Na rzecz opozycji robotniczej

 

            Minął już prawie rok od konstatacji Zbigniewa M. Kowalewskiego, że „front lewicy to jedyne wyjście”. Wówczas to „lewica pozaukładowa” tkwiła jednak w układach lub przymierzała się do układów z „Samoobroną”. W Warszawie, i nie tylko, dla „alternatywnej lewicy” bezalternatywną była konfiguracja: Stowarzyszenie ATTAC, Konfederacja Pracy OPZZ i układy z „Samoobroną” uskrzydloną sukcesami wyborczymi (wprowadzenie 50 posłów do Sejmu).

            Nic dziwnego zatem, że inicjatywa Czerwonego Salonu, wsparta przez Zbigniewa  Kowalewskiego zawisła w próżni, mimo deklarowanego zainteresowania.

            Rok ten był jednak nie bez znaczenia dla poszukiwania dróg wyjścia. Po długim namyśle, śladem Kowalewskiego, wyszli z ATTAC-u członkowie Pracowniczej Demokracji, stwierdzając, że ATTAC w Polsce pozostanie „nieliczną organizacją”. Lewicowy, warszawski oddział ATTAC-u uległ dalszej marginalizacji.

            Konfederacja Pracy OPZZ, po zmianach w Kodeksie Pracy, ma o wiele gorszą pozycję, gorszą nawet niż pozostałe centrale związkowe, które w międzyczasie, widząc swoją bezsilność, coraz częściej współpracują ze sobą – czego ostatnim, znaczącym przykładem są górnicy.

            „Samoobrona”, w wyniku wyborów lokalnych, stała się języczkiem u wagi wchodząc w koalicję z SLD-UP w samorządach i sejmikach wojewódzkich, jednocześnie pozostając w Sejmie w opozycji. Wydaje się, że kolejny sukces wyborczy „Samoobrony” pozwoli jej wreszcie złapać równowagę i wypracować pragmatyczny sposób postępowania, podyktowany zresztą czysto praktycznymi wymogami. Wątpliwe, by skorzystała na tym „radykalna lewica”, chyba że porzuci złudne nadzieje na usamodzielnienie się jednego ze skrzydeł „Samoobrony”.

            Kontestując kapitalizm i demokrację parlamentarną i samorządową w polskim wydaniu trudno nie zauważyć, że podporą tego systemu staje się właśnie „Samoobrona”. Jednak nie przejdzie to bezkonfliktowo. Zatem warto postawić na konflikty i to programowo, to znaczy na konflikty klasowe, czyli na walkę klas.

*

            Swoje twierdzenie sprzed roku, że jedynym wyjściem jest front lewicy, Z.M. Kowalewski podbudował, chyba jako jedyny, rzetelną analizą społeczno-ekonomiczną:

„Wielka dziura budżetowa, ogromne bezrobocie i recesja gospodarcza, to bardzo dobry pretekst, aby przepchnąć kolejne pakiety reform neoliberalnych. Im gorzej ma się większość społeczeństwa, tym lepiej dla kapitalizmu neoliberalnego, tym łatwiejsza jego globalizacja, bo pod pretekstem, że budżet jest pusty szaleje bezrobocie, a tempo wzrostu gospodarczego spada, łatwiej jest usuwać to wszystko, co stoi mu na drodze: redukować wydatki na cele społeczne, demontować osłony socjalne, ograniczać pomoc społeczną do możliwie najwęższego grona najbiedniejszych, a wysokość tej pomocy obniżać, tak aby była coraz bliższa zeru, ciąć zasiłki dla bezrobotnych, zamrażać i obniżać płace, liberalizować kodeks pracy, czyli uelastyczniać rynek pracy, warunki pracy i płacy, a tym samym torować drogę wzrostowi i intensyfikacji wyzysku, prywatyzować służby publiczne, odbierać prawo do darmowej nauki i służby zdrowia itd.

            Im bardziej neoliberalny – to znaczy idący na rękę kapitalistom – jest kurs obecnej koalicji rządzącej, tym bardziej sprzyja on recesji i kasuje możliwości wzrostu. Wystarczy przyjrzeć się przyczynom ożywienia gospodarczego, które w minionych latach przeżyła Europa Zachodnia, aby zdać sobie sprawę, że było ono wynikiem takiej polityki, która chcąc nie chcąc ukrócała pogoń kapitalistów za zyskami, czyli odstępowała od dogmatów neoliberalnych, a nie je wdrażała. To widać jak na dłoni, ale nasza socjaldemokracja nie widzi tego, podobnie jak nie widzi zachodnia, nie dlatego, że ma klapki na oczach, lecz dlatego, że służy takim interesom klasowym, które widzieć tego nie pozwalają (...) Im bardziej, pod pretekstem walki z bezrobociem, obecna koalicja idzie na rękę kapitalistom w dziedzinie uelastyczniania rynku pracy, tym bardziej sprzyja wzrostowi bezrobocia. Walczyć z bezrobociem można jedynie wbrew interesom kapitalistów, a nie po ich myśli” (Z.M. Kowalewski, „Front Lewicy to jedyne wyjście”, Czerwony Salon).

            Choć nie sposób zarzucić jej braku podejścia klasowego, analizie tej wytknąć należy antyglobalistyczne złudzenia. Autor odróżnia bowiem kurs neoliberalny od „kursu na ożywienie gospodarcze, ukrócające pogoń za zyskami”, który ponoć był i jest alternatywny wobec kapitalizmu neoliberalnego. Obecnie, takie rozróżnienie na „lepszy” i „gorszy” kapitalizm wprowadza w błąd, gdyż właśnie kurczą się i zanikają możliwości łagodzenia skutków kapitalistycznej konkurencji i pogoni za zyskami. Dziś alternatywą dla neoliberalizmu nie jest już „kapitalizm z ludzką twarzą” (twarz ta była zresztą tylko maską służącą potrzebom rywalizacji z realnym socjalizmem w ramach swoistego „konkursu piękności”). Gdy zabrakło alternatywy, niepotrzebne stały się zabezpieczenia socjalne i ustępstwa wobec świata pracy.

            Krytyka neoliberalizmu łączy antyglobalistów i jest spójna z niekonsekwentnie lewicowym nastawieniem większości ugrupowań „radykalnej lewicy” (patrz np.: „Manifest socjalistyczny” NR PPS).

            Wydaje się, że analiza Z.M. Kowalewskiego ma na celu zróżnicowanie „obozu wroga” i wygrywanie jednego odłamu burżuazji przeciwko drugiemu, a przy okazji osłabianie spójności ideologicznej kapitalizmu, co powinno było zaowocować przechodzeniem na lewo radykałów o dotychczas niekonsekwentnych nastawieniach i postawach. Jednak w sytuacji nierewolucyjnej (z którą mamy dziś do czynienia) zamiast dyskutować o wyzwoleniu klasy robotniczej, której alternatywą jest jej pogłębione zniewolenie i pauperyzacja społeczeństwa, dyskusja jest sprowadzana przez przeciwników klasy robotniczej do dramatycznych ostrzeżeń przed dyktaturą zagrażającą demokracji. Przy wyborze określonym jako wybór między demokracją a dyktaturą, zdecydowany krok w kierunku radykalizmu antykapitalistycznego jest niezwykle trudny do zrobienia i zazwyczaj kończy się osuwaniem się ruchu radykalnego w kierunku oportunizmu, dobrych manier i taktu w odniesieniu do niekonsekwentnych i chwiejnych ideologicznie działaczy.

*

            Analizie świata kapitału dokonanej przez Z.M. Kowalewskiego towarzyszy ocena świata pracy:

            „Im większe bezrobocie, im większa bieda, tym bardziej paraliżuje to i atomizuje klasę pracującą. Ci, którzy już znaleźli się za burtą, pogrążeni w rozpaczliwej walce o przetrwanie z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, w ogromnej większości nie są zdolni do zbiorowego działania, do elementarnej, zbiorowej i solidarnej samoobrony. Pozostali boją się, że wypadną za burtę i zalęknieni troszczą się – każdy na własną rękę – jedynie o to, jak tam się nie znaleźć. Godzą się na niskie płace, na zatrudnienie na niepewnych i elastycznych warunkach, na rugowanie związków zawodowych z przedsiębiorstw, na samowolę kapitalistów, na nagminne łamanie kodeksu pracy, na wszystko, czego przy poparciu władzy żąda od nich coraz bardziej żarłoczny kapitał, aby tylko nie stracić pracy.

            Oto dlaczego klasa pracująca jest dziś taka bierna, a kapitał i władza neoliberalna mogą po niej bezkarnie hasać. Liczba strajków i protestów, stopa uczestnictwa w strajkach i protestach, czy choćby po prostu w działalności związkowej lub innej, wszystkie podstawowe wskaźniki aktywności społecznej ludzi pracy, są dziś bardzo niskie. Ruchy społeczne przeżywają depresję, czyli innymi słowy znajdują się w dołku.

            Słyszy się często, że wcale tak nie jest, bo nastroje się radykalizują i nadciąga, czy w każdym razie możliwy jest, wybuch społeczny. Radykalizacja tylko w gębie, taka, która nie znajduje wyrazu w strajkach, protestach czy innym działaniu zbiorowym, a przynajmniej w stanie gotowości do działania masowego, się nie liczy. Z kolei, wybuch społeczny, którego punktem wyjścia jest depresja ruchów społecznych i atomizacja klasy pracującej do niczego nie prowadzi i na ogół kończy się źle lub niczym.”

            Zdaniem Z. Kowalewskiego, paraliż, atomizację i bierność klasy pracującej, „radykalizację tylko w gębie”, podobno potwierdzają „wszystkie podstawowe wskaźniki aktywności społecznej ludzi pracy”, takie jak: liczba strajków i protestów, stopa uczestnictwa w strajkach i protestach, czy choćby po prostu w działalności związkowej lub jakiejkolwiek innej.

            Przy strukturalnym bezrobociu sięgającym w Polsce 15% i rzeczywistym – 20%, twierdzenie Z. Kowalewskiego, że „im większe bezrobocie, im większa bieda, tym bardziej paraliżuje to i atomizuje klasę pracującą”, sprowadza tę klasę do parteru. Nie sposób wiązać z nią w takich okolicznościach większych nadziei. Teza ta znajduje potwierdzenie w aksjomatach psychologii czy socjologii tłumu (patrz: G. Le Bon czy E. Canetti). Przy aktualnym stosunku bezrobotnych do zatrudnionych robotników, klasa robotnicza ponoć traci swoje trwałe cechy i zmienia się w tłum podatny na manipulacje. Ta teza nie znajduje natomiast potwierdzenia w marksizmie. Przypisywane lewicy rewolucyjnej uproszczone, hurrarewolucyjne hasło, że „im gorzej, tym lepiej” kojarzy się ze wzrostem znaczenia organizacji rewolucyjnych w sytuacjach kryzysowych (przedłużające się i wyniszczające kampanie wojenne i głębokie kryzysy gospodarcze wywołujące ogromne bezrobocie i rozkład gospodarki). W takich sytuacjach o powodzeniu protestów robotniczych decydują już nie tylko czynniki obiektywne, lecz również subiektywne – stopień i sposób zorganizowania klasy robotniczej.

            Od bierności do wzmożonej aktywności wielkoprzemysłowa klasa robotnicza może przejść w zaledwie kilka miesięcy, o czym świadczą protesty letnie (powstanie OKP), oraz obecne (powołanie sztabu protestacyjno-strajkowego związków górniczych). W obu przypadkach wielkoprzemysłowa klasa robotnicza pokazała mobilność i możliwości samoorganizacji, gwałtowny wzrost radykalizmu i postaw rewindykacyjnych. Przypadki takie znane są z historii, opisywał je również Trocki. Z. Kowalewski, niepomny tych nauk, zbliżył się do pułapki oportunizmu, którego dobrą charakterystykę dał takoż Trocki, w artykule tłumaczonym zresztą przez ZMK  (L. Trocki, „Czym się różnimy?”, „Rewolucja” nr 1, ss. 191-192).

            Niecierpliwość nie zawsze jest dobrym doradcą, aby nie dać się zaskoczyć trzeba umieć czekać i cenić klasę robotniczą, a szczególnie jej wielkoprzemysłowy odłam. Nie służy temu zamazywanie pojęć. Pod pojęciem klasa pracownicza czy pracująca kryją się zapewne wszyscy pracownicy najemni, jednak jego używanie zakłada odrzucenie szczególnej roli wielkoprzemysłowej klasy robotniczej i w ogóle klasy robotniczej, która właśnie dziś w Polsce dała o sobie znać po raz kolejny.

*

            Kolejnym elementem analizy Z. Kowalewskiego jest ocena stanu „lewicy na lewo od SLD”. Użycie szeregu przymiotników: „lewica pozaukładowa, radykalna, alternatywna, kontestująca, antykapitalistyczna i socjalistyczna” wskazuje wyraźnie, że autor nie chce jej dzielić, a raczej łączy ją w jedno opisowe pojęcie „lewica na lewo od SLD”. Ta szeroka koalicja miała być fundamentem Frontu Lewicy. Tymczasem, w krajach zachodnioeuropejskich Kowalewski bez trudu wyróżnia „lewicę radykalnie antykapitalistyczną, a nawet rewolucyjną” w stosunku do której PPS jest bardzo umiarkowana.

            Jedynym przydatnym kryterium uznawanym przez Z. Kowalewskiego na scenie polskiej jest służenie przez lewicę „budowie, rozwojowi i walce masowych ruchów społecznych”. Ruchy te Z. Kowalewski gloryfikuje. Jego zdaniem „to one i tylko one tworzą historię. Bez nich partie i organizacje lewicowo-radykalne są niczym i nie mają żadnych perspektyw rozwojowych”.

            Pod pojęcie ruchów społecznych podpadają również tzw. nowe ruchy społeczne, szczególnie modne i żywotne w Europie Zachodniej czy Stanach Zjednoczonych. Z. Kowalewski nie dzieli i nie komplikuje, ba, zapewnia, że porozumienie lewicy na lewo od SLD powinno przyczynić się do „powstania ruchów społecznych, sprzyjać ich rozbudowie, podnosić poziom ich świadomości, organizacji i bojowości”. Ten zgoła nadzwyczajny efekt ma podobno dać zjednoczenie i współpraca grup, które  obecnie „jadą na jałowym biegu, bardziej pozorują działania niż rzeczywiście działają, spalają się w działaniach nieskutecznych, a nawet bezcelowych, choć nieraz podejmowanych z godnym podziwu samozaparciem”, „zajętych sobą, a nie klasą, której powinny służyć”, grup, które miotają się od sekciarstwa do oportunizmu.

            Grupy te trudno byłoby zjednoczyć na podstawie minimalnych zbieżności programowych (drogę tę zresztą Kowalewski odrzuca), skoro główną zbieżnością jest „pojmowanie przez nich własnych partii, grup politycznych czy innych ugrupowań jako celu samego w sobie”, skoro afirmują one nie klasę robotniczą, a „swoją osobowość”, skoro wiele z nich odkąd istnieje, nigdy nie działała w ruchach społecznych i nie przyczyniała się do ich budowania.

            Trudno, by proste połączenie tych organizacji we Front Lewicy miało spowodować oczekiwane przez Z. Kowalewskiego zmiany jakościowe. „Połączenie się w działaniach, a konkretnie w kampaniach politycznych na rzecz obrony interesów, praw i godności ludzi pracy” skutkowałoby wysunięciem „konkretnych, żywotnych w dniu dzisiejszym dla klasy pracującej, społecznie nośnych postulatów”, które dopiero po przetestowaniu na ulicach („wyjść z nimi na ulicę”) mogłyby stopniowo mobilizować „tych, którzy mimo wszystko skłonni byliby działać, ale nie wiedzą jak i gdzie, że przebudzą z letargu tych, którzy najmniej się boją, że zachęcą tych, którzy zachowują poczucie solidarności klasowej”.

            Te uwagi o letargu i przebudzeniu oraz apel do „elementów niezorganizowanych: lewicowców, którzy chodzą luzem” dobrze świadczą o rzeczywistych zamiarach Zbigniewa Kowalewskiego. To ten czynnik i ten podmiot powinien był przechylić szalę i zwiększyć szansę na zwrot jakościowy. Proste zjednoczenie było z góry skazane na przegraną. Tak też się stało. Nikt nie podjął konkretnych postulatów, które przedłożył Z. Kowalewski do dyskusji na konferencji założycielskiej Frontu Lewicy. „Pięć postulatów zakazu zwolnień grupowych” przegrało z oprotestowywaniem zmian w Kodeksie Pracy i z organizacją 1 Maja. Zresztą na każdym polu Front Lewicy odnotował tyko porażki. Porażką zatem była zarówno forma, jak i pomysł zjednoczenia „lewicy na lewo od SLD”.

*

            Późniejsza dyskusja, zainicjowana przez Marka Gańskiego, doprowadziła do kilku nowych konstatacji. Po pierwsze, uznano za konieczne przyjęcie konsekwentnie antykapitalistycznej podstawy porozumienia i uznanie znaczenia bazy robotniczej, jako że robotnicy dali właśnie o sobie znać latem bieżącego roku.

            Jak pokazały protesty i strajki – robotnicy, jak na razie, nie mają czego uczyć się od niedoszłej konfiguracji na lewo od SLD. To raczej lewica, a przede wszystkim ta konsekwentna, czyli konsekwentnie antykapitalistyczna, powinna wziąć przykład z robotników i stworzyć strukturę, która byłaby partnerem dla ruchu robotniczego.

            Robotnicy przełamali marazm samodzielnie, tworząc zarówno OKP, jak i sztab protestacyjno-strajkowy 12 central górniczych związków zawodowych. Tymczasem lewica nie potrafiła wyjść z głębokiego dołka.

            Uważamy, że w obecnej, sprzyjającej sytuacji, która jest efektem wystąpień robotniczych, niezbędne jest zwołanie drugiej konferencji lewicy. Mamy nadzieję, że bazą dla nowego porozumienia będzie konsekwentnie antykapitalistyczna platforma programowa – platforma opozycji robotniczej.

Pole tekstowe: GSR

 

 

 

 


 

13 listopada 2002 r.