Tekst pochodzi z książki: "Tupamaros" napisanej przez Marie Esther Gilio, którą przetłumaczył Zbigniew Marcin Kowalewski, wydanej przez Książkę i wiedze w 1973 r. Więcej informacji nt. Tupamaros we wstępie ZMK, który też jest na LBC.
Wywiad z pewnym tupamaro
„Nic wystarczy być buntownikiem' Był listopad 1968 r. i on już od przeszło
miesiąca znajdował się w więzieniu. Od jednego z owych niezliczonych miesięcy
więzienia, które miał przed sobą. Ani przez chwilę nie spodziewałam się, że
spotkam człowieka pokonanego, choć zarazem ani przez chwilę nie mogłam się
spodziewać, że zetknę się z osobowością równie ciekawą. Postanowiłam wybadać go,
wypytać, poznać wszystkie cechy rewolucjonisty. Lecz to ja byłam badana,
wypytywana. Odpowiedzią na moje pytania były jego pytania; moje odpowiedzi
kwestionował bez trudu. Argumenty, którymi usiłowałam uzasadnić wywiad i
narzucie go rozmówcy, zawsze zbijał. To nierówne starcie, podczas którego przez
cały czas mój rozmówca uniemożliwiał mi robienie notatek, ujawniło z jednej
strony człowieka, którego nie były w stanie ani przekonać, ani zachwiać
więzienia i naciski dziennikarzy, choćby nawet najbardziej upartych, a z drugiej
strony dociekliwego dziennikarza, który padając ofiarą uprawianej przez siebie
gry, pogrążał się w dokuczliw}'ch rachunkach sumienia.
Minęło lato i połowa jesieni, gdy powróciłam do niego. Przejawiał tę samą
żywotność, pogodę ducha i optymizm co przed wielu miesiącami. Tę samą osobowość
pełnego godności i czystości wewnętrznej robotnika. Wyglądało na to, że przez te
pięć miesięcy nic nie uległo w nim zmianie. Po raz drugi poinformowałam go o
moim pragnieniu, by przeprowadzić z nim wywiad. A gdy spostrzegłam, że nie
opiera się z właściwą sobie przebiegłością, postawiłam warunki.
— Proszę, żeby mi pan na pytania nie od powiadał pytaniami.
— Czego się pani obawia?
— Obawiam się, że po raz drugi nie będzie reportażu.
— Czy chce pani powiedzieć, że jest dla niej rzeczą ważniejszą reportaż niż
zrozumienie tego, o czym mowa?
— Znów odpowiada pan pytaniem na moje pytanie.
Zaśmiał się.
— Dobrze. Musi mi pani jednak obiecać, że moje nazwisko nigdzie się nie pojawi.
— Dlaczego?
— Bo ono nie ma znaczenia. Nazwiska nie mają znaczenia.
— A więc to, co pan powie, zostanie przypisane całej organizacji.
— No tak... ale tej sprawy nie załatwi ujawnienie mojego nazwiska. W tym, co
powiem, będą takie rzeczy, które mogą jej zostać przypisane, oraz takie rzeczy,
których nie należy jej przypisywać... Proszę pytać.
— Dlaczego przed pięcioma miesiącami wzbraniał się pan przed udzieleniem
wywiadu, na który pan teraz przystaje?
— W ciągu tych kilku miesięcy wiele się wydarzyło.
— To prawda, wiele się wydarzyło. Czy tym właśnie należy tłumaczyć sobie pańską
obecną zgodę?
— Być może każde z nas ma coś innego na myśli... Nie wiem... chodziło mi o dwie
książki o organizacji, które ukazały się w tym czasie, oraz o reportaż Al rojo
vivo.
— Ach...
— Milczenie zostało już przerwane... Ten wywiad może wyjaśnić pewne sprawy,
których nie może wyjaśnić ktoś, kto nie jest jednym z nas.
— Co pana zdaniem chciał wyrazić Fidel mówiąc, że „dla człowieka sprawa
podstawowa to być rewolucjonistą"?
— Sądzę, że chciał powiedzieć, iż postawa człowieka wobec świata powinna polegać
na jego nieustannym tworzeniu od nowa.
— Czy znaczy to, że owa myśl w pana mniemaniu nie ogranicza się do spraw
politycznych?
— Absolutnie nie. Sądzę, że słowo „rewolucjonista" zostało tu użyte w szerokim
znaczeniu.
— To byłoby więc najistotniejsze w człowieku...
— ...Sprawą podstawową dla człowieka jest przeobrażenie czynem i myślą świata, w
którym żyjemy... w sposób niczym nie ograniczony. Istnieje malarstwo rewolucyjne
i malarstwo reakcyjne, istnieją malarze rewolucyjni i malarze reakcyjni.
— Pan uważa się za rewolucjonistę w każdym calu...
— Trudno jest to powiedzieć o samym sobie. Mogę powiedzieć, że staram się nim
być.
— We wszystkich dziedzinach? Mówił pan o malarstwie, a więc także w sztuce?
— Tak, w sztuce też. Nie widzę sztuki tam, gdzie nie ma wolności... ale byłby to
zbyt roz
legły temat.
— Gdybym zapytała, dlaczego jest pan rewolucjonistą...?
— Wolałbym, żeby pani mnie zapytała, dlaczego człowiek staje się rewolucjonistą.
Myślę, że ludzie nie rodzą się rewolucjonistami... stają się. Jeżeli dogłębnie
zbadamy rewolucjonistę, to na samym dnie osobowości znajdziemy buntownika. Nie
wystarczy jednak być buntownikiem...
— To dobry początek...
— Tak, ale dopiero początek, bo żeby z buntownika stać się rewolucjonistą,
trzeba przejść długą drogę, która nazywa się analizą, uświadomieniem itd. Bez
tego w najlepszym przypadku możemy mieć Pancho Villę, wspaniałego bojownika,
który ze względu na brak świadomości rewolucyjnej mógł być narzędziem
kontrrewolucji.
— Czy pan nie sądzi, że w postawie rewolucjonisty wiele jest z poszukiwania
przygody i chęci sprawdzenia samego siebie?
— Moim zdaniem trudno jest tkwić w tym, jeżeli nie czuje się pewnego pociągu do
przygody. Myślę, że na początku wszyscy byliśmy po trosze miłośnikami przygód.
— Ma pan na myśli inicjatorów MLN? Proszę mi opowiedzieć, jak to było na
początku.
— Byliśmy garstką entuzjastów...
— Do czego dążyliście, czego pragnęliście?
— Owszem, wiedzieliśmy, że chcemy tego czy owego, ale czy pani sądzi, że
mieliśmy jasny pogląd, jaką drogę trzeba będzie przebyć, czy spodziewaliśmy się,
że to, co się teraz dzieje, będzie rzeczą możliwą? Mieliśmy pewne ogólne pojęcie
o rzeczywistości... i wiarę. Ktoś powiedział, że jesteśmy produktem porażki UP
*.
— Czy nie taki był początek?
— Nie, początków należy szukać wcześniej. Do pewnego stopnia w partii socjalistycznej,
ale przed osławioną porażką. Ja bym je umiejscowił w momencie, w którym doszło
do walki z linią Frugoniego; walka ta była owocem niezadowolenia spowodowane go
brakiem rozmachu rewolucyjnego w partii. Oczywiście w owym okresie nie
myśleliśmy nawet o walce zbrojnej.
— Kiedy zrodziła się owa myśl?
— W okresie Fusco, gdy zastosowano,,nadzwyczajne środki bezpieczeństwa". Wtedy
to stało się dla nas oczywiste, że istniejące partie i związki zawodowe są
nieoperatywne i nie mogą stawić czoła tego rodzaju sytuacji.
— Powiedział pan, że to i owo było dla was wówczas jasne...
— Tak, wiedzieliśmy na przykład, że istniejące partie, tak jak one funkcjonują,
okazały się nieskuteczne i nie potrafiły podołać zadaniom, które same sobie
stawiały.
— Nie były przydatne? Czy nigdy nie były przydatne?
— Nie, nie o to chodzi, Były przydatne, i to nawet bardzo...
— Ma pan oczywiście na myśli partie socjalistyczną i komunistyczną...
— Tak, one upolityczniły szerokie warstwy ludności, które stały się później
naturalną ostoją ruchu rewolucyjnego. Zdawaliśmy sobie z tego sprawę, lecz
zarazem wiedzieliśmy, że na tym etapie walki konieczne jest coś nowego.
— Co mianowicie?
— Było chyba dla nas bardziej oczywiste to, czego nie powinniśmy czynić, niż to,
co powinniśmy.
— Czego nie powinniście byli czynić?
— Afirmować naszej osobowości politycznej poprzez atakowanie innych ugrupowań
lewicowych. Jałowość kontrowersji w łonie lewicy była dla nas oczywista. Nie
wolno nam było ich kontynuować. Należało podjąć dzia
łalność konstruktywną. Wiedzieliśmy, że gdy nasza linia zostanie wypracowana,
przyłączą się do nas zdrowe elementy. Nie chodziło o to, by proklamować, że
nasza linia jest jedynie słuszna; fakty dowiodą, czy jest ona jedynie słuszna,
czy nie.
— Czy uważa pan polemiki między ugrupowaniami lewicowymi za całkowicie jałowe?
— Mówimy o rzeczywistości, a nie o teoriach... Gdyby była możliwa polemika
prawdziwie obiektywna i konstruktywna, to nie uważałbym jej za jałową, ale jak
polemika ta wygląda w praktyce? Każde ugrupowanie posiada „swoją prawdę", z
której ani myśli zrezygnować. Nie ma sensu uprawiać tego rodzaju polemiki; nie
ma też potrzeby wyjaśniania, dlaczego jest to jałowe zajęcie.
— Inicjatorzy ruchu mieli więc jednorodne pochodzenie polityczne, wywodzili sięz
partii socjalistycznej...
— Nie wszyscy, niektórzy z nas należeli do partii socjalistycznej, ale jako
całość stanowiliśmy prawdziwą mozaikę ideologiczną.
— Zjednoczoną jedynie wspólnym poglądem, że dotychczasowa działalność partii
—nie jest skuteczna.
— Nie tylko...
— I wspólnym przekonaniem, że jedna partia nie powinna afirmować swojej
osobowości poprzez wytykanie błędów innym partiom...?
— Nie tylko... Wkrótce zjednoczyło nas coś bardziej pozytywnego: wola utworzenia
aparatu walki zbrojnej.
— Tak... ale jeśli tak to ujmiemy, to może się wydawać, że walka zbrojna miała
być celem samym w sobie.
— Już pani powiedziałem, że wszyscy wywodziliśmy się z lewicy.
— Chce pan przez to powiedzieć, że istniała całkowita zgoda co do celu
ostatecznego.
— Oczywiście, celem ostatecznym był socjalizm. Wkrótce... po niedługim czasie
zdaliśmy sobie sprawę, że aparat walki zbrojnej wymaga solidnej dyscypliny, ale
nie narzuconej z zewnątrz, lecz świadomej dyscypliny jednostki, która wie,
dlaczego walczy, i posiada pełną świadomość celów, do których dąży. Jak już
powiedziałem, stanowiliśmy swojego rodzaju mozaikę ideologiczną. Każdy z nas w
mniejszym czy większym stopniu poprzez swą pępowinę związany był z ruchem, z
którego wyszedł. Trzeba byłe roztrzaskać tę mozaikę. Bez spójnej ideologii nie
mogliśmy zmierzać ku celom, które sobie postawiliśmy.
— Czy zgoda co do celu ostatecznego i co do konieczności walki zbrojnej nie
wystarczała, by zapewnić tę spójnię ideową?
— Nie... Potrzeba walki zbrojnej była dla nas oczywista, ale spójnię tę
osiągnęliśmy dopiero wówczas, gdy zgodziliśmy się co do metody... co do
podstawowych elementów metody; gdy stało się oczywiste, że wszelka inna forma
walki powinna zostać podporządkowana walce zbrojnej.
— Podporządkowana? W rzeczywistości chciał pan powiedzieć: „zastąpiona" przez
nią...
— Nie, praca na froncie masowym na przykład, czy to politycznym, czy związkowym,
zachowała swoje podstawowe znaczenie. Dla nas jednak praca ta miała doprowadzić
do zorganizowania potężnej siły, która mogłaby prowadzić walkę zbrojną, i
dlatego właśnie użyłem słowa „podporządkowanie". Ona powinna połączyć wszystkie
inne wysiłki, być główną formą walki.
— Jakie były dla was najważniejsze cele akcji bezpośredniej?
— Dla nas akcja bezpośrednia spełniała —i spełnia — trzy funkcje: walki z
reżymem, propagowania naszej linii politycznej i szkolenia naszych ludzi.
— Gdy doszliście do tego punktu, wypracowaliście program...
Uśmiechnął się.
— Pani pragnie za wszelką cenę ujrzeć naszą przyszłość na zadrukowanym kawałku
papieru, który obwieści, że po pierwsze, po drugie, po trzecie... Dobrze...
jeśli pani sobie życzy... opracowaliśmy maleńki program. Żadnych programów
długofalowych, żadnych bombastycznych koncepcji strategicznych czy
taktycznych... Sądzę, że była to jedna z najważniejszych zalet naszego ruchu w
początkowym okresie. Chcieliśmy mieć poczucie rzeczywistości, chcieliśmy
zaproponować jedynie to, co odpowiadało poziomowi rozwoju naszych sił.
Postulowaliśmy tylko to, co mogliśmy uczynić, staraliśmy się być w zgodzie z
posiadanymi przez nas środkami. Wiedzieliśmy, że klasa robotnicza jest naszą
naturalną ostoją, ale utopią byłoby, gdybyśmy my, pół tuzina ludzi, chcieli
wśród niej przeprowadzać werbunek. Gdy pojawią się ludzie, którzy działali już
na tym froncie...
— Chodzi panu o działaczy związkowych, którzy byliby wam bliscy
ideologicznie...?
— Tak, i wtedy nastąpi moment, w którym konkretnie będzie można zaplanować
zadania. Zadania dla nich. Nie ma sensu planowanie zadań, których nie ma kto
wcielić w życie.
—Wielokrotnie zadawałam sobie pytanie, czy pracowaliście w związkach zawodowych,
a jeśli tak, to w jakiej formie, jeżeli uwzględnimy charakter tej organizacji.
— Wszyscy na ogół mamy jakieś powiązania osobiste. Niełatwo jest dowiedzieć się,
którzy działacze związkowi zajmują najbardziej słuszne stanowisko.
— A ci, którzy zajmują najbardziej słuszne stanowisko, są według waszego
kryterium w największym stopniu zradykalizowani?
— Tak, ogólnie rzecz biorąc... ale mógłbym powiedzieć, że nie jest to pojęcie
samo przez się wystarczające... trzeba, żeby człowiek ten miał mniej więcej
jasną świadomość, iż ostatecznym celem działalności związkowej nie jest
rozwiązanie bezpośrednich problemów ekonomicznych, lecz zmiana właściwego
człowiekowi pracy stanu istoty wyzyskiwanej.
— A więc wy...
— Proszę poczekać, to jeszcze nie wszystko. Musi być przekonany, że jedynie
poprzez walkę rewolucyjną, której celem będzie zdobycie władzy, możliwa jest
ostateczna zmiana tego stanu.
— Termin „zradykalizowany'' wydaje się w tym przypadku nie dość ostry.
— Owszem... ale to pani go użyła...
— To prawda... Jednym słowem, szukacie kontaktu z ludźmi, którzy zajmują postawę
ideologiczną w istocie zbieżną z poglądami MLN.
— Tak, nigdy nie marnotrawimy sił, wychodząc od zera. Muszę zarazem powiedzieć
pani, że — ogólnie rzecz biorąc — ci, którzy mają za sobą lata działalności
związkowej, z trudem dostrzegają powiązania ich pracy z naszą.
— Sądziłabym, że wręcz przeciwnie.
— Oczywiście, mamy za sobą spory odcinek przebytej drogi, gdy zaczynamy pracować
z towarzyszem posiadającym doświadczenie bojowej działalności związkowej... lecz
zarazem musimy podołać wielu trudnościom.
Robotnik w naszym kraju przywykł do walki o charakterze ekonomicznym i
nieświadomie uczynił z niej cel. My natomiast uważamy, że walka o podwyżkę płac
i inne tego rodzaju cele stanowią jedynie środek. Środek organizowania
robotników. Od tej chwili, o ile walka ta zmierza we właściwym kierunku, o ile
postulaty stają się coraz bardziej radykalne, można spodziewać się, że nadejdzie
taki moment, w którym ludzie pracy uświadomią sobie, że ruch robotniczy w ramach
swej obecnej struktury nie może stawić czoła przemocy, do której ucieka się
rząd, i że związki zawodowe funkcjonują skutecznie tylko w warunkach legalnego
działania. Gdy staje się to zrozumiałe, działalność związkowa zaczyna być
przedsionkiem działalności politycznej.
— W odpowiedzi na jedno z Trzydziestu pytań * stwierdzacie, że podstawowe fakty,
na których wasza organizacja opiera swoją aktualną koncepcję strategiczną, to:
kryzys, wysoki stopień zorganizowania mas pracujących w związkach zawodowych,
poziom przygotowania zbrojnej grupy rewolucyjnej itd. Czy sądzi pan, że
okoliczności, uwzględnione podówczas przy określaniu strategii, zmieniły się w
ciągu dwóch ostatnich lat?
— Jeśli chodzi o kryzys, jaki kraj przeżywał w okresie, w którym powstało
Trzydzieści pytań, to wiadomo, że trwa on nadal i obecnie jest o wiele
poważniejszy niż wówczas oraz w rzeczywistości o wiele poważniejszy, niż to się
wydaje na pierwszy rzut oka. Warunki obiektywne powstają z ogromną szybkością.
Urugwaj nie jest już w stanie uniknąć procesów, w których pogrąża się reszta
Ameryki. Przestajemy być wyspą i stajemy się częścią składową
latynoamerykańskiej geografii politycznej.
— Czy nie sądzi pan, że w ostatnim roku ruch związkowy znalazł się do pewnego
stopnia w odwrocie?
— W jakiejś mierze tak, musiało do tego dojść po to, by zrozumiano konieczność
dokonania zmian w schematach organizacyjnych i metodach walki.
— Czy pana zdaniem ostatnie dwa lata przysporzyły doświadczeń, które w jakiejś
mierze mogą potwierdzać słuszność wyboru miasta jako terenu działania
partyzantki?
— Myślę, że te dwa lata potwierdziły słuszność tej formy walki.
— Czym pan tłumaczy fakt, że ostatnio w ręce policji wpadło tak wielu ludzi?
— Jedno jest oczywiste. Gdy taka organizacja jak nasza rośnie, a rośnie ona
bardzo szybko, mechanizmy bezpieczeństwa ulegają pewnemu rozluźnieniu, ponieważ
okres czasu potrzebny do przygotowania nowych kadr okazuje się niewystarczający.
Z drugiej strony te same jednostki, które wpadają nam w oko jako potencjalni
bojownicy, wpadają też w oko policji.
— Pana zdaniem więc wzrost ruchu jest szybki...? Czy znaczy to dla pana, że owo
zjawisko wskazuje na zmianę warunków subiektywnych w naszym społeczeństwie?
— Jest to oczywiście pewien wskaźnik. To, co pani nazywa warunkami subiektywnymi
— termin ten nie bardzo mi się podoba — uległo modyfikacji. Sposoby
kanalizowania konfliktów ponoszą fiasko, ludzie szybko uświadamiają sobie
rzeczywistość, którą przeżywamy... nieuleczalny kryzys... korupcję klasy
rządzącej...
— Czy według pana MLN odgrywa jakąś rolę w tym procesie uświadomienia?
— Przyczyniliśmy się do jego pobudzenia. Czy nie uważa pani, że akcja przeciw
Financiera Monty, ujawniająca nielegalne operacje finansowe, w które zamieszane
są różne osobistości tego reżymu, miała poważne znaczenie? Fakt, że rząd to
tolerował, dał nam spore atuty.
— Jaka jest pana zdaniem najbardziej rozpowszechniona opinia o ruchu, do którego
pan należy, i metodach walki, które on proponuje?
— Powiedziałbym, że zaczyna się rozumieć naszą linię w tym sensie, iż jedynym
rozwiązaniem może być walka zbrojna. Jednak... myślę, że musimy dotrzeć do ludzi
z tezami, które by im pozwoliły rozumieć sens tej walki. Wytworzyliśmy stan
oczekiwania i potrzebę informacji, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Obecnie
spoczywa na nas obowiązek wykazania, że posiadamy jasny pogląd na to, jak należy
toczyć walkę rewolucyjną.
— Pan jako bojownik MLN posiada wieloletnie doświadczenie, jest pan jednym z
jego inicjatorów...
— Tak...
— Pragnęłabym dowiedzieć się, czy w jakimś momencie mógł pan, czy to w
odniesieniu do siebie, czy to w odniesieniu do pańskich towarzyszy, zaobserwować
występowanie tych niebezpiecznych procesów psychicznych, przed którymi Debray
ostrzegał partyzantów miejskich.
— Chodzi na przykład o to, co Francuz nazwał „rozdwojeniem osobowości" *?
— Tak, o tę dręczącą dysocjację, do jakiej dochodzi u partyzanta miejskiego w
rezultacie oscylowania między życiem normalnym i podziemnym.
— Do tej pory nie dostrzegliśmy tego. W każdym razie... nawet gdyby owo rozdwojenie
okazało się nieuchronne, to i tak pozostaje nam tylko walka i trzeba ją
kontynuować. Prawdopodobnie nowe pokolenia Wietnamczyków potrafią jedynie
zabijać. Czy nie sądzi pani, że może to wywołać bardzo poważne urazy u istoty
ludzkiej, nie zwykle niebezpieczne problemy psychologiczne? Czy czytała pani
Fanona? *
— Wyklęty lud ziemi? Tak.
— No więc pytam panią: cóż możemy uczynić, nawet jeśli przewidywania Debraya są
słuszne?
— Czy chodzi o to, co Debray nazywa „nerwicą wojenną", nieuniknioną jego zdaniem
u miejskiego partyzanta?
— To się nie potwierdza... nie potwierdza — mówi mój informator z tak daleko
idącym spokojem, że wydaje się on wykluczać nie tylko nerwicę, ale i jakąkolwiek
myśl o nerwicy. — Należy przeczytać Dziennik; co to jest lęk przed osaczeniem, o
którym mówi Che?
— Jaki moment wydaje się najtrudniejszy dla bojownika... najtrudniejszy w tym
znaczeniu, że widzi on najmniejszą możliwość podołania mu?
Drapie się po karku, przygląda mi się, spogląda na swoje ręce... Zadaję sobie
pytonie, jak to się dzieje, że jeszcze nie krzyknął: „Tortury!" Odpowiada
spokojnie:
— Zgodnie z moim doświadczeniem...
— Przecież pan był torturowany!
—Ach, owszem. To interesujące doświadczenie.
— W życiu nie zetknęłam się z doskonalszym okazem deformacji zawodowej!
—Proszę poczekać... Nie mylmy pojęć. Jest to trudna chwila... bardzo trudna...
ale pomaga. Pozwala poznać samego siebie, poznać miarę własnej egzystencji, jaką
człowiek nosi w sobie. Powiedziałbym, że rzecz najtrudniejsza to widok
padającego towarzysza i świadomość, że nic nie można dla niego uczynić...
— Chce pan powiedzieć, że nie czuje się pan zbytnio na siłach podołać tego
rodzaju sytuacji...
— Nie wiem... to mi się nie przydarzyło, ale sądzę, że jest to jedna z sytuacji,
którym najtrudniej jest podołać.
— Gdy zgłasza się do was kandydat na bojownika ruchu, należy założyć, że wynika
to z jego motywacji ideologicznej i moralnej oraz charakteru skłaniającego go do
tego... Mimo to wyobrażam sobie, że organizacja musi pobudzać rozwój jednych
cech, a zwalczać inne, że, jednym słowem, musi starać się o to, by człowiek ten
został pełno wartościowym bojownikiem...
— Jedna rzecz jest podstawowa: rewolucja bierze judzi takich, jakimi oni są, nie
możemy kształtować ich na nasz obraz i podobieństwo. Nawet my, którzy tkwimy w
tym od lat, mamy wady... Nie należy zapominać o wychowaniu, któremu poddani
jesteśmy od dziecka. Chodzi w każdym razie o to, by zgłaszającego się do nas
towarzysza poddać procesowi, który nazywamy „proletaryzacją"...
— Polega ona...
— Polega ona na rozwijaniu w nim ducha koleżeństwa, świadomej dyscypliny...
— Dlaczego nazywacie to „proletaryzacją"?
— Pani nie pozwoliła mi powiedzieć o rzeczy najważniejszej... Chodzi o
ukształtowanie w bojowniku poczucia zależności względem grupy. Świadomości, że
sam sobie nie może wystarczyć, że inni są dlań nieodzowni. Nazywamy to
„proletaryzacją", ponieważ chodzi o poczucie właściwe robotnikowi. W ustroju
kapitalistycznym sposób produkcji stwarza w człowieku pracy świadomość więzi z
innymi ludźmi pracy. Wie on, że jego produkt nie jest jedynie dziełem jego
własne go wysiłku, lecz rezultatem wysiłku kolektywnego.
— Czy poczucie to nie występuje u drobnomieszczanina?
— Drobnomieszczanin czuje się samowystarczalny. Inną rzeczą, którą należy
uświadomić jednostce wstępującej do ruchu — stanowi to z reguły trudne zadanie —
jest to, że rewolucja dokonuje się poprzez ciąg drobnych epizodów, że czyn
bohaterski jest epizodem, że największe znaczenie mają czyny niepozorne, na
pierwszy rzut oka niezbyt porywające. Jeśli bojownik zdołał to zrozumieć, to,
być może, zrozumiał samą istotę sprawy.
—Jaka cecha charakteru wydaje się panu najistotniejsza u tupamaro?
— Wola i... czy pamięta pani, co Che mówił o uczciwości?
— Tak: ,,Z człowieka uczciwego można uczynić rewolucjonistę".
— Otóż to... wola i uczciwość. Z człowieka, który posiada te dwie cechy, można
uczynić rewolucjonistę.
Treść ulotek rozrzuconych w Pando
Do wiadomości opinii publicznej:
— Przed kilku miesiącami zamordowani zostali z premedytacją trzej studenci i
jeden robotnik. Ostatnio został zabity pracownik banku; już po zakończeniu
strajku padł on ofiarą wymierzonej w związek zawodowy chorobliwej wściekłości
stojących u progu ruiny, ale ciągle jeszcze napastliwych osobników, takich jak
Francese. Pragną oni je
dynie poniżyć ludzi pracy.
— Wolność słowa nie istnieje. Zamknięto gazety, zlikwidowano programy radiowe,
zdelegalizowano partie polityczne, parlament jest bezużyteczny.
— Setki więźniów zapełniają więzienia i koszary.
— Mocą dekretu wyrzuca się ludzi z pracy i skazuje setki rodzin na głód.
— Związki zawodowe i prawo do strajku zostały podeptane.
— Więźniowie są torturowani i bici za zgodą władz sądowych.
— Oskarżonych sądzi się i więzi, choć wina nie zostaje im dowiedziona.
— Dochody olbrzymie; większości uległy zamrożeniu, podczas gdy mniejszość bogaci
się.
— Kraj zaprzedawany jest zagranicy.
— W tym czasie w sferach rządowych kwitnie korupcja.
— Montaner był ministrem, choć dopuszczał się nielegalnych transakcji wagonami
bydlęcymi.
— Charlone i Sanguinetti są ministrami, choć mają swój udział w oszustwach EFCSA.
— Peirano Facio, zamieszany w nielegalne operacje banków i przemysłu mięsnego,
pozostaje zausznikiem mordercy Pacheco.
— Frick Davies, Pereyra Reverbel i inni figurują w księgach
towarzystwa bankowego Monty.
— Bartolome Herrera, minio swego skandalicznego przekupstwa, nadal jest
prokuratorem.
— Jorge Batlle i szereg innych osobistości nadal pozostaje na wolności, mimo ze
udowodniono ich odpowiedzialność za ubiegłoroczne nadużycia.
— W obliczu tej sytuacji pozostają tylko dwie drogi: oswoić się z nią i ją
tolerować
albo zbuntować się i stawić opór.
— Postulujemy i wcielamy w życie tę druga możliwość, wierni Artigasowi i
tupamaros, którzy w przeszłości walczyli do koń ca.
— My też możemy uwięzić osobistości odpowiedzialne za ten stan rzeczy, takie jak
Gaetano Pellegrini.
— Dokonaliśmy najścia na domy współwinnych polityków, tak jak oni napadają na
domy ludzi pracy.
— Na wrogu zdobywamy broń, która jest nam potrzebna.
— Nie zwróciliśmy się do zagranicy z prośbą o sfinansowanie rewolucji, lecz
wrogowi zabieramy pieniądze na rozwój aparatu rewolucyjnego, jaki jest nam
potrzebny.
— Choć usiłowano zamknąć nam usta, słyszeć będziecie nasz głos poprzez ulotki i
na falach eteru; jeżeli będzie to konieczne, zajmiemy — tak jak dziś — całe miasta.
— Walka dopiero się zaczyna. Będzie ona długa i ciężka; proponujemy ją tym
wszystkim, którzy uważają się za prawdziwych Urugwajczyków.
— Składamy dziś hołd wielkiemu Amerykaninowi, zamordowanemu przed dwoma laty w
Boliwii, czynem dowodząc, że jego walka nie poszła na marne.
Pando, 8 października 1969 r.
W imieniu MLN Grupa Bojowa im. Che Guevary
W kilka dni po operacji Pando minister spraw wewnętrznych ogłosił następujący
komunikat:
„Z dniem dzisiejszym środkom masowego przekazu w całym kraju nie wolno używać
terminów komórka, grupa bojowa, ekstremista, terrorysta, wywrotowiec, przestępca
polityczny i przestępca ideologiczny. Zamiast nich, zgodnie z oficjalnymi
postanowieniami, należy posługiwać się terminami wykolejeniec, winowajca,
przestępca, złoczyńca i innymi podobnymi terminami zawartymi w kodeksie karnym".
* UP, Jedność Ludowa (Unidad Popular). powstała w 1962 r.
przed wyborami parlamentarnymi w wyniku sojuszu partii socjalistycznej z
niewielkimi lewicowo-radykainymi ugrupowaniami katolickimi i nacjonalistycznymi.
Już wcześniej większość socjalistów zajmujących stanowisko jednolitofrontowe i
wyrażających poparcie dla rewolucji kubańskiej, popadła w konflikt z
założycielem i przywódcą partii Emilio Frugonim, reprezentującym orientację
zbliżoną do prawicy socjaldemokratycznej. W wyniku tego konfliktu Frugoni
opuścił partię i utworzył konkurencyjną wobec niej organizację pn. Ruch
Socjalistyczny (Movimiento Socialista, MS). Po rozłamie w wyborach w 1966 r.
partia socjalistyczna uzyskała 7300 głosów, a partia Frugoniego tylko 3800
(przyp. tłum.).
* Trzydzieści pytań pod adresem pewnego tu-parnaro, pierwszy publiczny, choć zarazem nieformalny dokument MLN, przedstawiający stanowisko polityczne i ideologiczne tupamaros oraz ich koncepcję walki rewolucyjnej w formie partyzantki miejskiej (przyp. tłum.).
* Regis Debray. francuski intelektualista, więziony w latach
1967—1970 w Boliwii pod zarzutem udziału w walce zbrojnej Armii Wyzwolenia
Narodowego, dowodzonej przez Ernesto Che Guevarę. W 1965 r. w pracy Castryzm:
Wielki Marsz Am.e-ryki Łacińskiej przeprowadził analizę doświadczeń
wenezuelskiej partyzantki miejskiej. Jedną z podstawowych przyczyn jej
niepowodzenia upatrywał w gwałtownym rozwoju chorób psychicznych - - rozdwojenia
osobowości i nerwicy maniakalno-depresyjnej — wśród bojowników miejskiego
podziemia. Źródłem tych zaburzeń była. jego zdaniem, z jednej strony —
konieczność życia partyzanta miejskiego w środowisku sztucznym dla niego (zakład
pracy, rodzina, grono przyjaciół itd.) i ..wyabstrahowania" się ze środowiska
dlań naturalnego (kolektywu partyzanckiego) ze względu na bezpieczeństwo jego i
organizacji, a z drugiej strony — ogromne, krótkotrwałe napięcia nerwowe, jakie
wywołują operacje partyzanckie w mieście (przyp. tłum.).
* Frantz Fanon, z pochodzenia Martynikańczyk, lekarz-psychiatra, działacz Frontu
Wyzwolenia Narodowego Algierii, jeden z teoretyków rewolucji afrykańskiej, w
słynnej książce Wyklęty lud ziemi (Lcs damnes de la terre) przedstawił zjawisko
rozwoju zaburzeń psychicznych wśród uczestników wojny wyzwoleńczej (przyp.
tłum.).