Lew Trocki

Historia Rewolucji Rosyjskiej -część 4


Rozdział 7

Opanowanie stolicy


Wszystko zmieniła się i wszystko zostało po staremu. Rewolucja wstrząsnęła krajem, pogłębiła rozkład, przeraziła jednych, rozwścieczyła innych, lecz nie odważyła si? jeszcze na ostatni krok, niczego nie zastąpiła. Cesarski Sankt Petersburg wydawał się raczej pogrążonny w letargu, niż martwy. Lanym z żelaza pomnikom monarchji rewolucja wetknęła w ręce czerwone chorągiewki. Wielkie czerwone płachty powiewały nad frontonami gmachów rządowych. Lecz pałace, ministerstwa, sztaby żyły w zupełnem odosobnieniu od) swoich czerwonych sztandarów, które w dodatku wyblakły zupełnie pod jesiennemi deszczami. Dwugłowe orły z oerłem i jabłkiem zostały —■ gdzie się dala — zerwane, przeważnie jednak tylko przysłonięte bądź pośpiesznie zamalowane. Jakgdyby przyczaiły się. Cała stara Rosja przyczaiła sie z wykrzywionemi wściekłością szczękami.
Zwinne postacie milicjantów na skrzyżowaniach ulic najczęściej przypominają o przewrocie, który zmiótł „faraonów", wyglądających jak żywe posągi. W dodatku Rosja oto już blisko dwa miesiące zwie się republiką. Rodzina carska znajduje się w Tobolsku. Nie, wichura lutowa nie przeszła bez śladu. Lecz carscy generałowie pozostają generałami, senatorowie — senatorami, tajni radcy bronią swej godności, lista rang pozostaje w mocy, kolorowe otoki i kokardki przypominają o biurokratycznej hierarchii i złote guziki z orzełkami cechują studentów. A co najważniejsza, obszarnicy pozostają obszarnikami, wojnie niema końca, dyplomaci Ententy bezczelniej niż kiedykolwiek pociągają za sznurki oficjalną Rosję.
Wszystko pozostaje po staremu, a jednak nikt siebie nie poznaje. Dzielnice arystokratyczne czują, że są odsunięte na dalszy plan. Dzielnice liberalnej burżuazji przysunęły sie bliżej do arystokracji. Z patrjotycznego mitu lud stal sie straszliwą rzeczywistością. Pod nogami wszystko chwieje się i osuwa. Mistycyzm wybucha gwałtownym płomieniem w tych kołach, które jeszcze tak niedawno szydziły z przesądów monarchii.
Giełdziarze, adwokaci, baletnice przeklinają posępność obyczajów. Wiara w Zgromadzenie Ustawodawcze ulatnia się z każdym dniem. Górki zapowiada w swojej gazecie nadchodzący upadek kultury. Coraz częstsze od czasu wydarzeń lipcowych uciekanie ze zdziczałego i głodnego Piotrogrodu na spokojniejszą i bardziej sytą prowincję przybiera teraz charakter epidemiczny. Solidne rodziny, którym nie udało się dotąd opuścić stolicy, napróżno usiłują odgrodzić się od rzeczywistości kamiennemi murami ścian i żelazem dachów. Odgłosy burzy przenikają zewsząd: z rynku, na którym wszystko drożeje i wszystkiego brak; przez prawomyślną prasę, która przemieniła się w krzyk nienawiści i strachu; z wrzącej ulicy, na której niekiedy strzelają pod oknami; wreszcie z sieni kuchennej poprzez służbę, która nie chce już słuchać z pokorną uległością swych chlebodawców. Tutaj rewolucja uderza w najczulsze bodaj miejsce: opór niewolników domowych ostatecznie łamie stabilność porządku rodzinnego.
Jednak powszednia rutyna broni się wszelkiemi siłami. Uczniowie uczą się w szkołach według starych podręczników, urzędnicy wypisują nikomu niepotrzebne papiery, poeci klecą wiersze, których nikt nie czyta, niańki opowiadają bajkę o carewiczu Iwanie, przybywające z prowincji szlacheckie i kupieckie córki uczą się muzyki bądź szukają mężów. Stara armata obwieszcza z murów twierdzy Piotropawłowskiej południe. W teatrze Marjińskim idzie nowy balet, i minister spraw zagranicznych Tereszczenko, lepiej orientujący się w choreografii, niż w dyplomacji, znajduje zapewne czas, by podziwiać zgrabne nóżki baletnicy i manifestować tem trwałość reżimu.
Pozostałości dawnych uczt są jeszcze bardzo liczne i za pieniądze można dostać wszystko. Oficerowie gwardji głośno dzwonią ostrogami i szukają przygód. W gabinetach luksusowych restauracyj odbywają się dzikie pijatyki. Przerywanie dopływu światła elektrycznego o północy nie przeszkadza rozkwitowi klubów gry, w których przy stearynowych świecach iskrzy się szampan, jaśnieoświeceni złodzieje skarbu państwa ogrywają niemniej jaśnieoświeconych szpiegów niemieckich, monarchistyczni spiskowcy pasują do semickich kontrabandzistów, i astronomiczne cyfry stawek ujawniają zarazem rozmiary hazardu i rozmiary inflacji.
Czyż rzeczywiście zwykły tramwaj, zaniedbany, brudny, powolny, obwieszony ludźmi jedzie z tego dogorywającego Sankt Petersburga do dzielnic robotniczych, żyjących w na-mietnem napięciu nowej nadziei? Pod błękitno - złotemi kopułami klasztoru Smolnego mieści się sztab powstania: ną krańcu starego miasta, gdzie kończy się linju tramwajowa i gdzie Newa zatacza ostry łuk na południe, oddzielając centrum stolicy od przedmieść. Długi, szary gmach o trzech piętrach — koszary wychowawcze szlacheckich córek — jest teraz twierdzą Sowietów. Nieskończenie długie, dudniące echem korytarze są jakby stworzone dla wykładania zasad perspektywy. Nad drzwiami wielu dziesiątków pokojów -zachowały się jeszcze emaljowane tabliczki: „Pokój nauczycielski'', „Klasa trzecia", „Klasa czwarta", „Wychowawczyni"'. Lecz obok starych tabliczek bądź też zasłaniając ich, zawieszone są byle jak kartki papieru z tajemniczemi hieroglifami rewolucji: KC, PSR, SD. mieńszewicy, SD. bolszewicy, lewi SR, anarchiści - komuniści, ekspedycja CKW i t. p. Baczne oko Johna Reeda zauważyło na ścianach plakaty: „Towarzysze, w interesie własnego zdrowia przestrzegajcie czystości''. Niestety, nikt nie przestrzega czystości, poczynając od przyrody. Październikowy Piotrogród żyje pod kopułą deszczu. Ulice, dawno niezamiatane, są brudne. Na podwórzu Smolnego ogromne kałuże. Podeszwy żołnierskie przenoszą błoto do korytarzy i sal. Nikt jednak nie patrzy teraz wdół, pod nogi; wszyscy patrzą przed siebie.
Smolny komenderuje teraz coraz pewniej i coraz bardziej władczo, podnosi go namiętna sympatja mas. Kierownictwo centralne obejmuje bezpośrednio tylko górne ogniwa systemu rewolucyjnego, który ma dokonać przewrotu. Najważniejsze dokonywa się w dołach i jakby samo przez się. Fabryki i koszary —• oto ogniska historji w owych dniach i nocach. W dzielnicy wyborgskiej, tak jak i w lutym, koncentrują się podstawowe siły rewolucji; w przeciwstawieniu do lutego, ma ona teraz swą potężną organizację, jawną i powszechnie uznaną. Z dzielnic, jadalń fabrycznych, klubów, koszar nici prowadzą do domu Nr. 33 przy Prospekcie Sampsonjewskim, w któn-rym mieści się komitet dzielnicowy bolszewików, sowiet wy-borgski i sztab bojowy. Milicja dzielnicowa stapia się z Czerwoną Gwardją. Dzielnica jest całkowicie opanowana przez robotników. Gdyby Rząd rozgromił Smolny, sama dzielnica wy-borgska mogłaby odbudować centralę i zabezpieczyć dalszy atak.
Rozwiązanie zbliżyło się już bezpośrednio, lecz ugodow-cy uważali bądź udawali, że nie mają żadnych specjalnych przyczyn do niepokoju. Poselstwo wielkobrytyjskie, które miało swoje powody, by bacznie obserwować wydarzenia w Piotrogrodzie, otrzymało, jak stwierdza ówczesny poseł rosyjski w Londynie, wiarygodne informacje o mającym się odbyć przewrocie. Na trwożliwe pytania Buchanana Tereszczen-ko odpowiedziat podczas tradycyjnego śniadania dyplomatycznego gorącemi zapewnieniami. „Nic podobnego" zdarzyć się nie może; rząd mocno trzyma cugle w ręku. Poselstwo rosyjskie w Londynie dowiedziało się o przewrocie z telegramu brytyjskiej agencji telegraficznej.
Przemysłowiec górniczy Auerbach, który odwiedzi! w owych dniach wiceministra Palczyńskiego, zapytaj go mimochodem, po rozmowie o bardziej ważnych sprawach, o „czarne chmury na horyzoncie politycznym" i otrzymał w zupełności uspokajającą odpowiedź: kolejna burza i tyle; burza przejdzie i znów będzie pogoda. — „może pan spać spokojnie''. Sam Palczyński miał jeszcze spędzić tylko jedną-dwie bezsenne noce, zanim zosta? aresztowany.
Im bardziej bezceremonialnie traktował Kiereński ugodowych wodzów, tem mniej wątpił, że w chwili niebezpieczeństwa przyjdą wporę z pomaca. Im słabsi stawali się ugodow-cy, tem staranniej podtrzymywali dokoła siebie atmosferę złudzeń. Zamieniając ze swych piotrogrodzkich wieżyczek słowa otuchy ze szczytowemi organizacjami prowincji i frontu, mieńszewicy i eserzy fałszowali opinię społeczną i, maskując swoją bezsilność, wprowadzali w błąd nie wrogów, a raczej samych siebie.
Ociężały i do niczego niezdatny aparat państwowy, połączenie socjalisty marcowego z carskim czynownikiem, nadawał się szczególnie do samooszukiwania się. Świeżo upieczony socjalista nie chciał uchodzić w oczach czynownika za niedostatecznie dojrzałego męża stanu. Czynownik bał się ujawnić brak szacunku dla nowych idej. W ten sposób powstawał splot oficjalnego kłamstwa, przyczem generałowie, prokuratorzy. dziennikarze, komisarze i adiutanci przechwalali się tem więcej, im bliżej źródła władzy stali. Dowódca piotrogrodzkiego okręgu korpusu sporządzał pocieszające sprawozdania dlatego, że Kiereńskiemu w obliczu smutnej rzeczywistości były one bardzo potrzebne.
Tradycje dwuwładzy oddziaływały w tym samym kierunku. Przecież bieżące rozkazy sztabu okręgu, zatwierdzone przez Komitet Woienno-Rewolucyjny. wykonywane były bez sprzeciwu. Oddziały garnizonu normalnie zaciągały warty w mieście, i trzeba przyznać, że pułki dawno iuż nie pełniły służby wartowniczej z taką gorliwością iak dzisiai. Niezadowolenie mas? „Zbuntowani niewolnicy" są zawsze niezadowoleni. W próbach buntu mogą wziąć udział tylko męty spoleczne. Sekcja żołnierska jest przeciw sztabowi? Ale za to wydział wojskowy CKW jest za Kiereńskim. Cala zorganizowana demokracja z wyjątkiem bolszewików, popiera Rząd. Tak przeobraził się różowy nimb marcowy w szarą mgłę, osłaniającą realne kontury rzeczy.
Dopiero po zerwaniu Smolnego ze sztabem Rząd spróbował podejść do konfliktu w poważniejszy sposób: bezpośredniego nicbezpieczeńtwa niema, lecz należy tym razem skorzystać ze sposobności, by zlikwidować bolszewików. W dodatku burżuazyjni sojusznicy napierali na pałac Zimowy całą siłą. W nocy na 24 października Rząd nabrał odwagi i postanowił wszcząć przeciw Komitetowi Wojenno-Rewolucyjnemu postępowanie sądowe; zamknąć gazety bolszewickie, nawołujące do powstania, i zażądać przysłania wiernych oddziałów wojskowych z okolic i z frontu. Wniosek, domagający się aresztowania całego Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego, został w zasadzie przyjęty, odroczono tylko jego wykonanie: dla tak wielkiego przedsięwzięcia należało zapewnić sobie uprzednio poparcie Parlamentu Tymczasowego.
Pogłoska o uchwałach powziętych przez Rząd natychmiast rozeszła się po mieście. W gmachu Sztabu Głównego, obok pałacu Zimowego, w nocy na 24 października pełnili wartę żołnierze pułku Pawłowskiego, jednego z najpewniejszych oddziałów wojskowych Komitetu Wojenno-Rewolucyi-nego. Przy żołnierzach mówiono o sprowadzeniu iunkrów, podniesieniu mostów, o aresztach. Wszystko, co żołnierze zdołali usłyszeć i zapamiętać, komunikowali natychmiast dzielnicom i Smolnemu. W centrali rewolucyjnej niezawsze umiano skorzystać z informacyj tego ochotniczego wywiadu. Odegrał on jednak poważną rolę. Robotnicy i żołnierze całego miasta dowiadywali się o planach wroga i umacniali się w swej gotowości do dania odporu.
Od wczesnego rana władze podjęły przygotowania do wrogich działań. W stołecznych szkołach iunkrów zarządzono pogotowie bojowe. Stojącemu na Newie krążownikowi „Auro-ra" z bolszewicko nastrojoną załogą wydano rozkaz wypłynięcia na morze i przyłączenia się do floty czynnej. Wezwano oddziały wojskowe z okolic: bataljon szturmowy z Carskiego Sioła, junkrów z Oranienbaumu, artylerię z Pawłowska. Sztabowi frontu północnego polecono wysłać natychmiast do stolicy wierne woiska. Jako środki ostrożności wojennej zarządzono: wzmocnienie warty w pałacu Zimowym; podniesienie mostów na Newie; kontrolowanie samochodów przez junkrów; wyłączenie z sieci telefonicznej aparatów Smolnego. Minister sprawiedliwości Malantowicz wydał rozkaz natychmiastowego aresztowania tych z pośród zwolnionych za kaucją bolszewików, którzy znów wyróżnili się działalnością przeciwrządo-wą: uderzenie skierowane było przedewszystkiem w osobę Trockiego. Jakżeż zmieniły się czasy! Malantowicz, zarówno jak i jego poprzednik Zarudny, byli obrońcami Trockiego w procesie 1905 roku: i wtedy szło o kierowanie Sowietem piotrogrodzkim; charakter oskarżenia w obu wypadkach byl jednakowy, tylko że byli obrońcy jako oskarżyciele dodali jeszcze mały punkt o złocie niemieckiem.
Szczególnie gorączkową działalność rozwinął sztab okręgu w dziedzinie drukarskiej. Dokumenty szły jeden za drugim: żadne demonstracje nie będą tolerowane; winni poniosą surową karę; oddziałom garnizonu bez rozkazu sztabu nie wolno opuszczać koszar; „usunąć wszystkich komisarzy Sowietu piotrogrodzkiego''; przeprowadzić dochodzenie w sprawie ich nielegalnej działalności „celem postawienia ich przed sądem wojennym". W groźnych rozkazach nie wskazano jednak, kto i jak zapewni ich wykonanie.
Dowódca okręgu pod groźbą odpowiedzialności osobistej żądał od właścicieli samochodów, by „w celu zapobiegnięcia samowolnym wywłaszczeniom" oddali samochody do dyspozycji sztabu; ale nikt w odpowiedzi na to nie ruszyf nawet palcem.
Centralny Komitet Wykonawczy również nie skąpił namów i gróźb. Śladami jego szły: chłopski Komitet Wykonawczy, Rada Miejska, Centralne Komitety mieńszewików i ese-rów. W pomoce literackie wszystkie te instytucje były dostatecznie zaopatrzone. W wezwaniach, pokrywających mury i parkany, mowa była wciąż o garstce szaleńców, o niebezpieczeństwie krwawych walk i nieuniknionej kontrrewolucji.
O godzinie 5.30 irano do drukarni bolszewików przybył komisarz rządowy z oddziałem junkrów, którzy obsadzili wszystkie wyjścia, i przedstawił rozporządzenie sztabu, nakazujące natychmiastowe zamknięcie centralnego organu i gazety „Żołnierz'1. Co? Sztab? Czyż ta instytucja istnieje jeszcze? Nie uznaje się tu żadnych rozkazów, niesankcjonowanych przez Komitet Wojenno-Rewolucyjny. Nie pomogło to jednak: matryce zostają rozbite, lokal opieczętowany. Rząd "może zarejestrować pierwszy sukces.
Robotnik i robotnica drukarni bolszewickiej przybiegają bez tchu do Smolnego i znajdują tam Podwojskiego i Trockiego: jeż-eli Komitet obroni ich przed junkrami, robotnicy wydadzą gazetę. Forma pierwszej odpowiedzi na ofenzywę rządu jest znaleziona. Zostaje wystosowany rozkaz do pułku Litewskiego, polecający natychmiastowe wysłanie jednej kompanji dla ochrony prasy robotniczej. Wysłańcy drukarni nalegają, by przyciągnąć do tego również i 6-ty bataljon saperów: są to bliscy sąsiedzi i wierni przyjaciele. Telefonogram zostaje natychmiast przekazany pod obydwa adresy. Litwini i saperzy wymaszerowują bezzwłocznie. Pieczęcie zostają zerwane, ma^ tryce odlane ponownie, praca wre. Gazeta, zakazana przez rząd, wychodzi na świat z kilkugodzinnem opóźnieniem pod ochroną wojsk Komitetu, który sam podlega aresztowaniu. To właśnie jest powstanie. W ten sposób rozwija się ono.
Tymczasem z krążownika „Aurora" zwracają się do Smolnego z pytaniem: wypłynąć na morze, czy też pozostać na Newie? Marynarze, którzy w sierpniu ochraniali pałac Zimowy przed Korniłowcm, pałają teraz chęcią skwitowania się z Kiereńskim. Rozkaz rządowy zostaje przez Komitet natychmiast odwołany i załoga otrzymuje rozkaz Nr. 1218: „Na wypadek zaatakowania garnizonu piotrogrodzkiego przez siły kontrrewolucyjne krążownik „Aurora" ma zabezpieczyć sobie holowniki, parowce i kutry parowe'1. Krążownik z entuzjazmem spełnia zadanie, na które tylko czekał.
Te dwa akty odporu, podpowiedziane przez robotników i marynarzy i przeprowadzone dzięki poparciu garnizonu zupełnie bezkarnie, stały się wydarzeniami politycznemi pierwszorzędnej wagi. Ostatnie resztki fetyszvzmu władzy rozsypały się w proch. „Odrazu stało się jasne, — mówi jeden z uczestników, — że to już koniec." Jeżeli nawet nie koniec, to w każdym razie sprawa jest o wiele prostsza, niż wydawało się w przeddzień.
Usiłowanie zamknięcia gazet, postanowienie o przekazaniu sądom Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego, rozkaz usunięcia komisarzy, wyłączenie telefonów Smolnego — te ukłucia szpilką wystarczają właśnie do oskarżenia Rządu o przygotowywanie kontrrewolucyjnego przewrotu. Chociaż powstanie może zwyciężyć tylko jako atak, rozwija się ono jednak tem skuteczniej, im bardziej wygląda na obronę. Urzędowa pieczęć na drzwiach bolszewickiej redakcji — jako środek wojenny — to niewiele. Ale jaki to doskonały sygnał do walki! Telefono-giram do wszystkich dzielnic i oddziałów garnizonu powiadamia o wydarzeniu. „Wrogowie ludu ruszyli w nocy do ataku... Komitet Wojenno-Rewolucyjny kieruje akcją przeciw zamachowi spiskowców." Spiskowcy — to organy oficjalnej władzy. Pod piórem rewolucyjnych spiskowców określenie to jest nieoczekiwane. Lecz odpowiada ono w zupełności sytuacji i samopoczuciu mas. Wypierany ze wszystkich pozycyj, zmuszony do wkroczenia na drogę spóźnionej obrony, niezdolny do zmobilizowania niezbędnych do tego sił, ani! nawet do sprawdzenia, czy siły te istnieją, Rząd postępuje w sposób nieprzemyślany i nieskoordynowany, dopuszczając się czynów, które w oczach mas wyglądają jak wrogie zamachy. Telefonogram Komitetu poleca: „Zarządzić w pułku pogotowie bojowe i oczekiwać dalszych rozkazów". Jest to głos władzy. Podlegający usunięciu komisarze Komitetu ze zdwojoną energją usuwają tych, których zdaniem ich należy usunąć.
„Aurora" na Newie była nietylko wspaniałą jednostką bojową w służbie powstania, lecz również gotową do usług radjostacją. Nieoceniony nabytek! Marynarz Kurków wspomina: „Otrzymaliśmy od Trockiego polecenie ogłoszenia przez radjo..., że kontrrewolucja przeszła do ataku". Obronne sformułowanie i tu osłaniało wezwanie do powstania, zwrócone tym razem do całego kraju. Garnizonom, broniącym dostępu do Piotrogrodu, wydano przez radiostację „Aurory" rozkaz zatrzymania kontrrewolucyjnych eszelonów i, gdyby namowy nie skutkowały, stosowania siły. Wszystkim organizacjom rewolucyjnym polecono „obradować w permanencji i koncentrować w swych rękach wszystkie informacje o planach i działaniach spiskowców". Jak widzieliśmy, i ze strony Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego nie brak było wezwań. Tu jednak stówa nie odbiegały od czynów, lecz komentowały je.
Nie bez opóźnienia przystąpiono do poważniejszego wzmocnienia obrony Smolnego. Opuszczając gmach o godzinie 3-<ej w nocy na 24-ty, John Reed zwrócił uwagę na karabiny maszynowe przy drzwiach wejściowych i na silne posterunki ustawione przed bramą i na skrzyżowaniach przyległych ulic: warta jeszcze poprzedniego wieczora została wzmocniona kompanią pułku Litewskiego i oddziałem k. m. z 24 karabinami maszynowemi. W ciągu dnia ochrona stale wzrastała. „W pobliżu Smolnego —■ pisze Szlapnikow — można było zaobserwować znajome obrazy, przypominające pierwsze dni rewolucji lutowej koło pałacu Taurydzkiego": to samo mnóstwo żołnierzy, robotników i wszelkiego rodzaju broni. Wielkie zwały drzewa, nagromadzone na podwórzu, mogą posłużyć za doskonałą osłonę przed ogniem karabinowym. Samochody ciężarowe zwożą zapasy żywności i amunicji. „Cały Smolny — opowiada Raskolnikow — przeobraził się w obóz wojenny. Z zewnątrz przed kolumnadą — działa gotowe do strzału. Obok nich — karabiny maszynowe... Niemal na każdym występie — „maksymy", wyglądające jak zabawkowe armatki. I we wszystkich korytarzach... szybki, głośny, wesoły krok żołnierzy i robotników, marynarzy i agitatorów." Suchanow, który niebezpodstawnie wytykał organizatorom przewrotu niedostateczną zaradność militarną, pisze: ..Dopiero teraz, w dzień i wieczorem 24-go, do Smolnego zaczęły ściągać uzbrojone oddziały czerwonogwardzistów i żołnierzy, żeby bronić sztabu powstania... Pod wieczór 24-go obrona Smolnego stała sie wreszcie do czegoś podobna".
Sprawa ta nie jest pozbawiona znaczenia. W Smolnym, skąd ugodowy Komitet Wykonawczy zdążył ukradkiem przenieść się do gmachu sztabu rządowego, skoncentrowane są obecnie wierzchołki wszystkich organizacyj rewolucyjnych, kierowanych przez bolszewików. Tutaj również zbiera się tego dnia na posiedzenie Komitet Centralny partji celem powzięcia ostatnich decyzyj przed uderzeniem. Obecnych jest 11 członków. Lenin nie opuścił jeszcze swej kryjówki w dzielnicy \vy-borgskiej. Nieobecny jest Zinowjew, który — jak się z temperamentem wyraził Dzierżyński — „ukrywa się i w pracy partyjnej udziału nie bierze". Natomiast Kamieniew, współtowarzysz Zinowjewa, pracuje bardzo aktywnie w sztabie powstania. Niema Stalina: wogóle nie zjawia się w Smolnym, spędzając cały czas w redakcji centralnego organu. Posiedzenie, jak zwykle, odbywa się pod przewodnictwem Swierdłowa. Protokół oficjalny jest zwięzły; notuje jednak wszystko istotne. Jako przyczynek do charakterystyki czołowych kierowników przewrotu, obrazujący jednocześnie podział funkcyj między nimi, jest on niezastąpiony.
Chodzi o to, by w ciągu najbliższych 24 godzin ostatecznie opanować Piotrogród. To znaczy: zająć te instytucje polityczne i techniczne, które pozostają jeszcze w rękach Rządu. Zjazd Sowietów musi obradować już pod sowieckiemi rządami. Plan praktyczny nowego szturmu jest opracowany bądź opracowywany przez Komitet Wojenno-Rewolucyjny i Organizację Wojskową bolszewików, KC ma mu tylko nadać ostateczną formę.
Przedewszystkiem przyjęto wniosek Kamieniewa: „Dzisiaj bez specjalnej uchwały nie wolno wydalać się ze Smolnego nikomu z pośród członków KC". Uchwalono ponadto zarządzić w Smolnym dyżury członków piotrogrodzkiego komitetu partji. Protokół stwierdza dalej: „Trocki wnosi o wydelegowanie do dyspozycji Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego dwóch członków KC dla nawiązania kontaktu z urzędnikami poczt i telegrafu i kolejarzami; trzeciego członka — dla obserwowania Rządu Tymczasowego". Postanawia się: do urzędu pocztowo - telegraficznego wydelegować Dzierżyńskiego, na koleje — Bubnowa. Początkowo, zapewne z inicjatywy Swierdłowa, zamierzano powierzyć obserwowanie Rządu Tymczasowego Podwojskiemu. Protokół notuje: „Sprzeciwy w stosunku do Podwojskiego; porucza się Swierdłowowi". Miiutinowi, który uważany jest za ekonomistę, przydziela sie sprawy aprowizacyjne. Pertraktacje z lewymi eserami powierzone zostają Kamieniewowi, który posiada reputację zręcznego, chociaż zbyt ustępliwego parlamentarjusza: ustępliwego oczywiście w skali bolszewickiej. „Trocki proponuje — czytamy dalej — zainstalowanie zapasowego sztabu w twierdzy Piotropawłow-skiej i wystanie tam w tym celu jednego członka KC." Uchwalono: „Ogólny nadzór powierzyć Łaszewiczowi i Błagonra-wowowi; utrzymywanie stałej łączności z twierdzą poruczyć Swierdłowowi''. Pozatem: „wszystkich członków KC zaopatrzyć w przepustki do twierdzy". Na terenie partyjnym wszystkie nici skupiały się w rękach Swierdłowa, który znal kadry bolszewickie lepiej, niż ktokolwiek inny. Utrzymywał on łączność pomiędzy Smolnym a aparatem partji, dostarczał niezbędnych współpracowników Komitetowi Wojenno-Rewolu-cyjnemu. który go wzywał na narady we wszystkich krytycznych momentach. Ponieważ skład Komitetu był zbyt luźny i poczęści płynny, najbardziej konspiracyjne sprawy załatwiano przez kierownictwo Organizacji Wojskowej bolszewików bądź przez Swierdłowa, który był nieoficjalnym, lecz tem bardziej faktycznym „sekretarzem generalnym" przewrotu październikowego.
Delegaci bolszewiccy, przyjeżdżający na Zjazd Sowietów, dostawali się przedewszystkiem w ręce Swierdłowa i ani jednej zbędnej godziny nie pozostawali bez zajęcia. 24-go w Piotrogrodzie znajdowało się już dwustu - trzystu delegatów z prowincji, których większość została w ten czy inny sposób włączona do mechanizmu powstania. O 2-ej po południu zebrali się oni w Smolnym na posiedzeniu frakcji, by wysłuchać referatu przedstawiciela KC partji. Byli wśród nich wahający się, którzy, podobnie jak Zinowjew i Kamieniew, woleliby politykę wyczekiwania; byli też poprostu niedość pewni rekruci. O wyłożeniu przed frakcją planu powstania mowy być nie mogło: to, co się mówi na wielkiem, choćby nawet i zamkniętem zebraniu, musi wyjść na zewnątrz. Nie można jeszcze nawet zerwać obronnej zasłony ataku, nie ryzykując wywołania zamętu w świadomości poszczególnych oddziałów garnizonu. Należy jednak dać jednocześnie do zrozumienia, że rozstrzygająca walka rozpoczęła się już i że Zjazdowi pozostaje tylko uwieńczyć ją.
Powołując się na niedawne artykuły Lenina, Trocki dowodzi, że „spisek nie jest sprzeczny z zasadami marksizmu",, jeżeli warunki obiektywne czynią-powstanie możliwem i nieti-niknionem. „Fizyczną barjerę na drodze ku władzy należy przełamać uderzeniem..." Jednak do tej pory polityka Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego nie wychodzi jeszcze poza ramy obrony. Oczywiście obronę te należy rozumieć odpowiednio szeroko. Czy zabezpieczenie ukazywania się prasy bolszewickiej przy pomocy siły zbrojnej lub zatrzymanie „Aurory" na Newie — „czy to jest obrona, towarzysze? — Tak, to jest obrona!" Gdyby Rządowi wpadło do giowy aresztować nas, to na wypadek tego na dachu Smolnego ustawione są karabiny maszynowe. „To też jest obrona, towarzysze!"' — A co będzie z Rządem Tymczasowym? pyta jedna z podanych kartek. Gdyby Kiereński usiłował nie podporządkować się Zjazdowi Sowietów, — odpowiada referent, — to opór Rządu stanowiłby „sprawę nie polityczną, lecz policyjną". Tak też niemal stało się w rzeczywistości.
W tym momencie Trocki zostaje wywołany celem przyjęcia przybyłej przed chwilą delegacji Rady Miejskiej. W stolicy wprawdzie panuje narazie spokój, lecz obiegają niepokojące pogłoski. Prezydent miasta zadaje pytania. — Czy So-wiet zamierza wszcząć powstanie? 1 jak będzie z ładem i po-ffządkiem w mieście? I co sie stanie z Radą Miejską, jeśli nie uzna przewrotu? Ci szanowni panowie chcieliby wiedzieć za wiele. Sprawa władzy — brzmi odpowiedź — podlega decyzji Zjazdu Sowietów. Czy doprowadzi to do zbrojnej walki, „zależy nietyle od sowietów, ile od tych, którzy wbrew jednomyślnej woli ludu zatrzymują w swych rękach władzę państwową''. Jeżeli Zjazd odrzuci władzę, Sowiet piotrogrodzki podporządkuje się temu. Sam jednak Rząd jawnie dąży do starcia. Wydano nakaz aresztowania Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego. Na to robotnicy i żołnierze mogą odpowiedzieć tylko bezwzględnym oporem. Rabunki i gwałty zbrodniczych band? Wydany dzisiaj rozkaz Komitetu brzmi: „Przy pierwszych próbach wywołania przez ciemne elementy zamieszek, rabunków, napadów nożowych czy strzelaniny — zbrodniarze zostaną starci z powierzchni ziemi". W stosunku do Rady Miejskiej można będzie w wypadku konfliktu zastosować metody konstytucyjne: rozwiązanie i nowe wybory. Delegacja odeszła niezadowolona. Ale na cóż właściwie liczyła?
Urzędowa wizyta ojców miasta w obozie buntowników była zbyt już otwartą manifestacją bezsilności Rządu. „Nie zapominajcie, towarzysze, — mówił Trocki, wróciwszy na posiedzenie frakcji, — że kilka tygodni temu, kiedy uzyskaliśmy większość, byliśmy tylko firmą — bez drukarni, bez kasy, bez oddziałów, — a teraz delegacja Rady Miejskiej przychodzi do aresztowanego Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego, by poinformować się o losach miasta i państwa".
W twierdzy Piotropawłowskiej, zdobytej politycznie dopiero wczoraj, dzisiaj zostaje zaprowadzony stan pogotowia, bojowego. Oddziaf karabinów maszynowych, najbardziej rewolucyjny z pośród wszystkich oddziałów, przygotowuje się do walki. Żołnierze czyszczą gorliwie karabiny maszynowe Colta: jest ich 80 sztuk. Dla kontroli wybrzeża i mostu Troic-kiego karabiny maszynowe zostają ustawione na murze twierdzy. Przed bramą wystawiona zostaje wzmocniona warta. Do pobliskich dzielnic wvsyła się patrole. Lecz w gorączce rannych godzin wyjaśnia się, że położenia wewnątrz samej twierdzy nie można jeszcze uważać za zupełnie zabezpieczone. Niepewność powoduje bataljon kolarzy. Podobnie jak pochodzący z pośród zamożnych i bogatych chłopów kawalerzyści, — kolarze, rekrutujący się z pośród miejskich warstw pośrednich, są najbardziej konserwatywnemi elementami w armji. Temat dla idealistycznych psychologów. Wystarczy, bv człowiek — przynajmniej w tak biednym kraju jak Rosja — siedział w odróżnieniu od innych na dwóch kołach z trasmisją ■— a duma jego zaczyna pęcznieć jak opony roweru. W Ameryce do takiego efektu potrzebny jest już samochód.
Bataljon, sprowadzony celem stłumienia ruchu lipcowego, gorliwie zdobywał w swoim czasie pałac Krzesińskiej, poczem został jako szczególnie pewny oddział zakwaterowany w twierdzy. W wczorajszym wiecu, który rozstrzygnął o losach twierdzy, kolarze, jak się wyjaśniło, nie brali udziału: dyscyplina zachowała się u nich jeszcze w takim stopniu, że oficerom udało się powstrzymać żołnierzy od wychodzenia na dziedziniec twierdzy. Licząc na kolarzy, komendant twierdzy wysoko podnosi głowę, często łączy się telefonicznie ze sztabem Kiereńskiego i jakoby zamierza nawet aresztować bolszewickiego komisarza. Nie można tolerować niejasnej sytuacji ani jednej minuty dłużej! Na rozkaz ze Smolnego Błagon-rawow przecina przeciwnikowi drogę: w stosunku do komendanta zostaje zarządzony areszt domowy, wszystkie mieszkania oficerskie zostają pozbawione połączenia telefonicznego. Ze sztabu rządowego pytają z zaniepokojeniem, dlaczego zamilkł komendant i co się wogóle dzieje w twierdzy. Bfago-nrawow uprzejmie melduje przez telefon, że twierdza spełnia odtąd jedynie rozkazy Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego, do którego też Rząd powinien się na przyszłość zwracać.
Wszystkie oddziały garnizonu twierdzy przyjmują aresztowanie komendanta z całkowitą satysfakcją. Kolarze zachowują się jednak niewyraźnie. Co też ukrywa się pod ich ponu-rem milczeniem: przyczajona wrogość czy ostatnie wahania? „Postanawiamy zorganizować specjalny wiec dla kolarzy -— pisze Błagonrawow — i zaprosić nań najlepsze siły agitacyjrie, przedewszystkiem Trockiego, który cieszy się wśród mas żołnierskich ogromnym autorytetem.'' Koło godziny 4-ej po południu cały bataljon zgromadził się w sąsiednim gmachu cyrku „Modernę". W charakterze oponenta rządowego wystąpił generał - kwatermistrz Pcradiełow, uważany za esera. Jego argumenty były tak ostrożne, że wydawały sie dwuznaczne. Tem energiczniejszy był atak przedstawicieli Komitetu. Dodatkowa bitwa oratorska o twierdzę Piotropawłowską zakończyła się tak, jak należało się spodziewać: bataljon wszystkiemi głosami przeciw 30 przyjął rezolucję Trockiego. Jeszcze jeden ewentualny konflikt zbrojny został rozstrzygnięty prz-ed walką i bez przelewu krwi. To jest właśnie powstanie październikowe. Taki jest jego styl.
Na twierdzy można było odtąd polegać z zupełnym spokojem. Broń z arsenału wydawano bez przeszkód. W Smolnym, w pokoju komitetów fabrycznych stali w kolejce delega-gaci fabryk, którzy przybyli tu po mandaty na broń. Stolica w latach wojny widziała niemało „ogonków": teraz po raz pierwszy powstał ogonek na karabiny. Ze wszystkich dzielnic ciągnęły do arsenału samochody ciężarowe. „Twierdzy Piotropa-włowskiej nie można było poznać — pisze robotnik Skorinko. — Opiewaną jej ciszę naruszyło dudnienie samochodów, skrzyp wozów, wrzawa. Szczególny tłok panował przed magazynami. Tutaj też przeprowadzają koło nas pierwszych jeńców — oficerów i junkrów''. Tego dnia otrzymał karabiny lSO-y pułk piechoty, rozbrojony za czynny udział w powstaniu lipcowem.
Rezultaty wiecu w cyrku „Modernę" ujawniły się też i po przeciwnej stronie: kolarze, którzy od lipca pełnili służbę wartowniczą w pałacu Zimowym, samowolnie zeszli z posterunków, oświadczając, że dalej bronić Rządu nie będą. Bvł to poważny cios. Kolarzy trzeba było zastąpić junkrami. Podpora wojskowa Rządu sprowadzała się coraz bardziej do samych tylko szkół oficerskich, co nietylko zwężało ją do minimum, lecz również obnażało jej skład społeczny.
Robotnicy stoczni Putiłowskiej, i nietylko oni jedni, zwracali się do Smolnego, by przystąpił do jaknajszybszego rozbrajania junkrów. Gdyby posunięcia tego, po odpowiedniem przygotowaniu i w porozumieniu z obsługą szkół, dokonano w nocy z 24-go na 25-ty, zajęc'e pałacu Zimowego nie przedstawiałoby żadnych trudności. Gdyby junkrów rozbrojono chociażby w nocy na 26-ty, po zajęciu pałacu Zimowego, nie nastąpiłaby próba kontrpowstania w dniu 29 października. Lecz przywódcy w wielu jeszcze sprawach ujawniali „wspaniałomyślność", w istocie zaś nadomiar optymistycznej pewności, i zawsze dość uważnie słuchali trzeźwego głosu dołów: nieobecność Lenina dawała się odczuć i w tem. Skutki zaniedbań musiały naprawić masy, przy zbędnych ofiarach z obu stron. W poważnej walce niema większego okrucieństwa, niż niewczesna „wspaniałomyślność".
Na dziennem posiedzeniu Parlamentu Tymczasowego Kiereński śpiewał swą pieśń łabędzią. W ostatnich czasach ludność Rosji, a zwłaszcza stolicy, jest stale alarmowana: „Apele do powstania codziennie umieszczane są w gazetach bolszewików". Mówca cytował artykuły Włodzimierza Uljanowa -Lenina, ściganego listami gończemi za zdradę stanu. Cytaty by-fy jaskrawe i dowodziły niezbicie, że wyżej wymieniona osoba wzywa do powstania. I to kiedy? W momencie, gdy Rząd rozważa sprawę przekazania ziemi komitetom chłopskim i podjęcia kroków w kierunku zakończenia wojny. Władze zwlekały dotąd z likwidacją spiskowców, by dać im możność naprawienia popełnionych błędów. „To było właśnie złe", rozlega si? okrzyk z tego odcinka sali, na którym rządzi Milukow. Lecz Kiereńskiego nie peszy to: „Wogóle wolę, by Rząd działał wolniej, lecz zato skuteczniej, w odpowiednim momencie zaś bardziej stanowczo". Słowa te dziwnie brzmią w tych ustach! W każdym razie, „w chwili obecnej wszystkie terminy zostały przekroczone", bolszewicy nietylko nie kajają się, lecz wezwali dwie kompanje i samowolnie zarządzili rozdawanie broni i amunicji. Rząd zamierza tym razem położyć kres bezeceństwom „motłochu". „Mówię z całkowitą świadomością: motłochu". Na prawicy obraza pod adresem ludu zostaje powitana burzliwemi oklaskami. On, Kiereński, wydał już rozkaz przeprowadzenia niezbędnych aresztów. „Szczególnie godne uwagi są przemówienia przewodniczącego Sowietu pio-trogrodzkiego Bronszfceina - Trockiego". Niech więc wszyscy wiedzą: sił Rząd ma więcej niż trzeba; z frontu nieustannie nadchodzą żądania przedsięwzięcia stanowczych środków przeciw bolszewikom. W tym momencie Konowałow wręcza mówcy nowy telefonogram Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego do oddziałów garnizonu: „Zarządzić w pułku pogotowie bojowe i czekać dalszych rozkazów". Kiereński kończy uroczyście: „W języku prawa i władzy sądowej nazywa się to stanem powstania". Milukow stwierdza: „Kiereński wypowiedział te słowa tonem adwokata, któremu udało sie wreszcie zdemaskować przeciwnika''. Grupy i partje, które odważyły się podnieść rękę na państwo, „zostaną niezwłocznie i ostatecznie zlikwidowane". Cała sala oorócz lewego skrzydła demonstracyjnie oklaskuje. Przemówienie zostaje zakońcozne żądaniem: dzisiaj jeszcze, na tem samem posiedzeniu, dać odpowiedź, czy Rząd może „spełnić swój obowiązek, pewny poparcia tego wysokiego zgromadzenia".
Nie czekając na głosowanie, Kiereński wrócił do sztabu, przekonany, — według jego własnych słów, — że, nim minie godzina, otrzyma potrzebną mu — niewiadomo poco — decyzję. Stało się j.ednak inaczej. Od drugiej do szóstej odbywały się w pałacu Marjińskim narady frakcyjne i międzyfrakcyjne nad tekstem formuły przejścia: uczestnicy jakgdyby nie rozumieli, że chodzi o ich przejście w niebyt. Żadna z grup ugodowych nie chciała identyfikować się z Rządem. Dan mówił: „My, mieńszewicy, gotowi jesteśmy do ostatniej kropli krwi bronić Rządu Tymczasowego; lecz musi on dać demokracji możność skonsolidowania się wokoło niego". Pod wieczór frakcje lewicowe, wyczerpane poszukiwaniem wyjścia, zjednoczyły się na gruncie przejętej przez Dana od Martowa formułki, która obciążała odpowiedzialnością za powstanie nietylko bolszewików, lecz również i Rząd, żądała natychmiastowego oddania ziemi pod zarząd komitetów chłopskich, podjęcia wobec mocarstw sprzymierzonych kroków na rzecz rokowań pokojowych i t. p. Tak apostołowie umiarkowania usiłowali w ostatniej chwili przechwycić hasła, które wczoraj jeszcze piętnowali jako demagogję i awanturnictwo. Poparcie bez zastrzeżeń przyrzekli Rządowi oprócz spółdzielców tylko kadeci i kozacy ■— dwie grupy, które zamierzały obalić Kiereńskiego przy pierwszej sposobności. Znaleźli się jednak w mniejszości. Poparcie Parlamentu Tymczasowego niewiele mogło dać Rządowi. Lecz słuszność ma Milukow: odmowa poparcia pozbawiła Rząd ostatnich resztek autorytetu. Przecież skład Parlamentu Tymczasowego Rząd wyznaczył sam przed kilkoma zaledwie tygodniami.
Podczas gdy w pałacu Marjińskim szukano zbawczej formułki, w Smolnym zebrał się Sowiet piotrogrodzki w_ celu poinformowania się o wydarzeniach. Referent i tu uważa 2a stosowne przypomnieć, że „Komitet Wojenno-Rewolucyjny został powołany nie jako organ powstania, lecz jako organ samoobrony rewolucji". Komitet nie pozwolił Kiereńskiemu wyprowadzić z Piotrogrodu wojsk rewolucyjnych i wziął pod swą obronę prasę robotniczą. „Czy to jest powstanie?" „Aurora" stoi dziś tam, gdzie stała w nocy. „Czy to jest powstanie?" Istnieje u nas pozorna władza, której lud nie ufa i która sama do siebie nie ma zaufania, gdyż jest wewnętrznie martwa. Ta pozorna władza czeka, aż ją wymiecie miotła historji, by ustąpić miejsca prawdziwej władzy rewolucyjnego ludu". Jutro otwarty zostanie Zjazd Sowietów. Jest obowiązkiem garnizonu i robotników oddać wszystkie swoje siły do rozporządzenia Zjazdu. „Jeżeli jednak Rząd będzie usiłował wykorzystać 24 czy 48 godzin, które mu pozostały, by wbić nóż w plecv re-Wblucji, to oświadczamy raz jeszcze: czołowy oddział rewolucji odpowie na uderzenie uderzeniem i na żelazo stalą." Ta otwarta groźba jest zarazem osłoną polityczną mającego nastąpić w nocy uderzenia. Trocki komunikuje w zakończeniu, że frakcja lewych eserów w Parlamencie Tymczasowym po dzisiejszem wystąpieniu Kiereńskiego i krzątaninie frakcyj Ugodowych przysłała do Smolnego delegację i wyraziła gotowość oficjalnego wejścia w skład Komitetu Wojenno-Rewolu-eyjnego. W zwrocie lewych eserów Sowiet z radością wita odbicie głębszych procesów: rosnącego rozmachu wojny chłopskiej i zwycięskiego przebiegu powstania piotrogrodzkiego. Komentując referat przewodniczącego Sowietu piotrogrodzkiego, Milukow pisze: „Zapewne taki był właśnie pierwotny plan Trockiego: po przygotowaniu się do walki postawić Rząd twarzą w twarz z „jednomyślną wolą ludu'', ujawnioną na Zjeździe Sowietów, i w ten sposób nadać nowej władzy pozory legalnego pochodzenia. Rząd okazał się jednak słabszy, niż się tego Trocki spodziewał. I władza sama wpadła w jego ręce. zanim jeszcze Zjazd zdążył zebrać się i wypowiedzieć". W słowach tych prawdą jest to, że słabość Rządu przeszła wszystkie oczekiwania. Plan od samego początku polegał na fcem, by zagarnąć władzę przed otwarciem Zjazdu. Milukow przyznaje to zresztą sam w innym kontekście. „Istotne zamiary przywódców przewrotu — pisze on — posuwały się 0 wiele dalej, niż oficjalne oświadczenia Trockiego... Zjazd Sowietów miał być postawiony przed faktem dokonanym."
Czysto militarny plan polegał początkowo na tem, by zabezpieczyć połączenie się marynarzy bałtyckich z uzbrojonymi robotnikami wyborgskimi: marynarze mieli przyjechać koleją i wysiąść na dworcu Finlandzkim, położonym w dzielnicy wyborgskiej. Z tego punktu zbornego powstanie miało się rozszerzyć dzięki dalszemu przyłączaniu się oddziałów Czerwonej Gwardji i garnizonu na inne dzielnice i, po obsadzeniu mostów, przeniknąć do centrum stolicy dla wymierzenia ostatecznego ciosu. Plan ten, naturalnie wypływający z sytuacji i sformułowany, zdaje się. przez Antonowa, wychodził z za łożenia, że przeciwnik będzie mógł jeszcze stawiać poważny Opór. Właśme ta przesłanka wkrótce odoadła: opierać się o ograniczony place d'armes nie było potrzeby; okazało się, że był nieosłonięty — wszędzie tam. gdzie powstańcy uważali za konieczne zadać mu uderzenie. Plan strategiczny uległ zmianom również i pod względem terminów: powstanie zaczęło się
Wcześniej i skończyło ipóźniej, niż wyznaczona. Zamachy Rządu w rannych godzinach wywołały natychmiastowy odpór o charakterze obronnym ze strony Komitetu Wojenno-Rewo-lucyjnego. Ujawniona przy tem bezsilność władz popchnęła Smolny do rozpoczęcia już w ciągu dnia działań ofenzywnych, które coprawda miały jeszcze połowiczny, napoly zamaskowany, przygotowawczy charakter. Główne uderzenie w dalszym ciągu przygotowywano na noc: w tym sensie plan pozostawał w mocy. Został on jednak obalony w procesie wykonywania, ale już w przeciwnym kierunku. W nocy zamierzano opanować wszystkie ośrodki dyspozycji, przedewszystkiem zaś pałac Zimowy, w którym ukrywały się władze centralne. Lecz wyliczenie czasu jest w warunkach powstania jeszcze trudniejsze, niż w warunkach regularnej wojny. Przywódcy spóźnili się o wiele godzin ze skoncentrowaniem sił, i operacje przeciw pałacowi Zimowemu, których w nocy nie zdążono nawet rozpocząć, utworzyły oddzielny rozdział przewrotu, zakończony doDiero w nocy na 26-y, t. j. z opóźnieniem o całą dobę. Najświetniejsze nawet zwycięstwa nie obchodzą się bez poważnych uchybień.
Po wystąpieniu Kiereńskiego w Parlamencie Tymczasowym władze usiłowały rozwinąć swój atak. Oddziały junkrów obsadziły dworce. Na rogach wielkich ulic wystawiono posterunki, którym polecono rekwirować niedostarczone sztabowi samochody prywatne. O 3-ej po południu podniesiono wszystkie mosty oprócz Pałacowego, który pozostawał otwarty dla ruchu pod wzmocnioną ochroną junkrów. Środek ten, stosowany przez monarchię Dodczas wszelkich rozruchów, po raz ostatni w lutym, podyktowany był strachem przed dzielnicami robotniczymi. Podniesienie mostów było w oczach ludności jakgdyby potwierdzeniem faktu rozpoczęcia powstania. Sztaby zainteresowanych dzielnic natychmiast odpowiedziały na atak Rządu, wysyłając pod mosty uzbrojone oddziały. Smolnemu pozostało tylko rozwinąć tę iniciatywe. Walka 0 mosty posiadała dla obu stron charakter próby sił. Gromady uzbrojonych robotników i żołnierzy napierały na junkrów i kozaków, to przekonywując ich, to grożąc. Posterunki w końcu cofały się, nie mogąc odważyć się na bezpośrednie starcie. Niektóre mosty podnoszono i spuszczano po kilka razy.
„Aurora" otrzymała bezpośrednio od Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego rozkaz: „Przy pomocy wszystkich dostępnych wam środków przywrócić ruch na moście Mikolajewskim". Komendant krążownika usiłował uchylić się od wykonania rozkazu, lecz po symbolicznem zaaresztowaniu jego i wszystkich oficerów posłusznie poprowadził okręt. Wzdłuż obu wybrzeży posuwały się naprzód kordony marynarzy. Zanim „Aurora" zdążyła zarzucić kotwicę pod mostem, opowiada Kurbow, po junkrach znikł już wszelki ślad. Marynarze sami Spuścili most i wystawili posterunki. Tylko most Pałacowy znajdował się jeszcze przez kilka godzin w rękach posterunków rządowych.
Nie bacząc na oczywiste nieudanie się pierwszych prób, poszczególne organy władzy usiłowały dalej zadawać uderzenia. Oddział milicji przybył wieczorem do wielkiej prywatnej drukarni celem nałożenia aresztu na gazetę Sowietu piotro-grodzkiego „Robotnik i żołnierz". Przed 12 godzinami robotnicy drukarni bolszewickiej pobiegli w analogicznym wypadku po pomoc do Smolnego. Teraz nie jest to już potrzebne. Drukarze, wraz z dwoma przypadkowo obecnymi marynarzami, natychmiast odbili załadowane gazetami auto; zmiejsca przyłączyła się do nich część milicjantów; inspektor milicji uciekł. Odebraną gazetę dostarczono do Smolnego. Komitet Wojenno-Rewolucyjny przysłał dla ochrony wydawnictwa dwa plutony pułku Preobrażeńskiego. Przerażona administracja natychmiast przekazała zarząd drukarni radzie starostów robotniczych.
O wdarciu się do Smolnego celem dokonania aresztowań w/adze sądowe nawet nie myślały; było zbyt oczywiste, że stałoby si? to sygnałem do wojny domowej, która niechybnie musiałaby się skończyć klęską Rządu. Natomiast w konwulsji administracyjnej dokonano w dzielnicy wyborgskiej, dokąd władze nawet w najlepszych czasach nie ważyły się zaglądać, próby aresztowania Lenina. Pułkownik z dziesiątkiem junkrów wdarł się późnym wieczorem przez omyłkę do klubu robotniczego, zamiast do bolszewickiej redakcji, która mieściła się w tym samym domu: wojacy przypuszczali widać, że Lenin czeka na nich w redakcji. Z klubu powiadomiono o tem natychmiast sztab Czerwonej Gwardji. Póki pułkownik błąkał src po różnych piętrach — trafił nawet przytem do mieńszewi-ków — przybyli czerwonogwardziści, którzy aresztowali jego i junkrów i dostarczyli do sztabu dzielnicy wyborgskiej, stamtąd zaś do twierdzy Piotropawłowskiej. Zapowiedziana groźnie wojna przeciw bolszewikom, napotykając na każdym 'kroku na nieprzezwyciężone trudności, przeistaczała się w bezładne napady i anegdotyczne qui pro quo', słabła i zamierała.
Komitet Wojenno-Rewolucyjny pracował tymczasem bez wytchnienia. Przy oddziałach zbrojnych dyżurowali komisarze. Ludność powiadomiono specjalnemi obwieszczeniami dokąd należy się zwracać w wypadku kontrrewolucyjnych i pogromowych zamachów: „pomoc zostanie udzielona natychmiast'1. Wystarczyła wymowna wizyta komisarza pułku Kek-sholmskiego na stacji telefonicznej, by telefony Smolnego zor stały włączone zpowrotem. Komunikacja telefoniczna, szybsza niż wszystkie inne, dodawała rozwijającym się operacjom pewności i planowości.
Wysyłając komisarzy do instytucyj. które nie podlegały jeszcze jego kontroli, Komitet Wojenno-Rewolucyjny rozszerzał i wzmacniał pozycje wyjściowe rozwijającego się ataku. W ciągu dnia Dzierżyński wręczył Piestkowskiemu. staremu rewolucjoniście, skrawek papieru — mandat na stanowisko głównego komisarza telegrafu. — W jaki sposób zająć telegraf? —zapytał nie bez zdziwienia nowy komisarz. — Pełni tam wartę pułk Keksholmski, który jest po naszej stronie! Dalsze wyjaśnienia były dla Piestkowskiego zbędne. Wystarczyło dwóch żołnierzy z karabinami przy tablicy rozdzielczej by osiągnąć tymczasowy kompromis z wrogo usposobionymi urzędnikami telegrafu, wśród których nie było ani jednego bolszewika.
O godzinie 9-ej wieczór inny komisarz Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego, Stark, z niewielkim oddziałem marynarzy pod dowództwem byłego emigranta Sawina, również marynarza,, zajął rządową agencję telegraficzną i rozstrzygnął tem nie-tylko o losach instytucji, ale, do pewnego stopnia, i o swoich własnych: Stark został pierwszym sowieckim dyrektorem agencji, zanim stanął na czele poselstwa sowieckiego w Afganistanie.
Czy te dwie skromne operacje były aktami powstania czy też tylko epizodami reżimu dwuwładzy, skierowanej copraw-da z torów ugodowych na bolszewickie? Pytanie może się nie bez podstaw wydawać kazuistycznem. Lecz dla maskowania powstania miało ono jeszcze swoje znaczenie. Faktem jest, że nawet wtargnięcie do gmachu agencji miało jeszcze połowiczny charakter: formalnie szło narazie nie o opanowanie tej instytucji, lecz o ustanowienie cenzury telegramów. Tak wisc aż do nocy 24 października pępowina „legalności" nie była ostatecznie przecięta, ruch wciąż jeszcze osłaniał się resztkami tra-dycyj dwuwładzy.
Przy opracowywaniu planów powstania Smolny pokładał wielkie nadzieje w marynarzach bałtyckich, jako oddziale bojowym, który łączy proletariacką stanowczość z dużą sprawnością wojskową. Przybycie marynarzy do Piotrogrodu zostało uprzednio już wyznaczone na dzień otwarcia Zjazdu Sowietów. Wcześniejsze wezwanie marynarzy bałtyckich oznaczałoby otwarte wkroczenie na drogę powstania. Wynikła stąd trudność, która prowadziła do opóźnienia.
Do Smolnego przybyli 24-go w dzień dwaj delegaci So-wietu kronsztackiego na Zjazd: bolszewik Flerowski i idący z bolszewikami anarchista Jarczuk. W jednym z pokojów Smolnego zetknęli sie oni z Czudnowskim, który dopiero co wróci} z frontu i, powołując się na nastroje żołnierzy, sprzeciwia! się wyznaczeniu powstania na najbliższy okres. „W najgorętszym momencie sporu — opowiada Flerowski — do pokoju wszedł Trocki... Odwoławszy mnie na stronę, polecił mi natychmiast wracać do Kronsztadtu: „Wypadki dojrzewają tak szybko, że każdy musi być na swojem miejscu...'' W krótkiem poleceniu wyczułem wyraźnie dyscyplinę zbliżającego się powstania." Spór został przerwany. Wrażliwy i impulsywny Czudnowski porzucił swe wątpliwości, by wziąć udział w opracowywaniu planów wojennych. Wślad za Flerow-skim i Jarczukiem wysłano telefonogram: „Siły zbrojne Kronsztadtu mają wyruszyć a świcie, by bronić Zjazdu Sowietów".
W imieniu Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego Swierdłow wysłał w nocy telegram do Helsingiorsu, do Smilgi, przewodniczącego Krajowego Komitetu Sowietów: „Przyślij statut". Znaczyło to: przyślij niezwłocznie 1500 doborowych marynarzy bałtyckich, uzbroionych po zęby. Wprawdzie marynarze będą mogli przybyć dopiero w ciągu jutrzejszego dnia, lecz niema powodów do odraczania działań wojennych — siły miejscowe wystarczą — i niema j-uż zresztą możności: operacje zostały już rozpoczęte, leżeli z frontu przybędą Rządowi z pomocą posiłki, to marynarze zdążą jeszcze na czas, by zaatakować je na skrzydłach bądź ztyłu.
Taktyczne opracowanie schematu opanowania stolicy było głównie dziełem Organizacji Wojskowej bolszewików. Oficerowie sztabu generalnego doszukaliby się w planie profanów wielu luk. Lecz wojskowi akademicy nie biorą zazwyczaj udziału w przygotowywaniu powstania proletariackiego. Rzeczy najważniejsze w każdym razie przewidziano. Miasto podzielono na rejony wojenne, podporządkowane najbliższym sztabom. W najważniejszych punktach skoncentrowano drużyny Czerwonej Gwardji. pozostające w łączności z pobliskiemi oddziałami wojskowemi, w których czekają w pogotowiu bo-jowem kompanie dyżurne. Cele każdej poszczególnej operacji i siły dla niej są zgóry wyznaczone. Wszyscy uczestnicy powstania, od góry do dołu, mają niezłomne przekonanie, że zwycięstwo zostanie osiągnięte bez ofiar. W tem tkwi potęga powstania, ale niekiedy jest to też jego piętą achillesową.
Główne operacje zaczęły sie koło godziny 2-ej w nocy. Przez niewielkie grupy wojskowe, których trzon stanowili przeważnie uzbrojeni robotnicy lub marynarze, pod kierownictwem komisarzy, zostały obsadzone jednocześnie lub kolejno dworce kolejowe, elektrownie, magazyny wojskowe i aprowizacyjne, wodociągi, most Pałacowy, stacja telefoniczr na. Bank Państwa, wielkie drukarnie. Wzmocniono ochro.nę telegrafu i poczty. Wszędzie wystawiono posterunki.
Skąpe i bezbarwne są sprawozdania o epizodach nocy październikowej: podobne są do protokółów policyjnych. Wszystkich uczestników walki trawi nerwowa gorączka. Niema komu i kiedy obserwować i notować. Napływające do sztabów wiadomości nie są przenoszone na papier, bądź też czyni się to nieudolnie, notatki giną. Późniejsze wspomnienia są suche i niezawsze ścisłe, ponieważ przeważnie pochodzą od przypadkowych uczestników i obserwatorów. Ci robotnicy, marynarze i żołnierze, którzy byli rzeczywistymi inspiratorami i kierownikami operacyj, znaleźli się wkrótce na różnych arenach wojny domowej. Pirzy ustalaniu charakteru i kolejności poszczególnych epizodów badacz napotyka wielką gmatwaninę, którą sprawozdania prasowe jeszcze bardziej tylko komplikują. Wydaje się czasem, że łatwiej było zdobyć Piotrogród jesienią 1917 roku, niż odtworzyć ten proces po czterech latach!
Pierwszej kompanji saperów, najbardziej zwartej i rewolucyjnej, powierzono opanowanie pobliskiego dworca Mikoła-jewskiego. W ciągu 15 minut dworzec został bez strzału obsadzony przez silne posterunki: oddział rządowy poprostu rozproszył się w ciemnościach. Pełna podejrzanych szmerów i tajemniczego ruchu jest ta zimna, przejmująca noc. Dławiąc niepokój wewnętrzny, żołnierze sumiennie zatrzymują przechodniów i pojazdy i skrupulatnie sprawdzają dokumenty. Niezawsze wiedzą, jak mają postąpić, wahają się — przeważnie puszczają wolno. Z każdą jednak godziną przybywa im pewności siebie. O 6-ej rano saperzy zatrzymują dwa samochody ciężarowe z iunkrami, koło 60 ludzi, rozbrajają ich i odprowadzają do Smolnego.
Temuż batalionowi wydano rozkaz wysłania 50 ludzi dla ochrony magazynu aprowizacyjnego i 21 ludzi dla ochrony elektrowni. Rozkazy nadchodzą jeden za drugim, ze Smolnego, z dzielnicy. Nikt nie sprzeciwia się, nikt nie narzeka. Według meldunku komisarza rozkazy sa wykonywane „niezwłocz-i ściśle". Ruchy żołnierzy nabierają dawno już niewidzianej wyrazistości. Jakkolwiekbadź rozluźniony jest ten zgnuśniały garnizon, nadający się jedynie na szmelc, tej nocy jednak znów budzi się w nim stara musztra żołnierska i po raz ostatni wypręża każdy mięsień w służbie dla nowego celu.
Komisarz Urałow otrzymał dwa mandaty: jeden na zajęcie drukarni reakcyjnej gazety „Russkaja Wola", założpnej przez Protopopowa na krótko przed objęciem przezeń teki ostatniego ministra spraw wewnętrznych Mikołaja II, i drugi — na sprowadzenie oddziału żołnierzy z Siemionowskiego pułku gwardji, który Rząd z przyzwyczajenia wciąż jeszcze uważał za swój. Siemionowcy potrzebni byli do obsadzenia drukarni; drukarnia — do wydania bolszewickiej gazety w dużym formacie i wielkim nakładzie. Żołnierze kładli się już spać. Komisarz wyłożył zwięźle cel swej misji: „Ledwo skończyłem, jak ze wszystkich stron rozległy się okrzyki hurra. Żołnierze zerwali się ze swych prycz i otoczyli mnie". Naładowany sie-mionowcami samochód ciężarowy zajechał przed ginach drukarni. W sali maszyn rotacyjnych zgromadziła się natychmiast nocna zmiana robotników. Komisarz wyjaśnił im, poco przyjechał. „I tutaj, jak w koszarach, robotnicy odpowiedzieli okrzykiem hurra i niech żyją Sowiety." Zadanie zostało wykonane. Mniej więcej tak samo odbywało się również obsadzanie innych instytucyj. Nie było potrzeby stosowania przemocy, nie stawiano bowiem oporu. Powstańcze masy rozsuwały łokcie i wypierały wczorajszych władców.
Dowódca okręgu meldował w nocy Kwaterze Głównej i sztabowi frontu północnego: ..Położenie Piotrogrodu jest straszliwe. Wystąpień ulicznych i rozruchów niema. Ale odbywa się planowe obsadzanie instytucyj, dworców, aresztowania.,. Junkrzy porzucają posterunki bez oporu... Niema żadnych gwarancyj, że nie zostaną podjęte próby aresztowania Rządu Tymczasowego''. Połkownikow ma słuszność: gwarancyj rzeczywiście niema,
W kołach wojskowych opowiadano, źe jakoby agenci Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego wykradli komendantowi stolicy z jego biurka hasła wart garnizonowych. Nie byłoby w tem nic nieprawdopodobnego: wśród niższego personelu wszystkich instytucyj powstanie miało dość zwolenników. Tem niemniej jednak wersja o wykradzeniu haseł została puszczona zapewne celem wytłumaczenia owej zbyt już bolesnej łatwości, z jaką bolszewickie patrole opanowywały miasto.
Oddziały garnizonu otrzymały w ciągu nocy rozkaz: oficerów, nieuznających władzv Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego, aresztować. Wielu dowódców pułków zdążyło już zniknąć, by w ukryciu przeczekać niespokojne dni. W innych oddziałach oficerów usunięto bądź aresztowano. Wszędzie wyłoniono komitety rewolucyjne lub sztaby, działające ręka w rękę z komisarzami. To, że zaimprowizowane dowództwo nie stało na wysokości zadania, jest samo przez się jasne. Lecz zato można było mieć do niego zaufanie. Sprawa zaś rozstrzygała się przedewszystkiem w instancji politycznej.
Jednak przy cafem swem niedoświadczeniu sztaby poszczególnych oddziałów rozwinęły poważną inicjatywę. Komitet pułku Pawłowskiego wysłał wywiadowców do sztabu okręgu, by uzyskać wiadomości o tem, co się tam dzieje. Zapasowy baon chemiczny obserwował bacznie swych niespokojnych sąsiadów: junkrów szkół Pawłowskiej i Włodzimierzow-skiej oraz uczniów korpusu kadetów. Chemicy często rozbrajali na ulicy junkrów, trzymając ich tem w strachu. Dzięki nawiązaniu łączności z oddziałem żołnierskim szkoły Pawłowskiej sztab baonu chemicznego osiągnął to, że klucze od magazynów broni znalazły się w rękach oddziału.
Liczebność sił, biorących bezpośredni udział w nocnem opanowywaniu stolicy, jest trudna do ustalenia: nietylko dlatego, że nikt niesumował i nie notował, lecz i ze względu na charakter samych operacyj. Rezerwy drugiej i trzeciej iinji pokrywały się z całym prawie garnizonem. Lecz do rezerw uciekano się tylko epizodycznie. Kilka tysięcy czerwonogwardzi-stów, dwa - trzy tysiące marynarzy, ■— jutro z przybyciem marynarzy kronsztackich i helsingforskich liczba ich wzrośnie mniej więcej trzykrotnie, — ze dwadzieścia kompanij i oddziałów piechoty, oto siły pierwszej i drugiej Iinji, przy których pomocy powstańcy zajmowali stolicę.
O godzinie 3.20 w nocy naczelnik wydziału politycznego ministerstwa wojny, mieńszewik Szer, meldował telefonicznie na Kaukaz: „Odbywa się posiedzenie Centralnego Komitetu Wykonawczego przy udziale delegatów przybyłych na Zjazd Sowietów, w przeważającej większości bolszewików. Troekie-mu urządzono owację. Oświadczył, że spodziewa si^ bezkrwawego przebiegu powstania, gdyż siła jest w ich rękach. Bolszewicy przeszli do czynnych działań. Obsadzili most Mikołajew-ski i postawili tam samochody pancerne. Pułk Pawłowski wystawił posterunki na ulicy Miljonnej, koło pałacu Zimowego, zatrzymuje wszystkich, aresztuje i odsyła do Instytutu Smolnego. Aresztowani zostali minister Kartaszew i szef biura Rządu Tymczasowego lialperin. Dworzec Bałtycki również, znajduje sie w rękach bolszewików. Jeżeli nie nastąpi interwencja ze strony frontu. Rząd nie bsdzie zdolny do stawiania oporu przy pomocy wojsk, któremi dysponuje''.
Wspólne posiedzenie Komitetów Wykonawczych, o którym mówi komunikat porucznika Szera, zostało otwarte w, Smolnym po północy. Delegaci na Zjazd zapełnili salę jako goście. Korytarze i przejścia są strzeżone przez wzmocnione posterunki. Szare płaszcze, karabiny, w oknach karabiny maszynowe. Członkowie Komitetów Wykonawczych tonęli w wielogłowej i wrogiej masie delegatów z prowincji. Najwyższy organ „demokracji" już sprawiał wrażenie jeńca powstańców. Na trybunie nie widać było postaci przewodniczącego Czcheidzego. Nieobecny byt stały referent Ceretelli. Wystraszeni przebiegiem wydarzeń obaj opuścili na kilka tygodni przed bitwą swe odpowiedzialne stanowiska i, machnąwszy ręką na Piotrogród, wyjechali do rodzinnej Gruzji. Liderem bloku ugodowego zosta} Dan. Nie posiadaj on ani przebiegłej dobroduszności Czcheidzego, ani patetycznej wymowności Ceretellego; przewyższał natomiast obydwu upartą krótkowzrocznością. Samotny na trybunie prezydjum eser Goc otworzył posiedzenie. Dan zabrat głos wśród absolutnego milczenia sali, które Suchanowowi wydawało się sennem, Johnowi Re-edowi zaś — „niemal groźnem". Konikiem referenta była świeżoupieczona rezolucja Parlamentu Tymczasowego, która usiłowała przeciwstawić powstaniu blade echo jego własnych haseł. „Będzie za późno, jeżeli nie weźmiecie pod uwagę tej uchwały", mówił Dan, strasząc nieuniknionym głodem i demoralizacją mas. „Nigdy jeszcze kontrrewolucja nie była tak silna, jak w danej chwili'', t. j. w nocy na 25 października 1917 roku! Zastraszony drobnomieszczanin w obliczu wielkich wydarzeń widzi tylko niebezpieczeństwa i przeszkody. Jedynem źródłem jego siły jest patos strachu. „W fabrykach i koszarach o wiele wiekszem powodzeniem cieszy się prasa czairno-secinna, niż socjalistyczna". Szaleńcy prowadzą rewolucję do zguby, tak jak i w roku 1905, „kiedy r-:a czele Sowietu piotro-grodzkiego stał ten sam Trocki". Ale nie, Centralny Komitet Wykonawczy me dopuści do powstania: „Tylko nad jego tru-. pem skrzyżują się bagnety wrogich stron". Z miejsc rozlegają Się okrzyki: „Ależ on dawno już jest Trupem''. 'Trafność tego okrzyku wyczula cała sala: nad tru-peru ugody już skrzyżowały się bagnety burżuazji i proletariatu. Głos referenta tonie we wrogim hałasie. Uderzenie w pulpit nie pomaga, zaklęcia nie wzruszają, groźby nie przerażają.. Za późno, za późno...
Tak, to powstanie! Odpowiadając w imieniu Komitetu Wo-. jenno-Rewolucyjnego, partji bolszewickiej, robotników i żołnierzy piotrogrodzkich, Trocki zrzuca wreszcie ostatnie osłonki. Tak, masy są z nami i my je prowadzimy do szturmu! „Jeżeli wy się nie zawahacie — woła on do delegatów ponad głowami CKW — to wojny domowej nie będzie, ponieważ wrogowie odrazu skapitulują, i wy zajmiecie miejsce, które się wam z prawa należy, — miejsce gospodarza ziemi rosyjskiej". Osłupieli członkowie CKW nie mogą zdobyć się nawet na protest. Do tej pory obrona frazeologji Smolnego podtrzymywała w nich, wbrew, wszystkim faktom, migocący płomyk nadziel.
Teraz i on zgasł. W tych godzinach gfębokiej nocy powstanie wysoko podnosi głowę.
Obfitujące w incydenty posiedzenie skończyło sie koło 4-ej nad ranem. Mówcy bolszewiczcy pojawili się na trybunie, by natychmiast wrócić do Komitetu Wojenno-Rewolueyjnego, do którego z różnych stron miasta napływają wiadomości, wszystkie bez wyjątku pomyślne: kordony na ulicach czuwają; instytucje zajmowane są jedna po drugiej; przeciwnik nie stawia oporu.
Przypuszczano, że centralna stacja telefoniczna jest szczególnie silnie broniona. Lecz koto 7-ej rano i ona została obsadzona bez walki przez oddział pułku Keksholmskiego. Powstańcy nietylko mogli nie obawiać się teraz o własną łączność, lecz uzyskali jeszcze możność kontrolowania telefonicznych połączeń przeciwnika. Aparaty pałacu Zimowego i Sztabu Głównego zostały zresztą natychmiast wyłączane.
Jednocześnie prawie oddział marynarzy gwardji w sile 40 ludzi zajął gmach Banku Państwa na kanale Jekateriniń-skim. Urzędnik bankowy Ralcewicz opowiada, że „oddział marynarzy działał szybko", postawił odrazu wartę przy telefonach, by uniemożliwić wezwanie ewentualnej pomocy z zewnątrz. Zajęcie gmachu nastąpito „bez żadnego oporu pomimo obecności plutonu pułku Siemionowskiego''. Opanowaniu banku nadawano w pewnej mierze symboliczne znaczenie. Kadry partji wychowywały się na marksistowskiej krytyce komuny paryskiej 1871 roku, której wodzowie nie odważyli się, jak wiadomo, podnieść ręki na bank państwa. „Nie, mv tego błędu nie powtórzymy", mówili sobie bolszewicy na długo przed 25 października. Wiadomość o obsadzeniu tego sanktuarium państwa burżuazyjnego natychmiast obiegła dzielnice, wywołując gorącą falę triumfu.
We wczesnych godzinach rannych obsadzone zostały: dworzec Warszawski, drukarnie „Wiadomości Giełdowych" i — tuż pod oknami Kiereńskiego — most Pałacowy. Komisarz Komitetu przybył do więzienia Kresty i przedstawił pełniącym tam wartę żołnierzom pułku Wołyńskiego wydany przez So-wiet nakaz zwolnienia szeregu więźniów według załączonej listy. Daremnie usiłowała administracja więzienia uzyskać instrukcje od ministra sprawiedliwości. Uwolnionym bolszewikom, m. in. młodemu wodzowi kronsztackiemu Roszalowi, odrazu wyznaczono zadania bojowe.
Z rana dostarczono do Smolnego zatrzymany przez saperów na dworcu Mikołajewskim oddział junkrów, którzy samochodami ciężarowemi wyjechali z pałacu Zimowego po prowiant. Podwojski opowiada: „Trocki ośvviadczyl im, że zostaną natychmiast zwolnieni, jeśli przyrzekną, źe nie będą już wiecef występowali przeciw władzy sowieckiej, i będą mogli wrócić do swych szkolnych zajęć. Chłopcy, oczekujący krwawej rozprawy, byli tem niewymownie zdziwieni". Czy natychmiastowe zwolnienie było słuszne, jest rzeczą wątpliwą. Zwycięstwo nie było jeszcze doprowadzone do końca, junkrzy stanowili główną sił? nieprzyjaciela. Z drugiej strony, wobec chwiejnych nastrojów w szkołach wojennych, było rzeczą ważną pokazać, że zdanie się na łaskę zwycięzcy me grozi junkrorn żadnemi karami. Argumenty za i przeciw jakgdyby równoważyły sie wzajemnie.
Z niezajętego jeszcze przez powstańców ministerstwa wojny generał Lewicki meldował z rana telefonicznie generałowi Duchoninowi w Kwaterze Głównej: „Oddziały garnizonu piotrogrodzkiego... przeszły na stronę bolszewików. Z Kron-sztadtu przybyli marynarze i jeden krążownik. Podniesione mosty zostały przez nich spuszczone zpowrotem. Całe miasto obstawione jest posterunkami garnizonu, niema jednak żadnych demonstracyj (!). Stacja telefoniczna znajduje się w rękach garnizonu. Oddziały, stacjonujące w pałacu Zimowym, ochraniają go tylko formalnie, ponieważ uchwaliły czynnie nie występować. W ogólności odnosi się wrażenie, że Rząd Tymczasowy znajduje się jakby w stolicy wrogiego państwa, które zakończyło mobilizację, lecz nie rozpoczęło jeszcze działań wojennych". Nieocenione świadectwo militarne i polityczne! Generał wyprzedza wprawdzie wypadki, kiedy mówi, że z Kronsztadtu przybyli marynarze: przybędą oni dopiero za kilka godzin. Most został rzeczywiście spuszczony przez „Au-rorę". Naiwna jest wyrażona w końcu sprawozdania nadzieja, że bolszewicy, którzy „dawno już mają faktyczną możność rozprawienia się z nami wszystkimi..., nie ważą sie przeciwstawić opinji armji frontowej1'. Iluzje w stosunku do frontu — oto wszystko, co pozostało tyłowym generałom, zarówno jak tyłowym demokratom. Natomiast obraz Rządu Tymczasowego, znajdującego się „w stolicy wrogiego państwa", wejdzie na zawsze do historji, jako najlepsze wytłumaczenie przewrotu październikowego.
W Smolnym odbywały si? bezustannie posiedzenia. Agitatorzy, organizatorzy, kierownicy fabryk, pułków, dzielnic przychodzili na godzinę, dwie, niekiedy na kilka minut, by dowiedzieć się, co zaszło nowego, skontrolować siebie i wrócić na swe stanowiska. Przed pokojem Nr, 18, w którym mieściła się bolszewicka frakcja Sowietu, panował nieopisany tłok. Zmordowani goście zasypiali często w sali posiedzeń, oparłszy ociężałą głowę o białą kolumnę, albo w korytarzu pod ścianą, obejmując karabin, niekiedy poprostu wyciągali się n& brudnej, mokrej podłodze. Łaszewicz przyjmował komisarzy wojskowych i udzielał im ostatnich instrukcyj.
W lokalu Komitetu Wojenno - Rewolucyjnego, na trze-cietn piętrze, napływające za wszystkich stron meldunki przeobrażały się w rozkazy: tam biło serce powstania.
Centrale dzielnic odzwierciedlały obraz Smolnego w mniejszej tylko skali. Na Stronie Wyborgskiej, naprzeciwko sztabu Czerwonej Gwardji, wzdłuż Sampsonjewskiego prospektu, powstał cały obóz: ulica była zatarasowana za-przeżonemi w konie wózkami, samochodami osobowemi i cię-żarowemi. W instytucjach dzielnicy roiło się od uzbrojonych robotników. Sowiet, Duma, związki zawodowe, komitety fabryczne — wszystko w tej dzielnicy służyło sprawie powstania. W fabrykach, w koszarach, w instytucjach odbywało sie w mniejszych rozmiarach to samo, co i w całej stolicy: jednych usuwano, wybierano innych, zrywano resztki starych związków, umacniano nowe. Wahający się dotąd — uchwalali rezolucje o podporządkowaniu się Komitetowi Wojenno-Re-wolucyjnemu. Mieńszewicy i eserzy lękliwie usuwali sie w cień wraz z administracją fabryk i korpusem oficerskim formacyj wojskowych. Na ciągłych wiecach informowano o przebiegu wypadków, podtrzymywano ducha bojowego. Masy ludzkie grupowały si? dokoła nowych osi. Dokonywał sie przewrót.
Krok za krokiem staraliśmy się przedstawić w tej książce przygotowanie powstania październikowego: wzrost niezadowolenia mas robotniczych, przejście sowietów pod bolszewickie sztandary, wrzenie w armji, wojna chłopów przeciw obszarnikom, fala ruchów narodowych, rosnący strach i zmieszanie klas posiadających i rządzących, wreszcie walka wewnątrz partji bolszewickiej o powstanie. Przewrót wydaje się po tem wszystkiem zbyt krótki, zbyt suchy, zbyt rzeczowy, jakgdyby nieodpowiadający historycznemu rozmachowi wydarzeń. Czytelnik doznaje swego rodzaju rozczarowania. Przypomina wysokogórskiego turystę, który, sądząc, że główne trudności ma jeszcze przed sobą, przekonywa się nagle, że jest już prawie na szczycie. Gdzież jest powstanie? Obrazu powstania niema. Wydarzenia nie łączą się w obraz. Drobne operacje, zgóry uplanowane i przygotowane, sa oddzielone od siebie w czasie i przestrzeni. Wiąże je jedność celu i planu, nie są jednak stopione przez sama walkę. Niema działań wielkich mas. Niema dramatycznych starć z wojskiem. Niema tego wszystkiego, co wyobraźnia, wychowana na faktach historii, koiarzy z pojęciem powstania.
Ogólny charakter przewrotu w stolicy dał później powód Masarykowi, podobnie jak i wielu innym, do pisania: „Przewrót ten — to dzieto rąk przywódców, pracujących za kulisami''. W istocie było to najbardziej masowe z oośród wszystkich powstań w historji. Robotnicy nie mieli potrzeby wyjść na plac, by stopić się w jedną zwartą masę: i bez tego tworzyli politycznie i moralnie jednolitą całość. Żołnierzom zabroniono nawet opuszczać koszary bez pozwolenia: w tym punkcie rozkaz Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego zgodny był z rozkazem Połkownikowa. Lecz te niewidzialne masy bardziej niż kiedykolwiek dotrzymywały kroku wydarzeniom. Fabryki i koszary ani na chwilę nie tracą łączności ze sztabami dzicl-nicowemi, dzielnice ze Smolnym. Drużyny Czerwonej Gwar-dji czują za sobą poparcie fabryk. Oddziały żołnierzy, powróciwszy do koszar, zastają przygotowaną zmianę. Tylko dzięki temu, że miały za sobą silne rezerwy, oddziały rewolucyjne mogły z taką pewnością siebie spełniać swoje zadania. Natomiast posterunki rządowe, zgóry zwyciężone własną izolacją, zaniechały nawet myśli o stawianiu oporu. Klasy bur-żuazyjne oczekiwały barykad, ognia pożarów, rabunków, strumieni krwi. W rzeczywistości panowała cisza, groźniejsza niż wszystkie grzmoty świata. Bezgłośnie, iak scena obrotowa, przesuwał się grunt społeczny, wysuwając masy ludowe na pierwszy plan i unosząc wczorajszych panów w zaświaty.
Już o godzinie 10-ej rano — 25-go — Smolny uznał, że można obwieścić stolicy i całemu krajowi zwycięski komunikat: ..Rząd Tymczasowy został obalony, władza państwowa przeszła w ręce Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego". W pewnej mierze obwieszczenie to znacznie wybiegało naprzód. Rząd jeszcze istniał, przynajmniej na terenie pałacu Zimowego. Istniała Kwatera Główna. Prowincja nie wypowiedziała się, Zjazd Sowietów nie został jeszcze otwarty. Lecz przywódcy powstania nie są historykami: by przygotować wydarzenia dla historyków, musieli wybiegać naprzód. W stolicy Komitet Wojenno-Rewolucyjny był już niepodzielnym panem sytuacji. Że Zjazd usankcjonuje to. nie mogło być wątpliwości. Prowincja czekała na inicjatywę Piotrogrodu. By opanować władzę całkowicie, należało zacząć działać jako władza. W apelu do organizacyj wojskowych na froneie i na tyłach Komitet wzywał żołnierzy, by bacznie obserwowali zachowanie korpusu oficerskiego, aresztowali nieprzyłączających si? do rewolucji oficerów i nie zatrzymywali się przed użyciem siły w wypadku usiłowań rzucenia wrogich oddziałów na Pio-trogród.
Przybyły z frontu w wigilję. powstania Stankiewicz. naczelny komisarz Kwatery Głównej, nie chcąc pozostawać beż zajęcia w królestwie bierności i rozkładu, przedsięwziął z rana na czele półkompanji junkrów inżynierji próbę wyparcia bolszewików ze stacji telefonicznej. Junkrzy dopiero przy tej sposobności dowiedzieli się, w czyich rękach znajduje sie stacja. „Oto u kogo należy uczyć się energji, — woła, zgrzytając zębami, oficer Siniegub, — ale skąd do nich takie kierownictwo!" Zajmujący centralę telefoniczną marynarze mogliby bez trudu powystrzelać wszystkich junkrów przez okna. Lecz powstańcy starają się wszelkiemi siłami uniknąć przelewu krwi. Ze swej strony Stankiewicz surowo zabrania strzelać: inaczej oskarżą junkrów, że strzelają do ludu. Dowodzący oficer myśli sobie: ,.Ależ skoro zaprowadzimy porządek, to któż ośmieli sie wtedy otworzyć usta?1' i kończy swoje rozmyślania okrzykiem: „Komcdjanci przeklęci!" To jest właśnie wyraz stosunku oficerów do Rządu. Siniegub z własnej inicjatywy posyła do pałacu Zimowego po granaty ręczne i bomby piroksylinowe. Tymczasem wywiązuje sie dyskusja pomiędzy monarchistycznym porucznikiem a bolszewickim chorążym: Jak bohaterowie Homera, obsypują się przed walką mocnemi słówkami. Wzięte w dwa ognie, narazie jeszcze tylko słowne, telefonistki puszczają wodze nerwom. Marynarze odsyłają je do domu. Kobiety wybiegają z bramy z histerycznym krzykiem. „Opustoszałą Morską — opowiada Siniegub — ożywiły nagle biegnące, skaczące pstre suknie i kapelusze". Z pracą przy aparatach radzą sobie jakoś marynarza. Na dziedziniec stacji wjeżdża wnet samochód pancerny czerwonych, nie wyrządzając zresztą nic złego wystraszonym junkrom. Ci ze swei strony sprowadzają dwa samochody ciężarowe i zabarykadowują od zewnątrz bramę stacji. Od strony Newskiego nadjeżdża drugi samochód pancerny, potem trzeci. Wszystko to ogranicza się do manewrów i usiłowań wzajemnego zastraszenia. Walka o stację zostaje rozstrzygnięta bez piroksyliny: Stankiewicz odstępuje od oblężenia, zastrzegając wolny odwrót dla swoich junkrów.
Wogóle broń służy narazie tylko jako zewnętrzna oznaka siły: nie dochodzi prawie wcale do jej użycia. Wracając do Smolnego, półkompanja Sfankiewicza napotyka na oddział marynarzy z karabinami gotowemi do strzału. Przeciwnicy mierzą się tylko wzajemnie wzrokiem. Ani jedna, ani druga strona nie chce się bić: jedna prz^z świadomość swej siły, druga w poczuciu swej słabości. Ale tam, gdzie nadarza sie sposobność, powstańcy, zwłaszcza robotnicy, śpieszą rozbroić wroga. Druga półkompanjn tych samych junkrów inżynierjj została otoczona przez czerwonogwardzistów i żołnierzy-, rozbrojona przez nich przy wspófdziafaniu samochodów pancernych i wzięta do niewoli. Do walki jednak i tu nie doszło: junkrzy nie stawiali oporu. „Tak skończyfa się — stwierdza inicjator — jedyna, o ile wiem. próba stawiania czynnego oporu bolszewikom." Stankiewicz ma na myśli operacje poza rejonem pafacu Zimowego.
Koło południa ulice dokoła pałacu Alarjińskiego zostają obsadzone przez Wojska Komitetu Wojenno-Rcwolucyjnego. Członkowie Parlamentu Tymczasowego schodzili się właśnie na posiedzenie. Prezydium usiłowało uzyskać ostatnie informacje. Serca ścisnęły się, gdy stwierdzono, że telefony sa wyłączone. Konwent seniorów naradzał się co czynić. Delegaci szeptali po kątach. Awksentjew pocieszał: Kiereński pojechał na front, wróci wkrótce i wszystko naprawi. Przed podjazdem zatrzymał sie samochód pancerny. Żołnierze pułku Litewskiego i Keksholmskiego i marynarze gwardji weszli do gmachu, ustawili się wzdłuż schodów i zajęli pierwszą salę. Komendant oddziału wezwał delegatów do natychmiastowego opuszczenia pałacu. „Wrażenie było oszołamiające", potwierdza Nabokow. Członkowie Parlamentu Tymczasowego postanowili rozejść się i „przerwać czasowo swa pracę". Przeciw podporządkowaniu si? przemocy głosowało 43 prawych: wiedzieli, że pozostaną w mniejszości. Delegaci schodzą nietknięci po wspaniałych schodach pomiędzy dwoma szpalerami karabinów. Naoczni świadkowie stwierdzają: „Nic dramatycznego w tem wszystkiem nie lyło'1. ..Zwykłe, bezmyślne, tępe, złe fizjonomje". pisze liberalny patriota Nabokow o rosyjskich żołnierzach i marynarzach. Na dole przy wyjściu ■komendanci przeglądali dokumenty i wypuszczali wszystkich. „Spodziewano się klasyfikowania członków i pewnych aresztowań, — opowiada Milukow, wypuszczony wraz z pozostałymi, — lecz sztab rewolucyjny miał inne troski". Nie-tylko to: sztab rewolucyjny miał mało doświadczenia. Rozporządzenie brzmiało: aresztować członków Rządu, jeśli będą obecni. Lecz nie było ich tam. Członków Parlamentu Tymczasowego wypuszczono bez przeszkód, między innymi również tych, którzy stali się wkrótce organizatorami wojny domowej.
Parlamentarny bękart, który dokonał żywota o 12 godzin wcześniej, niż Rząd Tymczasowy, przeżył na świecie JS dni: taki jest okres czasu między wyjściem bolszewików z pafacu Marjinskiego na ulice i wtargnięciem uzbrojonej ulicy do pałacu Marjinskiego. Ze wszvstkich parodvi przedstawicielstw parlamentarnych, w które tak bogata jest historja, „Rada Republiki Rosyjskiej" była bodaj najzabawniejszą.
Po opuszczeniu nieszczęsnego gmachu październikowfee Szydłowski udaje się na przechadzkę po mieście, by obserwować walkę: ci panowie liczyli, że lud stanie w ich obronie. Lecz starć nie można było zaobserwować. Natomiast tłumy na ulicach — doborowa publiczność Newskiego prosepktu — według słów Szydłowskiego — śmiała się. „Słyszał pan: bolszewicy zagarnęli władzę? Przecież to nie więcej, niż na trzy dni! Cha, cha, cha!" Szydłowski postanowił pozostać w stolicy „przez ten czas, jaki opinja publiczna wyznaczyła dla panowania bolszewików". Trzy dni, jak wiadomo, mocno się przeciągnęły.
Śmiać się zaczęła zresztą publiczność Newskiego prospektu dopiero pod wieczór. Od rana nastrój był tak trwożliwy, że w dzielnicach burżuazyjnych nieliczni tylko decydowali się wyjść na ulicę. Kolo godziny 9-ej dziennikarz Kniż-nik pobiegł na Kamicnnoostrowski prospekt po gazetę, lecz gazeciarzy nie było tam. W niewielkiej gromadce mieszczuchów opowiadano, że bolszewicy zajęli w nocy stacje telefoniczną, telegraf i bank. Patrol żołnierzy przysłuchiwał się, potem poprosił, by nie hałasowano. „ALe i tak wszyscy zachowywali się niezwykle cicho''. Przechodziły uzbrojone oddziały robotników. Tramwaje kursowały normalnie, t. zn. wolno. „Pustki na Newskim działały na mnie przygnębiająco", pisze Kniżnik. Restauracje były otwarte, stoliki jednak zajęte były przeważnie tylko w tylnych salonach. W południe działo na murach twierdzy Piotropawłowskiej, obsadzonej przez bolszewików, zagrzmiało nie głośniej i nie ciszej, niż zazwyczaj. Mury i parkany były oblepione wezwaniami, przestrzegające-mi przed demonstracjami. Lecz pojawiały się już inne wezwania, donoszące o zwycięstwie powstania. Nie zdążono ich jeszcze porozlepiać i rozrzucano je z samochodów. Dopiero co wydrukowane ulotki pachnęły świeżą farbą, jak i same wypadki.
Oddziafy Czerwonej Gwardji wymaszerowały ze swoich dzielnic. Robotnik z karabinem, bagnet nad czapką czy kapeluszem, cywilne palto przepasane rzemieniem — oto obraz nieodłączny od 25 października. Uzbrojony robotnik ostrożnie i jeszcze niepewnie zaprowadzał porządek w zdobytej przez siebie i dla siebie stolicy.
Spokój na ulicach wnosił spokój do serc. Obywatele^zaczęli wysynywać sie z domów. Pod wieczór panował wśrćd nich mniejszy niepokój, niż w poprzednich dniach. Praca vł instytucjach rządowych i społecznych została wprawdzie przerwana. Liczne sklepy pozostawały jednak otwarte; niektóre zamykano, lecz raczej przez ostrożność, niż z konieczności. Powstanie? Czyż tak wygląda powstanie? Odbywa sie. poprostu zmiana wart lutowych przez październikowe.
Wieczorem Newski był bardziej niż kiedykolwiek przepełniony tą publicznością, która wróżyfa bolszewikom trzy dni życia. Żołnierze pułku Pawłowskiego, chociaż ich kordony byJy wzmocnione samochodami pancernemi, a nawet działami przeciwlotniczemu nie przejmowały już lękiem. Coprawda koło pałacu Zimowego dzieje sis coś poważnego i nie przepuszczają tam nikogo. Ale nie może przecież całe powstanie skoncentrować się na placu Zamkowym? Dziennikarz amerykański widział, jak starsi panowie w drogich futrach wygrażali żołnierzom pięścią w rękawiczce, a wystrojone kobiety piskliwie rzucały im w twarz wyzwiska. „Żołnierze odpowiadali niewyraźnie, uśmiechając się z zakłopotaniem". Czuli się nieswojo na eleganckim Newskim, który dopiero miaJ przeistoczyć się w „Prospekt 25 Października''.
Claude Anet, oficjalny przedstawiciel prasy francuskie] w Piotrogrodzie, był szczerze zdumiony: ci nierozsądni Rosjanie robią rewolucję nie tak, jak to Claude Anet wyczytał w starych księgach. „W mieście panuje spokój." Anet prowadzi rozmowy telefoniczne, przyjmuje wizyty, wychodzi z domu. Żołnierze, którzy przecinają mu drogę na moście, maszerują w zupełnym porządku, „jak za starego reżimu". Na ulicy Miljonnej liczne patrole. Nie pada ani jeden strzał. Ogromny plac przed pałacem Zimowym w południe jest jeszcze prawie pusty. Patrole na Morskiej i Newskim. Żołnierze mają świetną postawę i umundurowani są bez zarzutu. Na pierwszy rzut oka wydaje się rzeczą niewątpliwą, że są to wojska rządowe. Na placu Marjińskim, z którego Anet zamierzał udać się do Parlamentu Tymczasowego, zatrzymują go żołnierze i marynarze, „doprawdy bardzo uprzejmi''. Obie ulice przyległe do pałacu są zabarykadowane samochodami i wozami. Jest tu również samochód pancerny. Wszystko to podlega Smolnemu. Komitet Wojenno-Rewolucyjny rozesłał po mieście patrole, wystawił swoje warty, rozwiązał Parlamet Tymczasowy, panuje nad stolicą i zaprowadził w niej porządek „niewidziany od początku rewolucji". Wieczorem dozorczyni komunikuje francuskiemu lokatorowi, że ze sztabu sowieckiego podano numery telefonów, pod które można dzwonić o każdej porze w celu wezwania pomocy wojskowej w wypadku ewentualnych napadów, podejrzanych rewizyj i t. p. „Zaiste, nigdy nie mieliśmy lepszej ochrony".
O godzinie 2.25 po południu — dziennikarze zagraniczni-spoglądali na zegar, rosyjscy nie mieli na to czasu — zostało otwarte nadzwyczajne posiedzenie Sowietu piotrogrodzkiego, na którem Trocki w imieniu Komitetu Wojenno-Rewolucyjne-go oznajmił, że Rząd Tymczasowy już nie istnieje. „Mówiono nam, że powstanie zatopi rewolucję w strumieniach krwi... Nie wiemy o ani jednej ofierze". W historji nie było przykładu ruchu rewolucyjnego, w którym uczestniczyłyby tak wielkie masy i który odbyjby się tak bezkrwawo. „Pałac Zimowy nie został jeszcze zdobyty, lecz losy jego rozstrzygną się w najbliższych minutach." Następnych 12 godzin ujawni, że przepowiednia ta jest zbyt optymistyczna.
Trocki komunikuje: z frontu skierowano wojska przeciw Piotrogrodowi, należy natychmiast wysłać komisarzy Sowietu na front i po całym kraju ceLem informowania o dokonanym przewrocie. Z niewielkiego prawego odcinka padają głosy: „Przesądzacie zgóry wolę Zjazdu Sowietów". Referent odpowiada: „Wola Zjazdu została przesądzona potężnym faktem powstania robotników i żołnierzy piotrogrodzkich. Teraz pozostaje nam tylko rozwijać dalej nasze zwycięstwo1'.
Lenin, który tu po raz pierwszy po opuszczeniu swej kryjówki wystąpił publicznie, w przemówieniu swem zwięźle nakreślił program rewolucji: rozbić stary aparat państwowy; stworzyć nowy system rządzenia poprzez Sowiety; podjąć kroki w kierunku natychmiastowego zakończenia wojny, opierając się na ruchu rewolucyjnym w innych krajach; znieść własność obszarniczą i zdobyć tem zaufanie chłopów: ustanowić kontrolę robotniczą nad produkcją. „Trzecia rewolucja rosyjska musi w ostatecznym rezultacie doprowadzić do zwycięstwa socjalizmu".


Rozdział 8

Zajęcie pałacu zimowego


Kiereński przyjął Stankiewicza. który przybył z frontu celem złożenia sprawozdania, w podnieconym nastroju: dopiero wrócił z Rady Republiki, gdzie ostatecznie zdemaskował powstanie bolszewików. — Powstanie? — Czyż nie wie pan, że mamy powstanie zbrojne? — Stankiewicz roześmiał się: przecież na ulicach panuje zupełny spokój; czyż tak wygląda prawdziwe powstanie? — Trzeba jednak położyć kres tym ciągłym wstrząsom. Z tem Kiereński zgadza się w zupełności: oczekuje tyko rezolucji Parlamentu Tymczasowego.
O godzinie 9-ej wieczorem Rząd zebrał się w sali malachitowej pałacu Zimowego, by opracować sposoby „stanowczej i ostatecznej likwidacji" bolszewików. Wysłany do pałacu Marjińskiego dla przyśpieszenia sprawy, Stankie\v::z zakomunikował z oburzeniem treść dopiero co uchwalonej formuły, będącej raczej votum nieufności. Nawet walka z powstaniem ma być według rezolucji Panamentu Tymczasowego podporządkowana nie Rządowi, lecz specjalnemu komitetowi ocalenia publicznego. Kiereński oświadczył rwy.wzo, że w tych warunkach „ani chwili dłużej nie pozostanie ;;a czele Rządu". Ugodowych liderów natychmiast wezwano telefonicznie do pałacu. Możliwość ustąpienia Kiereńsk^iio zdziwiła ich niemniej, niż Kiereńskiego — ich rezolucja. AwAsen-tjew tłumaczył się: uważali oni rezolucję „za czysf) (core-tyczną i przypadkową i nie przypuszczali, że może ona pociągnąć za sobą kroki praktyczne". Tak, teraz sami widzą, że rezolucja „jest może niezbyt fortunnie zredagowana'. ;_udzie ci nie zaniedbywali żadnej sposobności do pokazania, czego sa warci.
Nocna rozmowa wodzów demokracji z głową państwa wydaje się czemś zupełnie nieprawdopodobne-n na tle rozwijającego się powstania. Dan, jeden z glównych grabarzy reżimu lutowego, domagał się, by niezwłocznie, jaszcze w nocy, polecono rozlepić w mieście plakaty, obwieszczające, }Q Rząd wezwał mocarstwa sprzymierzone do roziuc/t/ua ro-kowań pokojowych. Kiereński odpowiedział, że Rz<td'<vi po-dobne rady nie są potrzebne. Można wierzyć, że w<;iuihv on silną dywizję. Lecz tego Dan nie mógł rnu zaofiarować. Odpowiedzialność za powstanie Kiereński usiłował oczywiście zepchnąć na swych partnerów. Dan odparł, że Rząd wyolbrzymia wypadki pod wpływem swego „'reakcyjnego sztabu'1. Podawać się do dymisji — w każdym razie niema potrzeby: nieprzyjemna rezolucja konieczna jest dla przelamani.-i nastroju mas. Bolszewicy „już jutro" będą zmuszeni rozwiane swój sztab, jeżeli Rząd posłucha wskazań Dana. „Właśnie w tym czasie — dodaje Kiereński z usprawiedliwioną ironją — Czerwona Gwardja obsadzała gmachy rządowe".
Ta tak bogata w treść konferencja z lewymi przyjaciółmi nie skończyła się jeszcze, gdy u Kiereńskiego zjawiM się przyjaciele z prawicy w osobach delegatów Rady WOJSK kozackich. Oficerowie usiłowali wywofać wrażenie, że zachowanie się trzech stacjonujących w stolicy pułków kozackich zależy od ich woli, i stawiali Kierenskiemu warunki wprost przeciwne do warunków Dana: żadnych ustępstw w stosunku do Sowietów, z bolszewikami tym razem należy rozprawić się definitywnie, nie jak w lipcu, kiedy kozacy napróżno ponieśli ofiary. Kiereński, który sam niczego innego nie pragnął, przyrzekł wszystko, czego od niego żądano, i orosił swych interlokutorów o przebaczenie, że nie aresztował dotąd, ze względów ostrożności. Trockiego. jako przewodniczącego Sowietu. Delegaci pożegnali go zapewnieniem, że kozacy spełnią swój obowiązek. Do pułków kozackich ze sztabu natychmiast wysłano rozkaz: „W imię wolności, honoru i sławy ziemi rodzinr nej i dla ocalenia ginącej Rosji przyjść z pomocą Centralnemu Komitetowi Wykonawczemu i Rządowi Tymczasowemu''. Dumny Rząd, który tak zazdrośnie broni swej niezależności od CKW, za każdym razem zmuszony jest w chwilach niebezpieczeństwa chować się pokornie za jego plecami. Błagalne rozkazy zostały rozesłane również do szkół junkrów w Piotro-grodzie i okolicach. Kolejom wydano rozporządzenie: „Zdążające z frontu do Piotrogrodu pociągi wojskowe kierować dalej poza wszelką kolejnością, przerywając, jeśli trzeba, ruch osobowy".
Gdy Rząd po przedsięwzięciu wszelkich środków, jakiemi rozporządzał, rozszedł się o godzinie 2-ej w nocy, z Kiereń-skim pozostał w pałacu tylko jego zastępca, liberalny kupiec moskiewski Konowałow. Wkrótce zjawił się u nich dowódcą okręgu Połkownikow z propozycją natychmiastowego zorganizowania przy pomocy wiernych wojsk ekspedycji dla zajęcia Smolnego. Kiereński bez namysłu zaakceptował ten wspaniały plan. Lecz ze słów dowódcy w żacien sposób nie można było zrozumieć, na jakich siłach zamierza się oprzeć. Teraz dopiero Kiereński, jak sam Drzyznaje, zrozumiał, że raporty Połkownikowa z ostatnich 10 - 12 dni, donoszące o jego całkowitej gotowości do walki z bolszewikami, ..były pozbawione wszelkiej podstawy"'. Jakgdyby Kiereński rzeczywiście nie miał innych źródeł dla oceny sytuacji politycznej i wojskowej poza kancelaryjnemi raportami przeciętnego pułkownika, którego niewiadomo dlaczego postawiono na czele okręgu korpusu. Podczas gorzkich rozmyślań szefa Rządu przybył komisarz miasta Rogowski i złożył szereg meldunków: kilka okrętów floty bałtyckiej w ordynku bojowym wpłynęło na Newę; niektóre z nich zatrzymały się dopiero pod mostem Mikołajewskim i zajęły go; oddziały powstańców posuwają się w kierunku mostu Pałacowego. Rogowski zwrócił uwagę Kiereńskiego na tę okoliczność, „że bolszewicy przeprowadzają cały swój plan systematycznie, nie napotykając nigdzie na opór ze strony wojsk rządowych''. Jakie oddziały wojskowe należało uważać za rządowe, rozmowa ta bynajmniej nie wyjaśniła.
Kiereński z Konowałowem pobiegli z pałacu do sztabu: „nie wolno było tracić ani chwili czasu". W imponującym czerwonym gmachu sztabu pełno było oficerów. Przychodzili tu nie w sprawach swoich oddziałów, lecz by skryć si? przed niemi. „Wśród tego wojskowego tłumu wszędzie kręcili się jacyś nikomu nieznani cywile". Nowy raport Połkownikowa ostatecznie przekonał Kiereńskiego, że na dowódcy okręgu i jego oficerach polegać nie można. Szef Rządu postanawia zgromadzić dokoła swojej osoby „wszystkich świadomych swych obowiązków". Przypomniawszy sobie, że jest członkiem partji, — tak niektórzy ludzie w przedśmiertnej godzinie przypominają sobie kościół, — Kiereński żąda telefonicznie natychmiastowego przysłania eserowskich drużyn bojowych. Zanim jednak to nieoczekiwane zwrócenie się do sił zbrojnych partji mogło — jeżeli wogóle mogło — dać rezultaty, musiało ono, według słów Milukowa, „odepchnąć od Kiereń-skiego wszystkie bardziej prawe elementy, które i tak odnosiły sie doń niezbyt przyjaźnie'". Izolacja Kiereńskiego, która dostatecznie wyraźnie ujawniła się już podczas powstania Korniłowa, przybrała teraz jeszcze bardziej fatalny charakter. „Męcząco wlokły się godziny tej nocy", powtarza Kiereński swe sierpniowe zdanie.
Pomoc znikąd nie nadchodziła. Kozacy naradzali się, .przedstawiciele pułków mówili, że akcję wogóle możnaby przedsięwziąć, owszem, ale do tego potrzebne są karabiny maszynowe, samochody pancerne i, co najważniejsza, piechota. Kiereński, nie namyślając się, obiecał im samochody pancerne, które już zamierzały go porzucić, i piechotę, której wogóle nie miał. W odpowiedzi usłyszał, że pułki wkrótce rozważą wszystkie sprawy i „zaczną siodłać konie'1. Drużyny bojowe eserów nie dawały znaku życia. Czy istniały one jeszcze? Gdzie jest wogóle granica pomiędzy realnem a urojo-nem? Zgromadzeni w sztabie oficerowie zachowywali się w stosunku do osoby naczelnego wodza i szefa Rządu „coraz bardziej i bardziej wyzywająco". Kiereński twierdzi nawet, że wśród oficerów mówiono o konieczności aresztowania go. Oficjalne pertraktacje prowadzono w obecności obcych, na-przemian z burzliwemi rozmowami prywatnemi. Nastrój beznadziejności i rozkładu przenikał ze sztabu do Pałacu Zimowego. Denerwowali się junkrzy, irytowała się załoga samochodów pancernych. Z dołu niema poparcia, u góry bezhoło-wie. Czyż w takich warunkach można uniknąć klęski?
O godzinie 5-ej rano Kiereński wezwał do sztabu kierownika ministerstwa wojny. Przy moście Troickim generał Manikowski został zatrzymany przez patrole i sprowadzony do koszar pułku Pawłowskiego. Po krótkiem przesłuchaniu zwolniono go jednak: generał potrafił zapewne przekonać, że aresztowanie jego może spowodować rozstrój całego mechanizmu administracyjnego i przyczynić szkody żołnierzom na froncie. W tym samym mniej więcej czasie zostało zatrzymane koło pałacu Zimowego a_uto Stankiewicza, ale komitet pułku zwolnił również i jego. „Byli to powstańcy. — opowiada aresztowany. — którzy działali bardzo niezdecydowanie. Z domu połączyłem się telefonicznie z pałacem Zimowym, komunikując o wypadku, otrzymałem jednak stamtąd uspokajające zapewnienia, że jest to nieporozumienie". W rzeczywistości nieporozumieniem było to, że Stankiewicza zwolniono: po upływie kilku godzin usiłował on, jak już wiemy. odebrać bolszewikom stację telefonów.
Kiereński zażądał od Kwatery Głównej w Mohylewie i od sztabu frontu północnego w Pskowie natychmiastowego wysłania wiernych Rządowi pułków. Z Kwatery Głównej Ducho-nin zapewniał, że przedsięwzięte zostały wszelkie środki dla wysłania wojsk do Piotrogrodu i że niektóre oddziały powinny już były tam przybyć. Lecz oddziały nie przybywały. Kozacy wciąż jeszcze „siodłali konie''. Sytuacja w mieście pogarszała się z godziny na godzinę. Kiedy Kiereński z Konowfowem wrócili do pałacu, by odpocząć nieco, otrzymali nowa wiadomość: telefony pałacowe zostały wyłączone, most Pałacowy, pod oknami Kiereńskiego, jest obsadzony przez marynarzy. Na placu przed pałacem Zimowym w dalszym Ciągu nie było żywej duszy; „o kozakach ani słuchu, ani duchu". Kiereński znów pędzi do Sztabu. Ale i tam czekają go niepocieszające wieści. Jukrzy zostali wezwani przez bolszewików do ODuszczenia pałacu Zimowego i są bardzo wzburzeni. Samochody pancerne wycofano, gdyż zauważono nie wporę „zaginięcie'1 jakichś ważnych części. Wciąż jeszcze niema wiadomości o wysłanych z frontu oddziałach. Dostęp do pałacu i do sztabu jest zupełnie nischroniony: jeżeli bol-czewicy do tej pory nie wtargnęli tu, to tylko przez nieświadomość. Przepełniony od wieczora przez oficerów gmach szybko pustoszał: każdy ratował się na własną reke. Zjawiła sie delegacja junkrów: gotowi są spełniać swój obowiązek t dalej, „jeżeli tylko j-est nadzieja na nadejście jakiejkolwiek pomocy'1. Lecz pomocy właśnie nie było.
Kiereński spiesznie zwołał ministrów do sztabu. Większość z nich nie posiadała już samochodów: ważne te środki lokomocji, nadające nowe tempo współczesnemu powstaniu, bądź zostały zagarnięte przez bolszewików, bądź odcięte od ministrów przez kordony powstańców. Przybył tylko Kiszkin, później również Malantowicz. Co ma czynić szef Rządu? Natychmiast jechać na spotkanie oddziałom frontowym, by przeprowadzić je przez wszystkie przeszkody: nikt nic innego nie może zaproponować.
Kiereński każe podać swój „wspaniały otwarty samochód turystyczny". Lecz tutaj do łańcucha wydarzeń włącza się nowy czynnik w postaci niezłomnej solidarności, łączącej cządv Ententy w szczęściu i nieszczęściu. „W jaki sposób, nie wiem, lecz wiadomość o moim odjeździe dotarła do sojuszniczych poselstw". Przedstawiciele Wielkiej Brytanji i Stanów Zjednoczonych natychmiast wyrazili życzenie, bv uciekającemu ze stolicy szefowi rządu „towarzyszy! samochód pod amerykańską flagą''. Sam Kiereński uważał tę propozycje za zbędną, a nawet krępującą, przyjął ją jednak jako wyraz solidarności aijantów.
Poseł amerykański Davy Francis podaje inną wersję, nieco mniej przypominającą opowieść wigilijną. Wślad za samochodem amerykańskim zajechał przed poselstwo samochód z oficerem rosyjskim, który zażądał odstąpienia Kiereń-Sjtiemu samochodu poselstwa celem umożliwienia mu wyjazdu ną; front. Naradziwszy się między sobą, urzędnicy poselstwa doszli do wniosku, że, ponieważ samochód jest już faktycznie przywłaszczony, — co absolutnie nie zgadzało się z prawdą, — nie pozostaje im nic innego, jak pogodzić sie z faktem dokonanym. Oficer rosyjski odmówił jakoby pomimo protestów dyplomatów zdjęcia flagi amerykańskiej. Niema w tero nic dziwnego: przecież tylko ten kolorowy skrawek płótna zapewniał samochodowi nietykalność. Francis zaakceptował postępowanie urzędników poselstwa, polecił jednak „nikomu o tem nie mówić".
Zestawiając te dwie wersie, które pod różnemi kątami przecinają linję prawdy, otrzymujemy dostatecznie jasny obraz: oczywiście nie aljanci narzucili samochód Kiereńskie-mu, lecz on sam go wyprosił; ponieważ jednak dyplomaci musieli złożyć daninę obłudzie niewtrącania się do spraw wewnętrznych, umówiono się, że samochód został „przywłaszczony" i że poselstwo „protestowało'4 przeciw nadużyciu flagi. Po załatwieniu tej delikatnej sprawy Kiereński zajął miejsce we własnym samochodzie; amerykański jechał ztyłu jako rezerwa. „Niema chyba potrzeby mówić o tem, — opowiada dalej Kiereński, — że cala ulica — i przechodnie i żołnierze — odrazu mnie poznała. Salutowałem, jak zwykle, nieco niedbale, uśmiechając się zlekka". Niezrównany obraz: niedbale i uśmiechając się, ■— tak odchodził reżim lutowy do królestwa cieni. Przy rogatkach miejskich stały wszędzie posterunki uzbrojonych robotników. Na widok pędzących samochodów czerwonogwardziści wybiegli na szosę, lecz nie zdecydowali się strzelać. Strzelania wogóle jeszcze unikano. Być może, powstrzymywała od tego również flaga amerykańska. Samochody szczęśliwie minęły rogatki i popędziły dalej.
„W Piotrogrodzie niema więc wojsk, gotowych do obrony Rządu Tymczasowego?'* — pytał ze zdziwieniem Malantowicz, który do tej chwili żył w królestwie wiecznych prawd prawa. „Nic nie wiem", — Konowałow rozłożył ręce. — „Źle jest", dodał. „A jakie to wojska sa w drodze?1' — pytał dalej Malantowicz. „Zdaje się, że bataljon kolarzy". Ministrowie westchnęli. W Piotrogrodzie i okolicach liczono 200 tysięcy żołnierzy. Źle stoją sprawy reżimu, jeśli szef Rządu musi pędzić na spotkanie bataljonom kolarzy, z amerykańską chorągiewką za plecami!
Ministrowie westchnęliby jeszcze głębiej, gdyby wiedzieli, ż,e 3-ci batalion kolarzy, wystany z frontu, samowolnie zatrzymał się na stacji Pieredolskaja i telegraficznie zainterpe-lował Sowiet piotrogrodzki, poco go właściwie wzywają. Komitet Wojenno-Rewolucyjny posłał bataljonowi braterskie pozdrowienie i polecił mu przysłać niezwłocznie swoich przedstawicieli. Władze szukały i nie znajdowały kolarzy, których delegaci tegoż dnia przybyli do Smolnego.
Pałac Zimowy miał być według prowizorycznych planów zajęty w nocy na 25 października, jednocześnie z inneml stołecznemi ośrodkami dyspozycji. Jeszcze 25-go wyłoniono dla kierowania operacja zajęcia pałacu specjalna trójkę z Podwojskim i Antonowem. jako glównemi postaciami. Inży-. nier Sadowski, będący na służbie wojskowej, został dodany jako trzeci, lecz niebawem odpadł, zajęty sprawami garnizonu. Zastąpił go Czudnowski, który przybył w maju razem z Trockim z obozu koncentracyjnego w Kanadzie i spędził trzy miesiące jako żołnierz na froncie. Czynny udział w tych operacjach brał Łaszewicz, stary bolszewik, który dosłuży! sie w armji stopnia podoficerskiego. Po upływie trzech lat Sadowski wspominał, jak w jego małym pokoiku w Smolnym Podwojski i Czudnowski zawzięcie sprzeczali się nad mapąo  najlepszy plan akcji przeciw pałacowi. Ostatecznie postanowiono otoczyć rejon pałacu Zimowego zwartym owalem, którego wielką osią byłoby wybrzeże Newy. Od strony rzekł pierścień zamykać miała twierdza Piotropawłowska, „Aurora'' i inne okręty, wezwane z Kronsztadtu i floty czynnej. Żeby uprzedzić, względnie sparaliżować ewentualne próby ataku kozaków i junkrów od tyłu, postanowiono wystawić większe oddziafy rewolucyjne jako osłonę.
Plan w swoim całokształcie był zbyt ciężki i skomplikowany dla zadania, które miał rozwiązać. Czas, wyznaczony na przygotowania, okazał sie niedostateczny. Drobne usterki i błędy w obliczeniu ujawniały sie, rzecz oczywista, na każdym kroku. W jednem miejscu błędnie wskazano kierunek, w innem — spóźnił się kierownik, który poplątał instrukcje. gdzieindziej znów — czekano na zbawczy samochód pancerny. Wyprowadzenie oddziałów wojskowych, połączenie ich z Czerwoną Gwardją, zajęcie odcinków bojowych, zabezpieczenie łączności pomiędzy niemi i ze sztabem — wszystko to pochłonęło o wiele więcej godzin, niż przypuszczali przywódcy, dyskutujący nad planem Piotrogrodu.
Kiedy Komitet Wojenno-Rewolucyjny obwieścił koło godziny 10-ej rano, że Rząd został obalony, nawet bezpośredni kierownicy operacji nie uświadamiali sobie jeszcze rozmiarów opóźnienia. Podwojski obiecywał zająć pałac „najdalej do godziny 12-ej". Do tej pory na odcinku wojskowym wszystko szło tak gładko, że nikt nie miał powodów do powątpiewania w realność tego terminu. W południe ujawniło się jednak, że pierścień blokady nie jest jeszcze zamknięty, marynarzy kronsztackich jeszcze niema, podczas gdy obrona pałacu została tymczasem wzmocniona. Strata czasu, jak zawsze pra wie, powodowała nową zwłokę.
Pod naciskiem Komitetu zajęcie pałacu wyznaczono teraz na godzinę 3-ą, tym razem już ,.ostatecznie". Mając im myśli nowy termin, referent Komitetu Wojcnno-Rewolucyjnego wyraził na dziennem posiedzeniu Sowietu nadzieję, że zajęcie pałacu jest kwestją najbliższych minut. Upłynęła jednak godzina, nie przynosząc rozstrzygnięcia. Podwojski, który sntn płonął jak w ogniu, zapewniał telefonicznie, że na godzinę 6-ą pałac zostanie zdobyty za wszelką cenę. Lecz dotychczasowe zaufanie rozwiało się już. I rzeczywiście, zegar wybił szóstą, a rozstrzygnięcie nie nastąpiło. Wyprowadzeni z równowagi nagleniem Smolnego, Podwojski i Antonow odmówili wyznaczenia jakichkolwiek ponownych terminów. Wywołało to poważne zaniepokojenie. Politycznie uważano za konieczne, aby w chwili otwarcia Zjazdu Sowietów cala stolica znajdowała się w rękach Komitetu Wojenno-Rewolucyj-nego; miało to ułatwić zadanie w stosunku do opozycji na Zjeździe przez postawienie jej wobec faktu dokonanego. Tymczasem godzina wyznaczona na otwarcie Zjazdu nastąpiła, została przesunięta i znów nastąpiła: pałac Zimowy trzymał sie. Oblężenie pałacu dzięki swemu przewlekłemu charakterowi stało się w ten sposób na niemniej niż 12 godzin centralnem zadaniem powstania.
Główny sztab operacji pozostał w Smolnym, gdzie wszystkie nici skupiały się w rękach Łaszewicza. Sztab polowy znajdował si? w twierdzy Piotropawłowskicj, za którą odpowiedzialny był Błagonrawow. Sztabów podległych było trzy: jeden — na „Aurorze'', drugi — w koszarach pułku Pn-włowskiego, trzeci — w koszarach załogi floty. Na polu walki akcją kierowali Podwojski i Antonow. Ich wzajemny stosunek hierarchiczny nie był wyraźnie określony.
W gmachu Sztabu Głównego również siedziała trójka nad mapą: dowódca okręgu pułkownik Połkownikow, szef sztabu generał Bagratuni i zaproszony jako wybitny autorytet gene-<raf Aleksicjew. Pomimo tak wykwalifikowanego kierownictwa plany obrony były bez porównania mniej konkretne, niż plany ataku. Niedoświadczeni marszałkowie powstania nie umieli wprawdzie szybko skoncentrować swych wojsk i wymierzyć w por? uderzenia. Lecz mieli wojska. Marszałkowie obrony zaś zamiast wojsk mieli mgliste nadzieje: może kozacy opamiętają się; może znajdą się wierne oddziały w sąsiednich garnizonach; może Kiereński sprowadzi wojska z frontu. Nastrój Połkownikowa znany jest z nocnego telegramu do Kwatery Głównej: uważał sprawę za przegraną. AJeksejew, jeszcze mniej skłonny do optymizmu, opuścił niebawem straconą placówkę.
Delegatom szkół junkrów, wezwanym do sztabu, celem nawiązania łączności, usiłowano dodać otuchy zapewnieniami, że wkrótce nadejdą wojska z Gatczyny, Carskiego Sioła I z frontu. W mgliste te obietnice niebardzo jednak wierzono. W szkołach wojennych krążyły dręczące pogłoski: „W sztabie panika, nikt nic nie robi". Tak też było w rzeczywistości. Oficerowie kozaccy, którzy przyszli do sztabu z propozycją zagarnięcia samochodów pancernych w maneżu Michajłow-skim, zastali Potkownikowa siedzącego na parapecie okna w stanie zupełnej prostracji. Zająć maneż? „Zajmijcie, nie mam nikogo, sam nic nie mogę zrobić".
Podczas gdy odbywała się ospała mobilizacja szkół dla obrony pałacu Zimowego, ministrowie zjeżdżali się na posiedzenie. Plac przed pałacem i przyległe ulice były jeszcze wolne od powstańców. Na rogu Morskiej i Newskiego uzbrojeni żołnierze zatrzymywali przejeżdżające samochody i polecali pasażerom wysiadać. Tłum pochłonięty był zgadywaniem, czy są to żołnierze Rządu, czy też Komitetu Wojenno-Rewolucyj-nego. Ministrowie korzystali tym razem ze wszystkich zalet swej niepopularności: nikt się nimi nie interesował i prawie nikt ich w drodze nie poznawał. Zebrali się wszyscy oprócz Prokopowicza, którego przypadkowo aresztowano w dorożce, wkrótce zresztą zwolniono.
W pałacu pozostała jeszcze stara służba, która wiele już widziała, przestała się już dziwić, lecz me wyleczyła się ze strachu. Dobrze wytresowani, w niebieskiej libcr.ji z czerwo-nemi kołnierzami i złotemi wypustkami, — te odłamki przeszłości podtrzymywały we wspaniałym gmachu atmosferę ładu i stabilności. Tego trwożliwego poranka oni jedni bodaj wywoływali u ministrów złudzenie władzy.
Dopiero o godzinie 11-ej Rząd postanowił wreszcie postawić na czele obrony jednego ze swych członków. General Manikowski jeszcze o świcie zrezygnował z ofiarowanego mu przez Kiereńskiego zaszczytu. Drugi wojskowy z pośród członków Rządu, admirał Werderewski był jeszcze mniej wojowniczo usposobiony. Stanąć na czele obrony musiała osoba cywilna: minister opieki społecznej Kiszkin. O nominacji jego wystosowano natychmiast pismo do Senatu, podpisane przez wszystkich ministrów: ludzie ci mieli czas na zajmowanie się biurokratycznemi bzdurami. Natomiast nikt nie zastanowił się nad tem, że Kiszkin jako członek partji kadeckiej jest podwójnie nienawistny żołnierzom na tyłach i.na froncie. Kiszkin zkolei wybrał sobie pomocników w osobach Palczyńskiego i Rutenberga. Pupil przemysłowców i zwolennik lokautów, Palczyński był znienawidzony przez robotników. Inżynier Rutenberg był adjutantem Sawinkowa, którego nawet wszechogarniająca partja eserów wydaliła jako korniłowowca. Poł-kowniKOw, podejrzany o zdradę, został usunięty. Na jego miejsce mianowano generała Bagratuniego, któ>ry niczem się od niego nie różnił.
Wprawdzie telefony miejskie pałacu Zimowego i sztabu były wyłączone, lecz paląc był połączony z najważniejszerni instytucjami własnym przewodem, w szczególności z ministerstwem wojny, które zi^oiei byio poiączjnc uezpojrednim przewodem z Kwaterą Główną. Prawdopodobnie .również nie wszystkie telefony miejskie zostały w pośpiechu wyłączone. Pod względem wojskowym jednak łączność telefoniczna Rządowi nic nie dawała, pod względem moralnym zaś raczej pogarszała sytuację, rozwiewała bowiem wszystkie złudzenia.
Kierownicy od rana żądali posiłków miejscowych, w oczekiwaniu pomocy z frontu. W mieście znaleźli się tacy, którzy usiłowali przyjść z pomocą. Doktor Feit, członek Komitetu Centralnego partji eserów, który brał w tem aktywny udział, opowiadał po kilku latach na procesie sądowym o „zdumiewającej, błyskawicznej zmianie nastrojów w oddziałach wojskowych". Z najbardziej pewnych źródeł informowano o gotowości tego lub innego pułku do wystąpienia w obronie Rządu, lecz starczyło zwrócić się teleioiuczine bezpośrednio do koszar, by spotkać się z bezwzględną odmową. Rezultat jest wam znany, — mówił stary narodnik, — nikt nie przyszedł z pomocą, pałac Zimowy zostat wzięty". W istocie żadnych błyskawicznych zmian w nastrojach garnizonu nie było. Lecz resztki iluzyj partyj rządowych rzeczywiście rozwiały się błyskawicznie.
Kolumna samochodów pancernych, na którą szczególnie liczono w pałacu Zimowym i w sztabie, rozpadła sie na dwie grupy: bolszewicką i pacyfistyczną; grupy rządowej wogóle nie było. W drodze do pałacu Zimowego nółkompanja junkrów inżynierii natknęła się — z nadzieją i lękiem — na samochody pancerne: przyjaciele czy wrogowie? Okazało się, że zachowały one neutralność i wyjechały na ulicę w celu przeszkodzenia starciom Domiędzy stronami. Z pośród sześciu samochodów pancernych, stacjonujących w pałacu, tylko jeden pozostał dla ochrony mienia pałacowego; pięć pozostałych opuściło pałac. Wraz z sukcesami Dowstania wzrastała liczba bolszewickich samochodów pancernych, armja neutralna topniała: taki jest wogóle los pacyfizmu w każdej poważnej walce.
Zbliżało się pofudnie. Ogromny plac przed pafacem Zimowym wciąż jeszcze jest pusty. Rząd nie ma go kim zapełnić. Wojska Komitetu nie obsadzają go, gdyż są pochłonięte wykonywaniem zbyt skomplikowanego planu. W szerokim zasięgu nadal koncentrują się formacje wojskowe, oddziały robotnicze, samochody pancerne. Rejon pałacu sprawia wrażenie zadżumionego miejsca, które powstańcy otaczają wzdłuż peryferyj, jaknajdalej od bezpośredniego ogniska zarazy.
Przyległy do placu dziedziniec pałacowy zawalony jest stosami drzewa, tak jak i dziedziniec Smolnego. Na lewo i na prawo czernieją trzycalowe działa polowe. W kilku miejscach karabiny ustawione są w kozły. Słaba liczebnie warta pałacowa przywarła do murów gmachu. Na dziedzińcu i na pierw-szem piętrze rozmieszczone są dwie szkoły podchorążych z Oranienbaumu i Pcterhofu, bynajmniej nie w pełnym składzie, i pluton Konstantynowskiej Szkoły Artyleryjskiej z sześcioma działami.
Po południu przybywa bataljon junkrów szkoły inżynie-rji, który po drodze stracił półkompanje. Obraz, jaki przedstawił się ich oczom, w żaden sposób nie mógł podnieść zdolności bojowej, której według świadectwa Stankiewicza brak im było już przedtem. Okazało się, że w pałacu niema żywności, i nawet nie pomyślano o tem zawczasu. Samochód ciężarowy z chlebem został przejęty przez patrole Komitetu. Część junkrów pełniła służbę wartowniczą, pozostałych dręczyła bezczynność, niepewność i głód. Kierownictwa nie wyczuwało się wcale. Na placu przed pałacem i na wybrz.em zaczęły pojawiać się gromadki spokojnych napozór przechodniów, którzy, nie zatrzymując się. wyrywali stojącym na warcie junkrom karabiny, grożąc im rewolwerami.
Wśród junkrów znaleźli sie „agitatorzy". Czy przeniknęli z zewnątrz? Nie, narazie są to. jak widać, wewnętrzni podżegacze. Udało się im wywołać ferment podchorążych z Oranienbaumu i Peterhofu. Komitety szkół zorganizowały w Białej sali zebranie i zażądały przybycia przedstawiciela. Rządu celem złożenia wyjaśnień. Przybyli wszyscy ministrowie z Konowałowcm na czele. Dyskusja trwała całą godzinę. Ko-nowałowowi prz-erywano. aż umilkł. Minister rolnictwa Ma-słow wystąpił w charakterze starego rewolucjonisty. Kiszkin tłumaczył junkrom, że Rząd postanowił trzymać się tak długo, jak tylko będzie mógł. Jeden z junkrów usiłował, jak twierdzi Stankiewicz, oznajmić, że jest gotów zginąć w obronie Rządu, lecz „oziębłość pozostałych kolegów pohamowała jego. zapał". Przemówienia innych ministrów już bezpośrednio rozdrażniały junkrów, którzy przerywali im, krzyczeli i jakoby nawet gwizdali. Junkrzy o błękitnej krwi tłumaczyli zachowanie większości swych kolegów ich niskiem pochodzeniem socjalnem: „Wszystko to ludzie od pługa, półanalfabeci, nieokrzesane bydło... charny".
Wiec w oblężonym pałacu zakończy! się jednak pojednawczo: junkrzy zgodzili się zostać w pałacu, gdy przyrze-czono im aktywne kierownictwo i zgodne z prawdą oświetlanie wydarzeń. Dowódca szkoły inżynieryjnej, mianowany komendantem obrony, wodził ołówkiem po planie pałacu, zapisując nazwy oddziałów. Pozostające do dyspozycji siły zbrojne podzielono według odcinków bojowych. Większą część junkrów rozmieszczono na pierwszem piętrze, skąd przez okna mogli ostrzeliwać plac Zamkowy. Zabroniono im jednak pierwszym rozpoczynać ogień. Bataljon szkoły inżynieryjnej wyprowadzono na dziedziniec dla osłony artylerii. Wyznaczono plutony do prac fortyfikacyjnych. Utworzono oddział łączności, po czterech ludzi z każdej formacji. Plutonowi artylerji poruczono obronę wrót na wypadek usiłowań wtargnięcia. Na dziedzińcu i pod bramą zbudowano oszańcowanie obronne z drzewa. Zaprowadzono jaki taki porządek. Warty czuły się pewniej.
Wojna domowa w pierwszym swoim okresie, przed utworzeniem regularnych armij i ich zahartowaniem, jest wojną obnażonych nerwów. Ody tylko ujawnił się nieznaczny wzrost aktywności po stronie junkrów, którzy ogniem z poza barykad oczyścili plac, w obozie atakujących przeceniono ogromnie siły i środki obrony. Nie zważając na niezadowolenie czerwon> gwardzistów i żołnierzy, kierownicy postanowili odłożyć szturm aż do skoncentrowania rezerw; oczekiwano przede-wszystkicm przybycia marynarzy z Kronsztadtu.
Wynikła stąd kilkugodzinna zwłoka przyniosła oblężonym niewielkie posiłki. Gdy delegacja kozacka uzyskała od Kiereń-skiego obietnicę przysłania piechoty, odbyło się posiedzenie Rady wojsk kozackich, posiedzenie komitetów pułkowych, ogólne zebranie pułków. Postanowiono: dwie sotnie i oddział karabinów maszynowych pułku Uralskicgo, sprowadzonego w lipcu z frontu dla zgniecenia bolszewików, natychmiast wyruszą do pałacu Zimowego, pozoslale zaś dopiero wtedy, gdy nastąpi faktyczne wykonanie obietnicy, t. zn. po przybyciu oddziałów piechoty. Ale i z temi dwi.ema sotniami nie obeszło się bez starć. Młodzież kozacka sprzeciwiała się: „starzy" zamknęli nawet młodych w stajni. bv ci nie przeszkadzali w przygotowaniach do wymarszu. Doniero o zmroku, kiedv przestano już ich oczekiwać, brodaci Uralczycy zjawili się w pałacu. Powitano ich jak zbawców. Oni sami jednak spoglądali ponuro.
Do walki wpafacach nie byli przyzwyczajeni. I nie było też dla nich zbyt jasne, gdzie lcżv prawda. Po pewnym czasie przybyło niespodziewanie 40 kawalerów krzyża Św. Jerzego pod dowództwem jednonogiego rotmistrza z protezą. Patrjotyczni inwalidzi w charakterze ostatniej rezerwy demokracji... Ale jednak zrobiło się raźniej. Wkrótce przyłączyła się jeszcze kompanja szturmowa bataijonu kobiecego. Najwięcej otuchy dodawało to, że posiłki przedostawały się bez walki. Kordony oblegających nie mogły czy też nie miały odwagi zagrodzić im dostępu do pałacu. Jasne: przeciwnik jest słaby. „Chwała Bogu, sprawa zaczyna się kleić", — mówili oficerowie, pocieszając i siebie, i junkrów. Nowoprzybyłym wyznaczono stanowiska: zastąpili zmęczonych. Ural-czycy spoglądali jednak nieżyczliwie na „baby" z karabinami. A gdzie jest prawdziwa piechota?
Oblegający wyraźnie marnowali czas. Spóźnili sie marynarze kronsztaccy, coprawda nie z własnej winy: zbyt późno ich wezwano. Po spiesznych przygotowaniach nocnych wsiedli o świcie na okręty. Minowiec „Amur" i okręt „Jastrząb'1 zostają skierowane bezpośrednio do Piotrogrodu. Stary pancernik „Jutrzenka Wolności" po wysadzeniu desantu w Oranien-baumie, gdzie zamierzano rozbroić junkrów, ma zatrzymać się przy wjeździe do kanału Morskiego, by w razie potrzeby trzymać pod obstrzałem kolej Bałtycką. 5000 marynarzy i żołnierzy odbiło od wyspy Kotlin, bv przybić do rewolucji społecznej. W kajucie oficerskiej ponure milczenie: ludzi tych prowadzą do walki o nienawistną im sprawę. Komisarz oddziału, bolszewik Flerowski, oświadcza im: „Na wasze sympatje nie liczymy, żądamy jednak, byście pozostali na swych posterunkach... Zbędnych doświadczeń zaoszczędzimy wam". W odpowiedzi rozlega się krótkie marynarskie „tak jest". Wszyscy zajęli swe miejsca, kapitan wszedł na swój mostek.
Przy wjeździe na Newę radosne hurra: marynarze witają swoich. Na stojącej w środku rzeki „Aurorze" grzmi orkiestra. Antonow wita przybyłych krótką przemową: „Oto pałac Zimowy... musi być wzięty''. W oddziale kronsztackim zebrali się najbardziej zdecydowani i najodważniejsi. Ci marynarze w czarnych kitlach, z karabinami i ładownicami, nie zatrzymają się w połowie drogi. Szybko odbywa się lądowanie przy bulwarze Konnogwardyjskim. Na okręcie zostaje tylko warta.
Teraz sił jest więcej niż dość. Na Newskim — silne kordony, na moście na kanale Jekaterynińskim i na moście na Mojce — samochody pancerne i działa przeciwlotnicze, zwrócone na paląc Zimowy. Po drugiej stronie Mojki robotnicy ustawili jako osfonę karabiny maszynowe. Samochód pancerny sprawuje wartę na Morskiej. Newa i jej mosty są w rękach nacierających. Czudnawskienm i podporucznikowi Daszkiewi-Czowi wydano rozkaz wysłania patroli z pułków gwardyjskich na pole Marsowe. Błagonrawow winien z twierdzy połączyć się przez most z placówką pułku Pawłowskiego. Przybyli marynarze kronsztaccy nawiążą łączność z twierdzą i z pierwszą załogą floty. Po ostrzeliwaniu artyleryjskiem rozpocznie się szturm.
Z czynnej floty Bałtyckiej przybywa tymczasem pięć okrętów wojennych: krążownik, dwa duże torpedowce i dwa małe. „Jakkolwiek byliśmy pewni, że odniesiemy zwycięstwo już dotychczas posiadanemi siłami. — pisze Flerowski, — jednak dar floty czynnej wywołał powszechny entuzjazm". Admirał Werderewski mógł z okien sali malachitowej obserwować imponującą flotylle rewolucyjną, która panowała nietylko nad pałacem i otaczającą go dzielnicą, lecz również nad najważ-niejszemi drogami, orowadzacemi do stolicy.
Koło godziny 4-ej po południu Konowałow zwołał telefonicznie do pałacu bliskich Rządowi działaczy politycznych: oblężonym ministrom potrzeba było przynajmniej moralnego poparcia. Z pośród wszystkich zaproszonych przybył jeden tylko Nabokow: pozostali woleli wyrazić swe współczucie przez telefon. Minister Tretjakow skarżył sie na Kiereńskiego i na los: szef Rządu uciekł, pozostawiając swych kolegów bez obrony. Ale może przybędą posiłki? Być może. Dlaczego jednak niema ich? Nabokow wdrażał współczucie, spoglądał ukradkiem na zegar i starał się jaknajprędzej pożegnać. Wyszedł wporę. Parę minut po 6-ej pałac Zimowy został wreszcie ze wszystkich stron otoczony przez wojska Komitetu Wo-jenno-Rewolucyjncgo: nie było już więcej przejścia nietylko dla posiłków, ale i dla pojedynczych osób.
Od strony bulwaru Konnogwardyjskiego, wybrzeża Admiralicji, ulicy Morskiej, Newskiego prospektu, pola Marsowego, ulicy Miljonnej, wybrzeża Pałacowego owal oblężenia gęstniał i zacieśniał się. Potężne łańcuchy powstańców ciągnęły sie od parkanu ogrodu pałacowego, znajdującego się już w rękach oblegających, od łuku pomiędzy placem Pałacowym a ulicą Morską, od rowów przy Ermitażu, od rogów Admiralicji i New-skiego. Po drugiej stronie rzeki przyczaiła się groźnie twierdza Piotropawłowska. Z Newy spoglądały sześciocalowe działa „Aurory". Na rzece patrolowały torpedowce. Powstanie wyglądało w tych godzinach jak manewry wojenne w wielkim stylu.
Na placu Pałacowym. prz.ed trzema godzinami oczyszczonym przez junkrów, zjawiły się samochody pancerne i ustawiły się u wylotów ulic. Dawne nazwy patriotyczne na opancerzeniu przezierały jeszcze z pod nowych, namalowanych w pośpiechu czerwona farba. Pod osłona metalowych potworów nacierający czuli się na placu coraz pewniej, jeden z samochodów pancernych podjechał do głównego portalu pałacowego, rozbroił stojących na warcie junkrów i oddali! się bez przeszkód.
Pomimo zupełnie już wreszcie zamkniętego pierścienia blokady oblężeni wciąż jeszcze utrzymywali łączność ze światem zewnętrznym przez przewody telefoniczne. Wprawdzie już o godzinie 5-ej oddział pułku Kcksholmskiego zajął gmach ministerstwa wojny, poprzez które pałac Zimowy utrzymywał łączność z Kwaterą Główną. Ale i potem jeden z oficerów pozostał prawdopodobnie jeszcze przez kilka godzin przy aparacie liughes'a w mansardzie gmachu, do którego zwycięzcom nie wpadło do głowy zajrzeć. Jednak możność utrzymywania łączności, tak jak i przedtem, nie przynosiła żadnych korzyści. Odpowiedzi z frontu północnego stawały się coraz bardziej wymijające. Posiłki nie nadchodziły. Mityczny bataljon kolarzy nie dawał znaku życia. Sam Kiereński przepadł jak kamień w wodzie. Przyjaciele w mieście ograniczali się do coraz bardziej lakonicznych wyrazów współczucia. Ministrowie bvl> przygnębieni. Ó czem tu mówi.ć, w czem pokładać nadzieje? Ministrowie obrzydli już sobie nawzajem. Jedni siedzieli w stanie zupełnego przytępienia, inni automatycznie przechadzali się z kąta w kąt. Skłonni do uogólnień oglądali się wstecz, w przeszłość, szukając winowajców. Znalezienie ich nie przedstawiało trudności: demokracja! To ona posłała ich do Rządu, narzuciła im ciężkie brz.emię, a w chwili niebezpieczeństwa pozostawiła bez poparcia. Tym razem kadeci całkowicie solidaryzowali się z socjalistami: tak, winna jest demokracja. Wprawdzie obie grupy,'zawierając koalicję, odwróciły się plecami nawet do tak bliskiej im Narady Demokratycznej,—uniezależnienie się od demokracji stanowiło przecież główną ideę koalicji, — ale wszystko jedno: pocóż istnieje demokracja, jeśli nie dla ratowania rządu burżuazyjnego, który znalazł się w opresji? Minister rolnictwa Masłow, prawy eser, napisał kartkę, którą sam nazwał pośmiertna: uroczyście zobowiązywał się umrzeć nie inaczej, jak z przekleństwem pod adresem demokracji na ustach. O tvm złowieszczym zamiarze koledzy pośpieszyli zakomunikować przez telefon Dumie. Śmierć pozostała wprawdzie w stadjum projektu, lecz przekleństw nie zabrakło.
Na górze, koło komendantury, znajdowała sie jadalnia, w której pałacowi lokaje podali panom oficerom „wspaniały obiad z winem". Można było na chwilę zapomnieć o ciężkiem położeniu. Oficerowie obliczali lata służby, przeprowadzali zawistne porównania, klęli nową władze za utrudnianie awansów. Najwięcej dostało sie Kiereńskiemu: wczoraj w Parlamencie Tymczasowym przysięgał, że zginie na swoim posterunku, a dzisiaj przebrany za siostrę miłosierdzia uciekł z miasta. Niektórzy z pośród oficerów usiłowali przekonać członków Rządu o beznadziejności dalszego oporu. Energiczny Pal-czyński nazywał ich bolszewikami i usiłował nawet aresztować.
Junkrzy chcieli wiedzieć, co będzie dalej, i domagali sie od Rządu odpowiedzi, których ten nic mógł im udzielić. Podczas ponownej narady junkrów z ministrami przybył ze Sztabu Głównego Kiszkin, który przyniósł dostarczone tam przez kolarza z twierdzy Piotropawłowskiej i wręczone generałowi-kwatermistrzowi Poradiełowowi ultimatum, podpisane przez Antonowa: poddać się i rozbroić garnizon pałacu Zimowego, w przeciwnym wypadku zostanie rozpoczęty ogień z dział' twierdzy i okrętów wojennych; 20 minut — do namysłu. Termin ten był za krótki. Poradiełow wystarał się o jeszcze 10 minut. Wojskowi członkowie Rządu, Manikowski i Werderewski, podchodzili do sprawy w snosób prosty: sko>ro nie można walczyć, należy pomyśleć o kapitulacji, t. j. przyjąć ultimatum, Lecz cywilni ministrowie byli nieugięci. Koniec końców postanowiono na ultimatum nie odpowiadać, lecz zwrócić sie do Rady Miejskiej jako jedynego w stolicy prawowitego organu. Apel do Dumy był ostatnią próbą obudzenia sumienia demokracji.
Poradiełow, który zaprzestanie oporu uważał za konieczne, wystosował raport z prośbą o zwolnienie go ze stanowiska: „nie jest przekonany o słuszności drogi, wybranej przez Rząd Tymczasowy". Wahania generała zostały rozstrzygnięte, zanim jeszcze dymisja jego mogła zostać przyjęta. Po upływie półgodzinnego terminu oddział czorwonogwardzistów, marynarzy i żołnierzy pod dowództwem chorążego pułku Pa-włowskiego zajął bez oporu Sztab Główny i aresztował zdesperowanego generała kwatermistrza. Zajęcia sztabu można było właściwie dokonać już dawno: gmach od zewnątrz zupełnie nie był broniony. Lecz przed przybyciem na plac samochodów pancernych oblegający obawiali się wypadu załogi pałacu, która mogłaby ich odciąć.
Po utraceniu sztabu pałac Zimowy poczuł się jeszcze bardziej osierocony. Z sali malachitowej, której okna wychodziły na Newę i jakgdyby napraszały się na pocisk z „Aurory". ministrowie przeszli do jednej z niezliczonych komnat pałacu,
której okna wychodziły na podwórze. Światłą pogaszono. Tylko na stole paliła się samotna lampka, zasłonięta od strony Okna gazetą.
„Co grozi pałacowi, jeżeli „Aurora'1 rozpocznie ostrzeliwanie?" pytali ministrowie swego kolegi admirała. „Zostanie on obrócony w kupę gruzów'', wyjaśniał uprzejmie admirał, nie bez uczucia dumv z artylerii morskiej. Werderewski wolał kapitulację i chętnie korzystał ze sposobności nastraszenia cywilów, którzy zupełnie nie wporę udawali odważnych. Lecz z „Aurory" nie strzelano. Milczała również twierdza. Może bolszewicy wogóle nie odważą się na wykonanie swej groźby?
Generał Bagratuni, mianowany na miejsce nicdość wytrwałego Połkownikowa, uznał właśnie za stosowne oświadczyć, że rezygnuje z dalszego pełnienia obowiązków dowódcy okręgu. Na rozkaz Kiszkina generała usunięto „jako niego! dnego" i polecono mu natychmiast opuścić pałac. Wyszedłszy z bramy, były dowódca wpadł w ręce marynarzy i został przez nich odprowadzony do koszar załogi Bałtyckiej. Z Ba-gratunim mogłoby być źle, gdyby Podwojski, objeżdżający odcinki frontu przed ostatecznem natarciem, nie wziął nieszczęsnego generała pod swoją opiekę.
Z przyległych ulic i wybrzeży zauważono. Jak pałac, który przed chwilą jeszcze migotał setkami lamp elektrycznych, nagle pogrążył się w mroku. Wśród widzów byli również przyjaciele Rządu. Jeden z towarzyszy Kiereńskiego, Rede-meister, zapisał: „Ciemności, w których tonął pałac Zimowy, groziły jakąś tajemnicą". Żadnych środków dla rozwiązania jej przyjaciele nie przedsięwzięli. Trzeba zresztą przyznać, że możliwości ich były niewielkie.
Ukryci za stosami drzewa, junkrzy w napięciu obserwowali kordony na placu Zamkowym, reagując na każdy ruch wroga ogniem z karabinów i cekaemów. Odpowiadano im tem samem. Strzelanina w godzinach wieczorowych stawała się coraz gęstsza. Padli pierwsi zabici i ranni. Były to jednak tylko pojedyncze ofiary. Na placu, na wybrzeżu, na Miljonnej oblegający przystosowywali się do terenu, chowali sie za występami murów, ukrywali się we wnękach, przywierali do ścian. W rezerwach żołnierze i czerwonogwardziści grzeli się dokoła ognisk, które zapłonęły z zapadnięciem zmroku, i klęli kierowników za powolność.
W pałacu Zimowym junkrzy zajmowali stanowiska w korytarzach, na schodach, na podwórzu; zewnętrzne posterunki przylepiały sie do parkanów i murów. Omach mógł pomieścić tysiące, a mieścił setki. Olbrzymie sale za linją obrony sprawiały wrażenie wymarłych. Większość służby pochowała się łub rozbiegła. Wielu oficerów ukrywało się w bufecie, zmuszając lokajów, którzy nie zdążyli się jeszcze schować, do podawania wciąż nowych bateryj win. Pijatyka oficerów w dogorywającym pałacu nie mogła pozostać tajemnicą dla junkrów, kozaków, inwalidów i bataljonu kobiecego. Rozwiązanie przygotowywało się nietylko nazewnątrz, ale i wewnątrz.
Oficer plutonu artylerii zameldował nieoczekiwanie komendantowi obrony: junkrzy odchodzą zgodnie z rozkazem', otrzymanym od dowódcy szkoły Konstantynowskiej. Był to zdradziecki cios! Komendant usiłował sprzeciwić się: nikt oprócz niego nie może tu wydawać rozkazów. Junkrzy rozumieli to, mimo to jednak woleli podporządkować się dowódcy szkoły, który zkolei działał pod naciskiem komisarza Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego. Większość artylerzystów, z czterema działami z pośród sześciu, opuściła paląc. Zatrzymani na Newskim przez patrole żołnierzy, usiłowali stawić opór, lecz, gdy na pomoc żołnierzom pośpieszył oddział pułku Pawłowskiego z samochodem pancernym, zostali rozbrojeni i odprowadzeni z dwoma działami do koszar pułku Pawłowskiego; pozostałe dwa działa ustawiono na Newskim i na moście na Mojce i wycelowano na pałac Zimowy.
Dwie sotnie kozaków uralskich daremnie wyczekiwały przybycia swoich. Sawinkow, który był ściśle związany z Radą wojsk kozackich i nawet wszedł z jej ramienia do Parlamentu Tymczasowego, usiłował przy pomocy generała Ale-ksejcwa ruszyć kozaków z miejsca. Lecz przywódcy Rady kozackiej, według słusznej uwagi Milukowa, „równie mało mogli dysponować pułkami kozackiemi, jak sztab — wojskami garnizonu''. Rozważywszy wszechstronnie sprawę, pułki kozackie oświadczyły definitywnie, że bez piechoty nie wystąpią, i zaofiarowały Komitetowi Wojenno-Rewolucyjnemu swoje usługi dla obrony mienia państwowego. Jednocześnie pułk Uralski uchwalił wysłać delegatów do pałacu Zimowego celem odwołania swych dwóch sotni do koszar. Propozycja ta doskonale odpowiadała ostatecznie skrystalizowanym nastrojom starych Uralczyków. Dokoła sami obcy: junkrzy, wśród których niemało jest Żydów, oficerowie - inwalidzi i na dodatek „baby". Gniewni, ponurzy pakowali kozacy swe worki. Żadne namowy już nie skutkowały. Kto stał jeszcze w obronie Kiereńskiego? „Żydy i baby... a lud rosyjski pozostał tam, z Leninem". Kozacy nawiązali łączność z oblegającymi, którzy wskazali im przejście, nieznane dotąd obronie. Koło godziny 9-ej wieczorem kozacy opuścili pałac Zimowy. Tylko karabiny maszynowe zgodzili się pozostawić obrońcom beznadziejnej sprawy.
Na tej samej drodze, od strony Miljonnej, bolszewicy przedtem jeszcze uzyskali dostęp do pałacu, który wykorzystali w celu prowadzenia akcji destrukcyjnej wśród jego obrońców. Coraz częściej spotykano w korytarzach tajemnicze postacie, rozprawiające z junkrami. Stawianie oporu jest bezcelowe, powstańcy opanowali miasto i dworzec, positków niema. W pałacu „kłamią poprostu z przyzwyczajenia''. Co teraz czynić? pytali junkrzy. Rząd uchylał się od wydawania rozkazów: ministrowie osobiście trwają przy swem uprze-dniem postanowieniu, inni niech postępują, jak uważają. Dawało to możność opuszczenia pałacu tym wszystkim, którzy tego pragnęli. W postępowaniu Rządu nie było już ani myśli, ani woli. Ministrowie biernie poddawali się swemu losowi. Malantowicz opowiadał później: „W olbrzymiej pułapce na myszy snuli się potępieńcy, niekiedy schodzili się wszyscy razem lub małemi grupkami na krótką rozmowę, — osamotnieni, opuszczeni przez wszystkich... Dokoła nas była pustka, wewnątrz nas — pustka. 1 w niej wyrastało bezmyślne zdecydowanie apatycznej obojętności".
Antonow - Owsiejenko umówił się z Bfagonrawowem, że gdy tylko pałac Zimowy zostanie okrążony ze wszystkich stron, na moście twierdzy zostanie wciągnięta dogóry czerwona latarnia. Na ten sygnał „Aurora" da ślepy strzał na postrach. Gdyby to nie poskutkowało, twierdza rozpocznie ostrzeliwanie pałacu ostremi nabojami z lekkich dział. Jeżeli pałac Zimowy i wtedy nie skapituluje, „Aurora'' rozpocznie ogień z sześciocalówek. Gradacja ta miała na celu ograniczenie do minimum ofiar i szkód, gdyby się nie dało uniknąć ich wogóle. Zbyt jednak skomplikowane rozwiązanie prostego zadania groziło doprowadzeniem do wprost przeciwnych rezultatów. Trudności wykonania muszą ujawnić się w sposób nieunikniony. Zaczynają się one już od czerwonej latarni: niema jej pod ręką. Szukają, tracą czas, wreszcie znajdują. Ale bynajmniej nie jest łatwo zawiesić ją na maszcie tak, by była widoczna ze wszystkich stron. Wciąż ponawiane próby kończą się wątpliwym rezultatem. A drogocenny czas upływa.
Główne trudności wynikają jednak w związku z artylerią. Według raportu Błagonrawowa ostrzeliwanie pałacu na pierwszy sygnał można było rozpocząć już w południe. W rzeczywistości wyszło zupełnie inaczej. Ponieważ stałej artylerji, abstrahując od nabijanej z lufy armaty, ogłaszającej południe, w twierdzy nie było, na mury jej trzeba było wciągnąć działa polowe. Tę cześć programu rzeczywiście wykonano do południa. Lecz źle przedstawiała się sprawa obsługi dział. Zgóry było wiadomo, że dywizjon artylerji, który w lipcu nie poparł bolszewików, j.est niepewny. Jeszcze wczoraj z rozkazu sztabu strzegł on mostu. Nie należało wprawdzie spodziewać się z jego strony zdradzieckiego ciosu w plecy,. ale iść w ogień za Sowiely nie miał on zamiaru. Kiedy nastąpiła godzina rozpoczęcia działań, chorąży zameldował: działa; zardzewiały, w kompresoraeh niema oliwy, strzelanie jest niemożliwe. Jest rzeczą zupełnie prawdopodobną, że działa nie były w porządku, ale nie to było istotne: artylerzyści poprostu uchylali się od odpowiedzialności i wodzili za nos niedoświadczonego komisarza. Antonow przyjechał kutrem, pieniąc się z wściekłości. Kto niweczy plan? Blagonrawow opowiada mu o latarni, o oliwie i o chorążym. Obaj ida do dział. Noc, ciemności, kałuże po niedawnych deszczach. Z drugiej strony rzeki dolatują odgłosy strzelaniny karabinowej i terkot karabinów maszynowych. W ciemności Błagonrawow zgubił drogę. Człapiąc po kałużach, potykając się i padając w błoto, trawiony niecierpliwością Antonow btądzi za komisarzem po ciemnem podwórzu. „Pod jedną ze słabo migocących latarń, — opowiada Bfagonrawow, — ...Antonow zatrzymał się nagle i, patrząc badawczo ponad okularami, spojrzał mi prosto w oczy. W spojrzeniu jego wyczytałem ukrywany niepokój". Antonow przez chwilę podejrzewał zdradę tam, gdzie była tylko lekkomyślność.
Wreszcie znaleziono miejsce, gdzie ustawione były działa. Artylerzyści upierają się: rdza... kompresory... oliwa. Antonow poleca wezwać do dział obsługę z poligonu marynarki, sygnał zaś dać natychmiast z archaicznej armaty, obwieszczającej południe. Lecz artylerzyści podejrzanie długo manipulują przy sygnalizacyjnej armacie. Czują wyraźnie, ż.? również kierownictwu, kiedy jest nie gdzieś daleko, przy telefonie, lecz tu, koło nich, trudno jest zdecydować się na użycie ciężkiej artylerji. Już w samej skomplikowanej konstrukcji planu ostrzeliwania artyleryjskiego wyczuwa się tę sama myśl: być może. uda się obejść bez tego.
Ktoś pędzi w mroku dziedzińca, coraz bliżej, potyka się, pada w błoto, klnie, lecz już nie ze złością, — wesoło, i krzyczy bez tchu: „Pałac Zimowy poddał się, nasi są tam już!" Okrzyki radości. Jak to dobrze, że nastąpiła zwłoka! „Spodziewaliśmy sie tego1'. O kompresoraeh odrazu zapomniano. Dlaczego jednak nie ustaje strzelanina po tamtej stronie rzeki? Być może, poszczególne grupy junkrów nie chcą się poddać? Może nieporozumienie? Nieporozumieniem okazała się radosna wiadomość: wzięty został nie pałac Zimowy, lecz tylko Sztab Główny. Oblężenie pałacu trwa dalej.
W porozumieniu z grupą junkrów szkoły z Oranienbaumu nieustraszony CzudnowskI przedostaje się do pa?acu celem poprowadzenia rokowań: ten przeciwnik powstania nigdy nie pomija sposobności do rzucenia się w ogień. Palczyński każe aresztować śmiałka, lecz pod naciskiem szkofy z Oranienbau-mu zmuszony jest wypuścić i Czudnowskiego, i część junkrów. Pociągają oni za sobą również kilku kawalerów krzyża św. Jerzego. Nieoczekiwane ukazanie się junkrów na placu wywołuje zamieszanie w kordonie. Niema zato końca radosnym wiwatom, kiedy oblegający dowiadują się, że są to kapitulan-ci. Poddała się jednak tylko drobna mniejszość. Pozostali nadal ostrzeliwują się z poza swych osłon. Strzały nacierających stają się coraz gęstsze. Jaskrawe światło elektryczne na podwórzu ułatwia celowanie w junkrów. Z trudem udaje się im pogasić latarnie. Ktoś niewidzialny znów włącza światło. Junkrzy strzelają do latarń, znajdują montera ł zmuszają go do wyłączenia prądu.
Kobiety z batalionu szturmowego niespodziewanie oznajmiają o swym zamiarze dokonania wypadu. W Sztabie Głównym, jak wiadomo, pisarze przeszli na stronę Lenina i, rozbroiwszy część oficerów, aresztowali generała Aleksejewa, jedynego człowieka, który może ocalić Rosję: należy go odbić za wszelką cenę. Komendant nie jest zdalny powstrzymać ich od podyktowanego histerją przedsięwzięcia. W chwili wypadu nagle znów zapala się światło wysokich latarń elektrycznych przy bramie. Jeden z oficerów, szukając montera, z wściekłością rzuca się na służących: w dawnych lokajach carskich widzi agentów rewolucji. Jeszcze mniejszem zaufaniem obdarza montera pałacowego. „Jużbym cię dawno wysłał na tamten świat, gdyby nie to, że jesteś nam potrzebny". Pomimo rewolwerowych gróźb monter nie może pomóc: jego tablica rozdzielcza jest wyłączona, elektrownię zajęli marynarze, oni dysponują światłem. Kobiety nie wytrzymują ognia i większość ich poddaje się. Komendant obrony posyła porucznika, by zameldował Rządowi, że wypad kobiecego bataljonu szturmowego „doprowadził do ich zguby" i że w pałacu roi się od agitatorów. Niefortunny wypad powoduje pauzę, mniej więcej od 10-ej do 11-ej. Oblegający zajęci są przygotowywaniem ostrzeliwania artyleryjskiego.
Nieoczekiwana pauza budzi w oblężonych pewne nadzieje. Ministrowie znów usiłują dodać otuchy swym stronnikom w mieście i kraju: „Rząd w pełnym składzie za wyjątkiem Prokopowicza trwa na swym posterunku. Położenie należy uznać za pomyślne... Pafac jest ostrzeliwany, ale tylko ogniem karabinowym, bez żadnych rezultatów. Stwierdzono, że przeciwnik jest słaby". W rzeczywistości przeciwnik jest potężny, nie decyduje się jednak zrobić ze swej siły właściwego użytku. Rząd wysyła komunikat do kraju o ultimatum, o „Aurorze" J o tem, że pierwszy atak na pałac Zimowy został odparty. „Niechaj armja i naród odpowiedzą!" W jaki sposób ma być dana odpowiedź, ministrowie nie wskazywali.
Łaszewicz przysłał tymczasem do twierdzy dwóch marynarzy - artylerzystów. Wprawdzie są oni niezbyt doświadczeni, ale zato są to bolszewicy, gotowi do strzelania z zardzewiałych dział i bez oliwy w kompresorach. Tylko tego wymaga się od nich: huk artylerii ważniejszy jest w tej chwili od celności strzałów. Antonow wydaje rozkaz rozpoczęcia. Ustalona uprzednio gradacja zostaje w zupełności zachowana. „Po sygnalizacyjnym wystrzale z twierdzy — opowiada Fle-rowski — zagrzmiała „Aurora''. Łoskot i snop ognia jest przy ślepym strzale o wiele większy, niż przy ostrym. Ciekawi odskoczyli od granitowej balustrady wybrzeża, padli na ziemię i popełzli..." Czudnowski zadaje pytanie: czy nie należy wezwać oblężonych do poddania się? Antonow zgadza się z nim odrazu. Znów przerwa. Poddaje sie jakaś grupa kobiet S junkrów. Czudnowski chce zostawić im broń, lecz Antonow wporę przeciwstawia się tej wspaniałomyślności. Złożywszy broń na chodniku, kapitulanci odchodzą pod eskortą i znikają w ulicy Miljonnej.
Pałac Zimowy wciąż jeszcze trzyma się. Trzeba zrobić koniec! Rozkaz został wydany. Wszczęto ogień, nie gęsty i zupełnie nieskuteczny. Z 35 strzałów, danych w ciągu półtorej - dwóch godzin trafiły zaledwie dwa, i to też uszkodzona została tylko sztukateria; pozostałe pociski przeszły górą, nie wyrządzając, szczęśliwie, żadnych szkód w mieście. Czy rzeczywiście przyczyną tego była nieumiejętność? Strzelano przecież przez Newę do tak ogromnego celu jak pałac: nie wymaga to wielkiego kunsztu. Czy nie należy raczej przypuszczać, że nawet artylerzyści Łaszewicza rozmyślnie strzelali górą w nadziei, że sprawa zostanie rozstrzygnięta bez zniszczenia i śmierci? Trudno jest teraz dojść, jakiemi motywami kierowali się dwaj bezimienni marynarze. Sami nie dali
0 sobie znaku życia. Czy pochłonęła ich bezbrzeżna wieś rosyjska, czy też, jak wielu bojowników październikowych, padli na polu walki w wojnie domowej następnych miesięcy i lat?
Zaraz po pierwszych strzałach Palczyński przyniósł ministrom odłamek pocisku. Admirał Werderewski poznał w nim pocisk marynarki wojennej: z „Aurory". Lecz z krążownika strzelano ślepemi nabojami. Tak umówiono się, tak mówi Fle-i, tak oświadczy! później na Zjeździe Sowietów marynarz. Czy mylił się admirał? Czy może myli} się marynarz? Któż sprawdzi wystrzał armatni, oddany w głuchą noc ze zrewoltowanego okrętu do carskiego pałacu, w którym dogorywa! ostatni rząd klas posiadających?
Garnizon pałacu stopniał poważnie. Jeżeli w chwili przybycia kozaków Uralskich, inwalidów i kobiecego oddziału szturmowego doszedł on do półtora, najwyżej dwóch tysięcy, to teraz liczebność jego spadła do tysiąca, a może nawet jeszcze znacznie niżej. Jeszcze tylko cud może ich uratować. I nagle, w beznadziejna atmosferę pałacu wdarł się — wprawdzie nie cud, lecz wieść o jego zbliżaniu się. Palczyński komunikuje: przed chwilą telefonowano z Dumy Miejskiej, że obywatele ruszają stamtąd Rządowi z pomocą. „Proszę powiadomić wszystkich,— poleca Siniegubowi, -- że lud jest już w drodze". Oficer pędzi po schodach i korytarzach z radosną nowiną. Po drodze napotyka pijanych oficerów, walczących na szable, zresztą bez przelewu krwi. .Junkrzy podnoszą głowę. Wiadomość, przechodząc z ust do ust, staje sie coraz barwniejsza i nabiera coraz większego znaczenia. Działacze społeczni, kupiectwo, lud, z duchowieństwem na czele ruszyli tu, by uwolnić pałac od. oblężenia. Lud z duchowieństwem,: „Będzie to niezwykle piękne!4' Resztki energii wybuchają po z rąk dwa granaty, które zraniły lekko dwóch junkrów. Marynarzy aresztowano, rannym nałożył opatrunki Kiszkin, lekarz z zawodu.
Lecz lud z duchowieństwem posuwa się powoli. Liczba agitatorów w pałacu rośnie. Teraz „Aurora" rozpocznie ogień, szepcą oni po korytarzach, i szept ten przenosi sis z ust do ust. Nagle rozlegają sie dwie detonacje. Do pałacu zakradli się dwaj marynarze i rzucili z galeryjki, a może wypuścili z rąk dwa granaty, które zraniły lekko dwóch junkrów. Ma rynarzy aresztowano, rannym Kiszkin, lekarz z zawodu, nałożył opatrunki.
Wewnętrzne zdecydowanie robotników i marynarzy jest wielkie, nie przerodziło się jednak jeszcze w zaciętość. By nie ściągnąć jej na siebie, oblężeni, jako strona bez porównania słabsza, nie rozprawiają się zbyt ostro z przedostającemi sie do pałacu agentami wroga. Nikt nie zostaje rozstrzelany. Nieproszeni goście zaczynają pojawiać się już nie pojedynczo, lec? grupami. Pałac staje się coraz bardziej podobny do sita. Kiedy junkrzy rzucają się na intruzów, ci pozwalają się rozbroić. „Co za tchórzliwa zgraja!" mówi z pogardą Palczyński. Nie, ci ludzie nie są tchórzliwi. Kto zdobył się na to, bv wkraść sie do pałacu, pełnego oficerów i junkrów, posiada wielka odwagę. W labiryncie nieznanego gmachu, w ciemnych korytarzach, wśród niezliczonych drzwi, które niewiadome dokąd 'prowadzą i czem grożą, śmiałkom nie pozostaje nic innego, Jak tylko poddać się. Liczba jeńców rośnie. Wdzierają sie nowe grupy. Niebawem trudno jest rozróżnić, kto się komu poddaje i kto kogo rozbraja. Artylerja grzmi. Z wyjątkiem dzielnicy, przyległej bezpośrednio do pałacu Zimowego, ruch uliczny nie ustaje do późnej nocy. Teatry i kinematografy były otwarte. Solidne i oświecone warstwy ■stolicy jakgdyby z obojętnością przyjmowały, że ich rząd jest ostrzeliwany. Redemeister obserwował przy moście Troic-kim spokojnie zatrzymujących się przechodniów, których marynarze nie przepuszczali dalej. „Nie można było zauważyć nic niezwykłego". Od znajomych, którzy szli od strony Domu Ludowego. Redemeister dowiedział się wśród huku kanonady, źe Szalapin by? w „Don Karlosie" niezrównany. Ministrowie w dalszym ciągu miotali sie w pułapce na myszy.
„Stwierdzono, że atakujący są słabi." Może. jeżeli wytrwa się jeszcze godzinę, posiłki nadejdą? W głęboką noc Kiszkin tclefonu.io do wiceministra Chruszczewa, również kadeta, i prosi go o zakomunikowanie kierownikom partji. że Rządowi potrzeba chociażby niewielkiej pomocy, by mógł utrzymać sie do rana, kiedy musi przecież wreszcie przybyć Kiereński z wojskiem. „Cóż to za partja, — oburza? się Kiszkin, — która nic może przysłać choćby 300 uzbrojonych ludzi!'' Rzeczywiście, cóż to za partja? Kadeci, którzy skupiali w Piotrogrodzie przy wyborach dziesiątki tysięcy głosów, nie mogli w chwili śmiertelnego niebezpieczeństwa dla reżimu burżuazyjnego wystawić bodaj trzystu bojowców. Gdyby ministrom woadło do głowy poszukać w bibliotece pałacowej dzieł materialisty Hobbesa, to mogliby przeczytać w jego dja-logach o wojnie domowej, że nie można ani oczekiwać, ani żądać męstwa od zbogaconych sklepikarzy, którzy „nie widzą nic poza swą chwilową korzyścią... i zupełnie tracę głowę na samą tylko myśl o możliwości obrabowania ich". Wątpliwe jednak, czy w carskiej bibliotece można było znaleźć Hobbesa. Zresztą i ministrowie nie mieli głowy do filozofii historvcznej. Telefon Kiszkina by? ostatnim telefonem z pa-facu Zimowego.
Smolny -kategorycznie domagał się rozgrywki. Nie można przeciągać -oblężenia do rana, trzymać w napięciu całego miasta, denerwować Zjazdu, stawiać wszystkich sukcesów pod znakiem -zapytania. Lenin przysyła gniewne monity. Z Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego telefon za telefonem. Podwojski odgryza się. Można rzucić masy do szturmu, ochotników nie brak. :A!e 'śle będzie ofiar? I co stanie sie z ministrami i junkrami? Jednak konieczność doprowadzenia sprawy do kofica jest już zbyt imperatywna. Nie pozostaje nic innego, jak kazać przemówić działowym okrętom. Z twierdzy PiotropawłowskieJ marynarz przynosi na „Aurorę'1 kartkę papieru: rozpocząć natychmiast ostrzeliwanie pałacu. Teraz zdaje się. wszystko jest jasne. Przez artylerzystów „Aurory", sprawa się nie rozbije. Lecz kierownikom wciąż jeszcze brak zdecydowania. „Postanowiliśmy poczekać jeszcze kwadrans, — pisze Ple-rowski, — przeczuwając instynktem możliwość zmiany sytuacji." Przez instynkt należy rozumieć uporczywą nadzieję na to, że sprawa zostanie rozstrzygnięta samemi tylko demon-stracyjnemi środkami. I tym razem instynkt nie zawiódł: zanim upłynął kwadrans, przybiegł nowy goniec, prosto z pałacu Zimowego: pałac był zdobyty!
Pałac nie skapitulował, został wzięty szturmem, lecz w takiej chwili, kiedy siła oporu oblężonych wyczerpała się Już ostatecznie. Od korytarza wtargnęła, już nie przez potajemne przejście, lecz przez broniony dziedziniec, setka wrogów, których zdemoralizowana warta wzięła za delegację Dumy. Zdołano ich jednak rozbroić. W wynikłem zamieszaniu jakaś grupa junkrów opuściła pałac. Pozostali, przynaj-mniej część ich, stali jeszcze na straży pałacu. Lecz przegroda z bagnetów i kul pomiędzy nacierającymi, a oblężonymi rozpadła się wreszcie.
Część pałacu, przylegająca do Ermitażu, jest już zajęta przez wrogów. Junkrzy usiłują wyprzeć ich od tyłu. W korytarzach następują fantastyczne spotkania i starcia. Wszyscy są uzbrojeni po zęby. W podniesionych rękach rewolwery, granaty ręczne. Nikt jednak nie strzela i nikt nie rzuca granatów, gdyż swoi i wrogowie zwarli się tak. że nie mogą się od siebie oderwać. Lecz to nie ma już znaczenia: losy pałacu Zimowego są przesądzone.
Robotnicy, marynarze, żołnierze napierają z zewnątrz kordonami, grupami, zrzucają junkrów z barykad, wdzierają się przez dziedziniec, walczą na stopniach z junkrami, wypierają ich. pędzą przed sobą. Ztyłu napiera już nowa fala. Plac wlewa się na dziedziniec, dziedziniec wlewa sie do nała-cu i rozpływa się po schodach i korytarzach. Na zaśmieconych parkietach, wśród materaców i bochenków chleba, leżą ludzie, karabiny, granaty. Zwycięzcy dowiadują się. że Kicreńskiego niema, i w ich burzliwą radość wkrada się gorycz rozczarowania. Antonow i Czudnowski są w Pałacu. Odzie Rząd? Oto drzwi, przed któremi junkrzy zastygli w ostatniej pozie oporu. Komendant warty wbiega do ministrów z pytaniem: czy rozkazują bronić się do końca? Nie, nie, ministrowie nie rozkazuja tego. Pałac i tak przecież już został wzięty. Nie trzeba przelewu krwi. Trzeba ustąpić przed siłą. Ministrowie chcą poddać sję z godnością; siadają przy stole, by wyglądało ta na posiedzenie. Komendant obrony poddał tymczasem paląc, zastrzegając darowanie junkrom życia, na które zresztą nikt nie nastawał. Co do losów Rządu Antonow odmówił wdawania sie w jakiekolwiek rozmowy.
Junkrzy przed ostatniemi bronionemi drzwiami zostają rozbrojeni. Zwycięzcy wdzierają się do pokoju ministrów, „Na czele tłumu szedł, starając się wstrzymać napierające szeregi, niski, niepozorny człowiek; ubranie jego było w nieładzie; kapelusz o szerokiem rondzie zsunięty nabok. Na nosie ledwo trzymały się binokle. Lecz matę oczki błyszczały triumfem zwycięstwa i nienawiścią do zwyciężonych.'' Temi poniżającemi rysami obdarzyli zwyciężeni Antonowa. Nietrudno uwierzyć, że ubranie jego i kapelusz były w nieładzie: wystarczy przypomnieć sobie nocną wędrówkę po kałużach twierdzy. Triumf zwycięstwa niewątpliwie można było wyczytać w jego oczach; wątpliwe jednak, czy była w nich nienawiść do zwyciężonych. „Oznajmiam panom członkom Rządu Tymczasowego, że jesteście aresztowani"', oświadczył Antonow w imieniu Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego. Zegar wskazywał godzinę 2-ą minut 10 nocy na 26 października. „Członkowie Rządu Tymczasowego podporządkowują się przemocy i poddają się, by uniknąć przelewu krwi", odpowiada Konowałow. Nieunikniona część rytuału została spełniona.
Antonow wezwał 25 uzbrojonych ludzi z pierwszych oddziałów, które wtargnęły do pałacu, i poruczył im konwojowanie ministrów. Aresztowanych po sporządzeniu protokółu wyprowadzono na plac. W tłumie, który poniósł ofiary w zabitych i rannych, rzeczywiście wybuchła nienawiść do zwyciężonych. ..Rozstrzelać! Śmierć im!" Niektórzy żołnierze wymierzają ministrom uderzenia. Czerwonogwardziści hamują niepowściągliwych: nie kalajcie proletarjackiego zwycięstwa! Uzbrojeni robotn-icy otaczają jeńców i konwojentów zwartym pierścieniem. „Naprzód!" Droga jest niedaleka: przez Miljon-ną i most Troicki. Lecz wzburzenie tłumu czyni tę krótką drogę — długą i niebezpieczną. Minister Nikitin niebezpodstaw-nie pisał później, że gdyby nie energiczna interwencja Antonowa, konsekwencje mogłyby być „bardzo poważne". Na domiar złego pochód znalazł się na moście pod przypadkowym obstrzałem, i aresztowani i konwojenci musieli paść na bruk. Lecz i tu nikt nie ucierpiał: strzelano widocznie górą, dla nastraszenia.
W ciemnym lokalu klubu garnizonowego twierdzy, oświetlonym kopcącą lampką naftową, — elektryczność odmówiła tego dnia posłuszeństwa, — zebrało się kilkadziesiąt osób, Antonow w obecności komisarza twierdzy sprawdza listę, aresztowanych ministrów. Jest ich 18 osób, włączając najbliższych współpracowników. Ostatnie formalności są skończone. Aresztowanych odprowadzają do cel' historycznego bastjonu Trubeckiego. Z pośród obrońców pałacu nie aresztowano nikogo. Oficerowie i junkrzy zostali- zwolnieni, zobowiązawszy się słowem honoru do niewystępowania przeciw władzy sowieckiej. Tylko nieliczni z pośród nich dotrzymali słowa.
Natychmiast po zaj?ciu pałacu Zimowego w kołach bur-żuazyjnych zaczęły obiegać pogłoski o rozstrzeliwaniu jun-łcrów, o pogwałceniu kobiet z bataijonu szturmowego, rabowaniu skarbów pałacu. Wszystkie te bajki dawno już były zdementowane, kiedy Milakow pisał w swej „Historii": „Te-z pośród kobiet bataijonu szturmowego, które nie zginęły od kul, lecz zostały przez bolszewiKów wzięte ao niewoli, doznały tego wieczora i tej nocy straszliwego pohańbienia ze strony żołnierzy, były gwałcone i rozstrzeliwane". Żadnych rozstrzeliwań w rzeczywistości nie byfo i, wobec nastrojów obydwu stron, być nie mogło. Jeszcze mniej możliwe byfy gwałty, zwłaszcza w pałacu, do którego obok nielicznych przypadkowych elementów ulicy wkroczyły setki rewolucyjnych robotników z karabinami w ręku.
Usiłowania rabunków rzeczywiście zdarzały się, lecz. właśnie one ujawniły dyscyplinę zwycięzców. John Reed, który nie pominął ani jednego dramatycznego epizodu rewolucji i wszedł do pałacu Zimowego po gorących śladach pierwszych oddziałów, opowiada, jak w piwnicy grupa żołnierzy kolbami odbijała pokrywy ze skrzyń i wyciągała stamtąd dywany, bieliznę, porcelanę, szkło. Możliwe, że byli io zawodowi przestępcy, którzy w ostatnim -roku wojny stale chodzili w płaszczach i czapkacn żołnierskich. Rabunek zaczynał się dopiero, gdy ktoś krzyknął: .Towarzysze nic nie ruszajciel to własność ludu". Przy stole koło drzwi, usiadł żołnierz z pić rem w ręku i pa-pierem; dwaj czerwonogwardziśei z rewolwerami stanęli obok. Każdego wychodzącego rewidowano, każdy zrabowany przedmiot odbierano i zapisywano. W ten sposób odebrano statuetki, butelki atramentu, świece, sztylety, ka-wa-łki mydła i strusie pióra. Skrupulatnej rewizii podd'ano też junkrów, których kieszenie były, jak się okazało, wypchane dopełna różnemi zrabowanemi drobiazgami. Ze strony żołnierzy padały pod adresem junkrów wyzwiska i groźby, ale -dalej nie posuwano się. Tymczasem utworzono warte pałacową z marynarzem Prichodźką na czele. Wszędzie rozstawiono posterunki. Z pałacu usunięto obcych. Po kilku godzinach mianowano komendantem Czudnowskiego.
Gdzież się jednak podział lud, który z duchowieństwem na czele ruszył na odsiecz pałacu? Wieść o tej bohaterskiej próbie wstrząsnęła na chwilę sercami junkrów. Jakiż był jej przebieg? Ośrodkiem sił antybolszewickich była Duma miejska. W gmachu jej, na Kewskim, wrzało jak w kotle. Partje, frakcje, podfrakcje, grupy i poprostu wpływowe osoby omawiały tam zbrodniczą awanturę bolszewików. Ministrem, dręczącym się w pałacu Zimowym, komunikowano od czasu do czasu telefonicznie, że pod naciskiem powszechnego potępienia powstanie niechybnie musi się załamać. Na tem moralnem izolowaniu bolszewików schodziła godzina za godziną. Tymczasem przemówiła artyleria. Minister Prokopowicz, aresztowany z rana i wkrótce zwolniony, ze łzami w glosie żali się przed Dumą, że został pozbawiony możności dzielenia losów swych kolegów. Współczują mu gorąco, a wyrażenie współczucia wymaga czasu.
Z chaosu idej i przemówień zrodził się wreszcie plan praktyczny, powitany burzliwemi oklaskami całej sali: Duma winna w pełnym składzie udać się. do pałacu Zimowego, by w razie potrzeby zginąć tam razem z Rządem, tiserów, mień-szewików, kooperatystów ożywia ta sama myśl: albo uratować ministrów, albo paść razem z nimi. Kadeci, którzy wogó-le nie są skłonni do ryzykownych przedsięwzięć, tym razem pragną złożyć swe głowy wraz z innymi. Znajdujący się przypadkowo na sali goście z prowincji, dziennikarze, kilka osób z pośród publiczności proszą w mniej lub bardziej patetycznych słowach, by pozwolono im podzielić los Dumy. Pozwalają.
Frakcja bolszewicka usiłuje udzielić prozaicznej rady: zamiast wędrować w ciemnościach nocy po ulicach, szukając śmierci, lepiej przekonać telefonicznie ministrów, by poddali się i nie doprowadzali do przelewu krwi. Ale demokraci oburzają się: agenci powstania chcą wydrzeć im z rąk nietylko władzę, lecz i prawo do bohaterskiej śmierci! Radni uchwalają przeprowadzić — dla historji — głosowanie imienne,. Ostatecznie nawet śmierć, choćby pełna chwały, nigdy nie przychodzi za późno. Sześćdziesięciu dwóch radnych Dumy potwierdza: tak, rzeczywiście idą, by zginąć pod gruzamj pałacu Zimowego. Na to czternastu bolszewików odpowiada, że lepiej zwyciężyć ze Smolnym, niż zginąć z pałacem Zimowym i natychmiast udają się na posiedzenie Zjazdu Sowietów. Pozostać w gmachu Dumy postanawia tylko trzech mieńszewików - Jnternacjonalistów: nie mają dokąd iść, ani za co ginąć.
Radni gotowi już byli ruszyć w swą ostania drogę, gdy dzwonek telefoniczny przyniósł im wiadomość, że cały Komitet Wykonawczy delegatów chłopskich udał się do Dumy, by przyłączyć się do nich. Niekończące się oklaski. Teraz obraz jest zupełny i jasny: Przedstawiciele stumiljonowego chłopstwa wraz z przedstawicielami wszystkich klas ludności miejskiej ruszą, by zginąć z ręki znikomej garstki burzycieli porządku. Przemówieniom i oklaskom niema końca.
Po przybyciu delegatów chłopskich pochód ruszył wreszcie wzdłuż Newskiego. Na czele kroczyli: prezydent miasta Szreider i minister Prokopowiez. Wśród uczestników John Reed zauważył esera Awksentjewa, przewodniczącego chłopskiego Komitetu Wykonawczego, i liderów mieńszewickich: Chińczuka i Abramowa, z których pierwszy uchodził za prawego, drugi zaś za lewego. Prokopowicz i Szreider nieśli dwie latarnie: tak umówiono się telefonicznie z ministrami, w tym celu, by junkrzy nie przyjęli przyjaciół za wrogów. Prokopowicz niósł prócz tego parasol, jak zresztą i wielu innych. Duchowieństwa nie było. Duchowieństwo stworzyła z mglistych zarysów dziejów ojczystych niebogata fantazja junkrów. Nie było też ludu. Nieobecność jego determinowała charakter całego przedsięwzięcia: trzystu - czterystu „przedstawicieli" i nikogo z pośród tych, których ci reprezentowali. „Była ciemna noc. — wspomina eser Zenzinow, — i latarnie na Newskim nie paliły się. Szliśmy w zwartym pochodzie, i słychać było tylko nasz śpiew Marsyljanki. Zdaleka dobiegał huk strzałów armatnich: to bolszewicy w dalszym ciągu ostrzeliwali pałac Zimowy.''
Przy kanale Jekaterinińskim ulicę zamykał kordon marynarzy, którzy zagrodzili drogę pochodowi demokracji. „Pójdziemy naprzód. — oświadczyli demonstranci. — Cóż możecie nam zrobić?'' Marynarze bez osłonek oświadczyli, że użyją siły: „Wracajcie do domu i zostawcie nas w spokoju", miejscu. Lecz w uchwale przyjętej w imiennem głosowaniu Dumy podobny warjant nie był przewidziany. Minister Prokopowicz wlazł na jakieś wzniesienie i, „wymachując parasolem", — jesienią w Piotrogrodzie deszcze są częste, — zwrócił się do demonstrantów z apelem, by nie wodzili na pokuszenie tych ciemnych i otumanionych ludzi, którzy rzeczywiście mogą użyć broni. „Wróćmy do Dumy, by omówić sposoby ocalenia kraju i rewolucji''.
Była to zaiste mądra propozycja. Coprawda pierwotny plan pozostał tem samem nieurzeczywistniony. Ale cóż można począć z uzbrojonymi grubjanami, którzy nie pozwalają wodzom demokracji umrzeć bohaterską śmiercią. „Postaliśmy chwilę, zziębliśmy i postanowiliśmy wrócić'', pisze melancholijnie Stankiewicz, również uczestnik pochodu. Już bez Marsyljanki, przeciwnie, w skupionem milczeniu ruszyła procesja zpDwrotem do gmachu Dumy. Tam musi ona znaleźć wreszcie „sposoby ocalenia kraju i rewolucji".
Z zajęciem pałacu Zimowego Komitet Wojenno-Rewolu-cyjny całkowicie opanował stolicę. Ale tak jak nieboszczykowi rosną jeszcze paznokcie i włosy, tak obalony Rząd dawał jeszcze znaki życia poprzez urzędową prasę. „Wiadomości Rządu Tymczasowego", które jeszcze 24-go donosiły o przeniesieniu w stan nieczynny tajnych radców „z prawem noszenia munduru i z pensją'', 25-go zamilkły nagle, na co wprawdzie nikt nie zwrócił uwagi. Natomiast 26-go ukazały się znów, jakgdyby nic się nie stato. Na pierwszej stronie umieszczony był komunikat: „Wskutek przerwania prądu elektrycznego numer z dnia 25 października nie ukazał się". We wszystkiem pozostałem, z wyjątkiem prądu, życie państwowe toczyło się normalną koleją, i „Wiadomości" Rządu, znajdującego się w bastjonie Trubeckim, donosiły o mianowaniu dziesięciu nowych senatorów. W dziale „wiadomości administracyjnych" okólnik ministra spraw wewnętrznych Nikitina polecał komisarzom gubernjalnym „nie dawać wiary kłamliwym pogłoskom o wydarzeniach w Piotrogrodzie, w którym panuje zupełny spokój''. Okólnik ministerialny bynajmniej nie byl zupełnie zgodny z prawdą: dni przewrotu przeszły dość spokojnie, jeśli nie brać pod uwagę kanonady, która zresztą ograniczyła sie do efektu akustycznego. A jednak historyk nie omyli się. jeśli powie, że w dniu 25 października nietylko został przerwany dopływ prądu do drukarni państwowej, lecz również otwarta została nowa stronica w dziejach ludzkości.