Hiszpania
Klęska międzynarodowej „partii wojny”
Niespodziewana klęska wyborcza rządzącej prawicy wstrząsnęła nie tylko Hiszpanią, ale całą polityką światową. To ciężka porażka całej międzynarodowej „partii wojny”. W Polsce, podobnie jak gdzie indziej, medialne tuby tej partii stają na głowie, starając się ukryć przed opinią publiczną to, co się naprawdę stało.
„Wygrała Al-Kaida”, „duch Monachium”, „kapitulacja wobec terroryzmu” – oto ton komentarzy tych zdesperowanych i nie kryjących wściekłości mediów, z „Gazetą Wyborczą” na czele. Zbrodnicze zamachy Al-Kaidy z czwartku 11 marca br. na pociągi pasażerskie w Madrycie potwierdzają, że od 11 września 2001 r. stoimy wobec nowego faktu historycznego. Oto skończyły się czasy, w których wojny można było prowadzić w Trzecim Świecie, z daleka od siebie. Kto dziś angażuje się w takie wojny, ten ściąga je do swojego kraju.
Prawicowy rząd hiszpański za wszelką cenę chciał to ukryć przed społeczeństwem – w 90% przeciwnym udziałowi Hiszpanii w wojnie w Iraku. W ciągu paru dni poprzedzających wybory parlamentarne, w których do chwili zamachów miał zapewnione zwycięstwo, robił wszystko, aby odwrócić uwagę od rzeczywistych sprawców zamachów.
W odpowiedzialność za nie chciał wrobić ETA – organizację terrorystyczną, która walczy o niepodległość i zjednoczenie Kraju Basków. Podawał fałszywe informacje, że ślady prowadzą do ETA, a zarazem ukrywał (lawinowo narastające) ślady prowadzące do Al-Kaidy. Zaklinał się, że „jest absolutnie pewne, iż to ETA”. Narzucił publicznym i związanym ze sobą politycznie prywatnym mediom cenzurę i swoją linię propagandową.
Cynicznie wykorzystywał stosy trupów do zwiększenia liczby głosów na swoją partię. Zorganizował masowe demonstracje przerażonych i zrozpaczonych obywateli, które w jego zamyśle miały być wymierzone przeciwko ETA i mobilizować do głosowania na partię rządzącą.
Zaledwie w dwa dni po zamachach i w przeddzień wyborów cała ta strategia premiera José María Aznara, ministra spraw wewnętrznych Angela Acebesa, rządzącej Partii Ludowej i jej kandydata na nowego premiera, Mariano Rajoya, załamała się z hukiem i trzaskiem. Mnóstwo obywateli zaczęło sobie uświadamiać, że padają ofiarą gigantycznej manipulacji. W sobotę 13 marca ktoś wysłał do znajomych smsa z propozycją, aby udać się pod siedzibę partii rządzącej w Madrycie i zaprotestować przeciwko kłamstwu stanu. Ten sms zaczął się falowo rozchodzić po Madrycie i wzniecił społeczny ruch protestu.
W sobotę wieczorem i w nocy z soboty na niedzielę ruch ogarnął stolicę i wiele innych miast. Nie stały za nim żadne partie. To był całkowicie żywiołowy, oddolny, „samozwołujący się” ruch. Czołową rolę odgrywali w nim młodzi ludzie z rozmaitych komitetów społecznych i antywojennych. Z reguły bezpartyjni i nie ufający partiom – jeszcze przed chwilą nie mieli zamiaru głosować.
W niedzielę 14 marca, po wieczornych i nocnych demonstracjach, dwa miliony tych młodych ludzi nagle ruszyły do lokali wyborczych i z wyborów zrobiły antywojenny plebiscyt. Zagłosowały przeciwko „partii wojny”, oddając głosy na socjalistów, których wcale nie popierają. Tak doszło do tego wstrząsu w polityce międzynarodowej.
W załączonych fragmentach reportaży Raúl Kollmann, korespondent argentyńskiego dziennika „Página/12”, i Armando G. Tejeda, korespondenta meksykańskiego dziennika „La Jornada”, opisują, jak to się stało – widzieli to na własne oczy.