Cała para w gwizdek
Nie zamierzamy licytować się w radykalizmie, inni zrobią to lepiej niż my, choćby Platforma Spartakusowców, przywołana na stronie „lewica bez cenzury”, ale akurat nie ten fragment, który głosi co następuje: „W walce z imperializmem, pierwszoplanowym zadaniem rewolucyjnych marksistów w Polsce nie jest małpowanie pacyfistycznych wezwań do <<powstrzymania kolejnych wojen>>, na bazie których <<zbudowany będzie silny ruch antyimperialistycznego oporu>> - jak proponuje centrystowska Ofensywa Antykapitalistyczna (ulotka z 24 września 2002 r.), ale zbudowanie partii awangardy robotniczej, zdolnej do obalenia kapitalistycznego porządku w kraju i odbudowa Czwartej Międzynarodówki, międzynarodowej organizacji zdolnej do poprowadzenia rewolucji społecznej w perspektywie światowej!”
*
Nadal uważamy, że krytyka FMUP jako ugrupowania trzymającego się układu władzy jest zasadna. Nie widzimy jednak uzasadnienia dla wyrzucania FMUP z manifestacji antywojennej. Twierdzenie, że dzięki wyeliminowaniu sztandarów i niewątpliwie obraźliwych transparentów o treści antykomunistycznej i antysemickiej, „manifestacja zyskała jednoznacznie antyimperialistyczny charakter” jest bez pokrycia. Nie zauważyliśmy, żeby jakiś odpór był dawany zwolennikom „św. Andrzeja Boboli, patrona Polski” czy drużynom strzeleckim, którzy również uczestniczyli w manifestacji antywojennej w dniu 15 lutego. Dlaczego? Ano dlatego, że OA traktuje nowe ruchy masowe jako istotny teren swego działania. Jasne jest, że z Andrzejem Bobolą, ani ze strzelcami, nie wchodzi na tym terenie w rywalizację, natomiast rywalizacja ta, jak najbardziej, obejmuje grupy lewicowe.
Fakt, czy FMUP uczestniczy czy też nie w manifestacji antywojennej ma charakter drugorzędny. Ba, przy odrobinie dobrej woli, można nawet zauważyć, że uczestnictwo FMUP w proteście, wbrew stanowisku trzonu partii, nosi znamiona manifestacji jakiejś elementarnej niezgody na „oficjalną linię partii”. Ale to dla działaczy OA nie ma znaczenia. Liczy się możliwość promocji własnej organizacji i taki był, naszym zdaniem, cel zainicjowania owych incydentów z FMUP.
Takie działania odnotowujemy jako przejaw powszechnego na lewicy partyjniactwa. Nie jest ono udziałem wyłącznie grup lokalnych, ale dotyka również organizacji od dziesięcioleci działających na arenie międzynarodowej. Stąd nadprogramowa słabość lewicy.
OA broni się przed zarzutem, że nie potrafi dotrzeć do robotników. Wszak podobnie jak inne grupy lewicowe (w tym i FMUP) wzięła udział we wspomaganiu pracowników Fabryki Kabli w Ożarowie, a nawet – z własnej inicjatywy i samodzielnie – w poparciu protestu w szpitalu Omega. Jednak metody zaprezentowane podczas manifestacji antywojennej nie były (w ramach instynktu samozachowawczego) przenoszone przez OA na ten grunt.
Czy na polu zakładowym to właśnie reformiści z FMUP i ze zgoła nierewolucyjnego ATTAC-u nie mieli czegoś więcej do zaoferowania protestującym niż rewolucjoniści z OA? Jakbyśmy krytycznie nie oceniali wożenia przewodniczącego Gzika na Forum Społeczne we Florencji, trudno zaprzeczyć, że nikomu nie udało się zrobić nic więcej.
Zdajemy, czy nie zdajemy sobie sprawy z tego, że „rewolucji nie robi się z dnia na dzień. Budowa partii to proces, który może trwać wiele, wiele lat...”, to nieistotne, istotne jest o jaką partię chodzi OA? Biorąc pod uwagę akceptowane pole działania w nowych ruchach masowych – a z zapędów do podporządkowywania owych ruchów, czego dowodem incydenty na manifestacji, wynika, że rywalizację na tym polu OA traktuje bardzo serio – organizacja ta dąży do przejęcia roli grupy dominującej. Radykalizm represji wobec reformistów daje OA prymat wśród grup określających się jako radykalne, antykapitalistyczne lub rewolucyjne. Cóż, konkurencja jest spora.
Nie zapominajmy, że jednocześnie OA nie odrzuca zdecydowanie koncepcji antykapitalistycznej partii pluralistycznej, chociaż, póki co, nie jest ona jej priorytetem. OA ma wciąż nadzieję, że będzie mogła zdominować inne formacje lewicowe za pomocą swego radykalizmu, bez uciekania się do proponowanej przez Zbigniewa M. Kowalewskiego mimikry. To, co inni chcą osiągnąć fortelem, OA chce, po prostu, wymusić siłą. Taka prostacka metoda działania, oczywiście, wzbudza w pozostałych uczestnikach lewicowej sceny uczucia wrogości, prowokuje bojkot. Nie zapominajmy jednak, że podobne reperkusje wzbudziło postępowanie Pracowniczej Demokracji, która, choć bez uciekania się do rękoczynów, z wdziękiem słonia w składzie porcelany, również doczekała się zgranej kontrakcji ze strony innych grup i środowisk. Czy jednak NLR czy Nowa Lewica nie dążą, w gruncie rzeczy, do tego samego?
*
Abstrahując od naszej starczej stetryczałości, która niech nam będzie poczytana za usprawiedliwienie, uważamy za groteskowy pomysł jakobyśmy mieli, w naszym składzie liczebnym, indoktrynować klasę robotniczą. Celem, jaki sobie postawiliśmy i o czym pisaliśmy w ubiegłym roku, jest działanie na rzecz stworzenia partnera dla ruchu robotniczego na lewicy.
Działając na bazie zastępczej, walcząc o przetrwanie, często dokonuje się podmiany celów ruchu robotniczego na cele organizacyjne. Uzurpując sobie monopol na radykalizm, organizacja uprawia partyjniactwo, uważa, że tylko ona jest strażnikiem św. Graala, a co dobre dla grupy czy partii, jest też dobre dla ruchu robotniczego. Albo jeszcze gorzej, brnie w działalność, której efektem będzie „lewackie zignorowanie wszelkiej działalności teoretycznej na rzecz bezpośredniej akcji politycznej” (Helena Kozakiewicz, Inna socjologia. Studium zapomnianej metody, PWN, Warszawa 1983, s. 72)
Niecierpliwość jest złym doradcą. Niektórym wydaje się, że wszelkie działania można usprawiedliwić szlachetnymi pobudkami, rewolucyjną czystością. Tymczasem, „nie wystarczy być rewolucjonistą i zwolennikiem lub komunistą w ogóle (...) prawdziwi rewolucjoniści najczęściej skręcali kark wtedy, kiedy słowo <<rewolucja>> zaczynali pisać przez duże R, wznosić <<rewolucję>> na wyżyny niemal boskości – i tracić głowę, zatracać zdolność spokojnego i trzeźwego zastanawiania się, rozważania, sprawdzania [...] Takich komunistów jest u nas wielu i ja bym ich oddawał tuzinami za jednego rzetelnie studiującego swą dziedzinę i znającego się na rzeczy specjalistę burżuazyjnego” (W.I. Lenin, Dzieła, t. 24, ss. 26-27).
Szlachetne zamiary nie są usprawiedliwieniem dla lekceważenia analizy sytuacji bieżącej i wyboru adekwatnych metod działania.
*
Lewica jest pojęciem szerokim. Zadanie lewicy rewolucyjnej jest o tyle utrudnione, że ma ona świadomość niewystarczalności reformowania państwa kapitalistycznego dla wyzwolenia klasy robotniczej i konsekwentnego zniesienia wyzysku. Poza sytuacją rewolucyjną taką lewicę łatwo dystansują bardziej umiarkowane nurty, gdyż mają większe poparcie społeczne, a nawet większe poparcie klasy robotniczej. Czy oznacza to, że należy zrezygnować z wnoszenia świadomości rewolucyjnej? Bynajmniej, ale trzeba wiedzieć, co wnosić.
Jasność w kwestii, co jest reformizmem i gdzie na mapie politycznej się on znajduje, jest dość prosta. Ale wyobraźmy sobie, że zniknie nagle cała lewica reformistyczna i pozostaną sami rewolucjoniści. Jakoś trudno przypuszczać, żeby OA padła w ramiona NLR, czy NLR przygarnął czule Z. M. Kowalewskiego. Do współpracy może ich zmusić tylko sytuacja rewolucyjna.
Różne są taktyki działania ugrupowań zaliczanych do antykapitalistycznych. Wynikają one z doświadczeń organizacji istniejących nie od dziś, od ich wyborów dokonywanych niegdyś, ale i od – co chyba zasadnicze – ich doświadczeń w kwestii własnego przetrwania. Mniej z odniesienia do ruchu robotniczego.
Z jednej strony, część z nich dąży do najbardziej bezpośredniego działania, które od razu przyniosłoby jakiś ruch do przodu w kwestii wzrostu świadomości rewolucyjnej w społeczeństwie. Z drugiej, aby móc to robić, trzeba być skutecznym, a aby być skutecznym, trzeba mieć sprawną organizację. W efekcie, przy braku prowadzonej stale analizy rzeczywistości, pewnego dystansu do sceny politycznej, rodzi się partyjniactwo, które jest plagą wszystkich grupek lewicowych. Nie przyjmowanie do wiadomości, że działania polityczne mają (w okresie nierewolucyjnym) charakter zapośredniczony, powoduje, że nieświadomie działacze zapośredniczają swoje działania w postaci najbardziej szkodliwej dla ruchu – właśnie w partyjniactwie. Ponieważ nie sposób przyspieszyć biegu historii, zamiast na klasie robotniczej, uwagę koncentrują na działaniach promujących własną grupę. Rywalizacja staje się celem samym w sobie. Jest to cecha charakterystyczna dla całej lewicy. Stosują ją organizacje dojrzałe, działające od dziesięcioleci, zakorzenione międzynarodowo, i w ten sposób ustanawiają standard dla całej formacji lewicowej.
Odrzucanie i brak namysłu nad tymi negatywnymi prawidłowościami życia politycznego powodują, że ulega się im nieświadomie, a więc wpada się w pułapkę będącą zaprzeczeniem początkowej decyzji, by odrzucić „stare układy”.
Takim zamulaniem samoświadomości działaczy lewicowych są różne propozycje tworzenia partii, które byłyby jednocześnie antykapitalistyczne, pluralistyczne, masowe itd. Jest to droga na skróty. Ponieważ trudne jest analizowanie rzeczywistych tendencji, a kusi perspektywa natychmiastowych wyników – powstają takie koncepcje. Nie przynoszą one większego sukcesu klasie robotniczej, ale skutecznie służą celowi zastępczemu – umacnianiu organizacji wiodącej w takiej zabawie. Na tym tle trudno dziwić się, że reformiści mają lepsze notowania – przynajmniej, jeśli sytuacja ekonomiczna na to pozwala, mogą wprowadzać reformy poprawiające jakość życia także i robotników. A jeśli sytuacja jest niesprzyjająca państwu opiekuńczemu – rewolucjoniści okazują się nieprzygotowani, podzieleni. Paradoksalnie, nie potrafią – z powodu wieloletniej mimikry – wyjść poza myślenie reformistyczne. Wielkie organizacje pluralistyczne są zbyt zaskoczone zmianą sytuacji i nastrojów, by móc skutecznie działać. Nagle pluralistyczne masy członkowskie stają się przeszkodą w prowadzeniu rewolucyjnej polityki – nie chcą jej, wstępowali do innej, radykalnej, ale przecież „rozsądnej” organizacji, a nie do komunistycznej ekstremy. Odpadają wszyscy ci, którzy czują się oszukani. Przychodzą ci, którzy i tak by przyszli w sytuacji rewolucyjnej – ci, którzy się w takim momencie radykalizują. Ale partia jest rozmyta ideowo, waha się, wykonuje sprzeczne ruchy. Proces rewolucyjny staje się chaotyczny, żywiołowy, pozbawiony kierownictwa, które nie ma już czasu na przeorganizowanie się. I cała para w gwizdek.
*
Rewolucyjność w okresie względnego pokoju społecznego nie polega na biciu reformistów. Grupa rewolucyjna określa siebie wobec reformizmu, wobec innych nurtów działających na tym samym polu – na polu klasy robotniczej. Nie chodzi o ułożenie idyllicznych stosunków – ani to możliwe, ani potrzebne. Pokazywanie różnic i trwanie przy swoim, choćby to było niemodne, wystarczy. Zgłoszona przez nas koncepcja jednolitego frontu grup lewicowych o bardzo szerokim spektrum poglądów nie jest ekumenizmem. Na polu robotniczym istnieje rywalizacja między grupami rewolucyjnymi a radykalnymi mogąca przybierać ostre formy. Ale trzeba wiedzieć po co. Według nas, absurdem jest marnowanie energii na przejmowanie manifestacji pacyfistycznej. Co nie znaczy, że na świecie, w historii, takie sytuacje nie miały miejsca i nie stanowiły elementu wręcz tradycyjnego. Jednak historia pokazała, że nie prowadziło to do niczego wartościowego dla ruchu robotniczego. Nieobojętne to było natomiast z punktu widzenia promocji organizacji. Jeśli utożsamia się walkę o cele organizacyjne z walką o wyzwolenie klasy robotniczej, to mamy do czynienia z czystym partyjniactwem.
W ramach frontu oddolnego istnieje możliwość przepływu radykalizujących się mas członkowskich partii reformistycznych do rewolucyjnych i odwrotnie – to jest jakby wolnorynkowa gra sił na scenie politycznej. Czy sprawia to, że organizacja, z której członkowie odpływają, czuje się z tego powodu szczęśliwa? Raczej nie i pretekstów do konfliktu jest masa. Ale o coś ważnego tutaj chodzi, nie zaś o teatr uliczny i jednostkowe ambicje.
W świetle tego, co zostało powiedziane wyżej, mamy nadzieję, że jasno wynika, iż nie traktujemy naszego pisania jako „działania na klasę robotniczą”. W tym momencie nasze działania są nakierowane na stworzenie partnera dla ruchu robotniczego na lewicy. Partner ten musi wiedzieć, w jakim działa otoczeniu, jakie grożą mu pułapki, kto jest sojusznikiem, a kto „fałszywym przyjacielem”. Nie może dać się nabierać na radykalizm werbalny, musi umieć analizować rzeczywistość. OA ceni ponoć Marksa, a ten był daleki od uznawania rzeczywistości społecznej za coś całkowicie przejrzystego. Wręcz przeciwnie, jego teoria zasadza się na rozumieniu, że działanie społeczne służy (w społeczeństwie klasowym) zamazywaniu rzeczywistych stosunków. Do wszystkiego należy podchodzić krytycznie i szukać, jakie prawdziwe relacje kryją się za zasłoną pozornie prostych faktów. Wielu radykalnych lewicowców odrzuca Marksa, ponieważ konstrukcja świata jawi im się równie prosta, co konstrukcja cepa. A skoro inni widzą świat inaczej, w jego złożoności i wraz z jego sprzecznościami, to znaczy, według nich, że działają w złej wierze. Odrzucamy oba sposoby postępowania w takiej sytuacji, prezentowane przez radykałów: 1) obić takiemu mordę, 2) zmanipulować go dla swych celów. Prostolinijność pierwszej opcji, prezentowanej przez Iwa, jest śmieszna, choć nieco sympatyczniejsza niż ta druga. Ta ostatnia jest odrażająca w swej obłudzie. Niestety, pierwsza opcja zazwyczaj bardzo źle kończy się dla jej wyznawców – konflikt z aparatem represji państwa, bynajmniej nie w walce robotniczej, czyli konflikt w miejscu, o które wcale z założenia nie chodziło, druga natomiast pozwala jej nosicielom niszczyć każdy przejaw niezależności pod zarzutem, dajmy na to, sekciarstwa.
Uważamy, że bez powstania partnera dla ruchu robotniczego, żadne działania na klasę robotniczą nie będą skuteczne.
Nie chodzi o to, aby wszyscy, którzy dziś są na lewicy, weszli w skład takiej formacji. To nie my budujemy masową partię antykapitalistyczną i pluralistyczną (którą to koncepcję OA odrzuca, choć jednocześnie pisze, że ewentualnie mogłaby ja rozpatrzyć). Chodzi nam o wyczyszczenie pola dla takiego partnera. Pozwala to uczynić jasna i pryncypialna linia, do której zgoła nie wszystkim uda się przymierzyć.
Partyjniactwo powoduje, że interes własnej organizacji skłania działaczy do zawierania niemerytorycznych kompromisów. To odrzucamy. Jesteśmy za ustalaniem zasad współpracy i określaniem granic, w jakich jest ona możliwa. Bez złudzeń i bez poczucia złości z powodu zawiedzionych nadziei. Przy uświadomieniu sobie rzeczywistych różnic i zbieżności programowych, przy otwarciu na wymianę argumentów i nieskrępowaną dyskusję, za umożliwienie której należy podziękować właśnie OA.
4 marca 2003 r.