Przemysław Sieradzan

Dawid i Goliat, czyli o fenomenie Kuby słów kilka

 

 

 

Prokapitalistyczne media kreują obraz Stanów Zjednoczonych (nazywanych równie często „jedynym światowym supermocarstwem”) jako państwa wszechpotężnego. Zawsze, gdy prezenter liberalnych „Faktów TVN” Tomasz Lis wygłasza oklepany frazes o „strategicznym partnerstwie Polski i USA”  jego oczy zdają się mówić: „Mając takiego sojusznika możemy spać spokojnie!”. Gdyby wierzyć mediom, można by odnieść wrażenie, iż Stany Zjednoczone są zdolne dzięki swym nieprzeliczonym bogactwom, hipernowoczesnym siłom zbrojnym i niezawodnym służbom specjalnym do obalenia absolutnie każdego niepokornego (czy też, stosując terminologię prezydenta Busha, „bandyckiego) rządu i zainstalowania na jego miejsce nowego, tym razem proamerykańskiego, a więc respektującego „podstawowe wartości cywilizacji zachodniej” i – nade wszystko – zasady wolnego rynku. Hipokryzja rządu USA, używającego wolnościowej, demokratycznej i humanistycznej retoryki jako legitymacji dla kolejnych brutalnych interwencji w różnych zakątkach ziemskiego globu to temat nie tyle na odrębny artykuł, co raczej na solidną rozprawę naukową, czy kilkunastotomową monografię. Poniższy tekst chciałbym poświęcić zaś nie Stanom Zjednoczonym, a Kubie – karaibskiej wyspie, której mieszkańcy już od przeszło czterdziestu lat zadają kłam tezie o rzekomej wszechmocy „jedynego światowego supermocarstwa”.

         Jaki obraz Kuby kreują przywołane już przeze mnie liberalne media? Można by odnieść wrażenie, że to jest to po prostu jeden wielki łagier, którego przymierający głodem mieszkańcy harują w pocie czoła dla krwawego, demonicznego i nade wszystko gadatliwego satrapy Fidela Castro. Dziennikarze „Gazety Wyborczej” Wyspę Wolności określają zazwyczaj mianem „skansenu nędzy”, bądź „ostatniego bastionu komunistycznego totalitaryzmu”. Te pojęcia były eksploatowane szczególnie często podczas niedawnej wizyty Jimmiego Cartera na Kubie.

         W rzeczywistości sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Argumenty liberalnej propagandy nie wytrzymują konfrontacji z faktami. Pozwolę sobie przytoczyć kilka przykładów zdobyczy rewolucji 1959 roku. Kuba to jedyne państwo obu Ameryk, gdzie nie ma bezdomnych i głodujących. Bezrobocie – patologia typowa dla państw kapitalistycznych – to zjawisko zupełnie tam nieznane. Dzięki obowiązującemu na Kubie systemowi bezpłatnej edukacji udało się całkowicie zwalczyć analfabetyzm, zjawisko masowe w Ameryce Łacińskiej. Wskaźnik powszechności dostępu obywateli do służby medycznej na Kubie należy do najwyższych nie tylko w regionie, ale i na całym świecie. Mimo problemów ekonomicznych dręczących Wyspę Wolności, których źródła to obowiązujące od początku lat sześćdziesiątych ekonomiczne embargo nałożone przez USA (wielokrotnie potępiane przez Zgromadzenie Ogólne Organizacji Narodów Zjednoczonych) i rozpad bloku demokracji ludowych, Kuba bardzo hojnie udziela pomocy humanitarnej tym państwom Trzeciego Świata, które najbardziej jej potrzebują.

 Co jest powodem nagonki na Kubę, tak powszechnej w liberalnych mediach? Przede wszystkim służalczo-wiernopoddańcza postawa zajmowana wobec USA przez znaczną część polskich dziennikarzy. A rząd Stanów Zjednoczonych nie może pogodzić się z faktem, że zaledwie kilkaset kilometrów od wybrzeży Florydy dokonała się rewolucja, na mocy której powstało państwo o odmiennym od amerykańskiego systemie społeczno-politycznym i ekonomicznym, kwestionujące w dodatku amerykańską hegemonię w regionie. Ponadto, Fidel Castro to bodaj jedyny mąż stanu, który ma odwagę mówić na forum ONZ o tragicznych skutkach neoliberalnej globalizacji, nędzy krajów Trzeciego Świata i barbarzyństwie amerykańskich interwencji zbrojnych. To nie może podobać się George’owi Bushowi Jr. W dodatku członkowie rządu USA zdają sobie sprawę z faktu, że Castro to nie żaden krwawy despota, lecz polityk cieszący się poparciem społecznym, o jakim Bush mógłby jedynie pomarzyć nawet w swym macierzystym stanie Texas. Kolejne plebiscyty i liczne manifestacje udowadniają, że socjalizm cieszy się wśród narodu kubańskiego ogromnym i niesłabnącym poparciem. Amerykańscy agenci służb specjalnych próbowali już różnych metod, by obalić rewolucyjny rząd Kuby, by wymienić tylko nieudolnie zorganizowany desant w Zatoce Świń, czy przeszło czterdzieści prób dokonania zamachów na Fidela Castro, którym zawsze towarzyszyły pogłoski o śmierci przywódcy rewolucji 1959 roku. Te ostatnie Castro dowcipnie spuentował: „Już tyle razy ogłaszano moją śmierć, że gdy naprawdę umrę, nikt chyba nikt w to nie uwierzy...”. Nikt chyba nie zakwestionuje faktu, że wszystkie dotychczasowa polityka CIA wobec Kuby to nieprzerwane pasmo większych i mniejszych porażek.

Fidel Castro jest symbolem socjalistycznej Kuby. Politycy państw kapitalistycznych i liberalni publicyści najchętniej widzieliby go już teraz na cmentarzu. Fidel wprawdzie wcale nie śpieszy się, by opuścić świat żywych, ale prędzej czy później – jak każdy z nas – umrze. Czy ustrój socjalistyczny na objętej amerykańskim embargiem, pozbawionej zagranicznego wsparcia Kubie przetrwa także po śmierci charyzmatycznego przywódcy rewolucji? Tego nie wiem. Presja wywierana na Kubę przez kapitalistyczny świat jest ogromna. Już dziś duża część kubańskich zakładów przemysłowych znajduje się w tak zwanych „specjalnych strefach ekonomicznych”, w których regulatorem gospodarki nie jest zaspokajanie ludzkich potrzeb, lecz brudne paluchy niewidzialnej ręki rynku. Na kubańskich wybrzeżach powstają kolejne luksusowe hotele, do których tłumnie przyjeżdżają zagraniczni turyści. Fundamenty kubańskiego socjalizmu mimo to nadal pozostają zdrowe, co pozwala mi żywić nadzieję, że Kuba nie ugnie się pod presją kapitalistycznego świata, a legenda Fidela Castro będzie trwać także po śmierci przywódcy rewolucji, tak jak legenda Ernesto „Che” Guevary przeżyła samego el comendante.        

Dlaczego pomimo tak intensywnej antykomunistycznej propagandy szerzonej przez liberalne media Kuba cieszy się dużą sympatią, i to nie tylko wśród radykalnych lewicowców, ale także pośród osób apolitycznych i socjaldemokratów? Dlaczego towarzystwa solidarności z Kubą są tak popularne we wszytkich krajach świata? Mam swój pogląd na te kwestie. W zbiorowej świadomości silnie zakorzeniony jest archetyp biblijnego Dawida, który dzięki celnie wystrzelonemu z procy kamieniowi zwyciężył potężnego wojownika Goliata. Analogia sytuacji niewielkiej wysepki skutecznie stawiającej opór wielkiemu mocarstwu (przepraszam najmocniej, supermocarstwu) z tą starotestamentową przypowieścią  nasuwa się sama. Jak na razie Dawid nie wystrzelił wprawdzie swego kamienia, ale za to skutecznie broni się przed brutalną siłą Goliata. Wierzę, że Kubańczycy  przetrwają ten nierówny bój – racja moralna jest bowiem po ich stronie.