Koła zamachowe
Drugi numer półrocznika, czy raczej rocznika, „Rewolucja”, redagowanego przez Zbigniewa M. Kowalewskiego, przyniósł nam wreszcie materiał bezpośrednio odnoszący się do Polski, i chociaż z pięćdziesięciu stron rozważań Magdaleny Ostrowskiej („Czas budować <<Aurorę>>”) Polsce poświęcono zaledwie połowę, i tak jest to już przełomem niemal rewolucyjnym w „Rewolucji”.
Znaczenie tego artykułu wynika nie tylko z formalnych względów (unikatowy charakter artykułu o Polsce). Walory artykułu podkreśla jego akademicki wręcz charakter cechujący głównie rozważania dotyczące ewolucji socjaldemokracji i klasowych uwarunkowań podziałów na lewicę i prawicę, które warto polecić raczkującym socjalistom i to niezależnie od wieku i stażu organizacyjnego. Dyskusyjnym „wyzwaniem dla radykalnej lewicy” są natomiast wywody i propozycje wypełnienia luki po zmodernizowanej socjaldemokracji i podążających jej śladem lub marginalizujących się partiach komunistycznych, przewidywania na temat ewolucji i znaczenia ruchu tzw. antyglobalistów oraz ocena krajowej sceny politycznej i propozycje bezpośrednio adresowane do polskiej lewicy, czy wreszcie zwrócenie uwagi na groźbę ekspansji prawicowego populizmu.
*
Wzrost znaczenia radykalnej lewicy w ruchu antyglobalistycznym w niemałym stopniu wiąże się z przechodzeniem, z jej inicjatywy, od form w znacznym stopniu żywiołowych (manifestacje, w których prym wiodą często anarchiści) do organizowania forów społecznych. Tam, gdzie ruch nabrał form instytucjonalnych (Porto Alegre, Florencja), jest on kontrolowany organizacyjnie przez radykalną lewicę, co odstręcza od niego prawicowe ruchy populistyczne, obecne w nim od samego początku. Szczególnie, że w programach forów znalazły się już na starcie tematy wymierzone w skrajną prawicę, ksenofobię itp. Należy uznać, że jest to konkretne działanie lewicy na rzecz eliminacji skrajnej prawicy z ruchu antyglobalistycznego, a jednocześnie próba ukierunkowania tego ruchu i nadania mu antykapitalistycznego charakteru.
Charakterystyczne, że w Polsce, próby eliminacji takich tendencji z krajowego oddziału Stowarzyszenia ATTAC zakończyły się fiaskiem, ba, wypadnięciem osób i organizacji inicjujących takie akcje (przykład ZMK i Pracowniczej Demokracji). Zatem w krajach, gdzie wpływy lewicy są nijakie, proces ten nie jest, jak na razie, jednoznaczny.
Rozszerzenie się wpływów radykalnej lewicy w ruchu antyglobalistycznym związane jest więc z wchodzeniem w orbitę ruchu No Global tych krajów, w których wpływy radykalnej lewicy są największe.
Niemniej powtórzenie Światowego Forum Społecznego w Porto Alegre świadczy o więcej niż skromnych możliwościach organizacyjnych radykalnej lewicy. Dopiero poszerzenie grona inicjatorów forów o włoską Partię Odrodzenia Komunistycznego pozwoliło na zorganizowanie Europejskiego Forum Społecznego we Florencji. Decyzja o zorganizowaniu Forum w Europie zapadła na konferencji europejskiej lewicy antykapitalistycznej (patrz: „Czerwony Salon”, tekst F. Olliviera, „Konferencja europejskiej lewicy antykapitalistycznej”), w której po raz pierwszy wzięła udział włoska Partia Odrodzenia Komunistycznego. Ona też była głównym organizatorem Europejskiego Forum Społecznego. Podobnie, Światowe Forum Społeczne w Porto Alegre mogło zaistnieć dzięki lewicy brazylijskiej Partii Pracowników dzierżącej władzę w tym mieście.
Wciąż są podejmowane próby poszerzenia bazy społecznej i organizacyjnej ruchu antyglobalistycznego i radykalnej lewicy. Temu celowi służyło również, pośrednio, spotkanie czołowych partii komunistycznych Europy z organizacjami lewicy radykalnej, działającymi w ruchu No Global (przeciwko globalizacji kapitalistycznej). Inicjatorem spotkania była włoska Partia Odrodzenia Komunistycznego skupiająca, jak pisze F. Ollivier („Bezprecedensowe spotkanie we Florencji”, „Czerwony Salon”), „niemal cały wachlarz nurtów lewicy radykalnej”, w tym również trockistów. Podstawowym celem spotkania było: „wystawienie wspólnych list w najbliższych wyborach do Parlamentu Europejskiego” oraz „podjęcie działań na rzecz budowy partii europejskiej lewicy alternatywnej”. Okazało się jednak, i to jest stanowisko, które podziela zapewne LCR, że „zanim przystąpi się do dyskusji o polityce wyborczej lub o strukturze partii europejskiej, należy dyskutować o orientacji politycznej, treści, programie” (F. Ollivier, jak wyżej). Powyższe tematy postawione przez pluralistyczną włoską Partię Odrodzenia Komunistycznego, które były dotychczas „punktem wyjścia wspólnych inicjatyw i działań” w ruchu antyglobalistycznym, nie wystarczają do przełamania impasu nawet na parlamentarnej scenie politycznej Europy.
Po raz kolejny pojawił się dylemat, czy „wpisać (się) w ramy reformy społecznej i instytucjonalnej, która zasadniczo godziłaby się z kapitalistycznymi ramami zjednoczonej Europy, czy też dążyć do rozerwania tych ram, a więc zerwania z kapitalizmem?” (F. Ollivier, jak wyżej).
Nie udało się również „wyrwać” partii komunistycznych z „zasklepienia” w modelu stalinowskim lub z „sojuszy strategicznych z socjaldemokracją, pozwalających utrzymać pozycje instytucjonalne”. Stąd podwójny impas przełomowego spotkania, podkreślany przez F. Olliviera.
Skądinąd, okazało się, że linia podziału między reformizmem a lewicą rewolucyjną nie jest czymś wydumanym i nieistotnym, choćby zamiast pojęcia lewicy rewolucyjnej używano wieloznacznego zwrotu – lewica radykalna. Wszystkie zapewnienia Murraya Smitha, pod którymi obiema rękoma podpisuje się M. Ostrowska („Rewolucja”, s. 290), tracą na znaczeniu w konfrontacji z rzeczywistością.
Linia podziału pozostaje aktualna. Nie da się jej ominąć poprzez obejście problemu dzieląc świat na socjalistów ambitnych i tych mniej ambitnych, „których jedyną ambicją jest zarządzanie kapitalizmem” (M. Smith). Ambicjonalne i moralne wybory i postawy kończą się kompromitacją samego zamysłu politycznego. Nazywanie tego „podwójnym impasem” przez F. Olliviera (LCR) wskazuje jedynie na niechęć do wyciągania ostatecznych wniosków i do wycofywania się z zamysłu utrzymywania kursu na „szeroką i jeszcze szerszą” koalicję antykapitalistyczną, której środek ciężkości stanowić ma ruch antyglobalistyczny.
Na to, że ruch ten ma najwyraźniej być kołem zamachowym „reorganizacji ruchu społecznego” wskazuje „pięć podstawowych warunków”, jakie – zdaniem Magdaleny Ostrowskiej – „narzuca obecna faza przebudowy lewicy i ruchów społecznych” (s. 289-290). Skłaniają one zwolenników tego typu argumentacji do absolutyzowania zarówno dynamiki, jak i „ducha czasów”, który objawia się w ruchu No Global. Z duchem tym podobno muszą iść wszyscy lewicowcy („Dzisiaj być lewicowcem, to być <<antyglobalistą>>”, s. 317). Ta dyrektywa ma wskazywać „najszybszą i najłatwiejszą” drogę prowadzącą do celu – do „wzrostu siły i znaczenia radykalnej lewicy”.
Zapewnienie, że „radykalna lewica nie powinna dzielić się według opcji strategicznych w walce z kapitalizmem (o socjalizm), lecz łączyć w jedności działania – a nieraz nawet w jedności organizacyjnej – te wszystkie nurty, które walczą z kapitalizmem bez względu na występujące pomiędzy nimi różnice, nawet co do tak skądinąd ważnej kwestii strategicznej, jak to, czy obalenie kapitalizmu możliwe jest na drodze reform, czy też rewolucji” (s. 290), tym bardziej dziwi, gdyż autorka już na wstępie artykułu zaznacza (s. 272), że w odniesieniu do podziału lewicy na nurt socjaldemokratyczny i komunistyczny po Rewolucji Październikowej spór dotyczył środków, a nie celów – „oczywiście tylko w tej mierze, w jakiej różnica środków nie pociąga za sobą różnicy celów”.
Biorąc pod uwagę fakt, że różnica środków pociąga jednak za sobą różnicę celów, stanowisko takie jest błędne nie tylko w teorii, ale i w praktyce, co wykazało nawet „bezprecedensowe spotkanie we Florencji” opisane przez F. Olliviera. Wypełnienie luki po „zmodernizowanej socjaldemokracji” (wraz z sojusznikami), po ugrupowaniach uznających w pełni kapitalizm, a zaledwie postulujących interwencjonizm państwowy, prowadzi do rozmydlenia lewicy rewolucyjnej w pluralistycznych partiach i sojuszach. Z założenia, tak szerokie pole sojuszów do pomyślenia jest, przede wszystkim, w tzw. ruchu antyglobalizacyjnym, w którym radykalna lewica ma sporo do powiedzenia. W tym kontekście nie dziwią przedstawione przez M. Ostrowską warunki przynależności do „międzynarodówki antyglobalistycznej”.
Warunek piąty, czyli powiązanie ze sobą ruchu antyglobalistycznego i tradycyjnego, skazanego podobno na rozmaite przeobrażenia i modernizację, sprowadza się często, zwłaszcza w Polsce, do wożenia związkowców na fora i imprezy antyglobalistów, na których nawiązywane są liczne kontakty, w tym – nie przeczymy – i te istotne.
Rozróżnienie na ruch antyglobalistyczny i tradycyjny – ruch robotniczy (i pracowniczy w ogóle) – jest ważne. Rozróżnienie to jest istotne również dlatego, że tradycyjny ruch robotniczy ma już swoją ponadstuletnią tradycję nawet w Polsce. Ruch No Global zaś ma dopiero 3 lata. Czego można nauczyć się od trzylatka? Chyba tylko tolerancji dla myślących inaczej i poszanowania różnorodności. Nie o naukę tu zatem chodzi. Zapewne pomysłodawcom tych 5 warunków chodzi o powiązanie tradycyjnego ruchu robotniczego (i pracowniczego w ogóle) z radykalną lewicą, której wpływy w zorganizowanym ruchu antyglobalistycznym są faktem (szczególnie podczas forów społecznych). W ten sposób, co poniektórzy trockiści uczynili cnotę ze swej historycznej niemożności zakorzenienia się w klasie robotniczej. Miejmy nadzieję, że przynajmniej w tym przypadku uda im się poszerzyć więź nie tylko z bazą zastępczą (nowe ruchy społeczne), ale i podstawową – klasą robotniczą.
Jednak z artykułu Magdaleny Ostrowskiej wynika coś zupełnie przeciwnego. To raczej „międzynarodówka antyglobalistyczna” ma pociągnąć za sobą, dzięki swej dynamice, tradycyjny ruch robotniczy i pracowniczy. W ruchu No Global już teraz przewodnią rolę gra radykalna lewica, której trzon stanowią takie organizacje, jak: LCR, SWP czy włoska Partia Odrodzenia Komunistycznego. W przypadku Włoch dynamika ruchu antyglobalistycznego nie dorównuje jednak wystąpieniom robotniczym i pracowniczym. W 2002 roku, w obronie kodeksu pracy i warunków pracy demonstrowały tam nieraz miliony. Związki zawodowe zorganizowały największą w historii Włoch manifestację – z górą 2 miliony osób. Ruch tradycyjny wykazuje zatem swoją bojowość i mobilizację godną uznania również na polu strajkowym.
Nawet w Polsce dynamika protestów pracowniczych i związkowych daleko w tyle pozostawia raczkujących antyglobalistów rodzimego chowu, którzy przenoszą wzorce zachowań, a jakże często i postulaty wprost z ATTAC-u i forów społecznych.
Nic również nie wskazuje na to, by raczkujący ruch antyglobalistyczny był poważną alternatywą w państwach byłego „obozu socjalistycznego”, gdzie tradycyjny ruch robotniczy (i w ogóle pracowniczy) co i raz daje o sobie znać, stawiając pod znakiem zapytania kierunek dotychczasowych przemian.
Także na Zachodzie daleko nie wszystkie ugrupowania antykapitalistyczne i rewolucyjne upatrują w „antyglobalistach” recepty na kapitalizm i przegrupowanie lewicy. Wystarczy wspomnieć francuską „Walkę Robotniczą” (Lutte Ouvrière).
Co więcej, ugrupowania, takie jak LCR, nie zrezygnują z działań w ruchu tradycyjnym. Zaangażowanie w ruchu No Global ma jedynie wzmocnić ich pozycję w ruchu tradycyjnym i odwrotnie – sprzężenie zwrotne między ruchami ma sprzyjać reorganizacji obu. W ramach tej reorganizacji wypełniona ma być w trybie przyspieszonym (!) luka po modernizującej się socjaldemokracji i podążających jej śladem partiach komunistycznych. Jak na razie, działania te mają charakter czysto propagandowy, bowiem sukcesy w ruchu antyglobalistycznym są co najmniej trudno przekładalne na pozycje w klasie robotniczej, której tradycyjne odłamy są nieufne wobec zmodernizowanej wersji Międzynarodówki. LCR zresztą nie zdecydował się jeszcze pójść drogą, którą reklamuje M. Smith, M. Ostrowska i Z.M. Kowalewski, o czym świadczy „podwójny (i obustronny) impas” spotkania we Florencji.
*
Wracając na grunt polski – nie możemy się zgodzić z oceną przyczyn niepowodzenia tzw. radykalnej lewicy, która zaczęła kształtować się w Polsce, w latach 80. Zdajemy sobie sprawę, że zerwanie ciągłości historycznej zmusiło lewicę rewolucyjną do zaczynania właściwie od zera. Nie sposób jednak uwierzyć, żeby zarówno w latach 80., jak i w latach 90., nie było klasowych uwarunkowań sprzyjających kształtowaniu się organizacji odwołujących się do robotniczych i klasowych korzeni.
To nieprawda, że „ogromne spustoszenia i zapaści społeczne, jakie spowodowała restauracja kapitalizmu i neoliberalna <<terapia szokowa>>, zwana pierwszym planem Balcerowicza, pozbawiły ją na całe lata solidniejszego gruntu pod nogami”. Tuż po wprowadzeniu „szokowej terapii” Balcerowicza, w latach 1992-1993 Polską wstrząsnęła fala strajków (14 tysięcy w ciągu dwóch lat). Jak już nieraz pisaliśmy, zakwestionowane zostały (choć nie wprost) wszystkie elementy kapitalistycznej transformacji. Na czele strajków nie stanęła jednak wówczas „Solidarność” – a z nią wiązała wtedy nadzieje większość grup radykalnej lewicy. Strajki wsparła, w miarę swoich jakże skromnych możliwości, Grupa Samorządności Robotniczej. W obliczu fali protestów GSR, wspólnie z innymi środowiskami, z których część znalazła się w koalicji „Na lewo od PPS”, wystąpiła z inicjatywą powołania Grupy Inicjatywnej Partii Robotniczej. GIPR nie uzyskał jednak poparcia pozostałych środowisk lewicy, w tym Nurtu Lewicy Rewolucyjnej. A już wtedy można było przełamać impas i dotrzeć do środowisk objętych protestami. Jednak w ocenie innych ugrupowań lewicowych to nie był czas sprzyjający przegrupowaniom sił pod kątem współpracy z ruchem robotniczym i, szerzej, pracowniczym, nie wywodzącym się wprost z NSZZ „Solidarność”, chociaż już wtenczas „ruch solidarnościowy” rozłamał się na kilka opcji, m.in. pojawiła się „Solidarność ’80”, a następnie Wolny Związek Zawodowy „Sierpień ‘80”. Ten drugi, podobnie jak „Samoobrona”, wkroczył wówczas na scenę polityczną udziałem w protestach pracowniczych.
Przemiany w ruchu związkowym daleko nie zawsze odbywały się pod hasłami „demokracji i pluralizmu”, których to zasad, nie zważając na klasowe uwarunkowania i klasową wymowę, gotowa była bronić nie tylko „Solidarność”, opozycja demokratyczna i niepodległościowa, rząd i „proreformatorskie centrum”, ale i znaczna część tzw. radykalnej lewicy, która przypisywała wówczas strajkującym chęć przywrócenia rządów formacji post-PZPR-owskiej i powrotu do PRL.
Formacja post-PZPR-owska i tak, w ramach przyspieszonych wyborów, odzyskała władzę parlamentarną, dzieląc się nią na forum Sejmu z PPS i innymi ugrupowaniami zrzeszonymi w Sojuszu Lewicy Demokratycznej. SdRP potrafiła więc wciągnąć w rozgrywkę wyborczą nie tylko działaczy związkowych z OPZZ i związków autonomicznych (nimi zajęła się, przede wszystkim, Unia Pracy), ale i radykałów spod znaku PPS, tym samym kanalizując w znacznym stopniu wystąpienia pracownicze. Wiara w demokrację przedstawicielską, parlamentaryzm, w demokratyczną i reformistyczną korektę skrajności liberalnego kursu Balcerowicza rozmontowała koalicję związkową, w czym szczególną rolę odegrali liderzy związków zrzeszonych w OPZZ (przykład: KGHM i strajku w zagłębiu miedziowym).
Niestety, faktem jest, że grupy lewicowe, które uczestniczyły w protestach i angażowały się w walkę klasową, zarówno w latach 90., jak i późniejszych, nie potrafiły zapewnić sobie trwałej politycznej obecności w tych środowiskach.
Przyczyny tego są różnorodne, podstawową jednak jest brak realnej i wiarygodnej alternatywy dla kapitalizmu po klęsce „realnego socjalizmu”, wątłość organizacyjna i niestabilność struktur społecznych w dobie transformacji ustrojowej. Wpływy grup ograniczały się przeważnie do biurokracji i aparatów związkowych (np. informacyjno-propagandowego) różnych szczebli, z rzadka tylko zakładowych. Przy opisanych przez socjologów i badaczy ruchu robotniczego i związków zawodowych postawach aktywu związkowego w dobie transformacji (nastawienie umiarkowanie modernizacyjne, ograniczone przyzwolenie na transformację ustrojową, aprobata dla gospodarki rynkowej i nastawienie na symboliczne drogi awansu do tzw. nowej klasy średniej i klasy politycznej, a przede wszystkim korupcja ekonomiczna i polityczna) nietrwałość wpływów staje się regułą.
Niektórym działaczom PPS potrzebne były aż dwie kadencje parlamentarne, by zerwać z modernizującą się socjaldemokracją. Większość z nich do dziś opowiada się za sojuszem z SLD i „stołkami”, czy, jak kto woli, obroną pozycji instytucjonalnych. „Pozycje instytucjonalne” wiążą z modernizującą się socjaldemokracją spod znaku Blaira i Millera nie tylko postkomunistów i „zielonych”. Opcja taka dominowała do niedawna wśród socjalistów i radykałów, którzy tak naprawdę nie pokładają szczególnych nadziei w ruchu robotniczym. Częstokroć ci radykałowie odwoływali się do „nowej klasy średniej”, elektoratu SLD, a od 3 lat do antyglobalistów. Skądinąd wiadomo, że robotnicy nie głosowali na SLD, większość z nich (90%) odrzuciła oferty wyborcze i całą scenę polityczną.
Co zaś się tyczy „drugiej części radykalnej lewicy”, która podobno „znalazła się w izolacji społecznej i na ogół nieświadomie szukała strategii przetrwania” – nie będziemy się wypowiadać, sami nie czując się z nią zbytnio związani. My bowiem odczuliśmy załamanie się fali strajkowej w latach 1992-93 jako własną klęskę (nie tylko taktyczną, ale i strategiczną), przegraliśmy wraz z robotnikami, których opuścili działacze związkowi.
Marginalizacja związków zawodowych stała się wówczas faktem. Chlubnym wyjątkiem od reguły był WZZ „Sierpień ‘80” i, poniekąd, „Samoobrona”, która wspierała protesty pracownicze. OPZZ, pod wodzą Spychalskiej, podobnie jak PPS, sprzedało się SdRP w ramach Sojuszu Lewicy Demokratycznej, formacji utworzonej w obliczu przyspieszonych wyborów. Zdrada jest aż nadto oczywista.
Radykalna lewica, która nie zaistniała w świadomości społecznej ani w latach 80., ani w 90., poza nielicznymi wyjątkami zajęta była już wówczas „własną afirmacją”, którą trudno nazwać „strategią przetrwania”.
Zgadzamy się, że szczupłość, a raczej wątłość pod każdym względem, radykalnej lewicy gwarantuje, że żadne z tych ugrupowań „w pojedynkę nie ma co marzyć o uzyskaniu w dającej się przewidzieć przyszłości choćby minimalnej siły przebicia, pozwalającej mu na prowadzenie samodzielnej działalności politycznej w szerszych środowiskach społecznych i uzyskania pewnej realnej (nawet mniejszościowej) wiarygodności społecznej. Żadne z istniejących ugrupowań nie jest w stanie w pojedynkę wziąć czynnego udziału i odegrać znaczącej roli w jakimkolwiek proteście społecznym ani w akcji wspierającej strajk (...) byłoby rzeczą niepoważną i nieodpowiedzialną, gdybyśmy liczyli, że ta czy owa grupa polityczna zdoła poprzez rozbudowę własnej organizacji zbudować własnymi siłami od podstaw ruch socjalistyczny i stać się prawdziwą partią lewicowo-radykalną” (s. 313).
Ta argumentacja nie zmienia jednak nastawienia grup i środowisk, które od zawsze grały tylko na siebie. Ich wiara w siebie jest niewzruszona. Wątpliwe, by Magdalena Ostrowska, nawet wspierana przez Z. Kowalewskiego, mogła ich przekonać do wspólnych inicjatyw (świadczy o tym fiasko Frontu Lewicy), skoro nawet ich partie-matki nie są zdolne do wzajemnego porozumienia w najistotniejszych sprawach. Po raz pierwszy dwie z nich – LCR i SWP – współpracują ze sobą w ramach ruchu antyglobalistycznego, ale również, a może przede wszystkim, konkurują ze sobą nie stroniąc od tendencyjności na rzecz promowania siebie i przemilczeń innych (wystarczy przejrzeć relacje partyjne z Europejskiego Forum Społecznego).
O harmonijnej współpracy nie ma nawet co marzyć, szczególnie w Polsce, gdzie wzajemne animozje wykluczają nawet rozmowy. Co i raz powtarzają się próby przejęcia jakiejś imprezy („monopol” Pracowniczej Demokracji na organizację forum europejskiego i walka o wpływy w Stowarzyszeniu ATTAC). Wspólne kampanie w tej atmosferze są raczej wykluczone. Wypadałoby dać przykład współpracy ponad podziałami, który poprawiłby atmosferę i otworzył drogę do wspólnych dyskusji i, w efekcie, do porozumień i współdziałania w sprawach najistotniejszych dla klasy robotniczej nie odsyłając do lamusa marksizmu i „schyłkowych” branż wraz z tradycyjną, wielkoprzemysłową klasą robotniczą, która zdominowała protesty w odchodzącym już 2002 roku.
Stąd nasza propozycja działania na rzecz opozycji robotniczej, która wśród raczkujących antyglobalistów nie wywoła raczej zachwytu.
Jednak, gdy się chce coś osiągnąć, coś trwałego, nie warto iść na łatwiznę (z „duchem czasów” Polska może iść dzisiaj tylko do Unii Europejskiej). Nie ma „szybkich i łatwych” recept, są tylko nowe doświadczenia, nowe walki klasowe, jakże często prowadzone przez „schyłkowe branże” i tradycyjne odłamy klasy robotniczej. Bądźmy z nimi! Tu kształtuje się świadomość klasowa robotników i opozycja robotnicza, tu hartuje się lewica rewolucyjna!
Ruch robotniczy (i, szerzej, ruch pracowniczy) ma swoją własną dynamikę. Nie potrzebuje koła zamachowego w postaci ruchu antyglobalistycznego. Być może, potrzebuje go tzw. radykalna lewica, która dopiero przymierza się do działalności w ruchu robotniczym.
A tak przy okazji – postulowanej „bezpartyjności” (s. 306) czy „apolityczności” związków zawodowych, mieszczącej się w tradycji „Solidarności” i 1980 r., marksiści przeciwstawiają postulat klasowości związków zawodowych i tylko w tym sensie ich upartyjnienia, czyli stronniczości (stania po stronie klasy robotniczej), nie zaś ich partyjniactwa, czyli upartyjnienia na rzecz konkretnej partii.
W praktyce, również przedwojennej (konkurencja między rewolucyjnym, komunistycznym i nielegalnym odłamem ruchu a odłamem reformistycznym), niektóre partie walczyły o monopol w klasowych związkach zawodowych i opanowanie centrali (casus PPS). Przy czym należy zaznaczyć, że w klasowych związkach zawodowych działały również robotnicze partie mniejszości narodowych, głównie żydowskie, oraz niezależni socjaliści. W wyniku zerwania ciągłości ruchu robotniczego, w tym przede wszystkim rewolucyjnego ruchu robotniczego (którego częścią czujemy się my, niekoniecznie zaś „radykalna lewica”), różnice między tymi pojęciami zatarły się – partyjność, upartyjnienie czy partyjniactwo kojarzyło się już tylko z monopolem PZPR.
19 grudnia 2002 r.