Grupa Samorządności Robotniczej

Stan podgorączkowy

 

13 lipca, w Szczecinie, zawiązał się Ogólnopolski Komitet Protestacyjny. Protesty społeczne weszły w nową, wyższą fazę. W związku z tym można było oczekiwać radykalizacji haseł strajkowych i pojawienia się postulatów o charakterze ogólnopolskim oraz wysunięcia żądań o charakterze politycznym. Takimi, już na wstępie, stały się ogłoszone przez OKP żądania zaprzestania prywatyzacji i wyprzedaży majątku narodowego, wstrzymanie manipulacji przy Kodeksie Pracy oraz przeznaczenia odpowiednich środków finansowych na upadające przedsiębiorstwa.

Powstanie OKP powitaliśmy tego samego dnia artykułem „W obliczu fali protestów”. Już 15 lipca artykuł ten opublikował na swojej stronie internetowej Czerwony Salon; 17 lipca - Ofensywa Antykapitalistyczna, dopiero 3 sierpnia Lewicowa Alternatywa. Duży cytat z tego artykułu znalazł się również w „Robotniku Śląskim”, w materiale witającym pojawienie się OKP (M. Nowicki, „Wzbierająca fala”, „Robotnik Śląski”, nr 7 z 15 lipca 2002 r.) Sytuacja okazała się jednak bardziej skomplikowana niż nam się początkowo wydawało.

Dla Redakcji „R.Śl.” powstanie OKP było równoznaczne z pojawieniem się zapotrzebowania na „nowe 21 postulatów”, co Redakcja odnotowała we wstępie do artykułu „Wzbierająca fala”.

Zaczęły się gorączkowe poszukiwania

Powstanie OKP redaktor „R.Śl.” wpisał w pewien ciąg zdarzeń - „w długi okres dojrzewania ruchu, który postanowił wyjść poza tradycyjne, desperackie, ale też skazane na przegraną formy protestu” (Kongres Protestu w Nysie, gdzie upadła filia Daewoo, potem Poznań - w rocznicę czerwca 1956 r., a na końcu Szczecin). Zdaniem M. Nowickiego, „na uczestnikach tych spotkań spoczywa wielka odpowiedzialność: muszą wypracować listę nowych 21 żądań w interesie pracowników i bezrobotnych, a co za tym idzie całej Polski. Bo w ten sposób nadadzą sens tym wszystkim desperackim protestom, zdawałoby się pozbawionym szans”.

Redakcja „R.Śl.” rozpoczęła „publikację propozycji ludzi wychodzących z lewicy i ruchu związkowego”, którzy postaraliby się nadać nową formę i treść - „dopasowaną do nowej rzeczywistości” - postulatom robotniczym z 1980 r.

Na pierwszy ogień poszli Jacek Kuroń - „21 postulatów dziś (ograniczone do ... 6)”, „R. Śl.” nr 8, Jacek Tittenbrun - „Żądania na dziś” (jak wyżej) oraz Z. M. Kowalewski -

„Demokracja społeczna”, „R. Śl.” nr 9.

Żaden z autorów nie przyjął propozycji „Robotnika Śląskiego” w sensie dosłownym. Nikt zatem nie pokusił się o przedstawienie nowych 21 żądań, nikt również nie spróbował zmodyfikować czy zanalizować poprzednich pod względem ich aktualności i przydatności w aktualnej sytuacji. I, co charakterystyczne, nikt z dotychczas wypowiadających się autorów nie spróbował nawet wyjść od postulatów czy żądań pojawiających się w obecnej fali protestów, szczególnie żądań OKP, co my staraliśmy się czynić w naszych analizach.

To prawda, że „autorzy nowych postulatów” zauważają problemy, które trapią dziś społeczeństwo: bezrobocie, bankructwa i upadłości zakładów pracy, antypracownicze zmiany w Kodeksie Pracy, oraz zgodnie odrzucają obowiązujący w Polsce model liberalnego kapitalizmu. Problemy te i inne znacznie szerzej i głębiej przedstawił jednak Ryszard Bugaj w „Rzeczpospolitej” z 24 sierpnia b.r., w artykule „Polska po przejściach. Stracona dekada?”

Jak przystało na intelektualistów „autorzy nowych koncepcji” czerpią, przede wszystkim, ze wzorów zachodnioeuropejskich, wprost odwołują się do wzorców niemieckich (J. Kuroń, J. Tittenbrun), francuskich (J. Kuroń, Z.M. Kowalewski), czy hiszpańskich (Z.M. Kowalewski). Ciekawe, że pragmatycy (J. Kuroń i J. Tittenbrun) na obecnym etapie opowiadają się za modelem nadreńskim, czyli za modelem kapitalizmu kontynentalnego (z Kartą Socjalną, radami zakładowymi, jak w Niemczech), zaś dyżurny rewolucjonista, Z.M. Kowalewski - za formami walki i postulatami podnoszonymi przez zachodnioeuropejski ruch robotniczy obecnie, a zatem w sytuacji daleko nie rewolucyjnej.

Podnoszenie postulatów wypracowanych przez zachodnioeuropejski ruch robotniczy i trockistowski w okresie względnej prosperity, dziś, w Polsce znajdującej się w głębokim kryzysie, w „sytuacji przedrewolucyjnej” (zdaniem Z.M. Kowalewskiego), w obliczu narastającej fali protestów, to przedsięwzięcie karkołomne. Ciekawe, że przy tak różnych opcjach postulaty zarówno lewicowych pragmatyków, jak i „dyżurnego rewolucjonisty” w znacznym stopniu się pokrywają.

Potwierdzenie bliskości stanowisk można znaleźć również w innych wypowiedziach i artykułach Jacka Kuronia i Jacka Tittenbruna, w których obaj przyjmują, np., postulat 35-godzinnego tygodnia pracy. Można by się zastanawiać czy postulaty te wychodzą od zastanego poziomu świadomości klasowej, czy raczej od deklarowanej otwarcie potrzeby odstąpienia od obowiązujących dziś zasad kapitalizmu neoliberalnego.

Co do poziomu świadomości klasowej i samoidentyfikacji klasy robotniczej, czy, jak to wolą ujmować autorzy omawianych artykułów, klasy pracowniczej, trwają dziś spory. Patrz: wypowiedzi prof. Juliusza Gardawskiego z Zakładu Socjologii Ekonomicznej SGH (np. „Brakuje pary do gwizdka”, „Rzeczpospolita” z 17 lipca 2002 r.)

Zgoda na odstąpienie od neoliberalnej wersji kapitalizmu jest więcej niż powszechna wśród intelektualistów przyznających się do lewicowego światopoglądu. Wystarczy wspomnieć wypowiedzi Karola Modzelewskiego, Tadeusza Kowalika czy Ryszarda Bugaja. Poszukiwania nowej drogi z reguły prowadzą do akceptacji kontynentalnej wersji kapitalizmu. Problem w tym, że ta wersja przeżywa właśnie wyraźne załamanie. Za kursem neoliberalnym w Europie opowiedziały się już: Wielka Brytania, Włochy i Hiszpania, które obok Stanów Zjednoczonych kwestionują model kontynentalny i Europejską Kartę Socjalną. Wyniki wyborów we Francji sprawę tę stawiają na ostrzu noża. Polska, jak wiadomo, znalazła się w opcji neoliberalnej, o czym świadczą również wspólne deklaracje Tony’ego Blaira i Leszka Millera oraz przeforsowane przez obecną koalicję zmiany w Kodeksie Pracy.

Opowiedzenie się za odchodzącym właśnie do poczekalni dziejów modelem kapitalizmu wydaje się mało realistyczne. Ale taki już jest lewicowy pragmatyzm.

Najważniejsza jest konfrontacja: zderzenie globalistów z antyglobalistami, protesty tych ostatnich, w których łączą się zarówno socjaliści, jak i trockiści (przykładem tego jest redakcja „Le Monde Diplomatique” i pewna wspólnota interesów i postulatów).

Wydaje się, że na gruncie polskim warte uwagi są, przede wszystkim, te propozycje „autorów nowych postulatów”, które bezpośrednio odnoszą się do zastanej sytuacji i poziomu walk klasowych. Szkoda, że takich uwag jest w tych artykułach jak na lekarstwo (J. Kuroń - postulat rzetelnej informacji w telewizji publicznej, kontrola pracownicza; J. Tittenbrun - renacjonalizacja zakładów, połączenie kontroli odgórnej z oddolną, pracowniczą; Z.M. Kowalewski - anulowanie wszystkich neoliberalnych zmian w Kodeksie Pracy, renacjonalizacja i nacjonalizacja, kontrola robotnicza).

W krytyce zastanej rzeczywistości, jak zwykle, ludzie lewicy łączą się. Tym razem powszechnie odrzucają neoliberalny kapitalizm i wskazują na katastrofalne efekty reform ustrojowych w Polsce. Znacznie gorzej jest - tradycyjnie - z propozycjami pozytywnymi. Dla lewicowych realistów i pragmatyków realne są tylko te, które dostrzegają za miedzą (Niemcy i Unia Europejska).

Wyjątkiem od reguły jest tu Ryszard Bugaj, który w swojej krytyce zastanej rzeczywistości idzie znacznie dalej niż większość jego kolegów. Jest przy tym oryginalnym i niepoprawnym zwolennikiem „etosu Solidarności”.

W przeciwieństwie do OKP, Ryszard Bugaj nie widzi potrzeby ani powodów, by kontestować prywatyzację, choć zauważa, że „prywatyzacja i deregulacja nie rozwiązały problemów, które przyniosło radykalne otwarcie gospodarki”. Wytworzyła się peryferyjna i satelicka (szczególnie względem Niemiec) struktura gospodarki. Zaostrzyły się odziedziczone po PRL dysproporcje, które, w dodatku, pogłębiły się w toku obecnych przemian (niewydolna infrastruktura, ogromne bezrobocie, niskie nakłady za kapitał ludzki, edukację i ochronę zdrowia). W znacznej mierze utracona została więc szansa na autonomiczny rozwój. Losy polskiej gospodarki bardzo silnie są uzależnione od zewnętrznych uwarunkowań. Zatem niewielkie są możliwości oddziaływania polskiego państwa na bieg procesów gospodarczych. Nie ma demokratycznych sposobów zmiany sytuacji, nawet prawo wyborcze (szczególnie po ostatnich zmianach) skutecznie blokuje kontestatorom wstęp na polityczny rynek. Za takim murem większość członków klasy politycznej czuje się wyjątkowo bezpiecznie, zarówno ta będąca u władzy, jak i ta pozostająca w opozycji. Wspólny interes klasy politycznej jest coraz silniejszy, co znajduje spektakularny wyraz w bezustannie postępującej rozbudowie biurokracji państwowo-samorządowej i poszerzaniu jej materialnych przywilejów. Ta ostatnia okoliczność ma ogromne znaczenie, bo lokuje ludzi polityki w grupie społecznej o wysokich dochodach, wytwarzając z nimi wspólnotę interesów, również poprzez łączenie ścieżek karier politycznych i biznesowych. Zdaniem R. Bugaja, „polityczna demokracja staje się - aż strach to powiedzieć - przede wszystkim instrumentem ochrony interesów grup uprzywilejowanych (również członków klasy politycznej)”.

Przemiany, które dokonały się w Polsce, z całą brutalnością zerwały ciągłość historyczną. Odrzucono nie tylko „porządek komunistyczny”, ale także „tradycje, wartości i aspiracje ruchu komunizmu kontestującego: przywiązanie do egalitaryzmu (!) i przekonanie o szerokich powinnościach państwa, sympatia do demokracji pojmowanej jako ludowładztwo (!), przywiązanie do suwerenności państwowej i narodowej tradycji” (wszystkie cytaty za: R. Bugaj, „Polska po przejściach. Stracona dekada?”, „Rzeczpospolita” z 24 sierpnia 2002 r.)

To, że „rozwojowi nie sprzyjają ani wyjściowa nierównowaga i niska konkurencyjność, ani problemy z bezrobociem i niewydolną infrastrukturą” nie jest najważniejsze - najważniejsza jest odpowiedź na pytanie: „Czy - choćby ze względu na kumulujące się dolegliwości dla dużych grup społecznych - można kontynuować przekształcenia, radykalizując prorynkowe zmiany?”. Niesprzyjającym czynnikiem są uwarunkowania społeczno-polityczne, a szczególnie kwestia nierówności. Jak podkreśla R, Bugaj, „nierówności nieakceptowane rodzą konflikt, który co najmniej utrudnia współdziałanie ludzi ulokowanych na różnych szczeblach społecznej drabiny”. Skutkiem negatywnej oceny mechanizmów promujących pazerne elity i pogłębiających nierówności społeczne jest rosnące poczucie niesprawiedliwości i krzywdy oraz „deficyt społecznej aktywności”.

„Przekształcenia ustrojowe - zdaniem R. Bugaja - nie uruchomiły w Polsce procesu kumulacji kapitału społecznego, bo w znacznej mierze zderzyły się z tradycją i wartościami cenionymi przez Polaków. Skutkiem jest skrajny brak zaufania pracowników do pracodawców i odwrotnie, nikłe zainteresowanie sprawami publicznymi i śladowa aktywność obywatelska. Drugą stroną są postawy egoistyczne, a szczególnie pazerność i odmowa solidarności ze strony grup uprzywilejowanych”. Jak zauważa R. Bugaj, „niski poziom kapitału styka się w Polsce z tandetnym rynkiem i niskiej jakości państwem”. Nakłada się na to sytuacja wyjściowa gospodarki, niepokojące trendy demograficzne i niekorzystnie zmieniające się uwarunkowania międzynarodowe. Towarzyszy temu pustka na scenie politycznej”, czyli „nie ma nikogo na scenie politycznej”, kto mógłby zmienić dotychczasowe, ze wszech miar niekorzystne, trendy gospodarcze i społeczne. „Demokracja - także obecnie w Polsce (jak twierdzi R. Bugaj) - nie zabezpiecza przed politycznym impasem, nie daje automatycznie gwarancji, że sprawy toczyć się będą po myśli większości. Wtedy reguły demokracji mogą być kontestowane. Chyba zbliżamy się do takiej sytuacji. To musi budzić wielkie obawy, choć może być źródłem nadziei.”

Analiza R. Bugaja jest godna uwagi, mimo że nie opiera się na marksizmie, „wskazuje na znaczenie historii dla przyszłości i na ryzyko radykalnego zrywania historycznej ciągłości.” Bugaj dochodzi jednak w swojej analizie do ocen, których nie powstydziłby się nawet rewolucyjny marksizm.

Deklarowany antykomunizm oraz frazeologia antykomunistyczna i „Solidarnościowa” R. Bugaja nie ujmuje wartości analizie społeczno-ekonomicznej. Trudno jednak poważnie traktować jego wyznanie wiary: „Ruch, który komunizm obalił, kapitalizmu generalnie nie odrzucał. Ale to miał być inny kapitalizm niż ten, który ustanowili «reformatorzy»”.

Ta teza jest łatwa do zakwestionowania. W najłagodniejszej formie można powiedzieć, że ruch robotniczy z lat 1980-81, wierny tradycjom egalitaryzmu, nie opowiedział się również za kapitalizmem w żadnej wersji. Świat się jednak zmienił, zmienili się również twórcy „etosu Solidarności”: ks. Józef Tiszner od „trzeciej drogi” i „filozofii pracy” przeszedł do apologetyki Balcerowicza. Niezmienny pozostał tylko R. Bugaj - obraz z lekka karykaturalny.

Tezę Bugaja można zakwestionować zarówno w świetle wyważonych artykułów znajdujących się w pracy zbiorowej pt. Lekcje Sierpnia. Dziedzictwo Solidarności po 20 latach (pod redakcją D. Gawina; artykuł A. Dudka, „Rewolucja robotnicza i ruch narodowowyzwoleńczy”), jak i dość jednostronnej interpretacji Z.M. Kowalewskiego „To była rewolucja robotnicza!” (Czerwony Salon z 30 sierpnia b.r.)

I tu dochodzimy do wypowiedzi Z.M. Kowalewskiego dla „Robotnika Śląskiego”, w jego ankiecie nt. „21 postulatów dziś”. Tam, gdzie R. Bugaj zatrzymuje się pełen obaw (choć zauważa hipotetyczne źródło nadziei), Z.M. Kowalewski widzi już tylko ową nadzieję. Narastająca fala protestów jest dla niego równoznaczna z „sytuacją przedrewolucyjną” (Z.M. Kowalewski, „Demokracja społeczna”, „R. Śl.” Nr 9).

O ile Bugaj jest raczej wstrzemięźliwy w formułowaniu rozwiązań i postulatów, o tyle Kowalewski wręcz zachłystuje się nagłym „przypływem” zapewniając, że „narasta fala strajków masowych i to okupacyjnych, które mogą przekształcić się w strajk powszechny”. Tego twierdzenia nie łagodzi nawet zbytnio użyty przez Kowalewskiego tryb warunkowy. Kowalewski, jak przystało na dyżurnego rewolucjonistę, już dziś stawia „kwestię władzy” nie zważając na to, że w obecnej fali protestów nie mamy do czynienia ze strajkami okupacyjnymi, co mogłoby być dla Z.M. Kowalewskiego podstawą do postawienia tej kwestii. Strajk powszechny, według Kowalewskiego, stawia kwestię władzy w państwie. I to „stawia obiektywnie, bez względu na to, czy strajkujący są tego świadomi, czy nie i stwarza warunki, w których mogą świadomie postawić tę kwestię”.

Kowalewski, przewidując dalszą radykalizację protestów, tworzy już hipotetyczne komitety strajkowe („demokratycznie wybrane komitety strajkowe, odpowiedzialne przed walnymi zgromadzeniami załóg”) oraz postuluje łączenie tych komitetów „na coraz wyższych szczeblach międzyzakładowych”.

To, że obecna fala protestów zarówno przed powstaniem OKP, jak i po jego powstaniu nie prowadzi do strajków okupacyjnych, to że OKP i stoczniowcy są zmuszeni przełamywać impas poprzez wyjście na ulicę (cotygodniowe marsze) i akcje-pikiety solidarnościowe - jakimś dziwnym trafem umyka uwadze „dyżurnego rewolucjonisty”. W przeciwnym przypadku Z.M. Kowalewski zaproponowałby zapewne robotnikom i OKP strajki czynne.

Uwadze jego wymykają się także analizy prof. Juliusza Gardawskiego („Brakuje pary do gwizdka”) i prof. Krystyny Skarżyńskiej („Agresja na pokaz”, „GW” z 7 sierpnia b.r.), którzy wskazują na ograniczoną bazę społeczną protestów (wielkoprzemysłowa klasa robotnicza) i na głębokie zróżnicowanie tzw. klasy pracowniczej. Kowalewski jednak czuje bluesa - nadciąga rewolucja.

Możemy zgodzić się, że dynamika obecnych protestów sprzyja kształtowaniu się klasowego ruchu robotniczego. Trudno jednak poważnie traktować rychłą prognozę rewolucji. Spełnienie obiektywnych warunków jej wybuchu (sytuacja rewolucyjna) nie jest równoznaczne ze spełnieniem subiektywnych przesłanek, z których brak partii rewolucyjnej, czy choćby robotniczej, jest podstawową, ale nie jedyną. Pojawia się również pytanie, czy w ogóle mamy do czynienia z sytuacją rewolucyjną, czy choćby przedrewolucyjną („doły” mogą sobie nie chcieć, ale „góra” jeszcze przecież może).

Po raz kolejny Kowalewski niepomny doświadczeń Solidarności rzuca się z gołymi rękami na wiatraki. Czysta donkiszoteria.

Specyfika polskiej sytuacji znów pozostała nie zauważona. To, co widzi Ryszard Bugaj, nie ma wielkiego znaczenia dla Kowalewskiego, dla niego liczy się tylko uniwersalizm postulatów przejściowych i pomostowych. Trudno się zgodzić, że postulaty zgłoszone przez niego uwzględniają poziom kształtującej się właśnie świadomości klasowej, „podciągają go i stanowią pomost torujący drogę dalszej radykalizacji nastrojów i postulatów”, choć nie są to postulaty, które należy z góry odrzucić. Świadomość klasową kształtują raczej solidarnościowe akcje protestacyjne OKP i walka z liberalnymi zmianami w Kodeksie Pracy. Ich dynamika prowadzi do stopniowego rozwoju struktur OKP i przeorientowania się Solidarności. Nic nie wskazuje, aby obecne protesty mogły przekształcić się w falę rewolucyjną, choć mniejszy czy większy zryw robotniczy jest niewykluczony. Niewątpliwie podnoszą one jednak poziom walk klasowych, co powinno sprzyjać kształtowaniu się świadomego, klasowego ruchu robotniczego, w tym partii robotniczych.

Na bazie opozycji robotniczej, która wreszcie w Polsce dała o sobie znać, możliwe jest scalanie i kształtowanie świadomego odłamu ruchu robotniczego i to powinno być głównym zadaniem działaczy konsekwentnej lewicy. W oderwaniu od ruchu robotniczego nic nie da się zrobić, docenić zatem trzeba wszelkie próby poszukiwania więzi z klasą robotniczą, z nietrafionymi włącznie.

 

29 września 2002 r.