Już Lenin pisał, że tak naprawdę, to zwykła kucharka mogłaby się zajmować finansami państwa. Dziś entuzjaści antyglobalizmu zachwycają się eksperymentem tworzenia budżetu miejskiego przez mieszkańców Porto Alegre. O co tu więc chodzi?
Jeśli wziąć pod uwagę czysto techniczną stronę zarządzania finansami miasta czy państwa, to nie ma w tym nic, czego nie dałoby się w miarę szybko opanować. Sprawa komplikuje się, gdy w grę wchodzi polityka – uwikłanie decydentów w układy interesów z klasami wyzyskującymi, z przestępczością zorganizowaną istniejącą zawsze na styku ze światem polityki czy z elitą polityczną. Wszystkie te czynniki zaciemniają obraz sytuacji i sprawiają, że czysto techniczne decyzje, w rzeczywistości tak proste, stają się nieskończenie skomplikowane ze względu na fakt, iż nie tyle służą rozwojowi danej społeczności, ile zatuszowaniu gry interesów klas dominujących i wyzyskujących.
Dlatego też zachwyt Magdaleny Ostrowskiej (patrz: Czerwony Salon, „Inna lewica jest możliwa”, s. 3) nad ewenementem, jakim jest budżet Porto Alegre sprowadza się albo do banału albo do niezrozumienia, że sprawa nie ma charakteru technicznego. Brak zakorzenienia w tradycji ruchu robotniczego powoduje, że M. Ostrowska (i wielu innych, zdawałoby się bardziej doświadczonych, działaczy) powtarza historię socjalizmu utopijnego – istniały przecież udane eksperymenty na skalę lokalną, chociażby New Lanark Owena czy kolonia jezuitów w Paragwaju, które nie wytrzymały jednak konfrontacji z układem kapitalistycznym jako systemem całościowym i potrafiły się utrzymać tylko w warunkach krótkotrwałej, względnej izolacji od otoczenia. Eksperymenty na szerszą skalę, mogące już zakwestionować układ globalny, jak np. eksperyment Allende w Chile, nie miały najmniejszej szansy mimo niekwestionowanych kompetencji ekipy politycznej, nie składającej się bynajmniej z kucharek.
Odrzucenie (lub niezrozumienie) tradycji ruchu robotniczego skutkuje dodatkowo uzasadnianiem wizji socjalizmu jego „humanistycznymi” walorami (M.O., jak wyżej). Eksperymenty z „humanizmem” trwały dość długo i ich efektem jest nieodmiennie kapitulacja przed argumentacją klas dominujących.
Klasy dominujące siłą rzeczy są o wiele bardziej estetyczne od klas podporządkowanych, a filozofia od tysiącleci wbija nam do głowy, że etyka jest siostrą estetyki. Stąd zrozumiałe dążenie do „humanistycznego” uzasadnienia buntu mas. Oczywiście, ów bunt ma znaczenie wyzwolicielskie nie tylko dla wyzyskiwanych, ale i dla wyzyskiwaczy, nie tylko dla niewolników, ale i dla panów, gdyż nie można realizować w pełni swego człowieczeństwa na krzywdzie bliźniego. Jednak ten argument, jedyny tak naprawdę humanistyczny, jest łatwo osuwany na bok przez klasy dominujące stwierdzeniem, że nasz świat nie jest doskonały. Świetnie sprzyja takiemu odrzuceniu przyjmowanie perspektywy indywidualistycznej, na którą jakże wrażliwi są zwolennicy „antyglobalizmu” i „nowej lewicy” (legalizacja narkotyków itp. swobód jako konieczność wynikająca z poszanowania indywidualistycznie i utopijnie pojmowanej wolności). Uwzględniając powyższe trudno się zgodzić, by ruch antyglobalistyczny i rok 1999 stanowiły historyczną cezurę i zapoczątkowały przegrupowanie, które może zaważyć na kształcie sceny politycznej, a tym bardziej wywrzeć znaczący wpływ na ruch robotniczy (co innego na młodzież, która jednak z wiekiem dojrzewa i ulega urokom stabilizacji). Faktem jest bowiem, że „w szeregu krajów od dawna istnieją ugrupowania sytuujące się na lewo od socjaldemokracji, nie zaliczane bynajmniej do folkloru politycznego”. Partie te najczęściej i słusznie określane są mianem skrajnej lewicy lub lewicy rewolucyjnej, miano „lewicy radykalnej” czy „nowej lewicy” przypisuje się z reguły ugrupowaniom, które odeszły od marksizmu i teorii walki klas nie doceniając roli klasy robotniczej oraz niekonsekwentnie i wybiórczo czerpiąc z tej tradycji (choć „nie negują one w swoich programach teorii walki klas”). Pojęcia „lewicy radykalnej” i „nowej lewicy” weszły do potocznego obiegu po 1968 r. (w USA – lata 60.)
Dla partii skrajnej lewicy, dla lewicy rewolucyjnej, znacznie istotniejszą cezurą był upadek ZSRR i „realnego socjalizmu”. I co się z tym wiąże – rozpad i marginalizacja lub przeorientowywanie się partii komunistycznych, postępujące wraz z pogłębianiem się kryzysu „realnego socjalizmu” i konwergencją ruchu komunistycznego (a przynajmniej znacznej jego części) z współczesną socjaldemokracją, czego wyrazem był tzw. eurokomunizm oraz zwrot w polityce KP Chin.
Natomiast przyspieszona ewolucja współczesnej socjaldemokracji w kierunku liberalnym rozpoczęła się po wyczerpaniu się keynesizmu wraz z dojściem do głosu „reaganomiki” i „thatcheryzmu”. Kierunek ewolucji socjaldemokracji, kurczowo trzymającej się władzy, przesądził rozpad krajów „realnego socjalizmu” i ZSRR. Rok 1999 to zaledwie publikacja manifestu programowego „Europa: Trzecia droga. Nowy środek” Tonyego Blaira i Gerharda Schroedera. Grudzień 1999 r. to wydarzenia w Seattle, które zapoczątkowały tzw. ruch antyglobalistyczny i ożywiły „nową lewicę” wraz z całym bagażem jej indywidualistycznych i utopijnych rozwiązań, rzekomo alternatywnych wobec kapitalizmu czy „globalizmu”. Trudno to nazwać „poważną alternatywą polityczną”, choć niewątpliwie demonstracje antyglobalistów „wstrząsnęły świadomością szerokich środowisk społecznych” i „przełamały w skali masowej dominującą od dekady propagandę głoszącą «koniec historii» i «raj na ziemi»”, który podobno niesie ze sobą tzw. globalizacja.
Nie mniejsze znaczenie miały jednak masowe protesty i demonstracje antywojenne oraz mobilizacja świata pracy, która była odpowiedzią na ofensywę kapitału na wszystkie zdobycze robotnicze i związkowe oraz krwawe rzezie w Afryce i wypadnięcie z orbity rozwoju kolejnych obszarów – co rozwiało bezkonfliktową perspektywę ewolucji „kapitalistycznego raju na ziemi”. Kropkę nad „i” postawił obecny kryzys kapitalizmu.
Charakterystyczne jest, że opisywane przez M. Ostrowską sojusze, bloki i przymierza wyborcze po części powstały już przed 1999 r.:
przymierze socjalistyczne w Szkocji – 1996 r.;
hiszpańskie przymierze „na lewo od socjaldemokracji” – 1986 r.;
norweskie Czerwone Przymierze Wyborcze – 1975 r.
W 1999 r. jedynie Przymierze Socjalistyczne w Szkocji (Scottish Socialist Alliance – SSA), w przededniu wyborów, przekształciło się w Szkocką Partię Socjalistyczną, zawierając sojusz wyborczy z SWP (szkockim odłamem Socjalistycznej Partii Robotniczej). Trudno na tej podstawie mówić o ogólnej tendencji (M.O., s. 16).
*
Tak naprawdę, ruch trockistowski od początku czynił próby wejścia i ugruntowania swoich pozycji w klasie robotniczej, odkąd, w latach 30., jego działacze zostali usunięci z partii komunistycznych. Skutek jednak był mierny. Dopiero rok 1968 poszerzył wpływy trockistów o bazę zastępczą – młodzież, intelektualistów i nowe (oraz odnowione) ruchy społeczne (drobnomieszczaństwo).
Wpływy w klasie robotniczej były więc marginalne, choć zdarzały się chlubne wyjątki. Nie przypadkiem Trocki, już w latach 30., opowiedział się za entryzmem, czyli za wchodzeniem do partii socjaldemokratycznych (jako że droga do partii komunistycznych była zamknięta). Taktyka ta załamała się jeszcze przed upływem dekady. Późniejsze doświadczenia entrystyczne wiążą się, przede wszystkim, z brytyjskim Militantem (tendencją bojową wewnątrz Partii Pracy), który w 1992 r. zmuszony był opuścić szeregi labourzystów.
Taktyka entryzmu była konsekwencją zamykania się grup trockistowskich w środowiskach młodzieży akademickiej, inteligencji i drobnomieszczaństwa oraz oderwania się od klasy robotniczej, była też konsekwencją usunięcia opozycji trockistowskiej z partii komunistycznej. Szerzej o tym zjawisku pisał prof. Ludwik Hass w artykule „Trockizm w Polsce (do 1945 r.)” w: Oblicza lewicy. Losy idei i ludzi (Warszawa 1992, s. 185-241).
Już w połowie 1934 r. Trocki zauważył: „Za dużo studentów. Za mało robotników. Studenci są za dużo sobą zajęci, zbyt mało ruchem” (L. Hass, j.w., s. 214). Chodzi, oczywiście, o ruch robotniczy. „W rezultacie sekcje okazywały się oderwane od ruchu masowego” (tamże). I znów chodzi o masowy ruch robotniczy, którego uczestnikiem w II RP była zarówno KPP, jak i PPS, a nie o dowolny ruch masowy, w rodzaju, np. „wspólnoty Tézée”.
O ile przed II wojną światową ruch trockistowski i postrockistowski mieścił się w obrębie lub na obrzeżach ruchu robotniczego, o tyle po 1968 r. coraz wyraźniej niektóre organizacje trockistowskie i postrockistowskie, wykorzystując swoją „szansę” i wolne miejsce, weszły na tzw. nowe ruchy społeczne, charakterystyczne dla „społeczeństwa obywatelskiego”, ruch narodowo-wyzwoleńczy oraz angażowały się we wszelkie masowe protesty. Dotyczy to głównie LCR i SWP.
Nawet obecnie, gdy wciąż poszerza się luka w ruchu robotniczym po marginalizujących się partiach komunistycznych i po socjaldemokracji, bloki, sojusze i przymierza próbują pozyskać, przede wszystkim, elektorat „Zielonych”, którzy wciąż pozostają w sojuszu z socjaldemokratami. Dla przykładu, wspomniany przez M.Ostrowską Blok Lewicy w Portugalii, podczas wyborów do Europarlamentu (kwiecień 1999 r.), zaistniał ogniskując kampanię wyborczą wokół kwestii legalizacji narkotyków, walki o prawa homoseksualistów itp., które to „stały się głównymi tendencjami całej kampanii wyborczej” (M. O., j.w., s. 7). Co charakterystyczne, tematy te wysunęła właśnie PSR, portugalska sekcja Czwartej Międzynarodówki.
To żałosne wydarzenie zdaniem M. Ostrowskiej jest godne naśladowania, bowiem poszerza bazę i elektorat sojuszy. O co poszerza? To już pozostaje poza sferą zainteresowania autorki. Zapewne jednak nie o robotników, skoro wzrost poparcia skrajnej prawicy populistycznej w klasie robotniczej przybrał niespotykane rozmiary (od 10 do 35%). I to właśnie te ugrupowania odnoszą największe sukcesy w środowisku robotniczym.
Można przypuszczać, że zamiast w kierunku klasowych partii robotniczych, „pluralistyczne twory” ewoluują w stronę drobnomieszczaństwa i radykalizmu drobnomieszczańskiego, charakterystycznego dla „nowej lewicy” już od 1968 r. „Nowa, radykalna lewica” nie jest już całkiem „nową generacją”. Formacja ta obecna jest na scenie politycznej od lat 60. Nowością jest wypełnienie przez nią miejsca po skompromitowanych partiach „Zielonych”, pozostających dotychczas w sojuszu z socjaldemokratami i konkurowanie z tymi partiami o elektorat drobnomieszczański i młodzież.
Ten proces ma swoją dynamikę, zaś „sukcesy” kolejnych sojuszy i nowych, pluralistycznych sił, partii politycznych „radykalnej lewicy”, nie zmienią kształtu sceny politycznej w ogóle, a jedynie sprawią, że akcenty i hierarchia „alternatywnych rozwiązań” ulegną przesunięciu. Całość ruchu pozostaje w perspektywie indywidualistycznej, typowej dla drobnomieszczaństwa i „nowej lewicy”.
Wbrew oczekiwaniom M. Ostrowskiej, trudno tu mówić o nowej jakości na „radykalnej lewicy”. W „prawdziwej polityce, w ścisłym tego słowa znaczeniu”, miejsce dla radykalnej, nowej lewicy jest już zarezerwowane i wpisuje się w poszerzoną już wcześniej przez „Zielonych” optykę systemu kapitalistycznego. W rzeczywistości nie jest to zatem opozycja antysystemowa. Wszelkie próby wyjścia poza te ramy prowadzą do rozbicia pluralistycznych konfiguracji radykałów. Mieszczą się jednak zapewne w horyzoncie politycznym Zjednoczonego Sekretariatu IV Międzynarodówki i jego wiodącego ugrupowania – LCR (Ligi Komunistów Rewolucjonistów), choć o tym, na razie, nikt głośno nie mówi. Mówi się natomiast o nieuchronnej ewolucji ruchu No Global w kierunku radykalnej lewicy.
Zamiast wyważonych racji, „antyglobaliści” i zwolennicy nowej, radykalnej lewicy kontynuują propagandę sukcesu, zapewniając o niesamowitej wręcz dynamice „sojuszy czy też nowych partii politycznych radykalnej lewicy”, które zmieniają kształt sceny politycznej w ogóle (M.O., s. 9).
*
Tymczasem symptomatyczne jest, że we Francji, gdzie ugrupowania trockistowskie cieszą się największym poparciem i mają ugruntowane pozycje, mimo starań i zapewnień LCR, nie ma mowy o istotnym przegrupowaniu. Propozycja LCR zawisła w próżni!
Okazało się bowiem, że LO (Walka Robotnicza) nie boi się iść pod prąd fali antyglobalizmu i pluralistycznej radykalizacji, która zalewa podobno wysokorozwinięte kraje kapitalistyczne. Mimo zapewnień M. Ostrowskiej (s. 8) nie ma nadziei na zmianę postawy LO. Odpowiedzią LO nie jest bowiem tymczasowy „brak pozytywnej reakcji” na propozycję LCR „stworzenia nowej, pluralistycznej partii radykalnej lewicy, powiązanej z ruchami społecznymi zaangażowanymi w ruch antyglobalistów, szerokiej, otwartej dla tych, którzy uważają, że «inny świat jest możliwy»” (M.O., s. 8), lecz odpowiedź negatywna, głęboko uzasadniona, wskazująca na zasadnicze rozbieżności w tej kwestii. Odpowiedź LO (stanowisko tak mniejszości, jak i większości tej organizacji) pokazuje, jak karkołomne i czysto propagandowe jest przedsięwzięcie LCR i jak naiwne są oczekiwania na zmianę postawy LO.
Dyskusja we Francji, w ruchu trockistowkim, ma szczególne znaczenie. Stąd pozwolimy sobie obszernie przedstawić zarówno stanowisko większości Lutte Ouvrière, jak i jednolitofrontowe, opowiadające się za współpracą (ale na jakich podstawach!) z LCR, stanowisko mniejszości.
Większość LO:
„LO sytuuje się w perspektywie odtworzenia we Francji rewolucyjnej partii robotniczej z prawdziwego zdarzenia, nowej partii komunistycznej. LCR natomiast stawia sobie zadanie przegrupowania lewicy, jak to określa, w 100% na lewo; na lewo od lewicy rządzącej [instytucjonalnej], dziś zdyskredytowanej. Obie perspektywy nie tylko są różne, ale wykluczają się wzajemnie.
Nie ma mowy o tym, by LO odstąpiła od swojej perspektywy, której broni, perspektywy odrodzenia komunistycznej partii robotniczej we Francji, aby roztopić to zadanie w innej perspektywie, szerszej w swych ambicjach, ale całkiem odmiennej co do oczekiwanych efektów, i która nie mogłaby się skończyć – w przypadku powodzenia – niczym innym, jak tylko stworzeniem nowej Zjednoczonej Partii Socjalistycznej.
W istocie rzeczy, nasza fundamentalna rozbieżność mieści się w tym właśnie punkcie; rozbieżność nie tylko z LCR, ale z całym nurtem mającym swe korzenie w trockizmie, którego dzisiejszym ucieleśnieniem jest właśnie LCR. Dla odtworzenia partii rewolucyjnej trzeba być zdolnym iść pod prąd, nie ugiąć się pod naciskiem innych klas społecznych, bronić w każdej sytuacji polityki, jaka niezbędna jest klasie robotniczej, nawet jeśli znajdziemy się w izolacji – od kogo? – nawet jeśli w danej chwili jest to pogląd niepopularny. LCR, w swoim nastawieniu na szukanie łatwych dróg, skrótów, sojuszów, jest niezdolna do pozostawania wierną swym ideałom i swojej polityce «pod prąd». To stwierdzenie nie jest prawieniem morałów, ale uprawianiem polityki. Albowiem właśnie środowisko zdolne zrozumieć i zaaprobować żonglerkę LCR nawołującej do głosowania na Chiraca bez mówienia tego wprost, jej wyrafinowany sposób wyrażania się, to środowisko nie jest tym samym, które potrzebuje polityki jasnej, prostej i prawdomównej w otaczającym nas zakłamaniu.
Nie było powodu, by podniecać się wynikami wyborów prezydenckich, szczególnie w sytuacji, gdy wybory parlamentarne tylko wylały kubeł zimnej wody na głowy zbytnich entuzjastów. W czasie wyborów parlamentarnych zarówno LCR, jak i LO uzyskały wyniki znacząco słabsze niż podczas wyborów prezydenckich, a jeśli chodzi o LO, słabsze również od wyników poprzednich wyborów parlamentarnych. W warunkach powszechnego regresu lewicy, elektorat LO nie zmobilizował się w stopniu większym niż inne części składowe elektoratu lewicowego. Przy słabych rezultatach obu organizacji, LCR uzyskała nieco lepsze wyniki. Na razie obie organizacje są zbyt małe, a ich potencjał działania zbyt niski, aby mogły sobie dowolnie w obecnej sytuacji społecznej powetować generalną ewolucję elektoratu na prawo, zwłaszcza naznaczoną piętnem głębokiego zniechęcenia (...) Wszystko to dowodzi, że przed nami jest jeszcze długa droga, aby zdobyć sympatię i działaczy, aby być widoczniejszymi w kraju, aby móc wywierać stały wpływ na znaczący odłam świata pracy – zarówno w zakładach pracy, jak i w dzielnicach robotniczych – po to, by powstały warunki powstania partii zdolnej do ciągłego wpływania na życie polityczne i reprezentowania interesów klasy robotniczej”. („Président plébiscité. Chambre bleu horizon: La droite installée au pouvoir grace à la gauche et à sa politique” w: „Lutte de classe” nr 66/2002, s. 1-8).
Mniejszość LO:
�Nie wystarczy powoływać się na okoliczności obiektywne, tak jak to czyni LO. Jeszcze mniej satysfakcjonuje mniej lub bardziej dyskretnie uprawiany tryumfalizm w wykonaniu LCR, którego wyniki uzyskane 9 czerwca były mniej złe (...) Aż do 21 kwietnia Olivier Besancenot trzymał linię i powtarzał, że nie rzuci hasła do głosowania na Jospina (co zresztą rzuca jeszcze jaskrawsze światło na oportunizm i brak kręgosłupa politycznego LCR: czy warto zapewniać, że nie odda się głosu na Jospina, by w końcu... apelować o głosowanie na Chiraca! (...) Tymczasem ważne jest, że 3 mln wyborców głosowały na kandydatów skrajnej lewicy (w tym na Daniela Glucksteina z Parti des Travailleurs – Partii Pracowników). Ten fakt bił w oczy w I turze. Nawet szok spowodowany wyeliminowaniem Jospina przez Le Pena nie zdołał go zaćmić. A raczej nie zdołałby, gdyby obie organizacje, każda na swój sposób, nie zrobiły wszystkiego, by ów fakt wyprzeć z pamięci ludzi. LO poprzez prostą i jednoznaczną odmowę wzięcia pod uwagę wyników otrzymanych przez skrajną lewicę jako całość; LCR wzywając, po tygodniu wahań i sprzecznych enuncjacji, do głosowania na Chiraca (...) LCR pokazała wszystkim, w tym ludziom, którzy jej zaufali, że właśnie nie zasługuje na takie zaufanie, gdyż nie potrafi utrzymać zapowiedzianego kursu. Trudno na dłuższą metę ufać partii, która obraca się niczym chorągiewka na wietrze przy pierwszej zmianie wiatru i nie wierzy we własny program, który właśnie przedstawiła (...) W sytuacji, gdy należało skonstatować przesunięcie opinii w kierunku skrajnej lewicy, spróbować oprzeć się na tym fakcie i przyciągnąć LCR do siebie, nasza organizacja poczuła się bardziej ugodzona w miłość własną (...) Podział może nie eliminował z gry, jednak fakt, że LO nie przedstawiła żadnej kontrpropozycji do propozycji sojuszu, propozycji niezbyt przekonującej zresztą, był wyraźnym symptomem braku werwy politycznej (...) rezygnacja z postawy ofensywnej miała wykluczający sukces charakter. Nie sposób udowodnić, że postawa ofensywna, którą tu głosimy, zmieniłaby wyniki wyborów. Żeby to sprawdzić, należałoby spróbować. Jednak taka postawa zmieniłaby obraz skrajnej lewicy w oczach tych wszystkich, w tym pracujących i młodzieży, których rozczarowała (...) Albowiem to właśnie na polu walki klasowej szczególnego znaczenia nabiera polityka ofensywna, a jej brak mógłby mieć skutki katastrofalne (...)”
O ofensywie mówi również LCR, „wzywając do stworzenia «nowej siły politycznej» o charakterze «radykalnym i antykapitalistycznym». Jest to kierunek całkowicie zgodny z jej skrętem na prawo od czasu wyborów prezydenckich (...) Trzeba, aby towarzysze wyciągnęli kiedyś wnioski ze swoich porażek. I zrozumieć, że takie słowa, jak radykalny czy antykapitalistyczny nie pomogą w odróżnieniu ziarna od plew, w zabezpieczeniu nas przed złymi wpływami i ludźmi.” („Après son revers des législatives: une politique pour l'extrème gauche” w: „Lutte de classe”, 66/2002, s. 39-43).
�(?) Obecne cele głoszone przez LCR i LO w rzeczywistości wzajemnie się wykluczają. Po pierwsze z tego powodu, że nie sposób jest angażować się jednocześnie w tworzenie partii na lewym skrzydle lewicy, mającej niejasne kontury i program, skupiającej rewolucjonistów i reformistów, a więc w sposób konieczny zdominowanej przez tych ostatnich, i rewolucyjnej partii robotniczej. Cele te wykluczają się przede wszystkim dlatego, że o ile nawet LCR uda się to przedsięwzięcie – na co się nie zanosi – taka partia stanowiłaby realną przeszkodę w utworzeniu rewolucyjnej partii komunistycznej (...) taka partia na lewo od [oficjalnej] lewicy – przynajmniej na jakiś czas, ale w naszych warunkach okres kilkuletni jest już zbyt długi – przyciągałaby działaczy, młodych ludzi wchodzących w życie polityczne, dawnych działaczy odrzuconych przez stare partie, których należałoby dziś pozyskać do działalności otwarcie komunistycznej i rewolucyjnej, i która mogłaby być taką. Przejście do takiej partii stwarzałoby więcej możliwości ich demoralizacji niż czego innego. Fałszywym stanowiskiem byłoby więc zachęcanie LCR do kontynuowania obranego kierunku czy udawanie, że cieszymy się z jej sukcesu na tej drodze, choćby pod pretekstem weryfikacji naszych polityk (...) Polityka LO wobec LCR lub, jeśli kto woli, jej brak, po wyborach do Parlamentu Europejskiego trudno nazwać sukcesem, także w kategoriach realizacji własnych celów LO – budowy rewolucyjnej robotniczej partii komunistycznej, partii trockistowskiej. Odrzucając świadomie próbę przyciągnięcia LCR do naszej polityki i na nasz teren, a wręcz przeciwnie, pogłębiając za każdym razem przepaść, kiedy LCR wydaje się do nas zbliżać (np. odmowa podjęcia choćby dyskusji, kiedy LCR proponował wspólną kandydaturę Arlette Laguiller i zerwanie ze starym zwyczajem głosowania w II turze na lewicę rządzącą), nie tylko odepchnęliśmy LCR, a wraz nią tych spośród jej działaczy, którzy naprawdę oglądali się na nas, ale także pozwoliliśmy na to, że LCR odżyła przeciwko nam, podczas gdy mogła to zrobić z nami, dzięki nam i, przynajmniej częściowo, na naszych podstawach (...)”(„Sur quelques orientations et objectifs pour 2003” w: „Lutte de classe”, nr 69/2002, s. 26).
LO piętnuje również hipokryzję tkwiącą pod pozorną apolitycznością ruchu antyglobalistycznego: „Ponieważ ponawiane zapewnienia o niezależności względem partii politycznych ostatecznie nie są niczym innym, jak chęcią samoograniczania do luźnych celów, abstrakcyjnych, o tysiąc mil od perspektyw politycznych niezbędnych do tego, by «inny świat był możliwy». Pod pozornym radykalizmem owa apolityczność nie pozwala na to – a nawet przeciwnie – by bunt młodych, przyciągniętych do ruchu antyglobalistycznego mógł nabrać charakteru konsekwentnego. Wyklucza na przyszłość możliwość inną niż ta, że wcześniej czy później, ci młodzi znajdą się w objęciach lewicy instytucjonalnej (...) LCR zasiadając do stołu wraz z niemieckimi Zielonymi czy Rifondazione Communista, mogła tylko uczestniczyć w powiększaniu panującego zamętu” („Lutte Ouvrière nr 1789, z 15.XI.2002, s. 6; Trybuna mniejszości: „Washington, Bagdad, Florence...”).
LO (a szczególnie mniejszość) proponuje i naciska, aby w ramach jednolitego frontu klasy robotniczej „podjąć inicjatywę kontrofensywy robotniczej”, a nie „odpuszczać sprawy”. W sytuacji, gdy związki zawodowe „nie zamierzają zaczynać poważnej walki”, mogą się w nią angażować „tylko pod przymusem, gdy nie będą już miały innego wyjścia”, gdy „siły skrajnej lewicy są ograniczone. Jej szanse tuszowania odpływu członków czy zdrady lewicy lub związków – bardzo mizerne”, a jednocześnie, gdy „LO wraz z LCR (nie mówiąc już nawet o PT, jeśli zdecyduje się ona kiedyś wyjść ze swego wspaniałego i jałowego izolacjonizmu), nie są już grupkami” i liczą się na scenie politycznej. Zdaniem LO, „świat pracy pilnie potrzebuje przejścia do kontrofensywy, jeśli nie chce zainkasować nowych ciosów, jeszcze mocniejszych niż poprzednie. Skrajna lewica może i powinna pomóc ją przygotować dzięki swej polityce i swym inicjatywom” i zaproponować taką walkę ruchowi robotniczemu, swoim organizacjom i swoim działaczom. Gdyby walka ta prowadzona była wspólnymi siłami, jej waga byłaby większa! „Logika, powaga i zmysł odpowiedzialności nakazują, by połączyć siły dla realizacji tej inicjatywy, albo żeby ta organizacja, która chce ją poważnie podjąć zaproponowała innym, by zrobiły to wspólnie” („Lutte de classe”, nr 66/2002, s. 42).
Z całą odpowiedzialnością można powiedzieć, że odrzucając sekciarstwo czy, jak to taktownie ujmują koledzy z LO – „wspaniały i jałowy izolacjonizm” – mniejszość LO proponuje ofensywną linię i wspólną walkę w ramach jednolitego frontu klasy robotniczej. Większość LO pozostaje raczej na pozycjach defensywnych. Tymczasem LCR stara się zmienić perspektywę i układ sił na lewicy w kierunku, który, zdaniem LO i naszym, opóźnia tylko perspektywę wspólnej walki.
Ciekawe jednak, jak to widzi sama LCR. Najlepszą ilustracją będzie zapewne wywiad z rzecznikiem tej partii, Alainem Krivinem, zamieszczony w najnowszym numerze „Dalej!” i kontynuowany na portalu internetowym Nurtu Lewicy Rewolucyjnej.
Oddajmy zatem głos jednemu z liderów LCR: „Po pierwsze, widzimy ogromną ofensywę przeciwko klasie robotniczej prowadzoną przez pracodawców i całą burżuazję, która dąży do zlikwidowania zdobyczy socjalnych klasy robotniczej, do prywatyzacji usług publicznych, do «uelastyczniania» warunków pracy i tak dalej”. Partycypuje w tym od lat Zjednoczona Lewica (socjaldemokraci, Zieloni i postkomuniści). „Konsekwencją całej tej sytuacji jest niesamowity zamęt wśród klasy robotniczej i młodzieży (...) W tych warunkach powstaje przepaść pomiędzy ową «lewicą» a jej tradycyjnym elektoratem. Wyniki tegorocznych wyborów we Francji są tego potwierdzeniem (...) absencja była ogromna, zwłaszcza wśród ludzi pracy i w regionach przemysłowych, gdzie dochodziła do 50%, a nawet 60%. Po drugie, część robotników i młodzieży głosowała – po raz pierwszy tak licznie – na organizacje trockistowskie.” Jednocześnie, „organizacje faszystowskie zebrały 20% głosów, osiągając wśród klasy robotniczej najlepszy wynik ze wszystkich partii. Jedna piąta robotników głosowała na faszystów. Jest to skutek tego zamętu (...) zmiana faktycznie nastąpiła w relacji między tradycyjną lewicą a radykalną lewicą. A ponadto mieliśmy ogromny wzrost absencji. Natomiast łączny wynik wyborczy partii burżuazyjnych nie wskazuje na żaden wzrost poparcia. Wybory francuskie nie były zwycięstwem prawicy [? - GSR], lecz klęską tzw. «lewicy». Jest to coś zupełnie innego (...) Myślę, że duże poparcie dla skrajnej lewicy jest już rzeczą stałą, a otwierają się przed nami wielkie możliwości. Ma miejsce radykalizacja wśród sporej części młodzieży, a także sporej części klasy robotniczej (...) Ruch antyglobalistyczny jest bardzo popularny wśród młodzieży (...) A tradycyjna lewica reformistyczna jest w obliczu tej nowej radykalizacji zupełnie bezsilna. W tej sytuacji lewica rewolucyjna ponosi wielką odpowiedzialność. Musi odpowiedzieć na pytania polityczne, jakie stawia ta radykalizacja, a zarazem otwierają się przed nią możliwości rozwoju.”
Odpowiedzią LCR na te wyzwania jest:
„- projekt budowy nowej masowej partii pracowniczej”,
„- projekt budowy nowych antykapitalistycznych – rewolucyjnych – partii masowych”,
„- nowa, zjednoczona partia antykapitalistyczna”.
Przy budowie tej partii należy uwzględnić, że „w wielu krajach lewica rewolucyjna nie jest już izolowana, tak jak to było w przeszłości”, że „rośnie nowa generacja działaczy rewolucyjnych”. W związku z tym: „Taka partia musi zgromadzić w swoich szeregach rewolucjonistów przychodzących do niej z różnych tradycji: ludzi z różnych grup trockistowskich, z organizacji anarchistycznych lub anarchosyndykalistycznych, a nawet tych, którzy kiedyś należeli do partii stalinowskich, lecz zerwali z polityką tych partii. Najistotniejsze jest to, aby ci wszyscy działacze nie patrzyli wyłącznie w przeszłość – aczkolwiek przeszłość jest też ważna, lecz nie może nam przesłaniać teraźniejszości i przyszłości. Wczorajsze różnice i linie podziału dziś nie są najważniejsze. Musimy zebrać te różne tradycje, pod jednym warunkiem – że wszyscy zgadzają się co do dzisiejszych zadań walki z kapitalizmem i budowy partii antykapitalistycznej (...) Ta nowa partia nie będzie rzecz jasna partią trockistowską. Zapewne w tej partii początkowo nie będzie pełnej jasności politycznej we wszystkich kwestiach. Podstawą partii musi być zgoda co do tego, że naszym celem jest obalenie kapitalizmu. Aczkolwiek nie dla wszystkich musi to być oczywiste, w jaki sposób można to osiągnąć. Jednak w takiej dużej, masowej partii, my [trockiści] możemy nadal działać jako nurt wewnątrz tej organizacji. Nie chcemy przecież zrezygnować z naszego programu, ani też go ukrywać (...)”
Na pytanie, jak tę partię zbudować, LCR i A. Krivine nie mają na razie odpowiedzi: „problem polega na tym, że nie ma oprócz nas żadnych innych, już istniejących nurtów politycznych, zorganizowanych w skali ogólnokrajowej, które dzisiaj byłyby gotowe włączyć się do budowy tej partii. Tak samo w ruchu związkowym, w ruchach społecznych, nawet jeśli jest tam dużo osób chętnych do uczestniczenia w takiej inicjatywie, nie ma zorganizowanych sił gotowych przyjąć na siebie odpowiedzialność współtworzenia tej partii. Struktury związkowe i społeczne boją się «upolitycznienia», boją się ewentualnych manipulacji politycznych.
Jednak nadal walczymy o budowę tej partii, gdyż uważamy, że nie ma innej perspektywy. Sądzimy też, że jeśli jutro dojdzie do dużego wybuchu społecznego, to sam bieg wydarzeń wreszcie zmusi wielu ludzi do przyjęcia na siebie politycznej odpowiedzialności budowy partii. We Francji dzisiaj prowadzimy kampanię propagandową na rzecz nowej partii.” („Dalej!”, nr 32, ss. 9-10).
Szkoda, że w wielu wypadkach ociera się ona o propagandę sukcesu. Nurt Lewicy Rewolucyjnej i redakcja „Dalej!” wpadają w tę pułapkę podkreślając, że LCR odniosła duży sukces („Teraz odnieśliście duży sukces” – część II wywiadu w Internecie.) Zdawałoby się, że Krivine jest bardziej wstrzemięźliwy („faktycznie, odnieśliśmy pewien sukces”), dodaje jednak: „Dawniej były okresy wzrostów i porażek, ten cykl się powtarzał, lecz dziś jest to już sukces jakościowo inny” (kłania się M. Ostrowska). Dowodem na to ma być „popularność naszego kandydata na prezydenta, Oliviera Besancenota”. Przypomnijmy, ze O. Besancenot zdobył mniej głosów niż A. Laguiller z LO. Jak mało zatem potrzeba, by LCR uznało, że „sytuacja jakościowo jest inna”.
Co zatem różni LCR i LO? Czyżby to, że „LCR nigdy nie była sektą”, że „zawsze była zdolna zachować wpływy w organizacjach masowych”, „unikała wszelkiego sekciarstwa, trwania w izolacji, co było niestety przekleństwem innych grup trockistowskich”? Czyżby siłą LCR było to, że „od samego początku” dążyła „do wspólnego działania w interesie ludzi pracy z różnymi siłami politycznymi, nawet reformistami”?
Jakoś trudno się z tym zgodzić, skoro nawet A. Krivine przyznaje (bagatelizując zarazem), że grzechem LCR był oportunizm, który i obecnie jest mu zarzucany. „Być może czasem popełnialiśmy błędy, próbowaliśmy wspólnie działać z nowymi siłami, które wkrótce zniknęły ze sceny politycznej. Może nieraz był to błąd oportunizmu – okazało się, że te siły, z którymi chcieliśmy współpracować, nie działały w dobrej wierze”.
Wątpimy, by takie podejście było „dobra szkołą” dla działaczy LCR, i cóż z tego, że „nie popadli w sekciarstwo”, skoro nie wyzbyli się partyjniactwa i pozostali wierni oportunizmowi, co potwierdza zarówno większość, jak i mniejszość LO.
„Utrzymywanie politycznej tożsamości LCR”, własnego profilu politycznego, z własną gazetą, z własną kadrą, z własnym programem nie wystarczy do przegrupowania zgodnego z interesami klasy robotniczej. Nie wystarczą nawet „pewne wpływy” w ruchu masowym i „dobre kontakty” z działaczami związkowymi, nie pomogą również „dobre kontakty” ze „znanymi osobistościami środowisk intelektualnych i artystycznych”. Nie pomoże również mętlik pojęciowy, zastępowanie „lewicy rewolucyjnej”, „skrajnej” przez pojęcie „lewicy radykalnej” (niekonsekwentne zresztą). Spotęguje to tylko szum propagandowy.
Reasumując, mimo szumu propagandowego, propagandy sukcesu, w związkach zawodowych i w ruchach społecznych dominuje nastawienie „apolityczne” i wszystko, co się z tym wiąże. A zatem, kierownictwa związków zawodowych i ruchów społecznych „monopolizują” swój wpływ na bazę, traktując ją jako „własne podwórko”. Partiom pozostaje jedynie (w tej opcji) ubieganie się o elektorat wyborczy i konkurowanie ze sobą w walce o wpływy (w tym w związkach i w ruchach) na ten elektorat. Tymczasem, wpływy partii mogą być zawsze eliminowane i ograniczane pod pretekstem i zarzutem manipulacji (jakże często uzasadnionym).
Taki stan rzeczy niewątpliwie jest efektem nie tylko rozejścia się dróg „oficjalnej lewicy” z ruchem masowym, ale również efektem głębokiego kryzysu, zamętu i głębokiego zniechęcenia (nie tylko braku zaufania). Trudno w tej sytuacji oczekiwać jakościowego przegrupowania, raczej konieczny jest pierwszy krok – podjęcie kontrofensywy w ramach jednolitego frontu klasy robotniczej, co postuluje mniejszość Lutte Ouvrière. Nie ma drogi na skróty!
O tym zapewne przekonał się brytyjski Militant: „Niestety, inny duży (...) nurt brytyjski, Militant, organizacja, która wcześniej uczestniczyła w tej inicjatywie [centralnej – spotkania partii antykapitalistycznych] dzisiaj już tego nie robi. Zresztą w Anglii ta organizacja opuściła również tamtejsze forum radykalnej lewicy – Socialist Alliance. Uważam, że to świadczy o dużym sekciarstwie (...)” – z wywiadu w „Dalej!” z A. Krivinem.
Zarzut sekciarstwa w stosunku do Militantu jest więcej niż kuriozalny. Militantowi można wszystko zarzucić, tylko nie sekciarstwo. Świadczy raczej o zaślepieniu działacza LCR.
Nic jednak nie wskazuje, by LCR zamierzała zrezygnować z propagandy na rzecz pluralistycznej formacji i zaangażowania w ruch No Global. Pozwala to bowiem być w centrum zainteresowania szerokiej opinii publicznej, utrzymać inicjatywę i poczucie wpływu na przekształcającą się scenę polityczną oraz na bieg wydarzeń w kraju i w skali międzynarodowej. Stąd bierze się dobre samopoczucie i dobra kondycja organizacji, a to – w naszych czasach – może stanowić namiastkę sukcesu.
13 stycznia 2003 r.