Czas ucieka
Tekst Stefana Zgliczyńskiego („Czy socjalizm jeszcze żyje”, „Robotnik Śląski”, nr 12/2002, ss. 24-25) ujął nas wdziękiem i świeżością. Przez chwilę pozostawaliśmy pod jego urokiem, hołubiąc w sercu utopię społeczną, której na imię socjalizm. Po lekturze „Wyznania wiary” Piotra Ikonowicza i spółki („Robotnik Śląski” nr 11/2002, s. 25), to było dla nas jak orzeźwiająca bryza.
Chociaż nie wszystkie myśli Stefana Zgliczyńskiego są objawieniem, to jednak nie sposób nie zacytować następującego fragmentu:
„Po 127 latach możemy dziś przyznać rację Marksowi, który krytykował zawarte w 1875 roku porozumienie w Gotha pomiędzy reformistycznymi socjalistami Lassalle’a i rewolucyjnymi marksistami Wilhelma Liebknechta, widząc w stworzonej wówczas Socjaldemokratycznej Partii Niemiec bardziej czynnik wzmacniający państwo burżuazyjne niż je znoszący. Nic nie pokazuje tego lepiej niż socjaldemokracji <<głosowanie za wojną>> w 1914 roku. Międzynarodowa solidarność proletariuszy, w wydaniu reformistycznym, ustąpiła miejsca szowinistycznemu zaślepieniu, zaprzęgniętemu w służbę kapitału. Jak się okazało, nie po raz ostatni zresztą.
Rozdźwięk pomiędzy deklaracjami a praktyką partii socjaldemokratycznych trwał zaskakująco długo. (...) Dziś nie ma już żadnych wątpliwości, że <<socjalizm>> w wydaniu socjaldemokratycznym nie oznacza bynajmniej zniesienia kapitalistycznych stosunków produkcji. (...) nikt, kto zachował jeszcze resztki zdrowego rozsądku nie ma już najmniejszych wątpliwości, że program <<na dziś>> europejskiej lewicy to kontynuacja neoliberalnej polityki pozostawionej w spadku przez Margaret Thatcher i Ronalda Reagana. (...) Coraz wyraźniej widać, że europejska socjaldemokracja przyjęła za swoje twierdzenie obskuranckiej prawicy, że jedyną konsekwencją rewolucji socjalistycznej jest stalinizm, a każda próba stworzenia społeczeństwa bezklasowego musi się skończyć gułagiem.”
Oczywiście, myśli zbliżonych do tych można by na naszym rynku ideowym znaleźć więcej, chociażby w opracowaniu Magdaleny Ostrowskiej „Czas budować <<Aurorę>>” („Rewolucja” nr 2/2002). Odnosi się to głównie do oceny współczesnej socjaldemokracji.
Podobnie zresztą, jak M. Ostrowska, autor bagatelizuje podział na lewicę reformistyczną i rewolucyjną („jeśli chodzi o cele nie różnili się niczym”). Biorąc jednak pod uwagę fakt, że różnica środków pociąga za sobą różnicę celów, stanowisko takie jest błędne nie tylko w teorii, ale i, przede wszystkim, w praktyce. Marksowska ocena porozumienia między reformistami i rewolucjonistami sprzed 127 lat pozostaje aktualna. Co zresztą przyznaje Zgliczyński – badacz historii. Należy odróżniać cele deklarowane od rzeczywistych. Uczy nas tego historia nie tylko socjaldemokracji.
To, co dla historyka Zgliczyńskiego jest aktualne, dla praktyka i pragmatyka Zgliczyńskiego „trąci myszką” i wartościowe jest tylko w sferze teoretycznych rozstrzygnięć (rewolucja czy reforma, spór o formy walki o socjalizm, którego sedno miało stanowić uspołecznienie środków produkcji). Spór ten ma jednak jakże aktualny wymiar i obecnie. Tym bardziej, że, jak wszystko wskazuje, ludzkość i kapitalizm stanęły znów na ostrym zakręcie. Spirala historii ponownie zmusi ruch robotniczy do mobilizacji w imię jego najżywotniejszych interesów i do przejścia do kontrofensywy. A wówczas spory zmaterializują się w sposób odczuwalny dla nas wszystkich.
Lewica rewolucyjna nie zeszła ze sceny, w przeciwieństwie do reformistów. To, co zniszczył stalinizm – odbudujemy! Zresztą nie wszystko zniszczył i nie tylko stalinizm. Walki rewolucyjne trwały cały XX wiek, a wiek XXI nie będzie od nich wolny – nie ma końca historii.
O ile część socjaldemokracji może, co najwyżej, próbować „powrócić do roli obrońcy ofiar globalizacji i rzecznika interesów ogromnej większości ludzi pracy najemnej”, a za takim zwrotem opowiada się dziś ledwie garstka „wybitnych działaczy socjaldemokracji europejskiej” (nie będziemy się spierać o to, czy jest ich trzech czy więcej), o tyle lewica rewolucyjna, choćby pod postacią partii trockistowskich i postrockistowskich (ale nie tylko), występuje w sposób zorganizowany. Dziś, stosunek do reformizmu, niezorganizowanego zresztą w struktury partyjne, znalazł się na drugim planie; spór idzie o koła zamachowe, o skok jakościowy, o partie kadrowe i masowe, o sytuację rewolucyjną i słabe ogniwa.
Wiek XXI, to będzie istne trzęsienie ziemi. Destabilizację gwarantują Stany Zjednoczone i pogłębiające się sprzeczności kapitalizmu.
Nie przypadkiem nawet prof. Mariusz Gulczyński dostrzega „Zwiastuny II wielkiej depresji i III wojny światowej?” („Kontrpropozycje” nr 1(2) 2002, ss. 7-30). Znak zapytania świadczy o braku wiary w siebie i zarazem o wierze, że socjaldemokracja sprosta zadaniu – i ta w kraju, i ta za granicą (M. Gulczyński, „Jaka socjaldemokracja na trudne czasy dla Polaków?”, „Kontrpropozycje”, nr 2(3) 2002, ss. 60-72).
Rozdarcie Mariusza Gulczyńskiego jest zapewne większe niż Stefana Zgliczyńskiego. W pamiętnym 1980 r. tłumaczył on nam dlaczego stawia na komunizm (M.G., Dlaczego komunizm, Warszawa 1980). Dziś, po przegranym Sporze o przyszłość (Warszawa 1979), po zmianie desygnatów (Jaki socjalizm?, Warszawa 1980), po uznaniu Siedmiu głównych kwestii spornych (1982) za swoje grzechy główne, wystąpiły u niego Bariery aspiracji (1982). W rezultacie M. Gulczyński ograniczył się do socjaldemokracji.
Miejmy nadzieję, że te ograniczenia i bariery nie wiążą S. Zgliczyńskiego. Choć czasu coraz mniej, by się opamiętać. Gulczyńskiemu, gdy teraz wieści trzęsienie ziemi – nikt już nie wierzy. Zresztą sam nie jest pewny swego.
Adresat – socjaldemokracja – nie opamięta się, ma zresztą inne interesy klasowe.
28 stycznia 2003 r.