Sukces rodzi problemy



Demonstrację antywojenną z 15 lutego większość jej uczestników opisuje jako sukces. Po raz pierwszy wyrwała się ona z zaklętego kręgu kilkudziesięcioosobowych pikiet pod ambasadą USA. Nie znaczy to jednak, że było bezproblemowo. Wydaje się nawet, że sukces rodzi problemy, jakich nie zna marazm i frustracja znikomych pikiet.
W pomanifestacyjnych rozważaniach Macieja Muskata przewija się wątek żalu, że protest nie był tak liczny, jakby mógł być, gdyby nie odstraszał od niego zwykłych ludzi fakt bardzo wyraźnej walki poszczególnych ugrupowań lewicy o jak najszersze "pokazanie się", czyli uprawianie promocji i propagandy przy okazji manifestacji, która została potraktowana jedynie jako pretekst do sprzedaży własnego wizerunku.
Oczywiście, nie było tak, żeby podczas demonstracji nie dało się zauważyć choćby jednego sztandaru ATTAC-u, ale przecież ta organizacja robi wszystko, by przedstawiać samą siebie jako aideologiczną.
Nie wszyscy chcą jednak uprawiać mimikrę. Na pewno nie chcą udawać neutralności ideologicznej młodzi ludzie z OA, którzy stali się uczestnikami kilku incydentów podczas manifestacji. Słuszne jest jednak stanowisko, że manifestacja antywojenna nie jest miejscem dla rozwijania sztandarów promujących własną formację w sposób równie nachalny, jak to zrobiła Nowa Lewica. W manifestacjach antywojennych zbierać się mogą bardzo różne środowiska połączone jednym tylko wspólnym zamiarem - sprzeciwu wobec wojny. Może ich nie łączyć nic innego, a jednak wszyscy mają prawo brać w niej udział, gdyż tylko protest wobec wojny jest jej celem, nic więcej.
Prawdą jest, że stanowisko Unii Pracy wobec wojny z Irakiem jest żenujące (i zostało tak potraktowane podczas manifestacji). Stwierdzenie to jednak nie rozciąga się na młodzieżówkę tej partii, choć nie jest bez znaczenia dla odbioru społecznego całości i części tej organizacji. Zresztą, sposoby uzasadniania swego stanowiska zapewne byłyby bardzo zróżnicowane wśród uczestników protestu antywojennego. Trudno się dziwić.
Fakt, że młodzieżówka UP, a przynajmniej jej część, ma odmienne zdanie w kwestii wojny z Irakiem niż "oficjalna linia partii", wskazuje na to, że podziały wszędzie mogą iść w poprzek, że sytuacja polityczna ma zawsze charakter dynamiczny. Czy wszyscy z FMUP podporządkują się w imię kariery? Tego nie sposób stwierdzić a priori, nic złego również w tym, że wytyka się ludziom niekonsekwencję.
Na pewno zabrakło też sił porządkowych, które potrafiłyby ustrzec przed wzajemnymi prowokacjami - nie ma miejsca w manifestacji antywojennej na obraźliwe zrównywanie symboli Sierpa i Młota ze swastyką, czy inne, równie jasno ukazujące brak odporności na długotrwałą, natrętną propagandę i popisujące się brakiem samodzielności myślenia (symbolika zupełnie chybiona w czasie protestu przeciwko wojnie z Irakiem). Tolerancja obowiązuje wszystkie strony. Czy mniej obraźliwe dla lewicy jest stanowisko szefa ATTAC-u w Polsce (por. jego enuncjacje na temat Marksa i Lenina) tylko dlatego, że nie zostało ujawnione na jakimś transparencie? Należy zrozumieć, że ruch antywojenny nie jest monolitem, jak zresztą nie ma możliwości, by kiedykolwiek jakiś ruch społeczny stał się jednorodny ideowo. I nie o to zresztą chodzi. Inaczej mogą myśleć tylko ludzie, którzy z polityki niewiele rozumieją.
Oczywiście, trudno oczekiwać, że tego typu manifestacje wykasują, czy choćby zawieszą wzajemne animozje i wzajemne prowokacje między grupkami pretendującymi do działania na podobnym polu. Branie udziału w manifestacji antywojennej przez grupę ultrarewolucyjną może uchodzić za sprzeczność samą w sobie. Udział w manifestacji pokojowej oznacza bowiem wiarę w siłę obywatelskiej perswazji, jej skuteczność w odniesieniu do rządu. Działanie grupy ultrarewolucyjnej, która chce wyrzucić ugrupowanie reformistyczne z tej par excellence nierewolucyjnej formy działalności, jaką jest manifestacja pokojowa, bynajmniej nie robotnicza, nie bojowa, jest nieporozumieniem. Można raczej powiedzieć, że nie na takich działaniach powinna koncentrować się lewica rewolucyjna. Grupa tak się określająca powinna sprzyjać walce robotniczej, znaleźć się w środowisku robotniczym, na strajkach, w protestach robotniczych. Jednak i tu nie wróżymy jej sukcesu, o ile nie zmieni sposobu działania. Istotą działania rewolucjonistów w środowisku robotniczym jest bowiem zrozumienie, jaki jest poziom świadomości klasy robotniczej, świadome podporządkowanie się interesom tej klasy, działanie na rzecz klarowania się tej świadomości - z cierpliwością i bez licytowania się w radykalizmie. W przeciwnym przypadku sami robotnicy zweryfikują jej przydatność.
Istotne są różnice między lewicą rewolucyjną a grupami odwołującymi się do akcji bezpośredniej, między skrajną lewicą a ultralewicowymi grupkami, które z rzadka opierają się na marksizmie. Częściej natomiast bazują na typowych frustracjach środowisk inteligenckich i drobnomieszczańskich, na immanentnej cesze młodości, jaką jest zapalczywość czy niecierpliwość.
Najczęściej skłaniają się one do anarchizmu czy anarchokomunizmu i propagandy czynem. Z reguły ich ideowość i poświęcenie nie znajdują zrozumienia w klasie robotniczej. Szukają go więc w bazie zastępczej. Rewolucyjne chciejstwo nie idzie w parze z analizą konkretno-historyczną sytuacji, w jakiej znalazł się ruch robotniczy.
To, co jest usprawiedliwione w ostrych walkach klasowych czy w momentach kulminacyjnych (sytuacja rewolucyjna czy rewolucja), na innym etapie obraca się przeciw inicjatorom owych akcji. W najlepszym razie skazuje ich na odrzucenie lub na śmieszność, co jest udziałem grupki skupionej wokół Iwa - "nowej, bojowej grupy rewolucyjnej (która ujawni się wiosną tego roku)" - patrz: Iwo, "Przemówią za nami nasze czyny".
Takie samooczyszczenie przyda się OA.




25 lutego 2003 r.