Grupa Samorządności Robotniczej

Czarno na białym

 

W ciągu 12 lat reform i restrukturyzacji (czytaj: transformacji ustrojowej w kierunku kapitalizmu) zlikwidowano w polskim górnictwie prawie 200 tysięcy miejsc pracy. Dalsze zwolnienia szykują się pod pretekstem kolejnego etapu restrukturyzacji. Tym razem przewiduje się zamknięcie od 7 do 14 kopalń i likwidację 35-50 tysięcy stanowisk pracy. A na tym nie koniec - zdaniem ekspertów od liberalnej modernizacji, dalsze cięcia „w schyłkowych sektorach” będą konieczne. Reszty dokona prywatyzacja! Na efekty nie trzeba będzie długo czekać.

Z likwidacją miejsc pracy w górnictwie wiążą się redukcje w branżach i sektorach obsługujących górnictwo i rodziny górnicze w stosunku 1:3. Nawet uwzględniając tworzenie nowych miejsc pracy, etap ten da w efekcie 100 tysięcy nowych bezrobotnych. Bez poważnych programów osłonowych i zabezpieczeń, o których nie ma mowy z przyczyn ekonomicznych, branża i region ulegną ostatecznej degradacji. Śląsk i Zagłębie Dąbrowskie czeka los Wałbrzycha (bieda-szyby). Jest to tym bardziej prawdopodobne, że w okresie względnej prosperity stworzono w tym regionie zaledwie kilka tysięcy miejsc pracy - w kryzysie trudno liczyć choćby na tyle samo.

Tak ma się sprawa w skali jednego regionu i branży. W skali kraju - zgodnie z przewidywaniami i katastroficzną wizją prof. Józefa Balcerka, która właśnie zaczyna się spełniać, sformułowaną jeszcze na początku transformacji - pewny jest dalszy wzrost bezrobocia, aż do 6 milionów (30%), ze względu na wymogi dostosowywania polskiej gospodarki do międzynarodowego kapitalistycznego podziału pracy, w tym wymogi związane z planem uczynienia gospodarki Polski komplementarną wobec Unii Europejskiej i wysokorozwiniętych krajów kapitalistycznych. Milion z górą ludzi niepotrzebnych „wyprodukuje” polska wieś i branże związane z rolnictwem, które nie będą w stanie sprostać konkurencji, wymogom i regułom unijnym.

Jak z tego widać, przy obecnym 3 i półmilionowym bezrobociu jesteśmy zaledwie na półmetku w drodze do realizacji programu dostosowawczego.

Po 12 latach transformacji nie ma już rezerw ani nadziei na lepsze jutro czy lepszy kapitalizm.

Na półmetku

Nawet euroentuzjaści przyznają, że pierwszy okres po wstąpieniu do Unii będzie próbą, którą daleko nie wszyscy przejdą z powodzeniem. Przyjęcie reguł Unii Europejskiej zmiecie nie tylko „zapóźnione cywilizacyjnie”, polskie rolnictwo, „poprawiając” zarazem jego strukturę. Większość krajowych przedsiębiorstw zostanie postawiona w stan likwidacji lub znajdzie się na granicy bankructwa. Przetrwają tylko „najlepsi”. Później ma być lepiej, ale też tylko najlepszym. Polska skorzysta podobno z premii, jaką daje jej członkostwo w Unii i udział w jej uprzywilejowanej pozycji wobec krajów Trzeciego Świata oraz byłych republik radzieckich. Pozwoli to polskim kapitalistom uczestniczącym w światowym podziale pracy czerpać zyski z owej uprzywilejowanej pozycji gwarantującej dostęp do rynków unijnych.

Polskie firmy, które wejdą na rynek wschodni samodzielnie lub w kooperacji z przedsiębiorstwami rosyjskimi, ukraińskimi czy białoruskimi lub z zachodnim kapitałem, zyskają rentę „cywilizacyjną”, czyli będą uczestniczyły w drenażu rynków wschodnich i zapasów taniej siły roboczej, nie zważając na bezrobocie w kraju.

Taka jest podstawa optymizmu euroentuzjastów. Należąca do nich, tzw. klasa polityczna wraz z otoczką, również liczy na stołki i wysokoopłacane posady w rozbudowanym aparacie unijnym, wejście do Unii nazywa „szansą cywilizacyjną”.

Różne mrzonki o transferze nowych technologii czy o awansie cywilizacyjnym, wynikających rzekomo z restrukturyzacji i transformacji, ograniczone zostały do filii zachodnich firm w Polsce i do „wybranych”. Jednocześnie zlikwidowano większość jednostek naukowo-badawczych w polskim przemyśle.

Sceptycy, zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy przystąpienia Polski do Unii, przede wszystkim akcentują, że wejście na nierównoprawnych warunkach przyniesie w efekcie katastrofę w rolnictwie i przemysłach pochodnych. Spowoduje, że Polska nigdy nie będzie w Unii równoprawnym partnerem, tym samym zostanie ograniczona nasza suwerenność narodowa, a polski kapitał nie zdoła się przebić przez konkurencję i, tym bardziej, nadrobić zapóźnień. Co najwyżej, nasz kraj osiągnie w Unii status Grecji czy Portugalii (co i tak jest już założeniem optymistycznym), w żadnym wypadku nie ma szans na awans wzorem Hiszpanii czy Irlandii.


 

*

Naszym zdaniem, żadna ze stron nie bierze pod uwagę zmian, jakie zachodzą w samej Unii i międzynarodowym kapitalistycznym podziale pracy. Przede wszystkim, dekoniunktura gospodarcza, która w opinii zwolenników kapitalizmu ma charakter zaledwie przejściowy (wynika z cyklu koniunkturalnego), z naszego punktu widzenia jest kryzysem strukturalnym. Z każdym cyklem koniunkturalnym kolejne grupy i obszary ulegają trwałej marginalizacji, nie mogąc pozbierać się po kryzysie i nie uczestnicząc w następującym po nim ożywieniu gospodarczym. Z każdym nowym cyklem zresztą zmniejsza się, wobec transferowania zysków i przerzucania ich w sferę spekulacji finansowych, poziom produkcji i mocy gospodarczych, rosną natomiast obroty w ramach tychże spekulacji. W sferze tej osiąga się wielokrotnie większe zyski niż w gospodarce realnej. Rezultatem tego jest „zwijanie się” gospodarki w takich krajach, jak Polska, którą specjalnością staje się produkcja „zbędnych ludzi”.

Łatwiej jest dobrze zarobić na likwidacji zakładu niż na bardzo ryzykownej produkcji. Gotówkę zawsze można przerzucić w sferę spekulacji finansowych lub przeznaczyć na luksusową konsumpcję, stając się zarazem rentierem i inwestorem giełdowym, prawdziwym beneficjentem transformacji ustrojowej.

Już na starcie do poszerzenia Unia przegrywa konkurencję ze Stanami Zjednoczonymi. W porównaniu z latami 70. rozluźnieniu uległy więzy Unii z krajami stowarzyszonymi (na preferencyjnych warunkach), głównie Trzeciego Świata, byłych kolonii, np. z państwami Magrebu. Wręcz przytłaczająca przewaga militarna USA zapewnia nie tylko dyktat polityczny, ale i ekonomiczny - ekspansję na rynki niedawno kontrolowane przez Unię. W konsekwencji, bogata Unia, próbując dotrzymać kroku Ameryce, zmuszona jest wręcz likwidować zapisy Europejskiej Karty Socjalnej, wprowadzając wymuszone oszczędności kosztem świata pracy.

W tej sytuacji, kraje nowoprzyjęte będą (i tak są właśnie traktowane!) buforem chroniącym „piętnastkę” przed skutkami kryzysu, a nie „młodszym partnerem”, o co zabiega strona polska i co, podobno, zakłada prawo i wizja dynamicznie rozwijającej się i nie szarpanej sprzecznościami klasowymi, solidarystycznej Unii. W efekcie programu dostosowawczego i restrukturyzacji oraz „zwijania się” gospodarki Polska cofnie się i cofa, a dysproporcje w rozwoju kraju pogłębiają się.

Dalszy wzrost konkurencji między najwyżej rozwiniętymi krajami kapitalistycznymi najpewniej rozsadzi Unię Europejską. Krokiem w tym kierunku jest właśnie poszerzenie Unii o 10 krajów, co spowoduje nawarstwienie się problemów i dramatycznie zmniejszy możliwości ich rozwiązywania. Spowoduje wzrost napięć i nieustanne wrzenie społeczne, które spotęgują wystąpienia na tle ekonomicznym i politycznym o różnym zabarwieniu.

Zresztą Unii już i dziś niczego nie brakuje. Konkurencja kapitalistyczna wymusza likwidację praw socjalnych szerokich grup pracowniczych. Ofensywa tzw. globalizmu i liberalizmu potęguje wystąpienia świata pracy w obronie warunków życia i pracy, które z każdym rokiem ulegają pogorszeniu. Po rozszerzeniu Unii nastąpi spotęgowanie tych zjawisk i wzrost popularności populistycznej prawicy i skrajnej lewicy, polaryzacja sceny politycznej. Skutkiem tego będzie gwałtowne zaostrzenie walk klasowych i marginalizacja polityczna centrum (socjaldemokracji i demokratycznej prawicy). Unia wejdzie w okres smuty, która dotychczas była uważana za cechę szczególną wyłącznie Rosji.

Tu i teraz

Rząd i świat kapitału przygotowany jest do konfrontacji. Wiadomo nie od dziś, że kolejne ekipy rządzące realizują program dostosowawczy nie zważając na rosnące bezrobocie i zatrważające efekty społeczne. Mentalność i interesy elit i tzw. klasy politycznej gwarantują pogardę dla maluczkich, którzy nie po raz pierwszy burzą się i protestują.

Nic nie zmieniły nawet strajki i protesty z lat 1992-1993, które swoją skalą (14 tysięcy strajków w ciągu 2 lat) zakwestionowały kierunek przemian. Mimo tego „wypadku przy pracy”, w dalszym ciągu cały aparat państwowy zaangażowany jest w forsowanie kapitalizmu i programu dostosowawczego za wszelką cenę. Korekty mają zawsze charakter symboliczny. Można zatem przewidywać, że wkrótce na ulicach poleje się krew. Pacyfikacja załogi ożarowskiej fabryki kabli (po tzw. wrogim przejęciu przez rodzimy kapitał - co jest normalką w kapitalizmie) przez wynajętych ochroniarzy i policję broniącą „konstytucyjnego prawa własności prywatnej” jest zwiastunem rychło nadciągającego zwarcia, do którego potrzebne jest przegrupowanie świata pracy. Według sondaży opinii publicznej ponad 90% Polaków sprzeciwia się prywatyzacji w jakiejkolwiek formie. Ograniczone przyzwolenie zostało również cofnięte dla „swoich”, rodzimych kapitalistów. Wydarzenia w Ożarowie ugruntowują tylko ten fakt.

*

Tworzą się kolejne centra i ośrodki protestu. Obok Ogólnopolskiego Komitetu Protestacyjnego i permanentnie protestującego Wolnego Związku Zawodowego „Sierpień ‘80”, w dniu 8 listopada powstał Sztab Protestacyjno-Strajkowy dwunastu związków zawodowych działających w górnictwie węgla kamiennego. Związki te zorganizowały w Katowicach (w dniu 19 listopada) marsz gwiaździsty, w którym wzięło udział 10 tysięcy górników. 6 grudnia odbyło się referendum w sprawie strajku generalnego w górnictwie, zapowiedziano również „marsz na Warszawę”.

Odmowę wejścia do koalicji 12 central związkowych przewodniczący WZZ „Sierpień ‘80”, Daniel Podrzycki, uzasadnia udziałem głównych central związkowych w procesie likwidacji branży przez popieranie rządów, które doprowadziły do zapaści górnictwa. Przewiduje on „ogromną eskalację protestu, w którym Sierpień ’80 będzie najpoważniejszą siłą”. Na razie związek organizuje kolejne manifestacje (20 listopada, 28 listopada) wyrażając swój sprzeciw wobec rządowych planów „uzdrowienia górnictwa”.

Wynik referendum (90% za strajkiem generalnym) niewiele jednak zmieni w mentalności biurokratów związkowych, skoro nowy przewodniczący Rady Wojewódzkiej OPZZ, Henryk Moskwa, w wywiadzie dla „Robotnika Śląskiego” wygłasza następujące credo:

„Od demonstracji skuteczniejsze są negocjacje, dopiero jeśli one nie przyniosą rezultatów, to można wychodzić na ulice. Tak naprawdę i rząd i związki zawodowe mają podobne cele - dobro ludzi pracy, choć czasami są różnice co do stosowanych metod, aby to osiągnąć. Bez współpracy z rządem związki zawodowe nie mogą przecież osiągnąć swoich celów”.

Równocześnie, liderzy górniczej „Solidarności”, przy okazji pielgrzymki do Częstochowy, modlą się o porozumienie dla dobra tychże ludzi pracy, w myśl solidaryzmu społecznego i doktryn społecznych Kościoła Katolickiego, dominujących w „Solidarności” i „Solidarności ’80”.

Mamy zatem do czynienia ze zdumiewającą zbieżnością mentalności liderów związkowych - tych z OPZZ i tych z „Solidarności”. Jedni postrzegają świat w kategoriach PRL-owskich, gdzie lud i władza ludowa mają jakoby wspólny interes. Problemem może być jedynie wyobcowanie władzy, biurokracji i zmiana władzy ludowej na kapitalistyczną. Drudzy natomiast, w ramach solidaryzmu społecznego, gotowi są na popieranie „swoich” rządów, postulując zmianę ekipy obecnie rządzącej.

Solidaryzm społeczny jest ideologią obecnych elit politycznych i to zarówno tych z lewa, jak i tych z prawa. Tak się składa, że liderzy związkowi i biurokracja związkowa od początku transformacji i kursu na kapitalizm są częścią tych elit, co nie raz udowodnili sojuszami wyborczymi i ciepłymi posadkami w centralach i Sejmie. O preferencjach elit związkowych mówią również wszystkie badania naukowe, do których odsyłamy.

Nic nie wskazuje na to, żeby po 12 latach transformacji w mentalności biurokratów związkowych zaszły rewolucyjne zmiany. Rację ma zatem Daniel Podrzycki, że im nie ufa oraz minister przemysłu, gdy ufa w ich solidaryzm społeczny.

Nie o zaufanie tu jednak chodzi, lecz o presję społeczną, presję mas górniczych, która zmusza liderów związkowych do wspólnego działania. Wspólny front kojarzy się z siłą, zwartością i skutecznością. Skutek może być jednak odwrotny, jeśli wspólna sprawa zostanie pogrzebana w zgniłych kompromisach. A tylko kompromis może być efektem presji na rząd pod hasłem konieczności pertraktacji ze związkowcami. Rząd, oczywiście, ugnie się i ...

Jednak dalsza radykalizacja wystąpień górniczych połączona z protestami innych branż może rozerwać skostniałe struktury i usunąć grunt spod nóg związkowych negocjatorów i rządowych wysłanników. Detonatorem może być istotnie WZZ „Sierpień ‘80”, który nie zamierza odpuścić „ani jednej kopalni, ani jednego miejsca pracy”, oczywiście, jeżeli dotrzyma słowa.

W momencie wrzenia liczy się bowiem przede wszystkim samodzielność i mobilność najbardziej radykalnej i najbardziej konsekwentnej organizacji, której umiejętne działania mogą doprowadzić do przegrupowania w ruchu związkowym, na co stawia właśnie Daniel Podrzycki. Pomimo swojego konsekwentnego radykalizmu WZZ „Sierpień ‘80” nie mógł, jak dotychczas, zahamować, ani - tym bardziej - odwrócić procesu upadłości górnictwa, nie mówiąc już o reszcie gospodarki. Nic nie wskazuje na to, by związek ten, nawet jeśli przejmie inicjatywę i zdominuje protesty, zdołał powstrzymać zachodzące zmiany.

Konieczne jest pozbycie się złudzeń co do natury i reformowalności kapitalizmu oraz zrozumienie, że problem górnictwa można rozwiązać tylko w kontekście całej gospodarki. A to niemożliwe jest bez przewartościowania i przegrupowania całości ruchu związkowego i robotniczego, lub choćby jego znaczącej części w celu osadzenia go na podstawach klasowych.

Dopiero poprzez rozwiązanie sprzeczności klasowych, w efekcie walki klas możliwa jest zmiana kierunku rozwoju kraju.

We Wspólnej Europie i poza nią trzeba będzie działać we wspólnym froncie z klasą robotniczą i jej organizacjami. Wówczas odżegnywanie się od sojuszy będzie oczywistą ślepotą, teraz może być ze wszech miar zasadne. Konkurencja bowiem ośrodków protestujących może sprzyjać i podsycać wystąpienia robotnicze przeciw „zwijaniu się gospodarki” i programom dostosowawczym, jednocześnie przyczyniając się do samoorganizacji klasy robotniczej, do wzrostu świadomości i solidarności klasowej.

 

7 grudnia 2002 r.