtórki z roku 1980 chce najwyraźniej iść Marian Jurczyk. Jego koncepcja obliczona jest nie na rozwój organizacyjny Solidarności '80, ale na przewartościowanie całej sceny politycznej, podobnie jak to miało miejsce w latach 1980-81. Mimo że grozi to poważnymi konfliktami z pozostałymi centralami związkowymi, taka linia jest godna poparcia. I tylko taka linia.
***
Temu przewartościowaniu na scenie związkowej powinny towarzyszyć stosowne zmiany na lewicy. Konieczne jest formowanie się i jednoczenie lewicy, aby ów spontaniczny ruch związkowy i zakładowy znalazł w niej odpowiedniego partnera. Obecne protesty załóg są okazją do pojawienia się konsekwentnie lewicowej alternatywy.
Zbliżenie to nie nastąpi samo z siebie. O wiele bardziej prawdopodobne jest zbliżenie do OKP nie lewicy (brak skonsolidowanego ośrodka), ale zorganizowanych środowisk populistycznych, jak Samoobrona czy Liga Polskich Rodzin. W przypadku Samoobrony takie zbliżenie może następować także w wyniku wspólnych haseł i działań (akcje protestacyjne rolników). Samoobrona ma więc poważne wyprzedzenie w stosunku do lewicy. Nic nie przyniesie więc atakowanie Samoobrony w nierealnym zamyśle wyparcia jej z zajmowanej pozycji. Należy natomiast podjąć rzeczową i konkretną polemikę z jej linią polityczną.
Interesujące są, w związku z Samoobroną, próby widzenia w niej przez niektórych członków SLD i PPS radykalnej wyrazicielki poglądów prospołecznych w ramach istniejącego ustroju, bez jego kwestionowania. O istnieniu podziału w poprzek SLD świadczy także ledwie jawny spór przy okazji niedawnej zmiany na stanowisku ministra finansów. Możliwa zmiana na mapie politycznej ma więc o wiele szerszy zasięg niż tylko rozważane przez nas pole związkowe, oczywiście, przy założeniu trwałego nacisku społecznego.
Konsekwentna lewica musi się bacznie przyglądać, czy nie pojawią się poważne pęknięcia w obozie rządzącym "oficjalnej lewicy". Tego typu pęknięcie otwierałoby bowiem drogę dalej idącym przesunięciom niż tylko do poziomu interwencjonizmu państwowego. Ten obóz już teraz otwiera się na niektóre typy argumentów i działań pod wpływem: 1) nawarstwień problemów spowodowanych polityką poprzedniego rządu, 2) zgodność tych argumentów z linią (pod elektorat) SLD.
Jeśli pod wpływem protestów dadzą o sobie znać w obozie rządzącym politycy z nastawieniem reformistyczno-prospołecznym, możliwe stanie się "przebudzenie" OPZZ. Zresztą zachowania OPZZ będą pewnym wskaźnikiem zmian układu sił w koalicji rządzącej.
Słabość OPZZ jest zresztą, w dzisiejszym układzie, słabością SLD, który mógłby brać udział w walce o przewodzenie ruchowi społecznemu poprzez OPZZ. W sytuacji jednak, kiedy OPZZ w tej walce się nie liczy, SLD traci wiarygodność społeczną, wewnętrzny podział zaostrza się w wyniku grożącej tej partii klęski, a miejsce dla konsekwentnie lewicowej alternatywy powiększa się gwałtownie. Problem w tym, że może nie być nikogo zdolnego podjąć to wyzwanie na lewicy.
Reasumując: obecny układ sił na scenie związkowej i ruchu robotniczego stwarza nadzieję, że w momencie nasilenia walk przewagę uzyska linia antyprywatyzacyjna, popierająca interwencjonizm państwowy i renacjonalizację.
Na najbliższe lata oś podziału sceny politycznej wyznacza sprzeciw wobec prywatyzacji i poparcie dla renacjonalizacji.
Jeśli protesty nie "siądą", a konflikty się nasilą, może nastąpić rozłam w Solidarności. Samoobrona już wcześniej była gotowa poprzeć hasło renacjonalizacji.
Hasło renacjonalizacji stanowi w tej sytuacji hasło pomostowe dla konsekwentnej lewicy.
***
Problemem dla lewicy jest stworzenie programu, wokół którego mogłaby się jednoczyć konsekwentna lewica antykapitalistyczna. W konkretnej, obecnej sytuacji taki program powinien oprzeć się na haśle renacjonalizacji, które nawiązuje do hasła wysuwanego niezależnie przez ruch robotniczy, ale nie może na popieraniu tego hasła poprzestać. "Odbijając się" od niego, rozszerzając o postulat nacjonalizacji, program powinien poprowadzić jasną i klarowną linię ku uspołecznieniu środków produkcji.
Dostrzeganie związku pomiędzy hasłami organizującymi walkę bieżącą a celem tej walki daje szansę skutecznego działania w okresach mobilizacji ruchu robotniczego oraz niedopuszczenia do jego rozsypania w okresie cofnięcia się fali protestów. Rzecz w tym, żeby hasłom spontanicznie wysuwanym przez załogi nadawać charakter ofensywny, maksymalnie wykorzystując możliwości, jakie stwarza dany etap walki i cyklu koniunkturalnego.
Poza hasłem renacjonalizacji, innym hasłem pomostowym między żądaniami wynikającymi z obrony warunków pracy i życia jest hasło kontroli robotniczej. Pojawia się ono spontanicznie, jako żądanie kontroli ksiąg rachunkowych i rachunków bankowych przedsiębiorstwa i jego zarządu. Oba hasła - (re)nacjonalizacji i kontroli pojawiają się w okresie pogarszającej się koniunktury, kiedy to spełnienie żądań utrzymania warunków życia i pracy staje się trudniejsze do spełnienia przez kapitalistów, którzy mogą powoływać się na obiektywne wymogi konkurencyjności firm w trudnej sytuacji gospodarczej. Pojedynczy kapitalista nie zdoła sam skutecznie wyprowadzić przedsiębiorstwa z zapaści i staje się jasne, że aby bronić siebie, robotnicy muszą domagać się uspołecznienia zakładu. Kapitalista, oczywiście, usiłuje do końca ratować firmę jako swoją własność i może uciekać się do różnych szwindli związanych z księgowością oraz szukać najprostszych oszczędności w redukowaniu zatrudnienia. Wtedy pracownicy konfrontują rzeczywisty stan rzeczy z zapisami księgowymi i domagają się, aby środki na poprawę stanu przedsiębiorstwa brać z rzeczywistych rezerw, jakimi są najczęściej zawłaszczone w okresie koniunktury zyski przez nich wypracowane.
Popierając hasło kontroli robotniczej, konsekwentna lewica antykapitalistyczna musi mieć świadomość, że służy to rozszerzeniu demokratycznej kontroli na instytucje państwa na wszystkich jego szczeblach, w kierunku nadania demokracji charakteru możliwie najbardziej bezpośredniego (uspołecznienie państwa). Uwieńczeniem procesu nadawania demokracji charakteru bezpośredniego będzie stworzenie systemu samorządności robotniczej, czyli przejęcie przez ten system funkcji politycznej w państwie, przy jednoczesnym odebraniu roli politycznej organom wykonawczym i technicznym państwa: biurokracji państwowej i gospodarczej.
Wbrew temu, co się często sądzi, walka o demokrację ma dla lewicy ogromne znaczenie. Brak demokracji bardzo zawęża, jeśli nie likwiduje w ogóle, możliwości jej działania. Często podziały na lewicy wynikają ze sporu na temat tego, czy słuszna moralnie może być rewolucja dokonana metodami pozademokratycznymi. Przeciwnicy komunizmu czują się zwolnieni z poważnego traktowania wizji gospodarczych tego systemu, ponieważ stale podsuwają pod oczy straszliwe obrazy gwałtów, jakie ze sobą niesie rewolucja. W naszej działalności trudność z dotarciem do robotników nie stanowią rozwiązania gospodarcze, ale propagandowe pranie mózgu, któremu są poddawane społeczeństwa.
Nieuczciwość burżuazji przywłaszczającej sobie ideę demokracji uzasadniającej wszak wszelkie gwałty wobec arystokracji feudalnej przy okazji poprzedniej zmiany ustrojowej, a potępiającej jakiekolwiek próby gwałtu na niej samej, jest jaskrawa.
Rzecz w tym, że burżuazja wmontowuje w system demokratyczny różne mechanizmy ochronne, które ograniczają demokrację, jeśli prowadzi ona do zakwestionowania istniejącego ustroju. Drobnym przykładem takiego działania może być chociażby manipulowanie sposobem przeliczania oddanych (demokratycznie) głosów na ilość miejsc w ciałach przedstawicielskich (metoda d'Hondta, progi wyborcze), albo ograniczanie demokracji bezpośredniej do I tury wyborów, co przydarzyło się ostatnio SLD. Charakterystyczny jest tu sposób uzasadniania takich decyzji - chęć u s t a b i l i z o w a n i a systemu. Gdyby można było system zmieniać wolą większości (tzn. zdestabilizować go do skrajnej postaci), wtedy zmiana rewolucyjna mogłaby się dokonać drogą demokratyczną. Dlatego też konsekwentna lewica antykapitalistyczna nie boi się demokracji, a w szczególności demokracji bezpośredniej.
Ruch robotniczy działa nie tylko w okresie złej koniunktury. W sytuacji korzystnej dla gospodarki danego kraju rosną złudzenia i znajduje uzasadnienie przekonanie, że warunki życia i pracy pracowników najemnych można poprawić na drodze reform wewnątrzsystemowych. I rzeczywiście, sytuacja często ulega poprawie. Ale wtedy również można hasła obronne próbować zastępować hasłami ofensywnymi, chociaż takie przejście i jego akceptacja nie musi być oczywista dla klasy robotniczej. Świadomość "ofensywną" w takim dobrym okresie klasa robotnicza może zawdzięczać tylko prowadzonej konsekwentnie pracy politycznej lewicy antykapitalistycznej.
I tak, walka o ochronę miejsc pracy może zmienić się w walkę o wprowadzenie zabezpieczeń przed nadużywaniem zwolnień grupowych w przedsiębiorstwach, które w dłuższym okresie realizowały zysk. Jeśli upadnie dogmat, że jedyną formą oszczędności przywracającą zdrowie przedsiębiorstwu jest zwalnianie pracowników, jasne stanie się, że możliwa jest polityka pełnego zatrudnienia, czyli realizacja docelowego hasła socjalizmu.
W parze z tym hasłem idzie hasło walki o skrócenie czasu pracy. W ruchu robotniczym rozpoczęła się ona żądaniem ośmiogodzinnego dnia pracy; dziś w "Europie socjalnej" postulaty te poszły dużo dalej, do 35-godzinnego tygodnia pracy przy zachowaniu dotychczasowej płacy. W społeczeństwie komunistycznym, w którym produkcja nie stałaby w obliczu konieczności maksymalizowania swojej wielkości ze względu na wrodzoną kapitałowi żądzę wypierania konkurencji w celu zagwarantowania sobie maksymalnego zysku, nie ma potrzeby zmuszania ludzi do pracy ponad racjonalną konieczność zaspokojenia podstawowych potrzeb społecznych. Czas pracy jest więc wypadkową owych potrzeb i technicznych możliwości ich zaspokajania.
W okresie dekoniunktury gospodarczej, żądania zakazu zwolnień grupowych czy skracania czasu pracy stają się bezprzedmiotowe. Szczytem marzeń jest posiadanie w ogóle pracy, mniejsza o jej warunki. Dlatego należy dobrze wsłuchiwać się w te hasła, które wysuwa sam ruch robotniczy, a nie narzucać takie, które do sytuacji danego kraju nie pasują.
Obecna sytuacja w Polsce pokazuje, jak bardzo kurczy się rola instytucji stworzonych do tego, by takie żądania obrony podstawowych praw robotniczych wysuwać i walczyć o nie. W ruchu protestacyjnym bardzo szybko załogi zdezawuowały rolę związków zawodowych jako reprezentantów ich najżywotniejszych interesów.
Lewica konsekwentna i antykapitalistyczna nie może się skupiać na licytowaniu się w radykalizmie haseł zawartych w swoich przepisanych nieraz żywcem z innych sytuacji i innych krajów programach. Co z tego, że jakaś grupa przelicytowuje inną w radykalizmie żądając 35-godzinnego tygodnia pracy zamiast 40-godzinnego, skoro jest to żądanie całkowicie nierealistyczne, gdyż akurat "uelastycznia się" warunki pracy i, w ramach tego "uelastyczniania", obniża się płace. W chwili obecnej, przy tak rosnącym bezrobociu, pod presją bankructw i likwidacji zakładów, konieczności sprostania konkurencji, powszechnie "uelastycznia się" (wydłuża) godziny pracy, nie płaci się lub płaci się mniej za godziny nadliczbowe i zmniejsza się płace za porozumieniem ze związkami zawodowymi nawet o 20-30%.
***
Lewica jest pojęciem szerokim. Obejmuje nie tylko tę grupę, którą określamy jako konsekwentnie antykapitalistyczną. Istnieje też lewica reformistyczna, która również walczy o interesy klasy robotniczej, tyle że uważa za możliwą realizację tych interesów w ramach systemu kapitalistycznego, pod warunkiem (nierealnym) uczynienia z niego systemu trwałej dobrej koniunktury. Przy obecnym, pogłębiającym się kryzysie gospodarczym (rozkład gospodarek Ameryki Łacińskiej, poważne perturbacje w USA) nie ma podstaw dla reformizmu.
Wszystkie jednak organizacje, które działają w ruchu robotniczym (od choćby chrześcijańskich związków zawodowych do partii komunistycznych) spotykają się na tym samym polu i nie do końca mogą się ignorować. W tym wachlarzu sił oddziałujących na klasę robotniczą, bliższe nam jest, oczywiście, lewe skrzydło. W ramach tej lewicy działającej na klasę robotniczą, konsekwentna lewica antykapitalistyczna zawiera różne sojusze, ponieważ jedność lewicy leży bezspornie w interesie klasy robotniczej.
Konsolidacja ruchu lewicowego może realizować się w ramach jednolitego frontu albo w ramach partii konsekwentnie lewicowej. Partia jest, oczywiście, najściślejszym związkiem sił konsekwentnie antykapitalistycznych akceptujących wspólny program. W przypadku innych sił lewicy, np. reformistycznej, współdziałanie jest możliwe, a nawet ze wszech miar wskazane. Może się ono odbywać poprzez inicjatywy jednolitofrontowe dla realizacji jakiejś wspólnej akcji lub na dłużej. Ponieważ jednak lewica konsekwentna różni się od reformistycznej w kwestii ustrojowej, w ramach wspólnych działań grupy (czy partie) oddziałują na siebie nawzajem, co powoduje przepływ członków. Poglądy mogą się radykalizować w miarę zdobywania doświadczenia, albo radykalizować lub łagodzić w zależności od elokwencji przedstawicieli drugiej organizacji. Często okazuje się, że "góra" danej organizacji rozmija się z własnymi "dołami", a wtedy zorganizowanie wspólnej akcji odbywa się przy współdziałaniu owych "dołów" bez zgody "góry". Jest to wówczas jednolity front "od dołu". Problemem jest jednolity front "od dołu" w stosunku do innej organizacji konsekwentnie lewicowej, ponieważ taki front może mieć charakter rozbijacki. Zachowania rozbijackie w stosunku do najbliższego sojusznika, jakim jest inna organizacja rewolucyjna, godzi w jedność ruchu. Dlatego ważne jest, aby organizacje typu rewolucyjnego były skonsolidowane, najlepiej w jedną partię lub blok.
Lewica antysystemowa ma szczególną rolę do spełnienia w ramach lewicy szeroko pojętej. Jako siła konsekwentnie antykapitalistyczna nie może rezygnować ze swej samodzielności i dominującej pozycji, do której predestynuje ją owa cecha bycia lewicą konsekwentną.
Skonstruowanie takiego frontu konsekwentnie lewicowego, łączącego ugrupowania lewicy konsekwentnie antykapitalistycznej, przyjmującego wyżej przedstawione hasła pomostowe, mogłaby pomóc w "równaniu w górę" ruchu lewicy na gruncie komunistycznym.
Propozycja, by front stanowił konfigurację różnych grup radykalnych i antykapitalistycznych (gdzie radykalizm i antykapitalizm nie muszą iść w parze, a antykapitalizm nie musi być konsekwentny) można rozumieć albo jako propozycję "równania w dół" (konieczność uzgadniania akcji, tak aby pasowały najmniej radykalnym grupom), albo jako próbę manipulacji obliczoną na to, że i tak konsekwentnie antykapitalistyczna grupa, jako najlepiej zorganizowana (wsparta organizacyjnie partią macierzystą za granicą) i najbardziej świadoma programowo, i tak siłą rzeczy odegra rolę dominującą. Brak tu jakiegokolwiek uzasadnienia, że jednolity front robotniczy tak zbudowany miałby inne niż p o z o r o w a n e cechy frontu "od góry". Od początku do końca byłby to front nastawiony na wyłapywanie najciekawszych ludzi, ewentualnie na wykorzystywanie ich pracy do momentu, kiedy własna organizacja dojdzie do takich sił kadrowych, które umożliwią jej działania niezależne.
Ta analiza dotyczy sytuacji w Polsce. Na Zachodzie, ewentualne szukanie zakorzenienia w ruchach społecznym o charakterze radykalnym, nawet antysystemowym, ale już na pewno nie konsekwentnym, ma zdynamizować ruch robotniczy, gdzie przewagę dotychczas miały tendencje reformistyczne. Ze względu na pogłębiającą się recesję i tzw. globalizację, sytuacja zmienia się jednak również i w "Europie dotąd socjalnej". Ważne jest, aby własna taktyka po wielu latach stosowania nie okazała się silniejsza od programowych zasad, i żeby "równanie w dół" nie zemściło się na tych, którzy równali w dół jedynie taktycznie.
Reasumując: zwracamy się do zwolenników tego typu argumentacji do "równania w górę", co wiąże się w naszej sytuacji z koniecznością spotkań konsolidacyjno-dyskusyjnych, które mogłyby się rozpocząć już we wrześniu lub październiku.
Dziś tym goręcej, gdyż sprawy naglą, zapraszamy do publicznej dyskusji.
Warszawa, 4 sierpnia 2002 r.
Grupa Samorządności Robotniczej.