Anty-Burżuj -(Cezary Cholewiński)
Nowa Lewica – stara socjaldemokracja
Historia, czy może raczej prehistoria Nowej Lewicy – nowej
socjaldemokratycznej partyjki, utworzonej na przełomie lat 2002 i 2003 przez
Piotra Ikonowicza, byłego przewodniczącego Rady Naczelnej PPS – zaczyna się od
dwóch ciężkich klęsk tej partii poniesionych w latach 2000 i 2001: najpierw
przez jej przewodniczącego w wyborach prezydenckich, a później przez całą partię
w parlamentarnych. W tej sytuacji w PPS doszło do tego, do czego musiało dojść –
poszukiwania winnych klęski i rozliczeń personalnych. Ikonowicz został
pozbawiony stanowiska przewodniczącego, na co zareagował wystąpieniem z partii.
Zaraz zresztą próbował do niej wrócić i działać jako szeregowy członek, ale że
nowe kierownictwo partii uniemożliwiło mu to i w końcu wykluczyło go z PPS,
obraził się na swych dawnych współtowarzyszy na dobre i w drugiej połowie 2002
r. postanowił przystąpić do budowy nowej partii lewicowej pod mało oryginalną
nazwą Nowa Lewica. (I Zjazd odbył się 15 lutego 2003 r.)
Jej oblicza ideowe i programowe także są mało oryginalne. To po prostu stara
socjaldemokracja, sprzed manifestu Blaira i Schroedera o “trzeciej drodze” –
socjaldemokracja w duchu programu godesberskiego SPD z 1959 r., akceptująca
kapitalizm uzupełniony o tak zwaną ludzką twarz, czyli elementy “państwa
dobrobytu”. Oczywiście – w wydaniu Nowej Lewicy – dobrobytu na polską miarę,
czyli bardzo, bardzo skromnego \.
Obok Piotra Ikonowicza w tworzenie nowej partii zaangażowało się grono jego
dawnych najbliższych współpracowników i najżarliwszych zwolenników z czasów
PPS-owskich: Patryk Kisling, Barbara Radziewicz, Maciej Rembarz, Elżbieta
Szubert – a głównym teoretykiem powstającej partii został były marksista
Zbigniew Partyka.
Pierwszym sygnałem oblicza ideowego i programowego Nowej Lewicy stał się wspólny
artykuł Partyki i Ikonowicza z 1 sierpnia 2002 r. - recenzja książki księdza
Stanisława Obirka o dialogu Kościoła z niewierzącymi. Nie miejsce tu na pisane
“kontr-recenzji” czy recenzji recenzji, i nie miejsce także na podejmowanie –
skądinąd ciekawych – wątków światopoglądowo-filozoficznych. Skupmy się jedynie
na tym, jakie idee i jaki program polityczny prezentują (choć ubocznie, na
marginesie) w swym artykule Ikonowicz i Partyka.
Ich “refleksja społeczna” na temat kryzysu kapitalizmu, którego przejawami są
coraz większa bieda i bezrobocie, posługuje się co prawda raz i drugi
marksistowską terminologią: “dialektyka”, “jedność i walka przeciwieństw”,
“walka klas”, raz jeden jedyny wymienia nawet nazwisko Marksa, ale podstawową
przyczynę tego kryzysu odnajduje nie w kapitalizmie jako takim, lecz w
“degeneracji demokracji”, w tym że cokolwiek wyborcy wrzucają do urny, “i tak z
niej wychodzi Balcerowicz”. Diagnoza to trafna, przyznajmy, ale wytłumaczenie
żadne. Ani stary socjaldemokrata Ikonowicz, ani były marksista Partyka nie
zająknęli się nawet, że jest to demokracja burżuazyjna – forma państwa, którego
treścią jest panowanie klasowe (“dyktatura”) właścicieli wielkiego kapitału.
Zamiast tego nazywają obecny ustrój polityczny Polski (i innych współczesnych
państw kapitalistycznych – to już dodajemy od siebie) dowcipnym określeniem
“demokracja castingowa” i przeciwstawiają ją – ni mniej ni więcej, tylko...
demokracji w stylu starogreckim, przypominając że to starożytni Grecy wymyślili
formę państwa zwaną demokracją i że znaczy to dosłownie “władza ludu”. O tym, że
w rozumieniu tychże starożytnych Greków “ludem”, któremu należała się władza,
byli właściciele nieludzko wyzyskiwanych niewolników – Ikonowicz i Partyka znów
nic nie piszą! Doprawdy, można odnieść wrażenie, że gdyby “demokracja w stylu
starogreckim” i socjaldemokracja nie były tak odległe w czasie, to
socjaldemokraci z równym zapałem godziliby się z istnieniem niewolnictwa, jak
teraz czynią to w odniesieniu do kapitalizmu.
Powstającej formacji – Nowej Lewicy – zadedykował Zbigniew Partyka swoje
krótkie, ale ciekawe artykuły “Diagnoza polityczna i sekwencja walki” oraz
“Warunki brzegowe działania formacji politycznej”. W “Diagnozie politycznej...”
autor pisze o konflikcie klasowym i rewolucji, o sojuszach klasowych i hegemonii
robotników w całym ruchu protestu przeciw kapitalizmowi. O ile po lekturze tego
artykułu można by mieć pozytywne wrażenia, o tyle znów całkowicie przekreśla je
artykuł teoretyczno-polityczny o “Warunkach brzegowych...” W artykule tym autor
wprawdzie definiuje tę formację jako “kontestującą zastany system” i jako taką
“pożądaną i postulowaną”. Jednak wymieniane przez niego funkcje partii
politycznej i progi, jakie ta partia musi pokonać – wśród nich funkcja wyborcza
i próg władzy większościowej – świadczą o tym, że w rzeczywistości ma on na
myśli partię nie opozycji antysystemowej, lecz wewnątrzsystemowej, uznającej
reguły gry demokracji burżuazyjnej.
Po Zbigniewie Partyce w sprawie nowo powstającej siły politycznej zabrało głos
szersze grono – już nie tylko on i Piotr Ikonowicz, ale także grupka
współpracowników i zwolenników byłego przewodniczącego, wśród nich m. in. Patryk
Kisling, Barbara Radziewicz, Maciej Rembarz, Elżbieta Szubert. To grono autorów
podpisało się pod dwoma tekstami: ideowym “Wyznaniem wiary” i programowym
“Manifestem antykapitalistycznym” (datowanym 28 sierpnia 2002 r.) “Wyznanie
wiary” rozumie socjalizm nie po marksistowsku, to znaczy jako nieuniknioną
konieczność nieuniknionego przewrotu społeczno-ekonomicznego, dla którego
warunki (to znaczy sprzeczności) dojrzewają w łonie samego kapitalizmu – lecz
wywodzi go z refleksji moralnej o nieprawościach kapitalizmu oraz z idei
demokracji, czyli władzy ludu. W ten sposób twórcy Nowej Lewicy pielęgnują
złudzenie starej socjaldemokracji, że likwidację kapitalizmu będzie można kiedyś
po prostu przegłosować po wygraniu wyborów parlamentarnych.
“Manifest antykapitalistyczny” dokonuje natomiast pobieżnego wyliczenia klęsk,
jakie przyniósł ludziom pracy w Polsce kapitalizm: to bezrobocie, bieda,
bezdomność, pogłębiające się nierówności społeczne, brak możliwości awansu
społecznego, destrukcja więzi społecznych, skazanie na rolę kraju kapitalizmu
peryferyjnego i zależnego, indoktrynacja ludności neoliberalną i klerykalną
propagandą. I to wyliczenie jest oczywiście prawdziwe. Klęskom tym autorzy
“Manifestu” przeciwstawiają “świat bez wyzysku i ucisku, zorganizowany bez
uświęcenia prywatnej własności środków produkcji” oraz Polskę zapewniającą
obywatelom pracę i edukację, opiekę zdrowotną i troszczącą się o emerytów. Te
hasła programowe – znów niewątpliwie słuszne – autorzy “Manifestu” streszczają w
słowie: socjalizm. “Nasza walka – głosi “Manifest” - musi być walką świadomą,
solidarną z walką podobnych nam wyzyskiwanych całego świata”.
Przechodząc do konkretów, autorzy “Manifestu” ogłaszają o swym poparciu dla idei
wprowadzenia podatku od obrotu kapitałowego, czyli tzw. podatku Tobina.
Postulują też nacjonalizację – ale tylko tych polskich oddziałów
międzynarodowych koncernów, które oszukują polskie państwo i wykazują w swych
sprawozdaniach księgowych fikcyjne straty, aby uniknąć płacenia podatków. Przy
tej okazji mimochodem “Manifest” zauważa, że polscy kapitaliści nie są w niczym
lepsi od zagranicznych, a nieraz wyzyskują pracowników w sposób jeszcze bardziej
bezwzględny. Nacjonalizacji środków produkcji posiadanych przez polskich
kapitalistów “Manifest” jednak nie proponuje – podobnie jak nie proponuje tego
wobec “uczciwych” kapitalistów zagranicznych.
I na tym kończy się, ściśle rzecz biorąc, część ekonomiczna tego tekstu
programowego, którą można podsumować słowami: z dużej chmury mały deszcz”. Oto
okazuje się, że “świat bez wyzysku i ucisku” równa się światu z podatkiem Tobina,
a “świat bez uświęcenia własności prywatnej” równa się częściowej nacjonalizacji
firm zagranicznych!
Teraz autorzy przechodzą już do kwestii pozaekonomicznych – praw kobiet (słuszne
postulują przywrócenie łatwego i bezpłatnego dostępu do aborcji dla kobiet,
które tego potrzebują) i mniejszości seksualnych (także słusznie proponują ich
całkowite równouprawnienie, z prawem do adopcji dzieci włącznie).
Po kilku słowach uzasadnienia, jak ważny jest “program minimum”, autorzy
deklarują poparcie dla rządowych programów zreformowania nieszczęsnej “reformy”
służby zdrowia, wzywają do odejścia od kapitałowego i powrotu do repartycyjnego
modelu ubezpieczeń społecznych (to znaczy takiego, w którym składki płacone
przez pracujących finansują emerytury tych, którzy już nie pracują); ponownie
podkreślają prawo do bezpłatnej nauki na wszystkich szczeblach nauczania i
wzywają do oddzielenia Kościoła od szkoły i od państwa. Domagają się też poprawy
sytuacji mieszkaniowej, wskazując, że dziś w Polsce ponad 2 miliony rodzin nie
mają własnego lokalu.
Te postulaty minimum są oczywiście słuszne – ale z nich jeszcze nie wynika, że
po ich wprowadzeniu w życie zapanowałby socjalizm, bo możliwe są przecież do
realizacji także bez naruszenia istoty ustroju kapitalistycznego. Autorzy
“Manifestu” jednak nawet nie wiążą ich z postulatami maksimum, nie wiążą walki o
te postulaty bieżące z walką o socjalizm. Zresztą w ogóle o socjalizmie w
“Manifeście” nie ma już mowy. Zamiast tego – jakby przepraszająco – autorzy
zamykają go kilkoma zdaniami o tym, że ich “koalicja ideowa” jest szeroka, a
będzie jeszcze szersza. W ostatnim zdaniu “Manifest” – a ostatnie zdania takich
tekstów bywają bardzo ważne, nawet ważniejsze od pierwszych – nie odwołuje się
do żadnej idei socjalistycznej, choćby w bardzo umiarkowanej formie, lecz do
wolności, równości i braterstwa, czyli ideałów francuskiej rewolucji jak
najbardziej burżuazyjnej.
Minęły dalsze trzy miesiące i w listopadzie 2002 r., w 110. rocznicę utworzenia
PPS, Piotr Ikonowicz uczcił ten jubileusz artykułem pt. “Bilans PPS”, w którym –
po krótkim przypomnieniu najnowszego etapu historii tej socjaldemokratycznej, a
antykomunistycznej partii – obwieścił, że ponieważ znajduje się poza PPS, to
pora zacząć rozmawiać o nowej lewicy, a ta nowa lewica będzie musiała sobie
postawić zasadnicze pytanie: czy chce kapitalizm obalić, czy reformować? Swej
propozycji odpowiedzi Ikonowicz w artykule nie przedstawił. Na pierwszy rzut oka
wydawałoby się, że samo postawienie takiego pytania jest znakiem jakiejś
ewolucji ideowej byłego lidera PPS. Ale nic z tego! Nie po to przecież z dumą
podkreślał we wcześniejszej części artykułu swoje antykomunistyczne tradycje.
I przyszłość pokazała, że Nowa Lewica na tak postawione pytanie udziela
odpowiedzi: reformować. Minęły kolejne trzy miesiące. Bardzo ważny dla nowej
partii był luty 2003 r. 15 lutego odbył się jej pierwszy zjazd, w tydzień
później przy walnym udziale jej czołowych działaczy – I Warmińsko-Mazurskie
Forum Społeczne w Ełku, a jeszcze przedtem Piotr Ikonowicz (tym razem wraz z
Maciejem Rembarzem) zabrał głos w kolejnej ważnej sprawie społeczno-politycznej:
w sprawie Unii Europejskiej.
Jeśli chodzi o Forum Społeczne, to już na trzy tygodnie przed imprezą wojewódzką
jej organizatorzy powzięli zamysł o zorganizowaniu w przyszłości podobnej
imprezy ogólnokrajowej. Ma ona otrzymać nazwę Polskiego Forum Społecznego, a
zamysł o niej został zatytułowany po mickiewiczowsku: “Skład Zasad”. Z tego
technicznego i niezbyt ciekawego dokumentu dowiadujemy się, że Polskie Forum
Społeczne będzie się przeciwstawiać wszelkim formom dyskryminacji i wyzysku
człowieka. Jak to będzie wyglądało w praktyce, tego dziś nie chcemy przesądzać,
ale możliwe jest, że będzie podobnie, jak na forum warmińsko-mazurskim.
Przez dwa dni obrad dyskutowano tam o biedzie, głodzie, wojnach, prywatyzacji,
bezrobociu, patologiach społecznych, bezdomności i innych plagach kapitalizmu.
Ale po dyskusjach przyjęto pakiet uchwał, w których o kapitalizmie ani
socjalizmie w ogóle nie ma mowy, są tylko ogólnokrajowe bądź lokalne postulaty
minimum (znów – skądinąd słuszne i potrzebne): ustalenie gwarantowanego dochodu
minimalnego dla każdego zdolnego do pracy obywatela, zmiana polityki
gospodarczej państwa w kierunku zwalczania bezrobocia, zapewnienie
przedstawicielom organizacji bezrobotnych prawa udziału w pracach samorządu
terytorialnego, organizowanie robót publicznych i prac interwencyjnych, rozwój
budownictwa socjalnego i komunalnego.
Przyjęto też jeszcze jedną uchwałę: wyrażającą słuszne i zrozumiałe oburzenie
postawą przedstawicieli władz polskich w Konwencie Unii Europejskiej, Danuty
Huebner i Józefa Oleksego. Forum zaprotestowało przeciw temu, że Huebner i
Oleksy opowiedzieli się przeciw rozszerzeniu na Polskę europejskich standartów
socjalnych.
W tej samej sprawie, jak już wspomnieliśmy, zabrali głos także już wcześniej
Ikonowicz i Rembarz. Ich tekst jest nawet dalej idący niż późniejsza uchwała
Forum, kończy się bowiem wezwaniami: “.. może dla dobra Europy nie wchodźmy tam.
Nie niszczmy tego, co jeszcze zostało z poszanowania pracy i solidarności
społecznej w Unii Europejskiej. Jeżeli i tak nie ma nam się poprawić to nie
róbmy świństwa innym. Zostańmy tu gdzie jesteśmy...” Próżno jednak szukać czy to
w krótkiej uchwale Forum, czy to w dłuższym tekście Ikonowicza i Rembarza,
choćby najmniejszej wzmianki o toczącej się w krajach Unii walce klasowej, walce
między Europą kapitalistów a Europą ludzi pracy.
I nic dziwnego, ze takiej wzmianki nie ma. Nowa Lewica jest bowiem w
rzeczywistości starą socjaldemokracją, która dawno wyrzekła się postrzegania
świata w kategoriach walki klas. Jeżeli się czegoś nie chce dostrzec, to nie
znaczy jednak, że ta rzecz nie istnieje. To po prostu burżuazyjna propaganda w
interesie klasy kapitalistów ukrywa przed pozostałymi klasami społecznymi fakt
istnienia głębokich, antagonistycznych podziałów w społeczeństwie opartym na
prywatnej własności środków produkcji – i fakt trwania między antagonistycznymi
klasami nieubłaganej walki. I zamazując ten obraz, polska i światowa
socjaldemokracja (od stu już blisko lat) robi to samo co zawsze: odciąga ludzi
pracy od walki klasowej, a służy interesom kapitału. Taka jest jej historyczna
rola.