Demonstracja antywojenna w rocznicę wojny w Iraku

 

 

Rok temu, 20 marca 2003 amerykańscy imperialiści zaatakowali Irak, co spowodowało śmierć 200 tysięcy ludzi. Amerykanie i ich pieski z całego świata (w tym Polska) mordują w Iraku cały czas. Na LBC wiele już o tym pisaliśmy, więc nie będziemy się powtarzać. Sprawa jest bardzo poważna – niestety w Polsce –kraju, który ma własną strefę okupacyjną w Iraku – antywojenny protest został przez organizatorów ośmieszony i w oczach Warszawiaków się skompromitowali. Inicjatywa Stop Wojnie kontrolowana przez Pracowniczą Demokrację, od dawna była przez prawie całą radykalną lewicę (a może wszystkich?) krytykowana. Niestety nic z tej krytyki nie wyszło. Obawiamy się, że to co się stało dzisiaj w Warszawie było gwoździem do trumny polskiego ruchu antywojennego. Zacznijmy więc od początku.

Demonstracja była organizowana od wielu miesięcy. Już w grudniu wszyscy wiedzieli, że 20 marca będzie demonstracja. Rozlepiono na mieście tysiące plakatów, i chyba każde środowisko lewicowe podawało informację na swojej stronie internetowej – gdzie i kiedy odbędzie się demonstracja.

Warto zaznaczyć, że LBC, a także inne środowiska krytycznie nastawione do Inicjatywy Stop Wojnie – mimo wszystko zrobiły wszystko by demonstracja wypadła jak najlepiej. Liczyliśmy na to, że Inicjatywa Stop Wojnie, choć trochę zmądrzeje i zmieni się pod wpływem naszej krytyki. Niestety się zawiedliśmy. Wszystko było po staremu. Plan demonstracji był dokładnie taki sam, jak kilkunastu innych demonstracji w latach 2001-2004 przeciwko imperialistycznej polityce USA  - od placu zamkowego do amerykańskiej ambasady. Od samego początku wśród demonstrantów dominowało pesymistyczne stwierdzenie „znowu to samo”. W jednym się jednak pomylili – tym razem było jeszcze gorzej.

Wszystko za sprawą Filipa Ilkowskiego z Pracowniczej Demokracji. Ilkowski przez ponad 4 godziny (tuż przed 13 00  - do 17) prawie cały czas trzymał w ręku mikrofon i robił wszystko by dobić – i tak słaby ruch antywojenny. Ilkowski na zmianę intonował hasła, których już wszyscy mają dość jak żałosne: „Świat dla ludzi… nie dla Busha” , „George Bush -terrorysta, Tony Blair –terrorysta, Leszek Miller –terrorysta, Olek Kwach –terrorysta….”, albo też śpiewał i tańczył. Na LBC czasami sobie żartowaliśmy i nie zawsze pisaliśmy prawdę. Wiemy, że to brzmi śmiesznie – ale tak było naprawdę – Ilkowski przez ponad 4 godziny – śpiewał i wszyscy musieli go słuchać. Platforma z Ilkowskim i spółką, cały czas była w środku demonstracji i produkowała tak duży hałas, że nie możliwe było jej zagłuszenie. Nie było więc mowy o skandowaniu alternatywnych haseł – gdyż nikt nie mógł się przebić przez drogi sprzęt nagłaśniający (zapewne załatwiony za pieniądze Amnesty International).

Wygłupy Ilkowskiego doprowadziły do wielkiej klęski. Na samym początku wszystko zapowiadało się dobrze. Cały czas schodzili się na plac zamkowy nowi ludzie i gdy w końcu demonstracja ruszyła  - to według wielu opinii było nas  około 1000. Zazwyczaj tak duża liczba demonstrantów powoduje, że ludzie spontanicznie się dołączają i demonstracja rośnie w oczach. Tutaj było jednak inaczej. Pod wpływem wygłupów Ilkowskiego – wszyscy sobie od razu przypomnieli beznadziejne demonstracje z przed roku. Efekt było widać w oczach. Demonstracja zaczęła topnieć. Z każdą minutą coraz więcej ludzi się odłączało – tak, że pod ambasadę doszło nie więcej niż 200 -300 ludzi. Smutne jest to, że ci co wyszli z demonstracji mówili, że już nigdy na taką szopkę nie przyjdą. Ilkowski i spółka swoją głupotą zniszczyli wielotygodniową pracę wielu antywojennych działaczy – a także całej radykalnej lewicy.

Wojna w Iraku to sprawa bardzo poważna, chociażby dlatego że cały czas giną tam ludzie. Uliczny koncert z estradowymi popisami Ilkowskiego, który próbował dostosować poziom przekazu do pijanej alternatywnej młodzieży, był po prostu nie na miejscu. Gdy cały czas ludzie giną w Iraku – Ilkowski robi sobie po prostu jaja.

Impreza poza kilkoma beznadziejnymi hasłami, prawie nie miała żadnego przekazu politycznego. A to co mówili Ilkowski i spółka było po prostu gorzej niż beznadziejne. Oto przykładowe wypowiedzi: „Słuchajcie – jest z nami pani senator Maria Szyszkowska BRAWO!!!!”. Niestety zapomnieli dodać, że Szyszkowska jest w SLD – partii odpowiedzialnej za wojnę. Z kolei kobieta z Zielonych 2004 powiedziała, że zamiast na Irak to powinniśmy zaatakować Białoruś – bo tam nie ma demokracji. A tak w ogóle, to Zieloni 2004 popierają wycofanie polskich wojsk, dopiero po zbudowaniu w Iraku demokracji.

Smutne jest to, że choć w demonstracji brały udział różne środowiska, to nikt nie był w stanie zrobić coś dla ratowania ruchu. Zwartą czarno-czerwoną kolumną szło około 15 działaczy połączonych CK-LA. Co jakiś czas próbowali skandować: „wojna klasowa a nie narodowa” i inne hasła, które miały charakter polityczny (w odróżnieniu od bełkotu Ilkowskiego). Niestety po kilku nieudanych próbach dali sobie spokój i oddali pole Ilkowskiemu. Ciszewski zadowolił się tym, że Ilkowski dał mu mikrofon na 3 minuty (oczywiście nie powiedział nic krytycznego wobec PD). W demonstracji brała też udział  Nowa Lewica. Choć flagi NL były wszędzie –to jednak NL nie robiła nic. NL nie skandowała własnych haseł i nic nie kolportowała. Gdy chcieliśmy porozmawiać z jednym noszącym flagi NL – to powiedział, że on w NL nie jest – a flagę ktoś mu dał kilka minut wcześniej. Na zdjęciach Nowa Lewica będzie pięknie wyglądać – rzeczywistość jest jednak bardzo smutna. Ikonowicz kilka razy przemawiał – a podczas demonstracji wzorem Ilkowskiego – tańczył w rytmie samby. Znowu piszemy prawdę. Dwóch głównych mówców ruchu antywojennego – Ilkowski i Ikonowicz urządzili dziś konkurs tańca, pod hasłem – „kto jest większym idiotą”. W demonstracji wzięli też udział NLR, GPR, GSR, PSPR, KPP, Spartakusowcy, Racja i różne organizacje pacyfistyczno-antyglobalistyczne. Ze względu jednak na małą liczebność – nikt nie zrobił nic, by powstrzymać Ilkowskiego.

Jedyną siłą, która starała się nadać demonstracji charakter antyimperialistyczny – byli aktywiści LBC. Teraz już nikt nie ma wątpliwości, że LBC to więcej niż jedna osoba. Rozdaliśmy 700 dwustronnych ulotek ze skróconym tekstem CHE Guevary ( treść ulotki publikujemy poniżej). Tłumaczyliśmy demonstrantom, że burżuazyjny pacyfizm to droga do nikąd – i jedyna skuteczna droga walki z imperializmem to droga CHE Guevary. Gdy tylko  ludzie widzieli, co rozdajemy – to sami do nas podchodzili i prosili o ulotkę.

Wracając do dzisiejszej demonstracji i ruchu antywojennego. Tak dalej być nie może i trzeba to zmienić. Wszystkich, którzy zgadzają się z naszą analizą postawy Ilkowskiego – zapraszamy do współpracy. Razem może uda się nam uzdrowić ruch antywojenny.


Ulotka LBC

 

Rok temu 20 marca 2003 amerykańscy imperialiści zaatakowali Irak. Jednak walka partyzancka w Iraku ciągle trwa i tak jak w Wietnamie – imperialiści poniosą klęskę. Publikujemy tekst CHE Guevary dotyczący partyzantki wietnamskiej. Tekst jest cały czas aktualny, z tą tylko różnicą, że na miejsce Wietnamu wstawiamy Irak.

 

Ernesto CHE Guevara

Orędzie do Organizacji Trójkontynentalnej

Cały tekst na stronie magazynu Rewolucja nr 1  www.rewolucja.prv.pl

 

 

Stworzyć dwa, trzy... wiele Wietnamów - oto hasło.

Gdy analizujemy samotność Wietnamu, ta nielogiczna chwila w dziejach ludzkości napawa nas smutkiem. Imperializm północnoamerykański jest winien agresji; jego zbrodnie są ogromne i rozrzucone po całej kuli ziemskiej. Wiemy już o tym, panowie! (…)Jakże wielki jest ten naród! Co za stoicyzm i męstwo! I jak doniosła lekcja wynika dla świata z jego walki!

(…) Największe mocarstwo imperialistyczne czuje w swoich trzewiach krwotok, wywołany przez biedny i zacofany kraj, a bajeczna gospodarka tego mocarstwa odczuwa skutki wysiłku wojennego. Zabijanie przestaje być interesem, który monopole robią najłatwiej. Ci wspaniali żołnierze nie mają nic poza bronią zaporową, i to w niedostatecznej ilości, oraz umiłowaniem ojczyzny i swojego społeczeństwa i niezawodnym męstwem. Imperializm grzęźnie jednak w Wietnamie, nie znajduje drogi wyjścia i szuka rozpaczliwie czegoś, co pozwoliłoby mu wykręcić się z godnością od tego niebezpiecznego transu, w jaki popadł.

(…)Jaka zaś rola przypada nam, wyzyskiwanym tego świata? Ludy trzech kontynentów obserwują to, co dzieje się w Wietnamie i uczą się odeń. Rzecz bowiem w tym, że gdy grozi wojna, a imperialiści szantażują nią ludzkość, rzeczą słuszną jest nie bać się wojny. Powszechną taktyką ludów powinno być mocne i nieustające natarcie w każdym punkcie konfrontacji.

Jakie zadanie stoi przed nami tam wszędzie, gdzie nie został zerwany ten nędzny pokój, jaki cierpimy? Otóż za wszelką cenę powinniśmy się wyzwolić.

(…) Podstawowa sfera wyzysku imperialistycznego obejmuje trzy zacofane kontynenty - Amerykę, Azję i Afrykę. Każdy kraj ma swoje cechy szczególne, ale całe kontynenty również je posiadają. Ameryka stanowi mniej więcej jednorodną całość i niemal na całym jej terytorium absolutny prymat przypada północnoamerykańskim kapitałom monopolistycznym. Marionetkowe czy w najlepszym razie słabe i lękliwe rządy nie są w stanie przeciwstawić się rozkazom pana Jankesa. Panowanie polityczne i gospodarcze Amerykanów doszło niemal do zenitu i na tym polu nie mogą osiągnąć już wiele więcej; jakakolwiek zmiana mogłaby spowodować utratę tego prymatu. Ich polityka polega na dążeniu do zachowania dotychczasowych zdobyczy. Ich linia działania sprowadza się w chwili obecnej do uniemożliwienia rozwoju jakichkolwiek ruchów wyzwoleńczych. Pod hasłem "nie pozwolimy na drugą Kubę" kryje się możliwość jawnej agresji - takiej jak interwencja w Santo Domingo, a wcześniej masakra w Panamie; Jankesi wyraźnie ostrzegają, że ich wojska są gotowe do interwencji w każdym punkcie Ameryki - tam wszędzie, gdzie zostanie zakłócony panujący ład i będą zagrożone ich interesy. Taka polityka prowadzona jest z niemal absolutną bezkarnością; Organizacja Państw

 

Amerykańskich to - bez względu na całą swoją dyskredytację - wygodna maska; Organizacja Narodów Zjednoczonych jest nieskuteczna w sposób graniczący ze śmiesznością lub tragedią; armie wszystkich krajów Ameryki są gotowe do interwencji i zdławienia swoich narodów. Faktycznie powstała międzynarodówka zbrodni i zdrady.Z drugiej strony rodzime burżuazje są dziś zupełnie niezdolne do przeciwstawienia się imperializmowi - zakładając, że kiedykolwiek były - i wloką się jedynie w jego ogonie. Nie ma już innego wyboru - pozostaje nam rewolucja socjalistyczna albo karykatura rewolucji.(…) W Ameryce Łacińskiej walczy się z bronią w ręku w Gwatemali, Kolumbii, Wenezueli i Boliwii i pierwsze zarzewia żarzą się już w Brazylii. Są też inne ogniska oporu, które zapalają się i gasną. Prawie wszystkie kraje tego kontynentu dojrzały jednak do takiej walki, która jeśli ma przynieść zwycięstwo, nie może zadowolić się niczym, co nie oznaczałoby ustanowienia rządu o charakterze socjalistycznym.

(…)  Ameryce, kontynentowi zapomnianemu w toku niedawnych walk politycznych o wyzwolenie, który za pośrednictwem awangardy swoich ludów - rewolucji kubańskiej - zaczyna dochodzić do głosu na forum Organizacji Trójkontynentalnej, przypadnie o wiele ważniejsze zadanie stworzenia drugiego czy trzeciego Wietnamu - drugiego czy trzeciego Wietnamu na świecie.

W ostatecznym rachunku należy wziąć pod uwagę to, że imperializm jest systemem światowym - ostatnim stadium kapitalizmu - i że należy pokonać go w toku wielkiej konfrontacji światowej. Celem strategicznym tej walki musi być zniszczenie imperializmu. Na nas, wyzyskiwanych i zacofanych ludach świata, spoczywa zadanie pozbawienia imperializmu baz wsparcia - naszych uciskanych narodów, z których wyciska on kapitały, u których zaopatruje się w surowce, techników i tanią siłę roboczą i do których eksportuje nowe kapitały stanowiące narzędzia panowania, broń i wszelkiego rodzaju wyroby, pogrążając nas w absolutnej zależności.

Zasadniczym aspektem tego celu strategicznego będzie więc rzeczywiste wyzwolenie ludów - wyzwolenie, które w większości przypadków nastąpi poprzez walkę zbrojną i prawie niechybnie przeistoczy się w Ameryce w rewolucję socjalistyczną.

Stawiając sobie za cel zniszczenie imperializmu należy zidentyfikować jego głowę - a są nią Stany Zjednoczone Ameryki Północnej.

Powinniśmy zrealizować ogólne zadanie, którego celem taktycznym będzie wyciągnięcie wroga ze swojego środowiska i zmuszenie go do walki tam, gdzie jego nawyki życiowe zderzają się z panującą rzeczywistością. Nie należy gardzić przeciwnikiem; żołnierz północnoamerykański jest dobrze wyposażony technicznie i wspierany tak potężnymi środkami, że staje się groźny. Zasadniczo brakuje mu motywacji ideowej, której dość mają natomiast jego najzacieklejsi dziś rywale - żołnierze wietnamscy. Z tą armią możemy wygrać tylko w tej mierze, w jakiej uda nam się poderwać jej morale. Podrywa się je zadając armii klęski i nieustanne cierpienia.

Ten pobieżny szkic drogi prowadzącej do zwycięstwa wymaga od ludów ogromu poświęceń, których należy żądać od dziś i czynić to otwarcie; być może będą one mniej uciążliwe aniżeli te cierpienia, jakie musiałyby one znosić, gdybyśmy unikali nieustannie walki w nadziei, że inni wyjmą za nas kasztany z ognia.

Jest bardzo prawdopodobne, że w ostatnim kraju, który się wyzwoli, obejdzie się bez walki zbrojnej i jego ludowi zostaną oszczędzone cierpienia takiej przewlekłej i okrutnej wojny, jaką prowadzą imperialiści. W ramach zmagań o zasięgu światowym może się jednak okazać, że nawet taki kraj nie jest w stanie uniknąć walki lub jej skutków i jego lud dozna takich samych czy jeszcze większych cierpień. Nie możemy przepowiedzieć przyszłości, ale pod żadnym pozorem nie wolno nam ulegać kunktatorskiej pokusie wystąpienia w roli chorążych ludu, który pragnie wolności, ale odmawia walki, jakiej ona wymaga, i czeka na zwycięstwo jak na okruch cudzego zwycięstwa.

Absolutnie słuszne jest unikanie wszelkich zbędnych poświęceń. Dlatego tak duże znaczenie ma wyjaśnienie, jakie są realne możliwości wyzwolenia się zależnej Ameryki w sposób pokojowy. Dla nas odpowiedź na to pytanie jest jasna - może chwila obecna jest, a może nie jest odpowiednia do wzniecenia walki, lecz nie możemy ani nie mamy prawa łudzić się, że bez walki uzyskamy wolność - przy czym boje, jakie nas czekają, nie będą ani zwykłymi walkami ulicznymi, w których odpowiada się kamieniami na gazy łzawiące, ani pokojowymi strajkami generalnymi; nie będzie to też walka rozwścieczonego ludu, który w ciągu dwóch czy trzech dni zniszczy rusztowanie represyjne rządzących oligarchii; będzie to długotrwała i krwawa walka, w której front będzie przebiegał w kryjówkach partyzanckich, w miastach, w domach bojowników - aparaty represji będą szukały tam łatwych ofiar w postaci członków ich rodzin - i wśród masakrowanego chłopstwa, w zniszczonych wskutek bombardowań wroga wsiach i miastach.

Oni popychają nas do tej walki; nie ma innego wyjścia - należy się do niej przygotować i zdecydować się na jej podjęcie.

Początki nie będą łatwe - będą bardzo trudne. Oligarchie posłużą się całym swoim potencjałem represyjnym, całą swoją zdolnością do brutalnych działań i posunięć demagogicznych. W pierwszej fazie naszym zadaniem jest przetrwanie; następnie zacznie działać przemożny przykład partyzantki uprawiającej propagandę orężem w wietnamskim znaczeniu tego terminu - to znaczy szerzącej echo wystrzałów, bojów, które się wygrywa lub przegrywa, ale które się toczy z nieprzyjacielem. Udziela się ona wydziedziczonym masom i przekonuje je niezbicie, że partyzantka jest niezwyciężona. Galwanizuje ducha narodowego, przygotowuje do najcięższych zadań, pozwala wytrzymać najgwałtowniejsze nawet represje. Czynnikiem walki jest nienawiść - nieprzejednana nienawiść do wroga, która wykracza poza naturalne ograniczenia istoty ludzkiej i czyni z niej efektywną, gwałtowną, selektywną i zimną maszynę do zabijania. Tacy też powinni być nasi żołnierze - lud, którym nie powoduje nienawiść, nie może pokonać brutalnego wroga. Wojnę należy prowadzić tam, gdzie prowadzi ją wróg - w jego domach i lokalach rozrywkowych, uczynić ją totalną. Należy sprawić, aby poza swoimi koszarami, a nawet w ich obrębie nie miał ani chwili wytchnienia, ani chwili spokoju, atakować go gdziekolwiek się znajdzie, zmusić, aby czuł się wszędzie jak osaczony drapieżnik. Jego morale zacznie wówczas upadać. Stanie się jeszcze bardziej bestialski, ale pojawią się u niego oznaki rozkładu.

Niech rozwinie się prawdziwy internacjonalizm proletariacki, niech powstaną międzynarodowe armie proletariackie, a sztandar, pod którym się walczy, niech stanie się świętą sprawą odkupienia ludzkości, niech śmierć pod flagą Wietnamu, Wenezueli, Gwatemali, Laosu, Gwinei, Kolumbii, Boliwii, Brazylii - że wymienimy tylko obecne teatry walki zbrojnej - będzie równie chwalebna i pociągająca dla Amerykanina, Azjaty, Afrykanina, a nawet Europejczyka.

Każda kropla krwi przelana na terytorium, pod którego sztandarem nie przyszło się na świat, to doświadczenie zebrane przez tego, kto przeżył, po to, aby zastosować je następnie w walce o wyzwolenie kraju, z którego pochodzi. Wyzwolenie każdego kolejnego ludu jest kolejną wygraną batalią o wyzwolenie swojego własnego.

Czas, abyśmy złagodzili nasze rozbieżności i poświęcili wszystko walce, która nas czeka.

(…) Zastanawianie się, jak nakłonić spierające się strony do dialogu, którego unikają, jest bezcelowe. Obok jest wróg, który zadaje nam codziennie ciosy i grozi, że zada następne, toteż te właśnie ciosy połączą nas dziś, jutro lub pojutrze. Ci, którzy najszybciej zdadzą sobie z tego sprawę i przygotują się do tej nieodzownej jedności, zaskarbią sobie uznanie ludów.

(…)

Wyjaśnijmy więc zwięźle, co oznaczają nasze dążenia do zwycięstwa. Chodzi o zniszczenie imperializmu poprzez eliminację jego najsilniejszego bastionu - imperialistycznego panowania Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Zadaniem taktycznym jest stopniowe wyzwalanie ludów, jednego za drugim czy grupowo, i wciąganie wroga do walki poza jego własnym terytorium oraz pozbawianie go baz wsparcia, jakimi są terytoria zależne.

Oznacza to długotrwałą wojnę - i to, powtórzmy, wojnę okrutną. Niech nikt nie żywi złudzeń, gdy ją wszczyna i niech nikt nie waha się jej wszcząć z obawy o skutki, jakie może ona pociągnąć dla jego ludu. W niej jest niemal jedyna nadzieja na zwycięstwo.

Nie możemy uniknąć wyzwania chwili. Pokazuje nam to Wietnam udzielając nieustannie lekcji heroizmu - swojej tragicznej i codziennej lekcji walki i śmierci w imię ostatecznego zwycięstwa.

Żołnierzy imperializmu czeka tam niewygoda ludzi przywykłych do stopy życiowej, jaką chełpi się naród północnoamerykański, którzy muszą stanąć oko w oko z wrogą im ziemią, niepewność tych, którzy nie mogą zrobić kroku nie czując, że stąpają po wrogim terytorium, śmierć tych, którzy wychodzą poza umocnione reduty, nieustająca wrogość całej ludności. To wszystko ma swoje reperkusje w samych Stanach Zjednoczonych - sprawia, że zaostrza się czynnik, który imperializm łagodził, gdy był pełen wigoru: walka klas nawet na jego własnym terytorium.

 

Jakże świetlana i bliska byłaby przyszłość, gdyby na powierzchni kuli ziemskiej nastąpił rozkwit dwóch, trzech, wielu Wietnamów! Co prawda spowodowałby on śmierć i ogromne tragedie, ale nasze codzienne bohaterstwo, ciosy zadawane raz po raz imperializmowi i coraz silniejsze porywy nienawiści ze strony ludów całego świata zmusiłyby go do rozproszenia sił.

 

Jakże wielka i bliska byłaby przyszłość, gdybyśmy wszyscy potrafili się połączyć - tak, aby każdy nasz cios był tym mocniejszy i celniejszy, a wszelka pomoc dla walczących ludów - tym skuteczniejsza!

 

Jeśli nam, którzy w maleńkim punkcie na mapie świata spełniamy powinność, jaką wzięliśmy na siebie i w toczącej się walce oddajemy do wszystko, na co nas stać - w sumie niewiele: nasze życie i poświęcenie - przyjdzie pewnego dnia wydać ostatnie tchnienie na tej czy innej - ale już naszej, bo zroszonej naszą krwią - ziemi, niechaj będzie wiadomo, że znany był nam wymiar naszych czynów i że uważamy się jedynie za elementy wielkiej armii proletariatu, ale że zarazem jesteśmy dumni, iż nauczyliśmy się od rewolucji kubańskiej i jej wielkiego przywódcy czegoś, co emanuje z ich postawy w tej części świata, a co streszcza się w następujących słowach: "Cóż znaczą niebezpieczeństwa lub poświęcenia jednego człowieka czy narodu, gdy w grę wchodzą losy ludzkości?" Całe nasze działanie jest wołaniem o wojnę z imperializmem i błaganiem o jedność ludów w walce z wielkim wrogiem rodzaju ludzkiego - Stanami Zjednoczonymi Ameryki Północnej. Gdziekolwiek zaskoczy nas śmierć, będzie mile widziana, o ile tylko to nasze wojenne wołanie dotrze do przychylnego mu ucha i czyjaś dłoń sięgnie po broń, która wypadnie nam z ręki - o ile inni będą gotowi zaintonować pieśni żałobne pośród terkotu karabinów maszynowych i nowych wołań o wojnę i zwycięstwo.

Więcej rewolucyjnych tekstów znajdziecie na stronie:

Lewica bez cenzury

www.lbc.z.pl