W omawianym już przez nas wywiadzie „Gazety Wyborczej” z prof. Krystyną Skarżyńską, kierownikiem Pracowni Psychologii Politycznej IP PAN, znalazły się charakterystyczne rozważania. Na pytanie dziennikarza: „Skoro nie zanosi się na żadną rebelię, to skąd bierze się w naszym życiu politycznym atmosfera napięcia i nerwowości – jakby coś złego wisiało w powietrzu?”, pani profesor rzecze, co następuje: „Myślę, że to efekt nie tyle gniewu społecznego, ile raczej stylu polskiego dyskursu politycznego. Nasze debaty publiczne są nasycone agresją. Psychologia rozróżnia jednak agresję gniewną, która jest efektem rzeczywistej wściekłości, od instrumentalnej, która wynika z przekonania, że taka postawa pozwala więcej osiągnąć. Agresja w polskim życiu publicznym jest często agresją instrumentalną. Towarzyszy jej przesadna ekspresja emocji, niekoniecznie autentycznie przeżywanych, mających na celu poniżenie przeciwnika, a w praktyce każdego, kto myśli inaczej. W polskich dyskusjach publicznych często nie ma miejsca na szacunek do przeciwnika ani nawet do jakiejkolwiek formy inności.
Co gorsza, nawet spora część elit wyraża przyzwolenie dla takiego stylu dyskutowania. A media kochają agresję.”
Ten przydługi cytat pozwala zrozumieć, że nie tylko lewica ma kłopoty w prowadzeniu dyskusji. Problem jest o wiele szerszy. A zatem, dyskutujmy bez obrażania się na siebie. Urazy zresztą, w imię sprawy, która nam przyświeca, czas schować do kieszeni. Nie dajmy się jednak zwariować – sprzeczności interesów klasowych nie da się rozwiązać „drogą publicznego dialogu”. Zapewnienia ekspertów, że „umiejętność przekonującego wyrażania zagrożonych interesów, pozbawiona agresji, jest szczególnie potrzebna w demokracji, która polega właśnie na tym, że konflikty i sporne interesy są ujawniane i rozwiązywane drogą publicznego dialogu (podkr. – GSR)”, należy włożyć między bajki.
Nie dajmy się nabrać na idealizację, na „wspólne interesy”, solidaryzm społeczny i „nadzieję na zyski z demokratycznego kapitalizmu”, którym hołduje pani profesor. Czasem przy pomocy słów rozważnych i wyważonych próbuje się zatrzeć sens konfliktów społecznych, które niejednokrotnie mają burzliwy charakter. Tak czy siak, istotne jest ujawnianie i rozwiązywanie konfliktów i spornych interesów. Ekumeniczne wyznania o jedności i wspólnocie interesów uzupełniane są częstokroć przypominaniem, że tylko w naszym Kościele leży prawda i sens, innym pozostają już tylko herezje.
Niestety, mamy nieodparte wrażenie, że w Waszym Ekumenicznym Kościele dla nas, krytyków, nie ma miejsca. Oskarża się nas „o niezrozumienie całej inicjatywy Czerwonego Salonu”; o „niezrozumienie idei i myśli socjalistycznej” i przekreśla się nas, gdyż postawa heretyka „przekreśla każdego działacza jako socjalistę i człowieka lewicy – bez względu na to, jakimi etykietkami będzie podpierał swoją działalność i jakich cytatów z klasyki marksizmu używał”, czyli bez względu na to, co mówi i robi. Zarzuca się nam egoizm, próbę narzucenia własnego przywództwa i kontynuowanie idei Frontu Lewicy pod innym szyldem (nowa nazwa ma podobno „mieszać ludziom w głowach”). Cóż nam, heretykom, pozostało? Powinniśmy dostosować się do wrażliwości Marka Gańskiego i jednostronnie „zaprzestać wycieczek osobistych”, wstrzymać „kampanię propagandową”. A wówczas „istnieje nadzieja na znalezienie pewnej płaszczyzny porozumienia”. Co prawda, zgoda nam nie jest pisana: „nigdy się nie zgodzimy, bo zbyt wiele nas dzieli” (M.G.).A zatem, „niech każdy realizuje swoje zamierzenia i oby to wszystko wyszło na korzyść klasie pracującej” (M.G.).
Nie szukajmy intryg tam, gdzie ich nie ma! Spróbujcie podejść ekumenicznie, ze sporą dozą miłosierdzia również do heretyków.
Nie jesteśmy zainteresowani komplementowaniem „Czerwonego Salonu”, ani Marka Gańskiego osobiście, tylko z szacunkiem odnosimy się do tych ludzi, którzy są konsekwentni i wierni swej deklaracji otwartości. Aprobujemy również ideę ponadorganizacyjnego charakteru Czerwonego Salonu i potrzebę spotkań i dyskusji, którym sprzyja Marek Gański. W artykule „Nie da się uniknąć konfliktów ideologicznych” łopatologicznie wskazaliśmy w czym się zgadzamy, gdzie jest pole konfliktu, i jakie są kwestie sporne. Daliśmy również przykłady konkretnych rozwiązań. Zresztą w innych tekstach także przedstawialiśmy propozycje takich rozwiązań. Do żadnej z nich nikt, jak na razie, się nie ustosunkował. Bądźmy optymistami. Kończy się czas urlopów i wakacji. Dyskusja wkrótce nabierze rumieńców.
Markowi, który artykułem swym chce „przybliżyć nas do konkretnych rozwiązań” chcielibyśmy tą drogą podziękować za zainicjowanie owocnej dyskusji („po owocach jego poznacie” jak bardzo!) i przypomnieć, że do konkretnych rozwiązań można dojść, jeśli odpowiada się na konkretne propozycje.
Stawiamy zatem na dyskusję publiczną. W tym celu proponujemy Czerwonemu Salonowi jako inicjatorowi Frontu Lewicy zorganizowanie drugiego spotkania grup lewicowych we wrześniu lub październiku b.r. (pierwszym była konferencja z 16 lutego). Spotkanie, najlepiej dwudniowe, miałoby głównie charakter dyskusyjny. Dyskusji nigdy dość. Być może, będą potrzebne kolejne. Ze swojej strony wyrażamy szczere zainteresowanie takim spotkaniem. Do pomysłodawców Frontu należy jednak pierwszy krok. Naszym zdaniem, bezskuteczne są próby reanimacji Grupy Koordynacyjnej. Jeszcze mniej ciekawe są propozycje składane przez pomysłodawców (Magdalenę Ostrowską i Zbigniewa Kowalewskiego) innym organizacjom, np. Ofensywie Antykapitalistycznej, by wszelkie wspólne inicjatywy, wsparte realną robotą, opatrywać szyldem Frontu Lewicy. Czyli brnąć dalej za pomocą faktów dokonanych, unikając jednocześnie dyskusji programowych.
Uznając wagę inicjatyw ponadorganizacyjnych, podkreślamy potrzebę powołania ogólnopolskiego pisma lewicy. Uważamy, że również ten temat powinien być dogłębnie przedyskutowany na spotkaniu grup lewicowych.
Czekamy na konkretną odpowiedź Czerwonego Salonu. Ratujmy przynajmniej to, co da się uratować z idei współpracy!
GSR
22 sierpnia 2002 r.