Powrót hegemona
W 1992 r. ukazał się 25. zeszyt z serii „polityka ekonomiczna i społeczna” niemieckiej Fundacji im. Friedricha Eberta w Polsce. Jak wiadomo, socjaldemokraci niemieccy, Ebert i Noske, rozprawili się swego czasu z rewolucja niemiecką, likwidując przy okazji fizycznie Różę Luksemburg i Karola Liebknechta. Dziś fundacja imienia jednego z nich rozprawia się z „realnym socjalizmem”, popierając przekształcenia systemu społecznego w imię transformacji ustrojowej.
Socjaldemokraci, jak wiadomo, w pełni akceptują przekształcenia własnościowe i kapitalizm, pragnąc jedynie ulżyć społeczeństwu „bólów transformacji” związanych li tylko ze skrajnościami kursu liberalnego.
25. zeszyt to całkiem pokaźna broszurka pióra wówczas jeszcze doktora Juliusza Gardawskiego, adiunkta Zakładu Socjologii Szkoły Głównej Handlowej, dziś już profesora, specjalisty od postaw robotniczych (i nieistniejącej już samorządności pracowniczej).
Opracowanie to (J. Gardawski, „Robotnicy 1991. Świadomość ekonomiczna w czasach przełomu”) ma wyjątkowy charakter, dotyczy bowiem analizy postaw robotników w okresie przełomu. W zasadzie nie tyle „postaw”, co „nastawień”, gdyż „postawy” kojarzą się – wg. J. Gardawskiego – „nie tylko z wiedzą o przedmiocie i z emocjami, jakie mu towarzyszą, lecz także zachowaniami wobec niego”, czego nie badano.
Praca ma charakter empiryczny i opiera się na badaniach, których początki sięgają jeszcze PRL-u.
*
Uchwycenie nastawień w momencie przełomu „ma służyć jako punkt odniesienia dla przyszłych badań dynamiki postaw robotników, zmian wzorów nastawień wobec różnorodnych segmentów życia społecznego”.
Z pierwszej części opracowania dowiadujemy się, że „badania socjologiczne prowadzone od końca lat pięćdziesiątych do 1980 r., a nawet dane uzyskiwane w okresie 1980-1981 wskazywały, że w czasie formowania poprzedniego systemu ukształtowały się specyficzne postawy społeczne o stosunkowo szerokim zasięgu, których charakter okazał się trwały.(...) Szczególne znaczenie miały dwa elementy tych postaw: pierwszym była akceptacja idei społeczeństwa bezklasowego oraz umiarkowanego egalitaryzmu”. Umiarkowanego, bo kładziono nacisk na sprawiedliwość, równość szans i na uzależnienie dochodów od ilości i jakości pracy. Wizja sprawiedliwej rozpiętości dochodów zakładała jednak, że dystanse będą niewielkie, mniejsze niż faktycznie występujące. Jednocześnie popierano upaństwowienie wielkiego przemysłu.”
„Drugim elementem postaw było przekonanie, że system jako całość powinien zaspokajać podstawowe potrzeby obywateli (praca, zdrowie, wykształcenie, mieszkanie). Monopolizacja odpowiednich dziedzin przez instytucje państwowe została uznana za rozwiązanie dobre. Dało to w efekcie akceptację socjalizmu jako idei społeczeństwa o wbudowanych gwarancjach równościowych i szeroko rozwiniętych funkcjach ochronnych (samo słowo <<socjalizm>> miało w społecznym odczuciu charakter dodatni).
Jednocześnie, te właśnie wartości, powszechnie zinternalizowane, były przesłanką krytyki systemu w jego realnym kształcie – rozbudził on lub wzmocnił oczekiwania, których zaspokoić nie był w stanie.”
„Społeczna sprawiedliwość w jej umiarkowanie egalitarnym rozumieniu była wartością wysoko cenioną również w latach siedemdziesiątych, mimo iż elita wówczas rządząca nakłaniała do bogacenia się.”
„Socjologiczne analizy porównawcze wykazywały, że ranga tak rozumianej sprawiedliwości społecznej (równy podział – GSR) podnosiła się i z upływem lat oraz różnicowaniem się społeczeństwa doszła – pod koniec dekady – do pierwszego miejsca w hierarchii wartości. Postrzeganie rosnących nierówności, wzrost skłonności do dychotomicznego dzielenia struktury społecznej na <<nas>> (społeczeństwo) i na <<nich>> (władza), przy jednoczesnym silnym uwewnętrznieniu się ideału równościowego, potęgowało frustrację.”
Z drugiej strony istniało „powszechne poczucie absurdalności mechanizmu gospodarczego.”
„W społecznej świadomości utrwalił się więc, z jednej strony, wysoki poziom identyfikacji z wartościami socjalistycznymi, które, przynajmniej do wprowadzenia stanu wojennego w 1981 r. (ale również w latach następnych, chociaż w węższym zakresie), stanowiły kryterium oceny zjawisk ekonomicznych i społecznych. Z drugiej, towarzyszyło temu poczucie, że gospodarka jest źle urządzona. Alternatywą nie był jednak kapitalizm, lecz jakaś postać lepszego socjalizmu, wyobrażalna niejasno.”
Mija się zatem z prawdą R. Bugaj, gdy twierdzi, że „ruch, który komunizm obalił, kapitalizmu generalnie nie odrzucał. Ale to miał być inny kapitalizm” (R. Bugaj, „Polska po przejściach. Stracona dekada”). Ma rację natomiast, gdy podkreśla egalitarną podstawę i robotniczą bazę tego ruchu. Ale oddajmy głos Juliuszowi Gardawskiemu i badaniom empirycznym.
„Sposób postrzegania społecznych nierówności i częste definiowanie przez robotników warstwy dysponującej władzą jako <<czerwonej burżuazji>> wskazują pośrednio, jak wyobrażano sobie udoskonalenie systemu. W pojęciu <<czerwona burżuazja>> zawarta była treść następująca: po pierwsze, przeciwnikiem była burżuazja, wizja ładu pożądanego wykluczała wówczas strukturę analogiczną do liberalnej, kapitalistycznej (wielki przemysł nie powinien być prywatny, lecz społeczny). Po drugie, przeciwnikiem byli <<czerwoni>>, to oni właśnie nieprawnie zawładnęli majątkiem społecznym (wspólnym dobrem), a zarazem nie umieli skutecznie nim zarządzać. Ten potoczny sposób radzenia sobie ze złożoną rzeczywistością wytwarzał wśród części robotników dyspozycję do myśli, by wziąć w swoje ręce zarządzanie majątkiem narodowym, wyjąć z rąk biurokracji, <<czerwonej burżuazji>> to, co należy do ogółu ludzi pracy. Tradycyjną dla <<realnego socjalizmu>> odpowiedzią na kryzysy stała się w tym klimacie idea samorządzenia bezpośrednich wytwórców.”
Juliusz Gardawski podkreśla, że określenia „samorządzenie” (nie samorząd) używa nie przypadkiem, albowiem ma na myśli „kwestie ideologiczną, a nie rozwiązanie instytucjonalne”.
„Idea samorządzenia równie trwale wiązała się z <<realnym socjalizmem>>, jak określenie <<wypaczenia>>, które symbolizowało wiarę w możliwości urzeczywistnienia w czystej postaci wysokich wartości socjalistycznych.”
„Powyższy krótki opis świadomości musi być uzupełniony o jedną ważną kwestię, częściowo tylko odnoszącą się do świadomości ekonomicznej. Mianowicie robotnicy nie zaakceptowali ideologicznej nadbudowy systemu, byli silnie przywiązani do wartości narodowych i do katolicyzmu, a także akceptowali własność prywatną w sferze usług, rzemiosła, drobnego handlu. To między innymi czyniło, że empiryczne postawy robotników znacznie różniły się od ideologicznego modelu <<robotnika socjalistycznego>>.
Okres pierwszej <<Solidarności>> (sierpień 1980-grudzień 1981) może być uznany za swoisty bunt wartości socjalistycznych, zinternalizowanych głównie w robotniczej świadomości, przeciwko <<socjalizmowi realnemu>>. Niepowodzenie tego buntu – stan wojenny – doprowadził do osłabienia wzoru wartości socjalistycznych.” Z takim twierdzeniem zgodził się Karol Modzelewski w artykule „Przemiany <<Solidarności>>” („Więź” 7-8, 1991).
„Samo słowo <<socjalizm>>, wywołujące przed 1980 rokiem dodatnie skojarzenia emocjonalne, zaczęło tracić ten odcień. Jednocześnie rozpoczął się proces kolejno następujących po sobie przekształceń obrazu robotnika i klasy robotniczej, zarówno w społecznej świadomości, jak i w programach gospodarki.”
„Pod koniec lat siedemdziesiątych, jeszcze <<pięć minut przed dwunastą>>, jeśli mierzyć dystansem do sierpnia 1980, głoszone były wśród inteligencji opinie, że robotnicy są zbiorowością wyzbytą odniesienia do wyższych wartości. Uznawano, że cechą konstytutywną postaw robotniczych była demoralizacja pracy. Stąd zaskoczenie Sierpniem i etosem <<Solidarności>>, który wywołał ostry dysonans poznawczy. Redukowano go przez zastąpienie dawnego stereotypu <<robola>> obrazem robotnika-wyraziciela ogólnonarodowego buntu przeciw nieakceptowanej władzy. Wtedy to, jedyny raz, robotnicy byli traktowani przez pozostałą część społeczeństwa jako <<przewodnia siła narodu>>.”
Uznano zatem hegemoniczną rolę klasy robotniczej! „Oceny klasy robotniczej zmieniły stosunkowo szybko swój znak – z dodatniego w czasach 1980-1981 – stał się on neutralny, a nawet ujemny, pod koniec dekady.”
„Robotnicy, którzy jeszcze kilka lat temu byli posądzani przez elitę poprzedniego systemu, iż <<nie dorośli do socjalizmu>> i zachowali <<przeżytki myślenia burżuazyjnego>>, teraz oto zostali oskarżeni o nastawienie dokładnie przeciwstawne – antyburżuazyjne i egalitarystyczno-etatystyczne. Jeden stereotyp został zastąpiony przez inny, przeciwstawny” – liberalny.
„Dyskutować ze stereotypami można tylko odwołując się do empirii.” Z badań empirycznych zaś wynika, że nastąpiły istotne zmiany w świadomości robotników, w 1980 r. Odnotowywano bowiem „bardzo wysoki poziom poparcia zarówno egalitaryzmu, jak i efektywności (zwalniania nieefektywnych pracowników, likwidacja nierentownych przedsiębiorstw). (...) W świadomości robotników było miejsce zarówno dla równości i sprawiedliwości, jak i mechanizmów gospodarczych dających wysoką wydajność.”
Świadczyły o tym również tezy programowe uchwalone przez Zjazd „Solidarności” w październiku 1981 r.
„Tezy programowe (...) łączyły idee egalitarne (przeciwdziałanie <<różnicom socjalnym między zakładami pracy i regionami>>, <<rozwój poczucia bezpieczeństwa>>, <<obrona poziomu życia ludzi pracy>> itp.) z zasadami efektywnościowymi (<<nowy ład społeczno-gospodarczy>>, <<rynek>>), przy wyraźnym przesunięciu akcentu ku egalitaryzmowi i samorządności. Wyniki badań z 1980 r. potwierdzają (...) tezę o zasadniczo socjalistycznym charakterze etosu pierwszej, masowej <<Solidarności>> - szczególnie w okresie początkowym.”
Od 1981 r. obraz zmienił się – „znaczący odsetek respondentów wycofał poparcie dla egalitaryzmu. Tendencja ta utrzymała się w okresie późniejszym, sięgającym 1981 r.” Coraz częściej respondenci mieli świadomość „konieczności wyboru i jednoczesnej niemożności realizacji zasad obu modeli (tzn. egalitarnego i efektywnościowego).” Wzrastał poziom akceptacji rynku i konkurencji, którym przypisywano mityczną rolę.
Badania wykazują, że w latach osiemdziesiątych, do 1988 r. włącznie, postępuje „społeczny proces zawężania się (...) poparcia idei równościowych oraz, z drugiej strony, rozszerza się akceptacja orientacji rynkowej prywatyzacji. Zarazem okazało się, że nieco ponad połowa respondentów pozostała wierna egalitaryzmowi.” Przy czym, w niektórych badaniach, np. Marka Ziółkowskiego z lat 1984-85, zaznaczono, że: „sposób odróżniania egalitaryzmu od efektywności ma charakter jednostronny (<<przyjmując oryginalną koncepcję égalité można ją znakomicie połączyć np. z efektywnościowym modelem urządzenia gospodarki>>). Nic dziwnego zatem, choć respondenci wypowiadali się częściej za modelem efektywnościowym niż egalitarnym, <<wiele osób akceptowało jednocześnie elementy jednego i drugiego modelu>>.”
Co ciekawe, stopień akceptacji społecznej własności środków produkcji, w przeciwieństwie do prywatnej, wynosił 56,9% do 11,0%, zaś planowej gospodarki i wolnej konkurencji w życiu gospodarczym – 57,1% do 40,0%.
„Respondenci postawieni wobec powyższych alternatyw skłonni byli raczej wybierać zasady o treści socjalistycznej niż wolnorynkowej (na marginesie trzeba dodać, że w omawianych badaniach zaobserwowano niechęć do słowa <<socjalizm>>) 28,1% respondentów wybrała łącznie obie zasady socjalistyczne, gdy obie zasady wolnorynkowe wybrało jedynie 5,6%.”
Wówczas również jedna trzecia ankietowanych dopuszczała bezrobocie, odrzucając zasadę pełnego zatrudnienia (od 33,3% do 34,9%). A zatem, jak podkreśla J. Gardawski, „jedna trzecia robotników wybierała <<ostry>> wariant reformy gospodarczej przy pełnym (? – GSR) rozeznaniu jego społecznych konsekwencji.”
Stosunek do bezrobocia okazał się głównym kryterium różnicowania postaw. Według badań, do transformacji z 1989 r. „ok. jedna trzecia ogółu Polaków, a także jedna trzecia robotników akceptowała radykalną zmianę gospodarczą wraz z jej uciążliwościami społecznymi, w tym bezrobociem.” Stopień tej akceptacji jest jednak dyskusyjny. Trudno bowiem sądzić, by groźbę tę i uciążliwości społeczne „ta jedna trzecia” brała do siebie, czyli przewidywała, że sama znajdzie się bez pracy. Nawet wśród robotników reprezentujących liberalne nastawienie (zdecydowana mniejszość), dla których bezrobocie było „nieuniknioną ceną płaconą za modernizację i racjonalizację gospodarki, sprawa nie była jednoznaczna.” „Niewielka część tych robotników akceptowała bezrobocie ze względu na jego dobroczynny wpływ na moralność pracy. (...) Zazwyczaj sądzili oni, że powinno ono dotyczyć wyłącznie ludzi nierzetelnych, powinno być środkiem edukacji społecznej.”
Wśród nie-liberałów panowało raczej przekonanie, że „nie może być u nas bezrobocia, bo tyle jest w Polsce do zrobienia”. Tym bardziej nie było mowy o dopuszczeniu „strukturalnego bezrobocia”.
*
Przekształcenia polityczne i ekonomiczne w 1989 r. wpłynęły na zmianę społecznych nastawień, w tym podniosły znacznie akceptację bezrobocia (w pierwszej połowie 1990 r. z 42,6% do 46,6%, w zależności od badań). Szczególnie wysokim poziomem akceptacji bezrobocia („co świadczy o determinacji w żądaniach zmiany sposobu funkcjonowania gospodarki”) cechowali się działacze samorządów, „Solidarności” i administracja, czyli „zwycięskie siły społeczne”. Zarazem, „w tych grupach powszechne było przekonanie, że bezrobocie ich nie dotknie, przyspieszy natomiast rozwiązanie trudności gospodarczych.” Opcję liberalno-rynkową w pierwszej połowie 1990 r. popierało 82,1% dyrektorów, 67,0% działaczy samorządów i tyleż „Solidarności”, 53,0% - kierowników, zaledwie 25,5% robotników i 20,4% działaczy OPZZ.
Odwrotnie kształtowało się poparcie dla egalitaryzmu i opcji egalitarno-paternalistycznej: dyrektorzy – 5,1%; kierownicy – 13,6%; robotnicy – 39,0%; działacze samorządu – 12,8%; działacze „Solidarności” – 17,6%; działacze OPZZ – 41,9%.
Tymczasem, jak wiadomo, zmienił się zarówno ideowy, jak i jakościowy obraz „Solidarności” i samorządów pracowniczych. Obraz administracji i biurokracji zakładowej nie uległ istotnym zmianom. Nie były to więc te samorządy i ta „Solidarność”, co w latach 1980-81.
„Dynamika nastawień społecznych świadczy o wzrastającym przyzwoleniu na rozwój instytucji rynkowych, przy jednocześnie nieliniowym charakterze tego procesu, a także o utrzymywaniu się stosunkowo wysokiego poziomu poparcia zasad sprawiedliwości i równości społecznej.”
Przy tym, badacze stwierdzili „korporacyjna postawę” działaczy samorządowych, ich głęboką identyfikację z dyrekcjami i interesem branżowym. Ich zdaniem „instytucja samorządu pracowniczego w połowie lat osiemdziesiątych nie jest w większości kontynuacją autentycznego ruchu samorządowego z 1981 roku” (M. Jarosz).
Przyjmując za pewnik utrzymywanie się wysokiego poziomu poparcia zasad sprawiedliwości i równości społecznej wśród robotników (39,0%), szczególnie symptomatyczne jest rozminięcie się ocen robotników z preferencjami działaczy „Solidarności” i samorządów pracowniczych. Potwierdza to tezę o braku ciągłości zarówno w ruchu samorządowym, jak i związkowym. Charakterystyczny jest zbliżony do robotników poziom akceptacji egalitaryzmu wśród ówczesnych działaczy OPZZ (39,0% - 41,9%).
Można się zgodzić z J. Gardawskim, że „po zaprowadzeniu stanu wojennego zaczęła zanikać (...) wiara w możliwość wspólnego działania i w sens takiego działania”. Trzeba jednak zaznaczyć, że zanik tej wiary dotyczył szeregowych pracowników, zwykłych robotników, którzy jednocześnie tracili wiarę nie tylko w partycypację w zarządzaniu, w samorządy pracownicze, ale również w działalność stricte związkową (gwałtowny spadek „uzwiązkowienia”).
W części zasadniczej opracowania „Robotnicy 1991”, autor wskazuje, że w latach 1990-91 robotnicy znaleźli się w osamotnieniu. Poczucie osamotnienia było rozłożone stosunkowo równomiernie między robotników zaliczonych do zwolenników liberalizmu, umiarkowanej modernizacji i tradycjonalizmu. Na pytanie, kto najlepiej reprezentuje interesy robotników w Polsce, 68,5% robotników stwierdziło, że nikt, zaledwie 12,6% wskazało na NSZZ „Solidarność”, 5,5% na OPZZ, 4,2% na prezydenta, 3,2% na rząd, 2,0% na Sejm, 1,8% na Kościół, 1,0% na Senat.
Na pytanie „Kto najlepiej reprezentuje interesy robotników w przedsiębiorstwie zatrudniającym respondenta?” Nikt – odpowiedziało 55,6%; 15,2% - wskazało na samorząd; 14,5% NSZZ „Solidarność”; 6,7% - dyrekcję; 5,6% - OPZZ.
Co ciekawe, w zależności od sposobu postawienia pytania od 47,3% do 76,0% respondentów opowiadało się za tak czy inaczej rozumianym egalitaryzmem. „Przy tym jedynie 32,9% robotników odrzuciło kategorycznie prymitywny egalitaryzm równych żołądków.” Nie dziwi zatem konstatacja J. Gardawskiego: „Z orientacją egalitarną robotnicy identyfikowali się przez cały okres <<realnego socjalizmu>>; wynikała ona nie tylko z edukacyjnego wpływu tego ustroju, lecz również z położenia robotników w strukturze stratyfikacyjnej (przebywanie na niższych piętrach tej struktury rodziło w sposób naturalny dyspozycję do żądań zmniejszenia dystansów społecznych). Również po 1989 r. nie odnotowano tu istotnej zmiany.”
Zasadniczą tezą J. Gardawskiego jest stwierdzenie, „że w 1991 r. preferencje robotnicze były najpełniej wyrażane przez wzór modalny, nazywany w tej pracy <<umiarkowaną modernizacją>>. Tak zorientowani robotnicy utrzymywali <<klimat przyzwolenia na obniżanie stopy życiowej>> i, tym samym, na zmianę ustrojową.
Podstawowe wyznaczniki wzoru umiarkowanej modernizacji były, zdaniem Gardawskiego, typowym robotniczym nastawieniem wobec gospodarki w 1991 r.
„Wzór zakładał poparcie zasad rynkowych – konkurencji i efektywności, łącznie z akceptacją uciążliwości związanych z rynkiem (zwolnienia z pracy, bankructwa). Zgodzie na rynek towarzyszyło jednak optymistyczne przeświadczenie, że będzie on nagradzał rzetelnych i karał nieuczciwych. Ponadto, umiarkowani modernizatorzy przyjmowali, iż rynkowa selekcja nie będzie zagrożeniem dla istniejącej już substancji ekonomicznej, dla majątku trwałego, a jedynie wymusi jego efektywne zastosowanie oraz nie spowoduje strukturalnego bezrobocia (nie odbierze pracy tym, którzy chcą i mogą pracować). Kolejnym elementem wzoru było poparcie własności prywatnej w gospodarce, mimo iż kapitalizmowi narzucano istotne ograniczenia, które miały chronić przed spekulacją i wyzyskiem. Legitymizowany był polski kapitał jako odpowiedź na ewentualne pojawienie się obcego kapitału spekulacyjnego. Jednak osoba polskiego kapitalistycznego pracodawcy budziła niechęć (podejrzewano nielegalny sposób zdobycia pieniędzy, lękano się brutalności wobec pracobiorców). Umiarkowani modernizatorzy popierali natomiast bez zastrzeżeń drobną własność w gospodarce, liczyli przy tym, iż sami będą mieli udziały we własności (szczególnie akcje pracownicze – bowiem fabryki <<powstały z ich trudu>>, a także liczyli, że zdobędą własne małe firmy rzemieślnicze). Wizja akcjonariatu wypierała z ich myślenia wizję samorządności pracowniczej, tak ważnej w latach osiemdziesiątych. Byli przeciwnikami państwowego monopolu własności w gospodarce oraz bezpośredniej ingerencji państwa w zarządzanie przedsiębiorstwami, jednak oczekiwali aktywnej polityki ekonomicznej ze strony państwa – miała ona, w ich przeświadczeniu, chronić przed aferami i spekulacją, wprowadzać <<ład i porządek>>. Respondenci z omawianej kategorii występowali przeciwko egalitaryzmowi, szczególnie w wersji kategorycznej, kojarzonej z <<urawniłowką>>, postulowali merytokratyczną zasadę rzetelnego wiązania wkładu pracy z płacą. Bardzo ważnym wymiarem wzoru, zdaniem J.G., najważniejszym, tkwiącym w podtekście większości postulatów, było oczekiwanie, iż gospodarka będzie domeną sprawiedliwości – ogólnie ujmując, można nazwać to robotniczą wizją <<sprawiedliwościowej gospodarki rynkowej>>.
Umiarkowani modernizatorzy krytykowali <<realny socjalizm>>, uważali, że nie wróci on i wrócić nie powinien, zarazem mówili o jego dodatnich stronach (opieka socjalna itd.), niekiedy godzili się ze zdaniem, że socjalizm był dobrą ideą, chociaż stale wypaczaną.”
W roku 1991, konsekwentni zwolennicy umiarkowanej modernizacji stanowili 30,0%, zwolennicy tradycjonalizmu – 11,6%, liberalizmu – 5,9%. W szerokich ujęciach nie tylko konsekwentni, ale i zbliżone stanowiska, stosunek ten przedstawiał się następująco:
62,7% - umiarkowana modernizacja; 48,3% - tradycjonalizm; 21,2% - liberalizm.
Już w roku 1992, Juliusz Gardawski zauważył „rosnącą w środowisku robotników frustrację i agresję”. Jednak, jego zdaniem, „nie spowoduje ona u umiarkowanych modernizatorów chęci powrotu do <<realnego socjalizmu>>, raczej wywoła żądanie, by budować inną gospodarkę rynkową niż ta, tworzona według zamysłu skrajnie liberalnego.” Jednocześnie, miejsce klasy robotniczej w nowo kształtującej się strukturze społecznej uległo znacznemu osłabieniu. Rozsypał się „agregat realsocjalistyczny” – „nowa klasa średnia” w znaczeniu, jaki terminowi temu nadał Jacek Kurczewski, tj. „klasa pracobiorców zatrudnionych przez państwo i nie dysponujących władzą, klasa, której ważnym składnikiem byli wykształceni robotnicy”. Zdaniem Kurczewskiego, nowa klasa średnia była „gruntem społecznym pierwszej <<Solidarnosci>>”.
W tymże 1992 r. J. Gardawski stwierdził, że maleje szansa na stworzenie w Polsce ładu zwierającego wątki zaczerpnięte z wizji robotników mieszczących się we wzorze umiarkowanej modernizacji, tzw. wizji sprawiedliwościowej gospodarki rynkowej.
W podsumowaniu nie ustrzegł się on jednak pewnych uproszczeń. Wizję „sprawiedliwościowej gospodarki rynkowej” nazywa robotniczą w ogóle, choć z jego własnego opisu wynika, że jest ona przypisana wzorcowi „umiarkowanej modernizacji”, a zatem bliska jest robotnikom, którzy podzielają te nastawienia, nie innym, nie wspominając już o marksowskiej „świadomości fałszywej”, teorii adekwatnej dla oceny tego zjawiska.
Nie wydaje się nam również, w przeciwieństwie do J. Gardawskiego, by „rosnąca w środowisku robotników frustracja i agresja”, której objawy były widoczne już na początku 1992 r. (w momencie pisania podsumowania przez J.G.) mogła być skanalizowana w jakiejś „innej formie gospodarki rynkowej”. Naszym zdaniem, wszystko wskazuje – również „osamotnienie klasy robotniczej” – że wzrastać będzie odrębna, klasowa świadomość robotników, zgodna z ich pozycją w hierarchii społecznej, a zatem świadomość z gruntu egalitarna, która i tak wykazuje cechy trwałe.
Dziesięć lat po napisaniu „Robotników 1991”, sytuacja społeczna zmieniła się diametralnie. „Boom” kapitalistyczny lat dziewięćdziesiątych w Polsce załamał się. Kryzys gospodarczy zaowocował falą bankructw i upadłości przedsiębiorstw, które dostosowały się już wcześniej do gospodarki rynkowej (kapitalistycznej).
Bezrobocie strukturalne przekroczyło na początku 2000 roku poziom 15% i rośnie zbliżając się nieuchronnie do granicy 20%. Kryzys kapitalizmu wydał swoje owoce. Trudno, by robotnicy, tak wrażliwi na załamanie się „realnego socjalizmu”, nie zauważyli tego, co przyniósł kapitalizm w skrajnie liberalnym wydaniu. Tym bardziej, że neoliberalizm ma charakter globalny i jego skrajności coraz wyraźniej globalizują się nie napotykając na realną alternatywę ustrojową, choćby tylko realną jako alternatywa, a nie jako „realny socjalizm”.
Poziom frustracji jesienią 2002 r., a więc dziesięć lat po publikacji badań J. Gardawskiego, przekroczył granice bezpieczeństwa, co prof. J. Gardawski bagatelizował jeszcze latem w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” („Brakuje pary do gwizdka”, „Rzeczpospolita” z 17 lipca 2002 r.), zaznaczając jednak, że: „sojusz różnych grup byłby niebezpieczny dla prywatyzacji”. Do sojuszy jednak doszło, choć, jak na razie, na ograniczoną skalę – manifestacja 18 października „ponad podziałami” zgrupowała zarówno górników ze wszystkich, dotychczas zwalczających się związków zawodowych, jak i hutników, kolejarzy, pielęgniarki oraz zakłady protestujące w ramach Ogólnopolskiego Komitetu Protestacyjnego.
Siła i charakter protestu świadczą o rodzeniu się nowej solidarności i świadomości robotniczej. Od nastawień, które, jak wszystko wskazuje, miały tymczasowy charakter, robotnicy przeszli i wrócili do postaw tradycyjnych i charakterystycznych dla klasy robotniczej. Zaczął się okres rewindykacji wartości i zasad, jakimi przeszło 100 lat kierował się polski ruch robotniczy. Z czym z pewnością prof. J. Gardawskiemu trudno będzie się zgodzić. Ogranicza go jego postawa ideowa, zbliżona do socjaldemokratycznej. Rola eksperta rządowego jest zawsze stronnicza. Stronniczość, gdy powstają barykady, sprowadza się do wyboru strony konfliktu, który ma wymiar klasowy.
Wymiar na miarę walki klas, której to kategorii prof. Gardawski nie zauważa, badając klasę robotniczą. No cóż, trudno dostrzec słonia pod mikroskopem. Przy zastosowaniu metod nie w pełni przystających do badanego przedmiotu (metodom prac badawczych J. Gardawski poświęca drugą część pracy, rozdział 4, s. 31-38). Trudno oczekiwać, by była to analiza klasowa, oparta na teorii walki klas, uwzględniająca stan świadomości klasowej, wpływ ideologii panującej na przekonania robotników i w konsekwencji kształtowania się świadomości fałszywej. Można jednak stwierdzić na podstawie jego opracowania, że dzisiejsza klasa robotnicza poprzez swoje „osamotnienie”, a raczej wyodrębnienie, osiąga poziom rozwoju „klasy w sobie”, o poziomie świadomości trade-unionistycznej. Przed nami jest walka o to, by klasa ta osiągnęła stan „klasy dla siebie”.
Najistotniejszym z tego punktu widzenia jest rozpad mitu tworzenia się w Polsce „nowej klasy średniej”, która miała być podwaliną systemu kapitalistycznego. Zgodzić się należy z obserwacją Juliusza Gardawskiego, że „dla polskiego robotnika w 1991 roku nowa klasa średnia była synonimem grupy nieuczciwych dorobkiewiczów”. Mimo że w pewnym momencie przed robotnikami wielkoprzemysłowymi otworzyły się: „dwie nowe ścieżki kariery – pierwsza bardzo wąska i spełniająca głównie symboliczną rolę, związaną z awansem najwybitniejszych działaczy <<Solidarności>> w instytucjach politycznych i quasi-politycznych, oraz nieco szersza, wiodąca do gospodarki prywatnej, do handlu.”
Od początku bowiem tego procesu, gdy najbardziej „przedsiębiorczy” wychodzili z przedsiębiorstw państwowych, „pozostali odczuwali to jako boleśniejsze <<opuszczenie>> i <<oszukanie>>”.
Po upływie dekady (straconej według R. Bugaja) można stwierdzić, że nie powstały warunki dla zaistnienia „nowej klasy średniej” (druga, szersza ścieżka wiodąca do „kariery” drobnego przedsiębiorcy – załamała się), ba, warunki te nie powstały nie tylko dla robotników, ale dla całego agregatu społecznego, który w tej „nowej klasie średniej” widział swoją pozycję w kapitalizmie, swoje miejsce w gospodarce rynkowej.
Według Juliusza Gardawskiego, w roku 1992, „robotnicy wykwalifikowani deklarowali (...) wyraźnie odmienne opinie zarówno od osób o niższym statusie, jak od pracowników nadzoru (...) Pękła więc więź łącząca w latach 1980-81 (a także, być może, wcześniej) robotników, techników, inżynierów.”
Dziś ta odrębność wielkoprzemysłowej klasy robotniczej uległa zaostrzeniu. Wraz ze wzrastającym „osamotnieniem”, a raczej wraz ze wzrostem podmiotowości robotników znikła szansa na tworzenie w Polsce ładu zawierającego wątki zaczerpnięte z utopijnej wizji <<sprawiedliwościowej gospodarki rynkowej>>. Tak więc, drogi klasy robotniczej i kapitalistów ostatecznie się rozeszły. Zeszły się przedtem tylko czasowo w ramach fałszywej świadomości.
Obraz ten mąci nieco dochodzący do głosu ruch populistyczny, ale to już temat na inny artykuł.
23 października 2002 r.