Przestrzeń do zagospodarowania
O zagrożeniu populistycznym mówią zarówno zwolennicy kapitalizmu, jak i „radykalna lewica”. Dla tych pierwszych to tak naprawdę jedyna i realna groźba na drodze transformacji kapitalistycznej (klasowej alternatywy, na razie, nie widać). Dla tych drugich, to ostatni szaniec obrony kapitalizmu, faszyzacja i autorytaryzm.
O ile zwolennicy transformacji kapitalistycznej raczej realnie oceniają zagrożenia, o tyle „radykalna lewica” na ogół kieruje się kalkami i analogiami historycznymi, postulując przy okazji rozwiązania przetestowane w walce z prawicowym populizmem w zachodniej Europie. Taki sposób podejścia do tematu – nietrudny do przewidzenia – pozwala zwolennikom transformacji systemowej skutecznie manipulować sceną polityczną.
W konsekwencji, groźba, choć całkiem realna, pozostaje, jak dotychczas, na poziomie werbalnym i hipotetycznym. Są jednak tacy, którzy wyczuwają wiatr historii. Do nich niewątpliwie należy Piotr Ikonowicz. Relacjonując swoje rokowania z Lepperem, w przededniu wyborów parlamentarnych, wskazał on, że jedną z głównych przyczyn nie sfinalizowania zapowiedzianego porozumienia PPS z Samoobroną była niechęć „pepesiaków” do paktowania z „populistami”. Szczególnie wyraźnie swoje oburzenie manifestowała „młodzieżówka” i weterani. Młodzież zagroziła nawet zerwaniem z PPS, o ile do porozumienia dojdzie. Aby przekonać resztę, nie pozostało nic innego, jak tylko zawarcie formalnego i równoprawnego sojuszu wyborczego. Takie gwarancje były z gruntu nierealistyczne ze względu na podwyższony próg (z 5 do 8% dla koalicji). W konsekwencji PPS do Sejmu nie weszła.
Niechęć „młodzieżówki” i weteranów jest symptomatyczna. W konkretnym przypadku doprowadziła ona wprost do marginalizacji PPS. Fakt ten jednak pokazuje, że nawet w obecnej sytuacji możliwe są niespodziewane alianse. Przy jednym wszak założeniu – zachowaniu podmiotowości i niezależności organizacyjnej oraz dobrowolności porozumień.
Podmiotowość i niezależność tzw. radykalnej lewicy jest ze wszech miar iluzoryczna. Trudno przy braku poparcia jakichś grup społecznych zawierać i egzekwować realne układy nawet w okresie wyborczym. Nie czując poparcia elektoratu, a tym bardziej klasy robotniczej, trudno być równoprawnym partnerem dla ugrupowania, które ma ugruntowane wpływy na wsi. Potwierdzają to obecne protesty rolnicze.
W takiej sytuacji przywódca partii staje się zakładnikiem „młodzieżówki” i weteranów. Tym bardziej, że znaczna część aktywu wciąż przychylnie spogląda w kierunku SLD i wspólnego elektoratu. Swoboda działania ma oparcie jedynie w „wariackich papierach”, co stawia lidera poza nawiasem organizacji. W tej sytuacji Nurt Radykalny PPS okazał się już tylko pomostem do niebytu politycznego, bowiem trudno byłoby oczekiwać, że ktoś działający na „wariackich papierach” może odzyskać władzę i pozycję w marginalizującej się partii. Margines swobód ogranicza się w tej sytuacji do uroku osobistego, elokwencji i woli przetrwania, które pociągającym osobowościom w rodzaju Piotra Ikonowicza pozwalają żywić uzasadnione nadzieje na reinkarnację i trwały żywot polityczny w nowym wcieleniu, choćby w formule Nowej Lewicy.
Bez wyraźnego oparcia społecznego byt ten jest jednak równie iluzoryczny, co poprzedni. Stąd biorą się właśnie poszukiwania mecenatu, źródeł zasilania i oparcia za granicą (LCR, Włoska Partia Odrodzenia Komunistycznego, brazylijska Partia Pracowników). Tym razem nie można już liczyć na SdRP i Kwaśniewskiego. Pozostaje już tylko wiara, że wybory do Parlamentu Europejskiego w 2004 r. odbywać się będą według ordynacji proporcjonalnej, bez progów wyborczych oraz w grupy nacisku organizowane ad hoc, na bazie ruchu antywojennego czy antyglobalistycznego.
Tymczasem, całkiem serio rozważana jest zmiana ordynacji. Trwają konsultacje, których rezultatem będzie zapewne wprowadzenie ordynacji większościowej i progów wyborczych. Cóż, stabilizacja Unii Europejskiej wymaga gwarancji, a tych „radykalna lewica” nie uzyska. I tak iluzoryczny byt zamienia się w niebyt już na starcie. Potrzebna jest zatem dłuższa perspektywa.
Żeby coś zmienić w otaczającym świecie trzeba się oprzeć na plebsie (jak słusznie zauważa K. Modzelewski). W tych okolicznościach szanse mają lewicowi populiści – co doskonale wyczuwa Piotr Ikonowicz. Nie bez szans są również zwolennicy niemodnego do niedawna widzenia świata poprzez pryzmat walki klas. Lewicowy populizm coraz wyraźniej wypiera pragmatyczne podejście, skuteczne w dobie względnej stabilizacji. W czasach przełomu, po upadku mitów o „normalności” gospodarki rynkowej i nowej klasy średniej, polaryzacja społeczeństwa stała się faktem brzemiennym w skutki.
W zasadzie już wykrystalizowała się klasa dominująca. Kształtuje się klasa podporządkowana. Nowa klasa średnia pozostaje mitem, podobnie jak nowa klasa robotnicza. Nowością jest powstanie „podklasy”, czyli sektora peryferyjnego. Pozycja tradycyjnej klasy robotniczej, którą w Polsce, przy „zwijaniu się” gospodarki, najczęściej określa się jako „schyłkową” lub „schodzącą”, jest nader ważka, co ze szczególna mocą przejawia się w okresie zaostrzających się walk społecznych.
„Zwijanie się” gospodarki sprzyja oczywiście, deklasacji klasy robotniczej. Wzrost biedy i bezrobocia pociąga za sobą proletaryzację, która sięga również zatrudnionych na coraz bardziej niekorzystnych warunkach. Obok ludzi „niepotrzebnych” – efekt strukturalnego bezrobocia – mamy do czynienia z coraz niżej opłacaną siłą roboczą, z wyzyskiem nie tylko względnym, ale i bezwzględnym, odczuwanym we wszystkich sektorach gospodarki.
Proletaryzacji miasta towarzyszy również pogłębiające się rozwarstwienie i proletaryzacja wsi. Po likwidacji PGR-ów i znacznej części spółdzielni rolniczych polska wieś i polskie rolnictwo nie są w stanie sprostać konkurencji i wyzyskowi pasożytniczemu wszelkiego rodzaju pośredników. Sprzyja temu zniesienie monopolu handlu zagranicznego, stosowanie w bardzo ograniczonym zakresie instrumentów protekcjonistycznych, zapewniających względną osłonę rynku. Odtwarzają się więc układy klasowe typowe dla obecnego stadium kapitalizmu z elementami „schyłkowymi” poprzedniej wielkości i znaczenia.
Ta przestrzeń jest właśnie do zagospodarowania. Miejmy nadzieję, że nie tylko przez Leppera i Giertycha czy Ikonowicza. Armia niezadowolonych rośnie. Zdesperowanie środowisk plebejskich prowadzi do destabilizacji i przesunięcia się sceny politycznej ku partiom, które mają im coś do zaoferowania, nie tylko pustą frazeologię populistyczną i krótkoterminowe zyski. Oferta lewicowego populizmu w tym jadłospisie wydaje się najbardziej atrakcyjna. Wymaga zatem szczególnego potraktowania.
Należy przy tym zakwestionować tezę o nastawieniu zarówno populistycznym, jak i autorytarnym robotników.
Na początku lat osiemdziesiątych „robotnicy oczekiwali przywódcy, jednak wyobrażali go sobie raczej jako skutecznego reprezentanta ich grupy społecznej niż osobę wytyczającą nowe programy. Co więcej – robotnicy byli, jak się wydaje, sceptyczni wobec zewnętrznych autorytetów, ufali (zapewne nadmiernie) swemu zbiorowemu rozsądkowi (...).
Wśród oczekiwań pierwsze miejsce zajmowały sprawiedliwość i równość społeczna, realna polityczna władza ludu, wspólna tzn. społeczna, a nie państwowa własność środków produkcji, samorządność, nieskrępowany dostęp do informacji i prawo do prawdy” (J. Gardawski, Przyzwolenie ograniczone. Robotnicy wobec rynku i demokracji, Warszawa 1996, ss. 63-64).
Również w latach dziewięćdziesiątych „robotnicy nie wykazywali pokory wobec władzy (poza wyjątkami). (...) Według naszych danych pojęcie autorytaryzmu służące do opisu osobowości autorytarnej i zakładające operacjonalizację za pomocą tradycyjnych skal, winno być stosowane ostrożnie w interpretacji postulowanej przez robotników silnej władzy (...)”.
Powtórzmy, z rozmów z robotnikami wynikało, że wielu z nich chciało widzieć w przywódcy kraju kogoś służebnego wobec nich, kogoś skutecznie realizującego ich interesy grupowe, troszczącego się o nich. Przywódca miałby podlegać weryfikacji w trybie powszechnych wyborów, aby nie zapomniał, komu ma służyć” (tamże, ss. 150-152). Stąd również wynika preferowanie przez robotników form demokracji bezpośredniej.
Typ partii wodzowskiej i populistycznej preferowany przy Andrzeja Leppera i Samoobronę czy też przez Piotra Ikonowicza i Nową Lewicę, nie mieści się w obszarze zainteresowania klasy robotniczej. Nie o nią zresztą chodzi obu przywódcom.
Pierwszy koncentruje się na tradycyjnych warstwach średnich – wiejskich i miejskich. Drugi nastawiony jest na nowe ruchy społeczne, młodzież, inteligencję i ruch bezrobotnych, na społeczeństwo obywatelskie.
Klasa robotnicza nie może również liczyć na prawicowego populistę, Romana Giertycha, który traktuje ją paternalistycznie, jak cała formacja.
Czas z tego wyciągnąć wnioski i „ograniczyć się” do służebnej roli wobec klasy robotniczej i proletariatu wiejskiego. Co dedykujemy lewicy rewolucyjnej.
17 lutego 2003 r.