Miraż „nowoczesnej lewicy”

 

            Powracający na arenę polityczną po nieomal jedenastu latach zespół  „Kontrpropozycji” nie miał większych trudności z określeniem się wobec kapitalistycznej transformacji. Jedyne trudności, jak przyznaje Redakcja, sprowadzały się głównie do braku środków finansowych, czyli do braku dotacji zapewniających komfort twórczy. Własne środki, a raczej rezerwy, wystarczyły na wydanie zaledwie jednego numeru. Faktu skrajnego ubóstwa środowiska reprezentowanego przez Mieczysława Krajewskiego (redaktor naczelny) i Stanisława Nowakowskiego (zastępca redaktora naczelnego, a zarazem sekretarz redakcji), a także braku społecznego poparcia, dowodzi jedenastoletnia przerwa. Monopol finansowy okazał się znacznie skuteczniejszy w tłumieniu swobodnej myśli niż znienawidzona cenzura! – jak słusznie zauważają redaktorzy („Kontrpropozycje”, nr 1(2) 2002, s. 6).

            Okres „przymusowej przerwy twórczej” redaktorzy wolą zapewne pominąć milczeniem, jako że byli wówczas na „obcym żołdzie” – OPZZ i przyzwiązkowego, a zarazem SLD-owskiego, Ruchu Ludzi Pracy. Nota bene, na żołdzie OPZZ pozostają do dziś. Pierwszy, był demiurgiem RLP, obecnie zaś jest doradcą przewodniczącego OPZZ; drugi – aktualnie jest redaktorem naczelnym „Nowego Tygodnika Popularnego” (dawny „Związkowiec”), a niegdyś był prawą czy lewą ręką przewodniczącego OPZZ. Co zresztą na jedno wychodzi, skoro wieść gminna niesie, że przewodniczący OPZZ ma dwie lewe ręce, i to niezależnie od aktualnego wcielenia (Miodowicz-Spychalska-Wiaderny-Manicki). Obaj zatem reprezentowali i reprezentują tzw. środowisko post-PZPR-owskie.

Tu zaszła zmiana

            Jak podają autorzy słowa „Od Redakcji”, jedenaście lat temu był to zespół „jeszcze dość młodych naukowców, dziennikarzy i działaczy społecznych”, zorientowanych propracowniczo (czytaj: pro-OPZZ-owsko). Dziś, nie tylko z racji wieku i stopni naukowych, ale i doboru nazwisk widać, że zaszła zmiana. Podziały zatarły się wzdłuż i w poprzek. Obecne środowisko opiniotwórcze, składające „kontrpropozycje” tworzą współpracownicy i Rada Naukowa, w której, obok dawnych rebeliantów i opozycjonistów, znaleźli się ministrowie i naukowcy, praktycy i teoretycy. Wymieńmy choćby prof. Tadeusza Kowalika i min. Jacka Kuronia, prof. Karola Modzelewskiego i wicepremiera Janusza Obodowskiego, prof. Juliusza Gardawskiego i prof. Leszka Gilejkę. O tym, że dawne i obecne podziały są często umowne, świadczy brak, z jednej strony, dr. Ryszarda Bugaja, z drugiej, aktualnych ministrów pracy i finansów – prof. Jerzego Hausnera i prof. Grzegorza Kołodki, skądinąd często tu cytowanych („12 punktów antykryzysowych wicepremiera G. Kołodki”, tamże, s. 93). Cytowanych, warto dodać, daleko nie zawsze polemicznie, zawsze natomiast kurtuazyjnie, w trosce o „rzetelność dyskusji”. Taka postawa przystoi nie tyle rezerwowej armii pracy, co rezerwie kadrowej, której rozgoryczenie nie zawsze daje się ukryć.

            Zdeklarowanymi przeciwnikami są dla Redakcji ortodoksyjni liberałowie, chociaż sami twierdzą, że „pojęcie neoliberalizmu jest zbyt pojemne, dlatego nieprecyzyjne i mylące” (strach znaleźć się przypadkiem na linii strzału) oraz skrajna prawica.

            „Ortodoksyjny liberalizm pod hasłami ograniczania państwa wprowadza nowy typ interwencjonizmu państwowego polegający na likwidowaniu tego, co po drugiej wojnie światowej zbudowano jako socjalne państwa dobrobytu w krajach skandynawskich, tego, co powstało jako nadreńska koncepcja społecznej gospodarki rynkowej, tego, co zrodziło się pod wpływem instytucjonalnego liberalizmu w USA, czyli mechanizmy zapewniające pokój społeczny. (...) Ortodoksyjni liberałowie <<oczyszczając>> kapitalizm z dorobku instytucjonalnego liberalizmu niejako na nowo tworzą podstawy do odradzania się walki klasowej” (tamże, s. 5-6).

            Trudno, by ktoś cieszył się z odrodzenia się podstaw do walki klasowej, a skoro odrzuca się wyciągnięcie wniosków klasowych z zaistniałego już faktu, to wychodzi na to, że „nowoczesna lewica”, za jaką od początku chciał uchodzić zespół „Kontrpropozycji”, stawia jako priorytet odbudowywanie mechanizmów zapewniających pokój społeczny i nadających gospodarce dynamikę wykluczającą odrodzenie się walki klasowej. Jeśli zaś nadzieje na zdynamizowanie gospodarki zawodzą, to i tak nadrzędną wartością pozostaje pokój społeczny.

            W ten sposób redakcja, w zasadzie, na wstępie rozstrzygnęła dylemat, przed którym stanęła na początku: Czym ma być „nowoczesna lewica” i czym winna się ona charakteryzować? Niektórzy autorzy zapewne oburzą się na taką interpretację, jednak zapewne nie wszyscy szczerze.

            O ile stara lewica kierowała się pojęciem i teorią walki klas, o tyle „nowoczesna lewica”, po ewidentnym bankructwie „realnego socjalizmu”, opowiedziała się jednoznacznie za kapitalizmem, pozostając od początku procesu transformacji w roli opozycji wewnątrzustrojowej, optując za zadeklarowaną w nowej konstytucji społeczną gospodarką rynkową, za deklarowaną modernizacją i restrukturyzacją – przeciw skrajnościom liberalnego kursu, za „ludzką twarzą kapitalizmu”.

            Tym samym, odrzucając zarówno rewolucyjną, jak i reformistyczną tradycję ruchu robotniczego i klasową konotację pojęcia lewicy społecznej, opozycja wewnątrzustrojowa pozostaje na gruncie konstytucji i gwarancji prawa własności, zarzucając liberałom, i to tylko tym ortodoksyjnym – zły wybór typu kapitalizmu, patrz: M. Krajewski, S. Nowakowski, „Transformacja wbrew Konstytucji”, „Kontrpropozycje”, nr 2 (3) 2002, s. 5-19.

            Artykuł ten stanowi swoisty manifest redakcji. Między redakcją a zespołem współpracowników i Radą Naukową nie ma jednak spójności, co jest charakterystyczne dla całej formacji, która w dotychczasowych przemianach odegrała rolę godną pożałowania, za co dziś niektórzy przepraszają (Jacek Kuroń). Daleko jednak nie wszyscy. Nieczęsto towarzyszy temu głęboki namysł i zrozumienie problemów, które spotęgowała transformacja kapitalistyczna. Do chlubnych wyjątków należy z pewnością prof. Karol Modzelewski – wybrane fragmenty książki którego  przynosi drugi numer ubiegłorocznych „Kontrpropozycji” (K. Modzelewski, „Dokąd od komunizmu?”, s. 20-50, z książki pod tym samym tytułem z 1993 r.).

            Szczególne znaczenie publikacji K. Modzelewskiego, chociażby ze względu na jej porządkujący i systematyzujący charakter nie wymaga dodatkowego uzasadnienia. Próbką niech będą takie stwierdzenia:

            „Społeczna stronniczość liberalnych rządów i klasowy charakter prowadzonej przez nie polityki różnicowania dochodów bije w oczy. Jest to polityka odbierania biednym, aby dawać bogatym. (...) Towarzyszy temu inżynieria społeczna: zamiar stworzenia <<nowej klasy średniej>>, co w aktualnej  nowomowie oznacza kapitalistów o dochodach wielokrotnie przewyższających średnią. (...)”

            „Spadek produkcji, dochodów i spożycia jest dziś w postkomunistycznej Europie głębszy niż podczas wielkiego kryzysu lat 1929-1933. Groźniej zapowiadają się również skutki obecnego załamania. Może ono okazać się trwałe. (...)”

            „Zniszczenie mocy produkcyjnych odziedziczonych po socjalizmie sprowadziłoby nas do materialnego poziomu Trzeciego Świata. Jest to droga do Meksyku i Boliwii, stawianej nam za wzór skutecznej terapii monetarnej.”

            „Wybitni ekonomiści i historycy gospodarki Trzeciego Świata nieraz zwracali uwagę, że z niedorozwoju nie ma wyjścia w ramach liberalnych reguł gry (...). Pomysł, że droga postkomunistycznej Europy do nowoczesności i dobrobytu prowadzi przez Boliwię, wygląda absurdalnie. Niestety, droga po której idziemy, prowadzi właśnie do Boliwii. (...)”

            „Jeżeli nie powstrzymamy regresu, to w ślad za gospodarką i budżetem będziemy musieli we wszystkim równać do Trzeciego Świata.

            W Meksyku i Boliwii nie brak ludzi, którym powodzi się świetnie. Także w Polsce jest ich coraz więcej. Są u nas środowiska społeczne i grupy interesów, którym obecna strategia gospodarcza przynosi wielkie korzyści. W tych kręgach uważa się za rzecz naturalną, że wszystko, co nie jest dostatecznie efektywne i nowoczesne w stosunku do konkurencyjnych standardów rynku światowego, powinno z tej racji popaść w ruinę. Dla znacznej większości Polaków nie jest to jednak powód, by godzili się na ruinę potencjału, z którego żyją. Byłoby to wbrew naszym elementarnym interesom, a także – nie będzie chyba przesadą tak powiedzieć – wbrew interesowi narodowemu.”

            W swoich wywodach Karol Modzelewski bezpośrednio nawiązuje do dorobku prof. Witolda Kuli i szkoły ekonomistów i historyków gospodarczych Trzeciego Świata, a zatem do teorii zależności i sytuacji kolonialnej..., w jakiej znalazła się Polska.

            „Pytanie, dlaczego jedne kraje świata weszły na drogę szybkiego uprzemysłowienia i rozwoju gospodarczego, gdy tymczasem inne nie mogą się wyrwać z zaklętego kręgu stagnacji i biedy – przewija się jak motyw wiodący przez całą twórczość naukową Witolda Kuli.” (z posłowia Jerzego Jedlickiego do książki W. Kuli, Historia, zacofanie, rozwój, Warszawa 1983).

            Zasługą Karola Modzelewskiego jest postawienie tego pytania tu i teraz i, tym samym, odrzucenie obowiązujących stereotypów myślenia.

 

Pole tekstowe: GSR

 

 

 

 

 


 

28 stycznia 2003 r.