Lew Trocki
Historia Rewolucji Rosyjskiej -część 4
Rozdział 7
Opanowanie stolicy
Wszystko zmieniła się i wszystko zostało po staremu. Rewolucja wstrząsnęła
krajem, pogłębiła rozkład, przeraziła jednych, rozwścieczyła innych, lecz nie
odważyła si? jeszcze na ostatni krok, niczego nie zastąpiła. Cesarski Sankt
Petersburg wydawał się raczej pogrążonny w letargu, niż martwy. Lanym z żelaza
pomnikom monarchji rewolucja wetknęła w ręce czerwone chorągiewki. Wielkie
czerwone płachty powiewały nad frontonami gmachów rządowych. Lecz pałace,
ministerstwa, sztaby żyły w zupełnem odosobnieniu od) swoich czerwonych
sztandarów, które w dodatku wyblakły zupełnie pod jesiennemi deszczami. Dwugłowe
orły z oerłem i jabłkiem zostały —■ gdzie się dala — zerwane, przeważnie jednak
tylko przysłonięte bądź pośpiesznie zamalowane. Jakgdyby przyczaiły się. Cała
stara Rosja przyczaiła sie z wykrzywionemi wściekłością szczękami.
Zwinne postacie milicjantów na skrzyżowaniach ulic najczęściej przypominają o
przewrocie, który zmiótł „faraonów", wyglądających jak żywe posągi. W dodatku
Rosja oto już blisko dwa miesiące zwie się republiką. Rodzina carska znajduje
się w Tobolsku. Nie, wichura lutowa nie przeszła bez śladu. Lecz carscy
generałowie pozostają generałami, senatorowie — senatorami, tajni radcy bronią
swej godności, lista rang pozostaje w mocy, kolorowe otoki i kokardki
przypominają o biurokratycznej hierarchii i złote guziki z orzełkami cechują
studentów. A co najważniejsza, obszarnicy pozostają obszarnikami, wojnie niema
końca, dyplomaci Ententy bezczelniej niż kiedykolwiek pociągają za sznurki
oficjalną Rosję.
Wszystko pozostaje po staremu, a jednak nikt siebie nie poznaje. Dzielnice
arystokratyczne czują, że są odsunięte na dalszy plan. Dzielnice liberalnej
burżuazji przysunęły sie bliżej do arystokracji. Z patrjotycznego mitu lud stal
sie straszliwą rzeczywistością. Pod nogami wszystko chwieje się i osuwa.
Mistycyzm wybucha gwałtownym płomieniem w tych kołach, które jeszcze tak
niedawno szydziły z przesądów monarchii.
Giełdziarze, adwokaci, baletnice przeklinają posępność obyczajów. Wiara w
Zgromadzenie Ustawodawcze ulatnia się z każdym dniem. Górki zapowiada w swojej
gazecie nadchodzący upadek kultury. Coraz częstsze od czasu wydarzeń lipcowych
uciekanie ze zdziczałego i głodnego Piotrogrodu na spokojniejszą i bardziej sytą
prowincję przybiera teraz charakter epidemiczny. Solidne rodziny, którym nie
udało się dotąd opuścić stolicy, napróżno usiłują odgrodzić się od
rzeczywistości kamiennemi murami ścian i żelazem dachów. Odgłosy burzy
przenikają zewsząd: z rynku, na którym wszystko drożeje i wszystkiego brak;
przez prawomyślną prasę, która przemieniła się w krzyk nienawiści i strachu; z
wrzącej ulicy, na której niekiedy strzelają pod oknami; wreszcie z sieni
kuchennej poprzez służbę, która nie chce już słuchać z pokorną uległością swych
chlebodawców. Tutaj rewolucja uderza w najczulsze bodaj miejsce: opór
niewolników domowych ostatecznie łamie stabilność porządku rodzinnego.
Jednak powszednia rutyna broni się wszelkiemi siłami. Uczniowie uczą się w
szkołach według starych podręczników, urzędnicy wypisują nikomu niepotrzebne
papiery, poeci klecą wiersze, których nikt nie czyta, niańki opowiadają bajkę o
carewiczu Iwanie, przybywające z prowincji szlacheckie i kupieckie córki uczą
się muzyki bądź szukają mężów. Stara armata obwieszcza z murów twierdzy
Piotropawłowskiej południe. W teatrze Marjińskim idzie nowy balet, i minister
spraw zagranicznych Tereszczenko, lepiej orientujący się w choreografii, niż w
dyplomacji, znajduje zapewne czas, by podziwiać zgrabne nóżki baletnicy i
manifestować tem trwałość reżimu.
Pozostałości dawnych uczt są jeszcze bardzo liczne i za pieniądze można dostać
wszystko. Oficerowie gwardji głośno dzwonią ostrogami i szukają przygód. W
gabinetach luksusowych restauracyj odbywają się dzikie pijatyki. Przerywanie
dopływu światła elektrycznego o północy nie przeszkadza rozkwitowi klubów gry, w
których przy stearynowych świecach iskrzy się szampan, jaśnieoświeceni złodzieje
skarbu państwa ogrywają niemniej jaśnieoświeconych szpiegów niemieckich,
monarchistyczni spiskowcy pasują do semickich kontrabandzistów, i astronomiczne
cyfry stawek ujawniają zarazem rozmiary hazardu i rozmiary inflacji.
Czyż rzeczywiście zwykły tramwaj, zaniedbany, brudny, powolny, obwieszony ludźmi
jedzie z tego dogorywającego Sankt Petersburga do dzielnic robotniczych,
żyjących w na-mietnem napięciu nowej nadziei? Pod błękitno - złotemi kopułami
klasztoru Smolnego mieści się sztab powstania: ną krańcu starego miasta, gdzie
kończy się linju tramwajowa i gdzie Newa zatacza ostry łuk na południe,
oddzielając centrum stolicy od przedmieść. Długi, szary gmach o trzech piętrach
— koszary wychowawcze szlacheckich córek — jest teraz twierdzą Sowietów.
Nieskończenie długie, dudniące echem korytarze są jakby stworzone dla wykładania
zasad perspektywy. Nad drzwiami wielu dziesiątków pokojów -zachowały się jeszcze
emaljowane tabliczki: „Pokój nauczycielski'', „Klasa trzecia", „Klasa czwarta",
„Wychowawczyni"'. Lecz obok starych tabliczek bądź też zasłaniając ich,
zawieszone są byle jak kartki papieru z tajemniczemi hieroglifami rewolucji: KC,
PSR, SD. mieńszewicy, SD. bolszewicy, lewi SR, anarchiści - komuniści,
ekspedycja CKW i t. p. Baczne oko Johna Reeda zauważyło na ścianach plakaty:
„Towarzysze, w interesie własnego zdrowia przestrzegajcie czystości''. Niestety,
nikt nie przestrzega czystości, poczynając od przyrody. Październikowy
Piotrogród żyje pod kopułą deszczu. Ulice, dawno niezamiatane, są brudne. Na
podwórzu Smolnego ogromne kałuże. Podeszwy żołnierskie przenoszą błoto do
korytarzy i sal. Nikt jednak nie patrzy teraz wdół, pod nogi; wszyscy patrzą
przed siebie.
Smolny komenderuje teraz coraz pewniej i coraz bardziej władczo, podnosi go
namiętna sympatja mas. Kierownictwo centralne obejmuje bezpośrednio tylko górne
ogniwa systemu rewolucyjnego, który ma dokonać przewrotu. Najważniejsze dokonywa
się w dołach i jakby samo przez się. Fabryki i koszary —• oto ogniska historji w
owych dniach i nocach. W dzielnicy wyborgskiej, tak jak i w lutym, koncentrują
się podstawowe siły rewolucji; w przeciwstawieniu do lutego, ma ona teraz swą
potężną organizację, jawną i powszechnie uznaną. Z dzielnic, jadalń fabrycznych,
klubów, koszar nici prowadzą do domu Nr. 33 przy Prospekcie Sampsonjewskim, w
któn-rym mieści się komitet dzielnicowy bolszewików, sowiet wy-borgski i sztab
bojowy. Milicja dzielnicowa stapia się z Czerwoną Gwardją. Dzielnica jest
całkowicie opanowana przez robotników. Gdyby Rząd rozgromił Smolny, sama
dzielnica wy-borgska mogłaby odbudować centralę i zabezpieczyć dalszy atak.
Rozwiązanie zbliżyło się już bezpośrednio, lecz ugodow-cy uważali bądź udawali,
że nie mają żadnych specjalnych przyczyn do niepokoju. Poselstwo
wielkobrytyjskie, które miało swoje powody, by bacznie obserwować wydarzenia w
Piotrogrodzie, otrzymało, jak stwierdza ówczesny poseł rosyjski w Londynie,
wiarygodne informacje o mającym się odbyć przewrocie. Na trwożliwe pytania
Buchanana Tereszczen-ko odpowiedziat podczas tradycyjnego śniadania
dyplomatycznego gorącemi zapewnieniami. „Nic podobnego" zdarzyć się nie może;
rząd mocno trzyma cugle w ręku. Poselstwo rosyjskie w Londynie dowiedziało się o
przewrocie z telegramu brytyjskiej agencji telegraficznej.
Przemysłowiec górniczy Auerbach, który odwiedzi! w owych dniach wiceministra
Palczyńskiego, zapytaj go mimochodem, po rozmowie o bardziej ważnych sprawach, o
„czarne chmury na horyzoncie politycznym" i otrzymał w zupełności uspokajającą
odpowiedź: kolejna burza i tyle; burza przejdzie i znów będzie pogoda. — „może
pan spać spokojnie''. Sam Palczyński miał jeszcze spędzić tylko jedną-dwie
bezsenne noce, zanim zosta? aresztowany.
Im bardziej bezceremonialnie traktował Kiereński ugodowych wodzów, tem mniej
wątpił, że w chwili niebezpieczeństwa przyjdą wporę z pomaca. Im słabsi stawali
się ugodow-cy, tem staranniej podtrzymywali dokoła siebie atmosferę złudzeń.
Zamieniając ze swych piotrogrodzkich wieżyczek słowa otuchy ze szczytowemi
organizacjami prowincji i frontu, mieńszewicy i eserzy fałszowali opinię
społeczną i, maskując swoją bezsilność, wprowadzali w błąd nie wrogów, a raczej
samych siebie.
Ociężały i do niczego niezdatny aparat państwowy, połączenie socjalisty
marcowego z carskim czynownikiem, nadawał się szczególnie do samooszukiwania
się. Świeżo upieczony socjalista nie chciał uchodzić w oczach czynownika za
niedostatecznie dojrzałego męża stanu. Czynownik bał się ujawnić brak szacunku
dla nowych idej. W ten sposób powstawał splot oficjalnego kłamstwa, przyczem
generałowie, prokuratorzy. dziennikarze, komisarze i adiutanci przechwalali się
tem więcej, im bliżej źródła władzy stali. Dowódca piotrogrodzkiego okręgu
korpusu sporządzał pocieszające sprawozdania dlatego, że Kiereńskiemu w obliczu
smutnej rzeczywistości były one bardzo potrzebne.
Tradycje dwuwładzy oddziaływały w tym samym kierunku. Przecież bieżące rozkazy
sztabu okręgu, zatwierdzone przez Komitet Woienno-Rewolucyjny. wykonywane były
bez sprzeciwu. Oddziały garnizonu normalnie zaciągały warty w mieście, i trzeba
przyznać, że pułki dawno iuż nie pełniły służby wartowniczej z taką gorliwością
iak dzisiai. Niezadowolenie mas? „Zbuntowani niewolnicy" są zawsze
niezadowoleni. W próbach buntu mogą wziąć udział tylko męty spoleczne. Sekcja
żołnierska jest przeciw sztabowi? Ale za to wydział wojskowy CKW jest za
Kiereńskim. Cala zorganizowana demokracja z wyjątkiem bolszewików, popiera Rząd.
Tak przeobraził się różowy nimb marcowy w szarą mgłę, osłaniającą realne kontury
rzeczy.
Dopiero po zerwaniu Smolnego ze sztabem Rząd spróbował podejść do konfliktu w
poważniejszy sposób: bezpośredniego nicbezpieczeńtwa niema, lecz należy tym
razem skorzystać ze sposobności, by zlikwidować bolszewików. W dodatku
burżuazyjni sojusznicy napierali na pałac Zimowy całą siłą. W nocy na 24
października Rząd nabrał odwagi i postanowił wszcząć przeciw Komitetowi
Wojenno-Rewolucyjnemu postępowanie sądowe; zamknąć gazety bolszewickie,
nawołujące do powstania, i zażądać przysłania wiernych oddziałów wojskowych z
okolic i z frontu. Wniosek, domagający się aresztowania całego Komitetu
Wojenno-Rewolucyjnego, został w zasadzie przyjęty, odroczono tylko jego
wykonanie: dla tak wielkiego przedsięwzięcia należało zapewnić sobie uprzednio
poparcie Parlamentu Tymczasowego.
Pogłoska o uchwałach powziętych przez Rząd natychmiast rozeszła się po mieście.
W gmachu Sztabu Głównego, obok pałacu Zimowego, w nocy na 24 października
pełnili wartę żołnierze pułku Pawłowskiego, jednego z najpewniejszych oddziałów
wojskowych Komitetu Wojenno-Rewolucyi-nego. Przy żołnierzach mówiono o
sprowadzeniu iunkrów, podniesieniu mostów, o aresztach. Wszystko, co żołnierze
zdołali usłyszeć i zapamiętać, komunikowali natychmiast dzielnicom i Smolnemu. W
centrali rewolucyjnej niezawsze umiano skorzystać z informacyj tego ochotniczego
wywiadu. Odegrał on jednak poważną rolę. Robotnicy i żołnierze całego miasta
dowiadywali się o planach wroga i umacniali się w swej gotowości do dania
odporu.
Od wczesnego rana władze podjęły przygotowania do wrogich działań. W stołecznych
szkołach iunkrów zarządzono pogotowie bojowe. Stojącemu na Newie krążownikowi „Auro-ra"
z bolszewicko nastrojoną załogą wydano rozkaz wypłynięcia na morze i
przyłączenia się do floty czynnej. Wezwano oddziały wojskowe z okolic: bataljon
szturmowy z Carskiego Sioła, junkrów z Oranienbaumu, artylerię z Pawłowska.
Sztabowi frontu północnego polecono wysłać natychmiast do stolicy wierne woiska.
Jako środki ostrożności wojennej zarządzono: wzmocnienie warty w pałacu Zimowym;
podniesienie mostów na Newie; kontrolowanie samochodów przez junkrów; wyłączenie
z sieci telefonicznej aparatów Smolnego. Minister sprawiedliwości Malantowicz
wydał rozkaz natychmiastowego aresztowania tych z pośród zwolnionych za kaucją
bolszewików, którzy znów wyróżnili się działalnością przeciwrządo-wą: uderzenie
skierowane było przedewszystkiem w osobę Trockiego. Jakżeż zmieniły się czasy!
Malantowicz, zarówno jak i jego poprzednik Zarudny, byli obrońcami Trockiego w
procesie 1905 roku: i wtedy szło o kierowanie Sowietem piotrogrodzkim; charakter
oskarżenia w obu wypadkach byl jednakowy, tylko że byli obrońcy jako
oskarżyciele dodali jeszcze mały punkt o złocie niemieckiem.
Szczególnie gorączkową działalność rozwinął sztab okręgu w dziedzinie
drukarskiej. Dokumenty szły jeden za drugim: żadne demonstracje nie będą
tolerowane; winni poniosą surową karę; oddziałom garnizonu bez rozkazu sztabu
nie wolno opuszczać koszar; „usunąć wszystkich komisarzy Sowietu
piotrogrodzkiego''; przeprowadzić dochodzenie w sprawie ich nielegalnej
działalności „celem postawienia ich przed sądem wojennym". W groźnych rozkazach
nie wskazano jednak, kto i jak zapewni ich wykonanie.
Dowódca okręgu pod groźbą odpowiedzialności osobistej żądał od właścicieli
samochodów, by „w celu zapobiegnięcia samowolnym wywłaszczeniom" oddali
samochody do dyspozycji sztabu; ale nikt w odpowiedzi na to nie ruszyf nawet
palcem.
Centralny Komitet Wykonawczy również nie skąpił namów i gróźb. Śladami jego
szły: chłopski Komitet Wykonawczy, Rada Miejska, Centralne Komitety mieńszewików
i ese-rów. W pomoce literackie wszystkie te instytucje były dostatecznie
zaopatrzone. W wezwaniach, pokrywających mury i parkany, mowa była wciąż o
garstce szaleńców, o niebezpieczeństwie krwawych walk i nieuniknionej
kontrrewolucji.
O godzinie 5.30 irano do drukarni bolszewików przybył komisarz rządowy z
oddziałem junkrów, którzy obsadzili wszystkie wyjścia, i przedstawił
rozporządzenie sztabu, nakazujące natychmiastowe zamknięcie centralnego organu i
gazety „Żołnierz'1. Co? Sztab? Czyż ta instytucja istnieje jeszcze? Nie uznaje
się tu żadnych rozkazów, niesankcjonowanych przez Komitet Wojenno-Rewolucyjny.
Nie pomogło to jednak: matryce zostają rozbite, lokal opieczętowany. Rząd "może
zarejestrować pierwszy sukces.
Robotnik i robotnica drukarni bolszewickiej przybiegają bez tchu do Smolnego i
znajdują tam Podwojskiego i Trockiego: jeż-eli Komitet obroni ich przed
junkrami, robotnicy wydadzą gazetę. Forma pierwszej odpowiedzi na ofenzywę rządu
jest znaleziona. Zostaje wystosowany rozkaz do pułku Litewskiego, polecający
natychmiastowe wysłanie jednej kompanji dla ochrony prasy robotniczej. Wysłańcy
drukarni nalegają, by przyciągnąć do tego również i 6-ty bataljon saperów: są to
bliscy sąsiedzi i wierni przyjaciele. Telefonogram zostaje natychmiast
przekazany pod obydwa adresy. Litwini i saperzy wymaszerowują bezzwłocznie.
Pieczęcie zostają zerwane, ma^ tryce odlane ponownie, praca wre. Gazeta,
zakazana przez rząd, wychodzi na świat z kilkugodzinnem opóźnieniem pod ochroną
wojsk Komitetu, który sam podlega aresztowaniu. To właśnie jest powstanie. W ten
sposób rozwija się ono.
Tymczasem z krążownika „Aurora" zwracają się do Smolnego z pytaniem: wypłynąć na
morze, czy też pozostać na Newie? Marynarze, którzy w sierpniu ochraniali pałac
Zimowy przed Korniłowcm, pałają teraz chęcią skwitowania się z Kiereńskim.
Rozkaz rządowy zostaje przez Komitet natychmiast odwołany i załoga otrzymuje
rozkaz Nr. 1218: „Na wypadek zaatakowania garnizonu piotrogrodzkiego przez siły
kontrrewolucyjne krążownik „Aurora" ma zabezpieczyć sobie holowniki, parowce i
kutry parowe'1. Krążownik z entuzjazmem spełnia zadanie, na które tylko czekał.
Te dwa akty odporu, podpowiedziane przez robotników i marynarzy i przeprowadzone
dzięki poparciu garnizonu zupełnie bezkarnie, stały się wydarzeniami
politycznemi pierwszorzędnej wagi. Ostatnie resztki fetyszvzmu władzy rozsypały
się w proch. „Odrazu stało się jasne, — mówi jeden z uczestników, — że to już
koniec." Jeżeli nawet nie koniec, to w każdym razie sprawa jest o wiele
prostsza, niż wydawało się w przeddzień.
Usiłowanie zamknięcia gazet, postanowienie o przekazaniu sądom Komitetu
Wojenno-Rewolucyjnego, rozkaz usunięcia komisarzy, wyłączenie telefonów Smolnego
— te ukłucia szpilką wystarczają właśnie do oskarżenia Rządu o przygotowywanie
kontrrewolucyjnego przewrotu. Chociaż powstanie może zwyciężyć tylko jako atak,
rozwija się ono jednak tem skuteczniej, im bardziej wygląda na obronę. Urzędowa
pieczęć na drzwiach bolszewickiej redakcji — jako środek wojenny — to niewiele.
Ale jaki to doskonały sygnał do walki! Telefono-giram do wszystkich dzielnic i
oddziałów garnizonu powiadamia o wydarzeniu. „Wrogowie ludu ruszyli w nocy do
ataku... Komitet Wojenno-Rewolucyjny kieruje akcją przeciw zamachowi
spiskowców." Spiskowcy — to organy oficjalnej władzy. Pod piórem rewolucyjnych
spiskowców określenie to jest nieoczekiwane. Lecz odpowiada ono w zupełności
sytuacji i samopoczuciu mas. Wypierany ze wszystkich pozycyj, zmuszony do
wkroczenia na drogę spóźnionej obrony, niezdolny do zmobilizowania niezbędnych
do tego sił, ani! nawet do sprawdzenia, czy siły te istnieją, Rząd postępuje w
sposób nieprzemyślany i nieskoordynowany, dopuszczając się czynów, które w
oczach mas wyglądają jak wrogie zamachy. Telefonogram Komitetu poleca:
„Zarządzić w pułku pogotowie bojowe i oczekiwać dalszych rozkazów". Jest to głos
władzy. Podlegający usunięciu komisarze Komitetu ze zdwojoną energją usuwają
tych, których zdaniem ich należy usunąć.
„Aurora" na Newie była nietylko wspaniałą jednostką bojową w służbie powstania,
lecz również gotową do usług radjostacją. Nieoceniony nabytek! Marynarz Kurków
wspomina: „Otrzymaliśmy od Trockiego polecenie ogłoszenia przez radjo..., że
kontrrewolucja przeszła do ataku". Obronne sformułowanie i tu osłaniało wezwanie
do powstania, zwrócone tym razem do całego kraju. Garnizonom, broniącym dostępu
do Piotrogrodu, wydano przez radiostację „Aurory" rozkaz zatrzymania
kontrrewolucyjnych eszelonów i, gdyby namowy nie skutkowały, stosowania siły.
Wszystkim organizacjom rewolucyjnym polecono „obradować w permanencji i
koncentrować w swych rękach wszystkie informacje o planach i działaniach
spiskowców". Jak widzieliśmy, i ze strony Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego nie
brak było wezwań. Tu jednak stówa nie odbiegały od czynów, lecz komentowały je.
Nie bez opóźnienia przystąpiono do poważniejszego wzmocnienia obrony Smolnego.
Opuszczając gmach o godzinie 3-<ej w nocy na 24-ty, John Reed zwrócił uwagę na
karabiny maszynowe przy drzwiach wejściowych i na silne posterunki ustawione
przed bramą i na skrzyżowaniach przyległych ulic: warta jeszcze poprzedniego
wieczora została wzmocniona kompanią pułku Litewskiego i oddziałem k. m. z 24
karabinami maszynowemi. W ciągu dnia ochrona stale wzrastała. „W pobliżu
Smolnego —■ pisze Szlapnikow — można było zaobserwować znajome obrazy,
przypominające pierwsze dni rewolucji lutowej koło pałacu Taurydzkiego": to samo
mnóstwo żołnierzy, robotników i wszelkiego rodzaju broni. Wielkie zwały drzewa,
nagromadzone na podwórzu, mogą posłużyć za doskonałą osłonę przed ogniem
karabinowym. Samochody ciężarowe zwożą zapasy żywności i amunicji. „Cały Smolny
— opowiada Raskolnikow — przeobraził się w obóz wojenny. Z zewnątrz przed
kolumnadą — działa gotowe do strzału. Obok nich — karabiny maszynowe... Niemal
na każdym występie — „maksymy", wyglądające jak zabawkowe armatki. I we
wszystkich korytarzach... szybki, głośny, wesoły krok żołnierzy i robotników,
marynarzy i agitatorów." Suchanow, który niebezpodstawnie wytykał organizatorom
przewrotu niedostateczną zaradność militarną, pisze: ..Dopiero teraz, w dzień i
wieczorem 24-go, do Smolnego zaczęły ściągać uzbrojone oddziały
czerwonogwardzistów i żołnierzy, żeby bronić sztabu powstania... Pod wieczór
24-go obrona Smolnego stała sie wreszcie do czegoś podobna".
Sprawa ta nie jest pozbawiona znaczenia. W Smolnym, skąd ugodowy Komitet
Wykonawczy zdążył ukradkiem przenieść się do gmachu sztabu rządowego,
skoncentrowane są obecnie wierzchołki wszystkich organizacyj rewolucyjnych,
kierowanych przez bolszewików. Tutaj również zbiera się tego dnia na posiedzenie
Komitet Centralny partji celem powzięcia ostatnich decyzyj przed uderzeniem.
Obecnych jest 11 członków. Lenin nie opuścił jeszcze swej kryjówki w dzielnicy \vy-borgskiej.
Nieobecny jest Zinowjew, który — jak się z temperamentem wyraził Dzierżyński —
„ukrywa się i w pracy partyjnej udziału nie bierze". Natomiast Kamieniew,
współtowarzysz Zinowjewa, pracuje bardzo aktywnie w sztabie powstania. Niema
Stalina: wogóle nie zjawia się w Smolnym, spędzając cały czas w redakcji
centralnego organu. Posiedzenie, jak zwykle, odbywa się pod przewodnictwem
Swierdłowa. Protokół oficjalny jest zwięzły; notuje jednak wszystko istotne.
Jako przyczynek do charakterystyki czołowych kierowników przewrotu, obrazujący
jednocześnie podział funkcyj między nimi, jest on niezastąpiony.
Chodzi o to, by w ciągu najbliższych 24 godzin ostatecznie opanować Piotrogród.
To znaczy: zająć te instytucje polityczne i techniczne, które pozostają jeszcze
w rękach Rządu. Zjazd Sowietów musi obradować już pod sowieckiemi rządami. Plan
praktyczny nowego szturmu jest opracowany bądź opracowywany przez Komitet
Wojenno-Rewolucyjny i Organizację Wojskową bolszewików, KC ma mu tylko nadać
ostateczną formę.
Przedewszystkiem przyjęto wniosek Kamieniewa: „Dzisiaj bez specjalnej uchwały
nie wolno wydalać się ze Smolnego nikomu z pośród członków KC". Uchwalono
ponadto zarządzić w Smolnym dyżury członków piotrogrodzkiego komitetu partji.
Protokół stwierdza dalej: „Trocki wnosi o wydelegowanie do dyspozycji Komitetu
Wojenno-Rewolucyjnego dwóch członków KC dla nawiązania kontaktu z urzędnikami
poczt i telegrafu i kolejarzami; trzeciego członka — dla obserwowania Rządu
Tymczasowego". Postanawia się: do urzędu pocztowo - telegraficznego wydelegować
Dzierżyńskiego, na koleje — Bubnowa. Początkowo, zapewne z inicjatywy Swierdłowa,
zamierzano powierzyć obserwowanie Rządu Tymczasowego Podwojskiemu. Protokół
notuje: „Sprzeciwy w stosunku do Podwojskiego; porucza się Swierdłowowi". Miiutinowi,
który uważany jest za ekonomistę, przydziela sie sprawy aprowizacyjne.
Pertraktacje z lewymi eserami powierzone zostają Kamieniewowi, który posiada
reputację zręcznego, chociaż zbyt ustępliwego parlamentarjusza: ustępliwego
oczywiście w skali bolszewickiej. „Trocki proponuje — czytamy dalej —
zainstalowanie zapasowego sztabu w twierdzy Piotropawłow-skiej i wystanie tam w
tym celu jednego członka KC." Uchwalono: „Ogólny nadzór powierzyć Łaszewiczowi i
Błagonra-wowowi; utrzymywanie stałej łączności z twierdzą poruczyć Swierdłowowi''.
Pozatem: „wszystkich członków KC zaopatrzyć w przepustki do twierdzy". Na
terenie partyjnym wszystkie nici skupiały się w rękach Swierdłowa, który znal
kadry bolszewickie lepiej, niż ktokolwiek inny. Utrzymywał on łączność pomiędzy
Smolnym a aparatem partji, dostarczał niezbędnych współpracowników Komitetowi
Wojenno-Rewolu-cyjnemu. który go wzywał na narady we wszystkich krytycznych
momentach. Ponieważ skład Komitetu był zbyt luźny i poczęści płynny, najbardziej
konspiracyjne sprawy załatwiano przez kierownictwo Organizacji Wojskowej
bolszewików bądź przez Swierdłowa, który był nieoficjalnym, lecz tem bardziej
faktycznym „sekretarzem generalnym" przewrotu październikowego.
Delegaci bolszewiccy, przyjeżdżający na Zjazd Sowietów, dostawali się
przedewszystkiem w ręce Swierdłowa i ani jednej zbędnej godziny nie pozostawali
bez zajęcia. 24-go w Piotrogrodzie znajdowało się już dwustu - trzystu delegatów
z prowincji, których większość została w ten czy inny sposób włączona do
mechanizmu powstania. O 2-ej po południu zebrali się oni w Smolnym na
posiedzeniu frakcji, by wysłuchać referatu przedstawiciela KC partji. Byli wśród
nich wahający się, którzy, podobnie jak Zinowjew i Kamieniew, woleliby politykę
wyczekiwania; byli też poprostu niedość pewni rekruci. O wyłożeniu przed frakcją
planu powstania mowy być nie mogło: to, co się mówi na wielkiem, choćby nawet i
zamkniętem zebraniu, musi wyjść na zewnątrz. Nie można jeszcze nawet zerwać
obronnej zasłony ataku, nie ryzykując wywołania zamętu w świadomości
poszczególnych oddziałów garnizonu. Należy jednak dać jednocześnie do
zrozumienia, że rozstrzygająca walka rozpoczęła się już i że Zjazdowi pozostaje
tylko uwieńczyć ją.
Powołując się na niedawne artykuły Lenina, Trocki dowodzi, że „spisek nie jest
sprzeczny z zasadami marksizmu",, jeżeli warunki obiektywne czynią-powstanie
możliwem i nieti-niknionem. „Fizyczną barjerę na drodze ku władzy należy
przełamać uderzeniem..." Jednak do tej pory polityka Komitetu
Wojenno-Rewolucyjnego nie wychodzi jeszcze poza ramy obrony. Oczywiście obronę
te należy rozumieć odpowiednio szeroko. Czy zabezpieczenie ukazywania się prasy
bolszewickiej przy pomocy siły zbrojnej lub zatrzymanie „Aurory" na Newie — „czy
to jest obrona, towarzysze? — Tak, to jest obrona!" Gdyby Rządowi wpadło do
giowy aresztować nas, to na wypadek tego na dachu Smolnego ustawione są karabiny
maszynowe. „To też jest obrona, towarzysze!"' — A co będzie z Rządem
Tymczasowym? pyta jedna z podanych kartek. Gdyby Kiereński usiłował nie
podporządkować się Zjazdowi Sowietów, — odpowiada referent, — to opór Rządu
stanowiłby „sprawę nie polityczną, lecz policyjną". Tak też niemal stało się w
rzeczywistości.
W tym momencie Trocki zostaje wywołany celem przyjęcia przybyłej przed chwilą
delegacji Rady Miejskiej. W stolicy wprawdzie panuje narazie spokój, lecz
obiegają niepokojące pogłoski. Prezydent miasta zadaje pytania. — Czy So-wiet
zamierza wszcząć powstanie? 1 jak będzie z ładem i po-ffządkiem w mieście? I co
sie stanie z Radą Miejską, jeśli nie uzna przewrotu? Ci szanowni panowie
chcieliby wiedzieć za wiele. Sprawa władzy — brzmi odpowiedź — podlega decyzji
Zjazdu Sowietów. Czy doprowadzi to do zbrojnej walki, „zależy nietyle od
sowietów, ile od tych, którzy wbrew jednomyślnej woli ludu zatrzymują w swych
rękach władzę państwową''. Jeżeli Zjazd odrzuci władzę, Sowiet piotrogrodzki
podporządkuje się temu. Sam jednak Rząd jawnie dąży do starcia. Wydano nakaz
aresztowania Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego. Na to robotnicy i żołnierze mogą
odpowiedzieć tylko bezwzględnym oporem. Rabunki i gwałty zbrodniczych band?
Wydany dzisiaj rozkaz Komitetu brzmi: „Przy pierwszych próbach wywołania przez
ciemne elementy zamieszek, rabunków, napadów nożowych czy strzelaniny —
zbrodniarze zostaną starci z powierzchni ziemi". W stosunku do Rady Miejskiej
można będzie w wypadku konfliktu zastosować metody konstytucyjne: rozwiązanie i
nowe wybory. Delegacja odeszła niezadowolona. Ale na cóż właściwie liczyła?
Urzędowa wizyta ojców miasta w obozie buntowników była zbyt już otwartą
manifestacją bezsilności Rządu. „Nie zapominajcie, towarzysze, — mówił Trocki,
wróciwszy na posiedzenie frakcji, — że kilka tygodni temu, kiedy uzyskaliśmy
większość, byliśmy tylko firmą — bez drukarni, bez kasy, bez oddziałów, — a
teraz delegacja Rady Miejskiej przychodzi do aresztowanego Komitetu
Wojenno-Rewolucyjnego, by poinformować się o losach miasta i państwa".
W twierdzy Piotropawłowskiej, zdobytej politycznie dopiero wczoraj, dzisiaj
zostaje zaprowadzony stan pogotowia, bojowego. Oddziaf karabinów maszynowych,
najbardziej rewolucyjny z pośród wszystkich oddziałów, przygotowuje się do
walki. Żołnierze czyszczą gorliwie karabiny maszynowe Colta: jest ich 80 sztuk.
Dla kontroli wybrzeża i mostu Troic-kiego karabiny maszynowe zostają ustawione
na murze twierdzy. Przed bramą wystawiona zostaje wzmocniona warta. Do
pobliskich dzielnic wvsyła się patrole. Lecz w gorączce rannych godzin wyjaśnia
się, że położenia wewnątrz samej twierdzy nie można jeszcze uważać za zupełnie
zabezpieczone. Niepewność powoduje bataljon kolarzy. Podobnie jak pochodzący z
pośród zamożnych i bogatych chłopów kawalerzyści, — kolarze, rekrutujący się z
pośród miejskich warstw pośrednich, są najbardziej konserwatywnemi elementami w
armji. Temat dla idealistycznych psychologów. Wystarczy, bv człowiek —
przynajmniej w tak biednym kraju jak Rosja — siedział w odróżnieniu od innych na
dwóch kołach z trasmisją ■— a duma jego zaczyna pęcznieć jak opony roweru. W
Ameryce do takiego efektu potrzebny jest już samochód.
Bataljon, sprowadzony celem stłumienia ruchu lipcowego, gorliwie zdobywał w
swoim czasie pałac Krzesińskiej, poczem został jako szczególnie pewny oddział
zakwaterowany w twierdzy. W wczorajszym wiecu, który rozstrzygnął o losach
twierdzy, kolarze, jak się wyjaśniło, nie brali udziału: dyscyplina zachowała
się u nich jeszcze w takim stopniu, że oficerom udało się powstrzymać żołnierzy
od wychodzenia na dziedziniec twierdzy. Licząc na kolarzy, komendant twierdzy
wysoko podnosi głowę, często łączy się telefonicznie ze sztabem Kiereńskiego i
jakoby zamierza nawet aresztować bolszewickiego komisarza. Nie można tolerować
niejasnej sytuacji ani jednej minuty dłużej! Na rozkaz ze Smolnego Błagon-rawow
przecina przeciwnikowi drogę: w stosunku do komendanta zostaje zarządzony areszt
domowy, wszystkie mieszkania oficerskie zostają pozbawione połączenia
telefonicznego. Ze sztabu rządowego pytają z zaniepokojeniem, dlaczego zamilkł
komendant i co się wogóle dzieje w twierdzy. Bfago-nrawow uprzejmie melduje
przez telefon, że twierdza spełnia odtąd jedynie rozkazy Komitetu
Wojenno-Rewolucyjnego, do którego też Rząd powinien się na przyszłość zwracać.
Wszystkie oddziały garnizonu twierdzy przyjmują aresztowanie komendanta z
całkowitą satysfakcją. Kolarze zachowują się jednak niewyraźnie. Co też ukrywa
się pod ich ponu-rem milczeniem: przyczajona wrogość czy ostatnie wahania?
„Postanawiamy zorganizować specjalny wiec dla kolarzy -— pisze Błagonrawow — i
zaprosić nań najlepsze siły agitacyjrie, przedewszystkiem Trockiego, który
cieszy się wśród mas żołnierskich ogromnym autorytetem.'' Koło godziny 4-ej po
południu cały bataljon zgromadził się w sąsiednim gmachu cyrku „Modernę". W
charakterze oponenta rządowego wystąpił generał - kwatermistrz Pcradiełow,
uważany za esera. Jego argumenty były tak ostrożne, że wydawały sie dwuznaczne.
Tem energiczniejszy był atak przedstawicieli Komitetu. Dodatkowa bitwa oratorska
o twierdzę Piotropawłowską zakończyła się tak, jak należało się spodziewać:
bataljon wszystkiemi głosami przeciw 30 przyjął rezolucję Trockiego. Jeszcze
jeden ewentualny konflikt zbrojny został rozstrzygnięty prz-ed walką i bez
przelewu krwi. To jest właśnie powstanie październikowe. Taki jest jego styl.
Na twierdzy można było odtąd polegać z zupełnym spokojem. Broń z arsenału
wydawano bez przeszkód. W Smolnym, w pokoju komitetów fabrycznych stali w
kolejce delega-gaci fabryk, którzy przybyli tu po mandaty na broń. Stolica w
latach wojny widziała niemało „ogonków": teraz po raz pierwszy powstał ogonek na
karabiny. Ze wszystkich dzielnic ciągnęły do arsenału samochody ciężarowe.
„Twierdzy Piotropa-włowskiej nie można było poznać — pisze robotnik Skorinko. —
Opiewaną jej ciszę naruszyło dudnienie samochodów, skrzyp wozów, wrzawa.
Szczególny tłok panował przed magazynami. Tutaj też przeprowadzają koło nas
pierwszych jeńców — oficerów i junkrów''. Tego dnia otrzymał karabiny lSO-y pułk
piechoty, rozbrojony za czynny udział w powstaniu lipcowem.
Rezultaty wiecu w cyrku „Modernę" ujawniły się też i po przeciwnej stronie:
kolarze, którzy od lipca pełnili służbę wartowniczą w pałacu Zimowym, samowolnie
zeszli z posterunków, oświadczając, że dalej bronić Rządu nie będą. Bvł to
poważny cios. Kolarzy trzeba było zastąpić junkrami. Podpora wojskowa Rządu
sprowadzała się coraz bardziej do samych tylko szkół oficerskich, co nietylko
zwężało ją do minimum, lecz również obnażało jej skład społeczny.
Robotnicy stoczni Putiłowskiej, i nietylko oni jedni, zwracali się do Smolnego,
by przystąpił do jaknajszybszego rozbrajania junkrów. Gdyby posunięcia tego, po
odpowiedniem przygotowaniu i w porozumieniu z obsługą szkół, dokonano w nocy z
24-go na 25-ty, zajęc'e pałacu Zimowego nie przedstawiałoby żadnych trudności.
Gdyby junkrów rozbrojono chociażby w nocy na 26-ty, po zajęciu pałacu Zimowego,
nie nastąpiłaby próba kontrpowstania w dniu 29 października. Lecz przywódcy w
wielu jeszcze sprawach ujawniali „wspaniałomyślność", w istocie zaś nadomiar
optymistycznej pewności, i zawsze dość uważnie słuchali trzeźwego głosu dołów:
nieobecność Lenina dawała się odczuć i w tem. Skutki zaniedbań musiały naprawić
masy, przy zbędnych ofiarach z obu stron. W poważnej walce niema większego
okrucieństwa, niż niewczesna „wspaniałomyślność".
Na dziennem posiedzeniu Parlamentu Tymczasowego Kiereński śpiewał swą pieśń
łabędzią. W ostatnich czasach ludność Rosji, a zwłaszcza stolicy, jest stale
alarmowana: „Apele do powstania codziennie umieszczane są w gazetach
bolszewików". Mówca cytował artykuły Włodzimierza Uljanowa -Lenina, ściganego
listami gończemi za zdradę stanu. Cytaty by-fy jaskrawe i dowodziły niezbicie,
że wyżej wymieniona osoba wzywa do powstania. I to kiedy? W momencie, gdy Rząd
rozważa sprawę przekazania ziemi komitetom chłopskim i podjęcia kroków w
kierunku zakończenia wojny. Władze zwlekały dotąd z likwidacją spiskowców, by
dać im możność naprawienia popełnionych błędów. „To było właśnie złe", rozlega
si? okrzyk z tego odcinka sali, na którym rządzi Milukow. Lecz Kiereńskiego nie
peszy to: „Wogóle wolę, by Rząd działał wolniej, lecz zato skuteczniej, w
odpowiednim momencie zaś bardziej stanowczo". Słowa te dziwnie brzmią w tych
ustach! W każdym razie, „w chwili obecnej wszystkie terminy zostały
przekroczone", bolszewicy nietylko nie kajają się, lecz wezwali dwie kompanje i
samowolnie zarządzili rozdawanie broni i amunicji. Rząd zamierza tym razem
położyć kres bezeceństwom „motłochu". „Mówię z całkowitą świadomością:
motłochu". Na prawicy obraza pod adresem ludu zostaje powitana burzliwemi
oklaskami. On, Kiereński, wydał już rozkaz przeprowadzenia niezbędnych aresztów.
„Szczególnie godne uwagi są przemówienia przewodniczącego Sowietu
pio-trogrodzkiego Bronszfceina - Trockiego". Niech więc wszyscy wiedzą: sił Rząd
ma więcej niż trzeba; z frontu nieustannie nadchodzą żądania przedsięwzięcia
stanowczych środków przeciw bolszewikom. W tym momencie Konowałow wręcza mówcy
nowy telefonogram Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego do oddziałów garnizonu:
„Zarządzić w pułku pogotowie bojowe i czekać dalszych rozkazów". Kiereński
kończy uroczyście: „W języku prawa i władzy sądowej nazywa się to stanem
powstania". Milukow stwierdza: „Kiereński wypowiedział te słowa tonem adwokata,
któremu udało sie wreszcie zdemaskować przeciwnika''. Grupy i partje, które
odważyły się podnieść rękę na państwo, „zostaną niezwłocznie i ostatecznie
zlikwidowane". Cała sala oorócz lewego skrzydła demonstracyjnie oklaskuje.
Przemówienie zostaje zakońcozne żądaniem: dzisiaj jeszcze, na tem samem
posiedzeniu, dać odpowiedź, czy Rząd może „spełnić swój obowiązek, pewny
poparcia tego wysokiego zgromadzenia".
Nie czekając na głosowanie, Kiereński wrócił do sztabu, przekonany, — według
jego własnych słów, — że, nim minie godzina, otrzyma potrzebną mu — niewiadomo
poco — decyzję. Stało się j.ednak inaczej. Od drugiej do szóstej odbywały się w
pałacu Marjińskim narady frakcyjne i międzyfrakcyjne nad tekstem formuły
przejścia: uczestnicy jakgdyby nie rozumieli, że chodzi o ich przejście w
niebyt. Żadna z grup ugodowych nie chciała identyfikować się z Rządem. Dan
mówił: „My, mieńszewicy, gotowi jesteśmy do ostatniej kropli krwi bronić Rządu
Tymczasowego; lecz musi on dać demokracji możność skonsolidowania się wokoło
niego". Pod wieczór frakcje lewicowe, wyczerpane poszukiwaniem wyjścia,
zjednoczyły się na gruncie przejętej przez Dana od Martowa formułki, która
obciążała odpowiedzialnością za powstanie nietylko bolszewików, lecz również i
Rząd, żądała natychmiastowego oddania ziemi pod zarząd komitetów chłopskich,
podjęcia wobec mocarstw sprzymierzonych kroków na rzecz rokowań pokojowych i t.
p. Tak apostołowie umiarkowania usiłowali w ostatniej chwili przechwycić hasła,
które wczoraj jeszcze piętnowali jako demagogję i awanturnictwo. Poparcie bez
zastrzeżeń przyrzekli Rządowi oprócz spółdzielców tylko kadeci i kozacy ■— dwie
grupy, które zamierzały obalić Kiereńskiego przy pierwszej sposobności. Znaleźli
się jednak w mniejszości. Poparcie Parlamentu Tymczasowego niewiele mogło dać
Rządowi. Lecz słuszność ma Milukow: odmowa poparcia pozbawiła Rząd ostatnich
resztek autorytetu. Przecież skład Parlamentu Tymczasowego Rząd wyznaczył sam
przed kilkoma zaledwie tygodniami.
Podczas gdy w pałacu Marjińskim szukano zbawczej formułki, w Smolnym zebrał się
Sowiet piotrogrodzki w_ celu poinformowania się o wydarzeniach. Referent i tu
uważa 2a stosowne przypomnieć, że „Komitet Wojenno-Rewolucyjny został powołany
nie jako organ powstania, lecz jako organ samoobrony rewolucji". Komitet nie
pozwolił Kiereńskiemu wyprowadzić z Piotrogrodu wojsk rewolucyjnych i wziął pod
swą obronę prasę robotniczą. „Czy to jest powstanie?" „Aurora" stoi dziś tam,
gdzie stała w nocy. „Czy to jest powstanie?" Istnieje u nas pozorna władza,
której lud nie ufa i która sama do siebie nie ma zaufania, gdyż jest wewnętrznie
martwa. Ta pozorna władza czeka, aż ją wymiecie miotła historji, by ustąpić
miejsca prawdziwej władzy rewolucyjnego ludu". Jutro otwarty zostanie Zjazd
Sowietów. Jest obowiązkiem garnizonu i robotników oddać wszystkie swoje siły do
rozporządzenia Zjazdu. „Jeżeli jednak Rząd będzie usiłował wykorzystać 24 czy 48
godzin, które mu pozostały, by wbić nóż w plecv re-Wblucji, to oświadczamy raz
jeszcze: czołowy oddział rewolucji odpowie na uderzenie uderzeniem i na żelazo
stalą." Ta otwarta groźba jest zarazem osłoną polityczną mającego nastąpić w
nocy uderzenia. Trocki komunikuje w zakończeniu, że frakcja lewych eserów w
Parlamencie Tymczasowym po dzisiejszem wystąpieniu Kiereńskiego i krzątaninie
frakcyj Ugodowych przysłała do Smolnego delegację i wyraziła gotowość
oficjalnego wejścia w skład Komitetu Wojenno-Rewolu-eyjnego. W zwrocie lewych
eserów Sowiet z radością wita odbicie głębszych procesów: rosnącego rozmachu
wojny chłopskiej i zwycięskiego przebiegu powstania piotrogrodzkiego. Komentując
referat przewodniczącego Sowietu piotrogrodzkiego, Milukow pisze: „Zapewne taki
był właśnie pierwotny plan Trockiego: po przygotowaniu się do walki postawić
Rząd twarzą w twarz z „jednomyślną wolą ludu'', ujawnioną na Zjeździe Sowietów,
i w ten sposób nadać nowej władzy pozory legalnego pochodzenia. Rząd okazał się
jednak słabszy, niż się tego Trocki spodziewał. I władza sama wpadła w jego
ręce. zanim jeszcze Zjazd zdążył zebrać się i wypowiedzieć". W słowach tych
prawdą jest to, że słabość Rządu przeszła wszystkie oczekiwania. Plan od samego
początku polegał na fcem, by zagarnąć władzę przed otwarciem Zjazdu. Milukow
przyznaje to zresztą sam w innym kontekście. „Istotne zamiary przywódców
przewrotu — pisze on — posuwały się 0 wiele dalej, niż oficjalne oświadczenia
Trockiego... Zjazd Sowietów miał być postawiony przed faktem dokonanym."
Czysto militarny plan polegał początkowo na tem, by zabezpieczyć połączenie się
marynarzy bałtyckich z uzbrojonymi robotnikami wyborgskimi: marynarze mieli
przyjechać koleją i wysiąść na dworcu Finlandzkim, położonym w dzielnicy
wyborgskiej. Z tego punktu zbornego powstanie miało się rozszerzyć dzięki
dalszemu przyłączaniu się oddziałów Czerwonej Gwardji i garnizonu na inne
dzielnice i, po obsadzeniu mostów, przeniknąć do centrum stolicy dla wymierzenia
ostatecznego ciosu. Plan ten, naturalnie wypływający z sytuacji i sformułowany,
zdaje się. przez Antonowa, wychodził z za łożenia, że przeciwnik będzie mógł
jeszcze stawiać poważny Opór. Właśme ta przesłanka wkrótce odoadła: opierać się
o ograniczony place d'armes nie było potrzeby; okazało się, że był nieosłonięty
— wszędzie tam. gdzie powstańcy uważali za konieczne zadać mu uderzenie. Plan
strategiczny uległ zmianom również i pod względem terminów: powstanie zaczęło
się
Wcześniej i skończyło ipóźniej, niż wyznaczona. Zamachy Rządu w rannych
godzinach wywołały natychmiastowy odpór o charakterze obronnym ze strony
Komitetu Wojenno-Rewo-lucyjnego. Ujawniona przy tem bezsilność władz popchnęła
Smolny do rozpoczęcia już w ciągu dnia działań ofenzywnych, które coprawda miały
jeszcze połowiczny, napoly zamaskowany, przygotowawczy charakter. Główne
uderzenie w dalszym ciągu przygotowywano na noc: w tym sensie plan pozostawał w
mocy. Został on jednak obalony w procesie wykonywania, ale już w przeciwnym
kierunku. W nocy zamierzano opanować wszystkie ośrodki dyspozycji,
przedewszystkiem zaś pałac Zimowy, w którym ukrywały się władze centralne. Lecz
wyliczenie czasu jest w warunkach powstania jeszcze trudniejsze, niż w warunkach
regularnej wojny. Przywódcy spóźnili się o wiele godzin ze skoncentrowaniem sił,
i operacje przeciw pałacowi Zimowemu, których w nocy nie zdążono nawet
rozpocząć, utworzyły oddzielny rozdział przewrotu, zakończony doDiero w nocy na
26-y, t. j. z opóźnieniem o całą dobę. Najświetniejsze nawet zwycięstwa nie
obchodzą się bez poważnych uchybień.
Po wystąpieniu Kiereńskiego w Parlamencie Tymczasowym władze usiłowały rozwinąć
swój atak. Oddziały junkrów obsadziły dworce. Na rogach wielkich ulic wystawiono
posterunki, którym polecono rekwirować niedostarczone sztabowi samochody
prywatne. O 3-ej po południu podniesiono wszystkie mosty oprócz Pałacowego,
który pozostawał otwarty dla ruchu pod wzmocnioną ochroną junkrów. Środek ten,
stosowany przez monarchię Dodczas wszelkich rozruchów, po raz ostatni w lutym,
podyktowany był strachem przed dzielnicami robotniczymi. Podniesienie mostów
było w oczach ludności jakgdyby potwierdzeniem faktu rozpoczęcia powstania.
Sztaby zainteresowanych dzielnic natychmiast odpowiedziały na atak Rządu,
wysyłając pod mosty uzbrojone oddziały. Smolnemu pozostało tylko rozwinąć tę
iniciatywe. Walka 0 mosty posiadała dla obu stron charakter próby sił. Gromady
uzbrojonych robotników i żołnierzy napierały na junkrów i kozaków, to
przekonywując ich, to grożąc. Posterunki w końcu cofały się, nie mogąc odważyć
się na bezpośrednie starcie. Niektóre mosty podnoszono i spuszczano po kilka
razy.
„Aurora" otrzymała bezpośrednio od Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego rozkaz: „Przy
pomocy wszystkich dostępnych wam środków przywrócić ruch na moście Mikolajewskim".
Komendant krążownika usiłował uchylić się od wykonania rozkazu, lecz po
symbolicznem zaaresztowaniu jego i wszystkich oficerów posłusznie poprowadził
okręt. Wzdłuż obu wybrzeży posuwały się naprzód kordony marynarzy. Zanim „Aurora"
zdążyła zarzucić kotwicę pod mostem, opowiada Kurbow, po junkrach znikł już
wszelki ślad. Marynarze sami Spuścili most i wystawili posterunki. Tylko most
Pałacowy znajdował się jeszcze przez kilka godzin w rękach posterunków
rządowych.
Nie bacząc na oczywiste nieudanie się pierwszych prób, poszczególne organy
władzy usiłowały dalej zadawać uderzenia. Oddział milicji przybył wieczorem do
wielkiej prywatnej drukarni celem nałożenia aresztu na gazetę Sowietu
piotro-grodzkiego „Robotnik i żołnierz". Przed 12 godzinami robotnicy drukarni
bolszewickiej pobiegli w analogicznym wypadku po pomoc do Smolnego. Teraz nie
jest to już potrzebne. Drukarze, wraz z dwoma przypadkowo obecnymi marynarzami,
natychmiast odbili załadowane gazetami auto; zmiejsca przyłączyła się do nich
część milicjantów; inspektor milicji uciekł. Odebraną gazetę dostarczono do
Smolnego. Komitet Wojenno-Rewolucyjny przysłał dla ochrony wydawnictwa dwa
plutony pułku Preobrażeńskiego. Przerażona administracja natychmiast przekazała
zarząd drukarni radzie starostów robotniczych.
O wdarciu się do Smolnego celem dokonania aresztowań w/adze sądowe nawet nie
myślały; było zbyt oczywiste, że stałoby si? to sygnałem do wojny domowej, która
niechybnie musiałaby się skończyć klęską Rządu. Natomiast w konwulsji
administracyjnej dokonano w dzielnicy wyborgskiej, dokąd władze nawet w
najlepszych czasach nie ważyły się zaglądać, próby aresztowania Lenina.
Pułkownik z dziesiątkiem junkrów wdarł się późnym wieczorem przez omyłkę do
klubu robotniczego, zamiast do bolszewickiej redakcji, która mieściła się w tym
samym domu: wojacy przypuszczali widać, że Lenin czeka na nich w redakcji. Z
klubu powiadomiono o tem natychmiast sztab Czerwonej Gwardji. Póki pułkownik
błąkał src po różnych piętrach — trafił nawet przytem do mieńszewi-ków —
przybyli czerwonogwardziści, którzy aresztowali jego i junkrów i dostarczyli do
sztabu dzielnicy wyborgskiej, stamtąd zaś do twierdzy Piotropawłowskiej.
Zapowiedziana groźnie wojna przeciw bolszewikom, napotykając na każdym 'kroku na
nieprzezwyciężone trudności, przeistaczała się w bezładne napady i anegdotyczne
qui pro quo', słabła i zamierała.
Komitet Wojenno-Rewolucyjny pracował tymczasem bez wytchnienia. Przy oddziałach
zbrojnych dyżurowali komisarze. Ludność powiadomiono specjalnemi obwieszczeniami
dokąd należy się zwracać w wypadku kontrrewolucyjnych i pogromowych zamachów:
„pomoc zostanie udzielona natychmiast'1. Wystarczyła wymowna wizyta komisarza
pułku Kek-sholmskiego na stacji telefonicznej, by telefony Smolnego zor stały
włączone zpowrotem. Komunikacja telefoniczna, szybsza niż wszystkie inne,
dodawała rozwijającym się operacjom pewności i planowości.
Wysyłając komisarzy do instytucyj. które nie podlegały jeszcze jego kontroli,
Komitet Wojenno-Rewolucyjny rozszerzał i wzmacniał pozycje wyjściowe
rozwijającego się ataku. W ciągu dnia Dzierżyński wręczył Piestkowskiemu.
staremu rewolucjoniście, skrawek papieru — mandat na stanowisko głównego
komisarza telegrafu. — W jaki sposób zająć telegraf? —zapytał nie bez zdziwienia
nowy komisarz. — Pełni tam wartę pułk Keksholmski, który jest po naszej stronie!
Dalsze wyjaśnienia były dla Piestkowskiego zbędne. Wystarczyło dwóch żołnierzy z
karabinami przy tablicy rozdzielczej by osiągnąć tymczasowy kompromis z wrogo
usposobionymi urzędnikami telegrafu, wśród których nie było ani jednego
bolszewika.
O godzinie 9-ej wieczór inny komisarz Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego, Stark, z
niewielkim oddziałem marynarzy pod dowództwem byłego emigranta Sawina, również
marynarza,, zajął rządową agencję telegraficzną i rozstrzygnął tem nie-tylko o
losach instytucji, ale, do pewnego stopnia, i o swoich własnych: Stark został
pierwszym sowieckim dyrektorem agencji, zanim stanął na czele poselstwa
sowieckiego w Afganistanie.
Czy te dwie skromne operacje były aktami powstania czy też tylko epizodami
reżimu dwuwładzy, skierowanej copraw-da z torów ugodowych na bolszewickie?
Pytanie może się nie bez podstaw wydawać kazuistycznem. Lecz dla maskowania
powstania miało ono jeszcze swoje znaczenie. Faktem jest, że nawet wtargnięcie
do gmachu agencji miało jeszcze połowiczny charakter: formalnie szło narazie nie
o opanowanie tej instytucji, lecz o ustanowienie cenzury telegramów. Tak wisc aż
do nocy 24 października pępowina „legalności" nie była ostatecznie przecięta,
ruch wciąż jeszcze osłaniał się resztkami tra-dycyj dwuwładzy.
Przy opracowywaniu planów powstania Smolny pokładał wielkie nadzieje w
marynarzach bałtyckich, jako oddziale bojowym, który łączy proletariacką
stanowczość z dużą sprawnością wojskową. Przybycie marynarzy do Piotrogrodu
zostało uprzednio już wyznaczone na dzień otwarcia Zjazdu Sowietów. Wcześniejsze
wezwanie marynarzy bałtyckich oznaczałoby otwarte wkroczenie na drogę powstania.
Wynikła stąd trudność, która prowadziła do opóźnienia.
Do Smolnego przybyli 24-go w dzień dwaj delegaci So-wietu kronsztackiego na
Zjazd: bolszewik Flerowski i idący z bolszewikami anarchista Jarczuk. W jednym z
pokojów Smolnego zetknęli sie oni z Czudnowskim, który dopiero co wróci} z
frontu i, powołując się na nastroje żołnierzy, sprzeciwia! się wyznaczeniu
powstania na najbliższy okres. „W najgorętszym momencie sporu — opowiada
Flerowski — do pokoju wszedł Trocki... Odwoławszy mnie na stronę, polecił mi
natychmiast wracać do Kronsztadtu: „Wypadki dojrzewają tak szybko, że każdy musi
być na swojem miejscu...'' W krótkiem poleceniu wyczułem wyraźnie dyscyplinę
zbliżającego się powstania." Spór został przerwany. Wrażliwy i impulsywny
Czudnowski porzucił swe wątpliwości, by wziąć udział w opracowywaniu planów
wojennych. Wślad za Flerow-skim i Jarczukiem wysłano telefonogram: „Siły zbrojne
Kronsztadtu mają wyruszyć a świcie, by bronić Zjazdu Sowietów".
W imieniu Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego Swierdłow wysłał w nocy telegram do
Helsingiorsu, do Smilgi, przewodniczącego Krajowego Komitetu Sowietów: „Przyślij
statut". Znaczyło to: przyślij niezwłocznie 1500 doborowych marynarzy
bałtyckich, uzbroionych po zęby. Wprawdzie marynarze będą mogli przybyć dopiero
w ciągu jutrzejszego dnia, lecz niema powodów do odraczania działań wojennych —
siły miejscowe wystarczą — i niema j-uż zresztą możności: operacje zostały już
rozpoczęte, leżeli z frontu przybędą Rządowi z pomocą posiłki, to marynarze
zdążą jeszcze na czas, by zaatakować je na skrzydłach bądź ztyłu.
Taktyczne opracowanie schematu opanowania stolicy było głównie dziełem
Organizacji Wojskowej bolszewików. Oficerowie sztabu generalnego doszukaliby się
w planie profanów wielu luk. Lecz wojskowi akademicy nie biorą zazwyczaj udziału
w przygotowywaniu powstania proletariackiego. Rzeczy najważniejsze w każdym
razie przewidziano. Miasto podzielono na rejony wojenne, podporządkowane
najbliższym sztabom. W najważniejszych punktach skoncentrowano drużyny Czerwonej
Gwardji. pozostające w łączności z pobliskiemi oddziałami wojskowemi, w których
czekają w pogotowiu bo-jowem kompanie dyżurne. Cele każdej poszczególnej
operacji i siły dla niej są zgóry wyznaczone. Wszyscy uczestnicy powstania, od
góry do dołu, mają niezłomne przekonanie, że zwycięstwo zostanie osiągnięte bez
ofiar. W tem tkwi potęga powstania, ale niekiedy jest to też jego piętą
achillesową.
Główne operacje zaczęły sie koło godziny 2-ej w nocy. Przez niewielkie grupy
wojskowe, których trzon stanowili przeważnie uzbrojeni robotnicy lub marynarze,
pod kierownictwem komisarzy, zostały obsadzone jednocześnie lub kolejno dworce
kolejowe, elektrownie, magazyny wojskowe i aprowizacyjne, wodociągi, most
Pałacowy, stacja telefoniczr na. Bank Państwa, wielkie drukarnie. Wzmocniono
ochro.nę telegrafu i poczty. Wszędzie wystawiono posterunki.
Skąpe i bezbarwne są sprawozdania o epizodach nocy październikowej: podobne są
do protokółów policyjnych. Wszystkich uczestników walki trawi nerwowa gorączka.
Niema komu i kiedy obserwować i notować. Napływające do sztabów wiadomości nie
są przenoszone na papier, bądź też czyni się to nieudolnie, notatki giną.
Późniejsze wspomnienia są suche i niezawsze ścisłe, ponieważ przeważnie pochodzą
od przypadkowych uczestników i obserwatorów. Ci robotnicy, marynarze i
żołnierze, którzy byli rzeczywistymi inspiratorami i kierownikami operacyj,
znaleźli się wkrótce na różnych arenach wojny domowej. Pirzy ustalaniu
charakteru i kolejności poszczególnych epizodów badacz napotyka wielką
gmatwaninę, którą sprawozdania prasowe jeszcze bardziej tylko komplikują. Wydaje
się czasem, że łatwiej było zdobyć Piotrogród jesienią 1917 roku, niż odtworzyć
ten proces po czterech latach!
Pierwszej kompanji saperów, najbardziej zwartej i rewolucyjnej, powierzono
opanowanie pobliskiego dworca Mikoła-jewskiego. W ciągu 15 minut dworzec został
bez strzału obsadzony przez silne posterunki: oddział rządowy poprostu
rozproszył się w ciemnościach. Pełna podejrzanych szmerów i tajemniczego ruchu
jest ta zimna, przejmująca noc. Dławiąc niepokój wewnętrzny, żołnierze sumiennie
zatrzymują przechodniów i pojazdy i skrupulatnie sprawdzają dokumenty. Niezawsze
wiedzą, jak mają postąpić, wahają się — przeważnie puszczają wolno. Z każdą
jednak godziną przybywa im pewności siebie. O 6-ej rano saperzy zatrzymują dwa
samochody ciężarowe z iunkrami, koło 60 ludzi, rozbrajają ich i odprowadzają do
Smolnego.
Temuż batalionowi wydano rozkaz wysłania 50 ludzi dla ochrony magazynu
aprowizacyjnego i 21 ludzi dla ochrony elektrowni. Rozkazy nadchodzą jeden za
drugim, ze Smolnego, z dzielnicy. Nikt nie sprzeciwia się, nikt nie narzeka.
Według meldunku komisarza rozkazy sa wykonywane „niezwłocz-i ściśle". Ruchy
żołnierzy nabierają dawno już niewidzianej wyrazistości. Jakkolwiekbadź
rozluźniony jest ten zgnuśniały garnizon, nadający się jedynie na szmelc, tej
nocy jednak znów budzi się w nim stara musztra żołnierska i po raz ostatni
wypręża każdy mięsień w służbie dla nowego celu.
Komisarz Urałow otrzymał dwa mandaty: jeden na zajęcie drukarni reakcyjnej
gazety „Russkaja Wola", założpnej przez Protopopowa na krótko przed objęciem
przezeń teki ostatniego ministra spraw wewnętrznych Mikołaja II, i drugi — na
sprowadzenie oddziału żołnierzy z Siemionowskiego pułku gwardji, który Rząd z
przyzwyczajenia wciąż jeszcze uważał za swój. Siemionowcy potrzebni byli do
obsadzenia drukarni; drukarnia — do wydania bolszewickiej gazety w dużym
formacie i wielkim nakładzie. Żołnierze kładli się już spać. Komisarz wyłożył
zwięźle cel swej misji: „Ledwo skończyłem, jak ze wszystkich stron rozległy się
okrzyki hurra. Żołnierze zerwali się ze swych prycz i otoczyli mnie". Naładowany
sie-mionowcami samochód ciężarowy zajechał przed ginach drukarni. W sali maszyn
rotacyjnych zgromadziła się natychmiast nocna zmiana robotników. Komisarz
wyjaśnił im, poco przyjechał. „I tutaj, jak w koszarach, robotnicy odpowiedzieli
okrzykiem hurra i niech żyją Sowiety." Zadanie zostało wykonane. Mniej więcej
tak samo odbywało się również obsadzanie innych instytucyj. Nie było potrzeby
stosowania przemocy, nie stawiano bowiem oporu. Powstańcze masy rozsuwały łokcie
i wypierały wczorajszych władców.
Dowódca okręgu meldował w nocy Kwaterze Głównej i sztabowi frontu północnego:
..Położenie Piotrogrodu jest straszliwe. Wystąpień ulicznych i rozruchów niema.
Ale odbywa się planowe obsadzanie instytucyj, dworców, aresztowania.,. Junkrzy
porzucają posterunki bez oporu... Niema żadnych gwarancyj, że nie zostaną
podjęte próby aresztowania Rządu Tymczasowego''. Połkownikow ma słuszność:
gwarancyj rzeczywiście niema,
W kołach wojskowych opowiadano, źe jakoby agenci Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego
wykradli komendantowi stolicy z jego biurka hasła wart garnizonowych. Nie byłoby
w tem nic nieprawdopodobnego: wśród niższego personelu wszystkich instytucyj
powstanie miało dość zwolenników. Tem niemniej jednak wersja o wykradzeniu haseł
została puszczona zapewne celem wytłumaczenia owej zbyt już bolesnej łatwości, z
jaką bolszewickie patrole opanowywały miasto.
Oddziały garnizonu otrzymały w ciągu nocy rozkaz: oficerów, nieuznających władzv
Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego, aresztować. Wielu dowódców pułków zdążyło już
zniknąć, by w ukryciu przeczekać niespokojne dni. W innych oddziałach oficerów
usunięto bądź aresztowano. Wszędzie wyłoniono komitety rewolucyjne lub sztaby,
działające ręka w rękę z komisarzami. To, że zaimprowizowane dowództwo nie stało
na wysokości zadania, jest samo przez się jasne. Lecz zato można było mieć do
niego zaufanie. Sprawa zaś rozstrzygała się przedewszystkiem w instancji
politycznej.
Jednak przy cafem swem niedoświadczeniu sztaby poszczególnych oddziałów
rozwinęły poważną inicjatywę. Komitet pułku Pawłowskiego wysłał wywiadowców do
sztabu okręgu, by uzyskać wiadomości o tem, co się tam dzieje. Zapasowy baon
chemiczny obserwował bacznie swych niespokojnych sąsiadów: junkrów szkół
Pawłowskiej i Włodzimierzow-skiej oraz uczniów korpusu kadetów. Chemicy często
rozbrajali na ulicy junkrów, trzymając ich tem w strachu. Dzięki nawiązaniu
łączności z oddziałem żołnierskim szkoły Pawłowskiej sztab baonu chemicznego
osiągnął to, że klucze od magazynów broni znalazły się w rękach oddziału.
Liczebność sił, biorących bezpośredni udział w nocnem opanowywaniu stolicy, jest
trudna do ustalenia: nietylko dlatego, że nikt niesumował i nie notował, lecz i
ze względu na charakter samych operacyj. Rezerwy drugiej i trzeciej iinji
pokrywały się z całym prawie garnizonem. Lecz do rezerw uciekano się tylko
epizodycznie. Kilka tysięcy czerwonogwardzi-stów, dwa - trzy tysiące marynarzy,
■— jutro z przybyciem marynarzy kronsztackich i helsingforskich liczba ich
wzrośnie mniej więcej trzykrotnie, — ze dwadzieścia kompanij i oddziałów
piechoty, oto siły pierwszej i drugiej Iinji, przy których pomocy powstańcy
zajmowali stolicę.
O godzinie 3.20 w nocy naczelnik wydziału politycznego ministerstwa wojny,
mieńszewik Szer, meldował telefonicznie na Kaukaz: „Odbywa się posiedzenie
Centralnego Komitetu Wykonawczego przy udziale delegatów przybyłych na Zjazd
Sowietów, w przeważającej większości bolszewików. Troekie-mu urządzono owację.
Oświadczył, że spodziewa si^ bezkrwawego przebiegu powstania, gdyż siła jest w
ich rękach. Bolszewicy przeszli do czynnych działań. Obsadzili most
Mikołajew-ski i postawili tam samochody pancerne. Pułk Pawłowski wystawił
posterunki na ulicy Miljonnej, koło pałacu Zimowego, zatrzymuje wszystkich,
aresztuje i odsyła do Instytutu Smolnego. Aresztowani zostali minister Kartaszew
i szef biura Rządu Tymczasowego lialperin. Dworzec Bałtycki również, znajduje
sie w rękach bolszewików. Jeżeli nie nastąpi interwencja ze strony frontu. Rząd
nie bsdzie zdolny do stawiania oporu przy pomocy wojsk, któremi dysponuje''.
Wspólne posiedzenie Komitetów Wykonawczych, o którym mówi komunikat porucznika
Szera, zostało otwarte w, Smolnym po północy. Delegaci na Zjazd zapełnili salę
jako goście. Korytarze i przejścia są strzeżone przez wzmocnione posterunki.
Szare płaszcze, karabiny, w oknach karabiny maszynowe. Członkowie Komitetów
Wykonawczych tonęli w wielogłowej i wrogiej masie delegatów z prowincji.
Najwyższy organ „demokracji" już sprawiał wrażenie jeńca powstańców. Na trybunie
nie widać było postaci przewodniczącego Czcheidzego. Nieobecny byt stały
referent Ceretelli. Wystraszeni przebiegiem wydarzeń obaj opuścili na kilka
tygodni przed bitwą swe odpowiedzialne stanowiska i, machnąwszy ręką na
Piotrogród, wyjechali do rodzinnej Gruzji. Liderem bloku ugodowego zosta} Dan.
Nie posiadaj on ani przebiegłej dobroduszności Czcheidzego, ani patetycznej
wymowności Ceretellego; przewyższał natomiast obydwu upartą krótkowzrocznością.
Samotny na trybunie prezydjum eser Goc otworzył posiedzenie. Dan zabrat głos
wśród absolutnego milczenia sali, które Suchanowowi wydawało się sennem, Johnowi
Re-edowi zaś — „niemal groźnem". Konikiem referenta była świeżoupieczona
rezolucja Parlamentu Tymczasowego, która usiłowała przeciwstawić powstaniu blade
echo jego własnych haseł. „Będzie za późno, jeżeli nie weźmiecie pod uwagę tej
uchwały", mówił Dan, strasząc nieuniknionym głodem i demoralizacją mas. „Nigdy
jeszcze kontrrewolucja nie była tak silna, jak w danej chwili'', t. j. w nocy na
25 października 1917 roku! Zastraszony drobnomieszczanin w obliczu wielkich
wydarzeń widzi tylko niebezpieczeństwa i przeszkody. Jedynem źródłem jego siły
jest patos strachu. „W fabrykach i koszarach o wiele wiekszem powodzeniem cieszy
się prasa czairno-secinna, niż socjalistyczna". Szaleńcy prowadzą rewolucję do
zguby, tak jak i w roku 1905, „kiedy r-:a czele Sowietu piotro-grodzkiego stał
ten sam Trocki". Ale nie, Centralny Komitet Wykonawczy me dopuści do powstania:
„Tylko nad jego tru-. pem skrzyżują się bagnety wrogich stron". Z miejsc
rozlegają Się okrzyki: „Ależ on dawno już jest Trupem''. 'Trafność tego okrzyku
wyczula cała sala: nad tru-peru ugody już skrzyżowały się bagnety burżuazji i
proletariatu. Głos referenta tonie we wrogim hałasie. Uderzenie w pulpit nie
pomaga, zaklęcia nie wzruszają, groźby nie przerażają.. Za późno, za późno...
Tak, to powstanie! Odpowiadając w imieniu Komitetu Wo-. jenno-Rewolucyjnego,
partji bolszewickiej, robotników i żołnierzy piotrogrodzkich, Trocki zrzuca
wreszcie ostatnie osłonki. Tak, masy są z nami i my je prowadzimy do szturmu!
„Jeżeli wy się nie zawahacie — woła on do delegatów ponad głowami CKW — to wojny
domowej nie będzie, ponieważ wrogowie odrazu skapitulują, i wy zajmiecie
miejsce, które się wam z prawa należy, — miejsce gospodarza ziemi rosyjskiej".
Osłupieli członkowie CKW nie mogą zdobyć się nawet na protest. Do tej pory
obrona frazeologji Smolnego podtrzymywała w nich, wbrew, wszystkim faktom,
migocący płomyk nadziel.
Teraz i on zgasł. W tych godzinach gfębokiej nocy powstanie wysoko podnosi
głowę.
Obfitujące w incydenty posiedzenie skończyło sie koło 4-ej nad ranem. Mówcy
bolszewiczcy pojawili się na trybunie, by natychmiast wrócić do Komitetu
Wojenno-Rewolueyjnego, do którego z różnych stron miasta napływają wiadomości,
wszystkie bez wyjątku pomyślne: kordony na ulicach czuwają; instytucje zajmowane
są jedna po drugiej; przeciwnik nie stawia oporu.
Przypuszczano, że centralna stacja telefoniczna jest szczególnie silnie
broniona. Lecz koto 7-ej rano i ona została obsadzona bez walki przez oddział
pułku Keksholmskiego. Powstańcy nietylko mogli nie obawiać się teraz o własną
łączność, lecz uzyskali jeszcze możność kontrolowania telefonicznych połączeń
przeciwnika. Aparaty pałacu Zimowego i Sztabu Głównego zostały zresztą
natychmiast wyłączane.
Jednocześnie prawie oddział marynarzy gwardji w sile 40 ludzi zajął gmach Banku
Państwa na kanale Jekateriniń-skim. Urzędnik bankowy Ralcewicz opowiada, że
„oddział marynarzy działał szybko", postawił odrazu wartę przy telefonach, by
uniemożliwić wezwanie ewentualnej pomocy z zewnątrz. Zajęcie gmachu nastąpito
„bez żadnego oporu pomimo obecności plutonu pułku Siemionowskiego''. Opanowaniu
banku nadawano w pewnej mierze symboliczne znaczenie. Kadry partji wychowywały
się na marksistowskiej krytyce komuny paryskiej 1871 roku, której wodzowie nie
odważyli się, jak wiadomo, podnieść ręki na bank państwa. „Nie, mv tego błędu
nie powtórzymy", mówili sobie bolszewicy na długo przed 25 października.
Wiadomość o obsadzeniu tego sanktuarium państwa burżuazyjnego natychmiast
obiegła dzielnice, wywołując gorącą falę triumfu.
We wczesnych godzinach rannych obsadzone zostały: dworzec Warszawski, drukarnie
„Wiadomości Giełdowych" i — tuż pod oknami Kiereńskiego — most Pałacowy.
Komisarz Komitetu przybył do więzienia Kresty i przedstawił pełniącym tam wartę
żołnierzom pułku Wołyńskiego wydany przez So-wiet nakaz zwolnienia szeregu
więźniów według załączonej listy. Daremnie usiłowała administracja więzienia
uzyskać instrukcje od ministra sprawiedliwości. Uwolnionym bolszewikom, m. in.
młodemu wodzowi kronsztackiemu Roszalowi, odrazu wyznaczono zadania bojowe.
Z rana dostarczono do Smolnego zatrzymany przez saperów na dworcu Mikołajewskim
oddział junkrów, którzy samochodami ciężarowemi wyjechali z pałacu Zimowego po
prowiant. Podwojski opowiada: „Trocki ośvviadczyl im, że zostaną natychmiast
zwolnieni, jeśli przyrzekną, źe nie będą już wiecef występowali przeciw władzy
sowieckiej, i będą mogli wrócić do swych szkolnych zajęć. Chłopcy, oczekujący
krwawej rozprawy, byli tem niewymownie zdziwieni". Czy natychmiastowe zwolnienie
było słuszne, jest rzeczą wątpliwą. Zwycięstwo nie było jeszcze doprowadzone do
końca, junkrzy stanowili główną sił? nieprzyjaciela. Z drugiej strony, wobec
chwiejnych nastrojów w szkołach wojennych, było rzeczą ważną pokazać, że zdanie
się na łaskę zwycięzcy me grozi junkrorn żadnemi karami. Argumenty za i przeciw
jakgdyby równoważyły sie wzajemnie.
Z niezajętego jeszcze przez powstańców ministerstwa wojny generał Lewicki
meldował z rana telefonicznie generałowi Duchoninowi w Kwaterze Głównej:
„Oddziały garnizonu piotrogrodzkiego... przeszły na stronę bolszewików. Z
Kron-sztadtu przybyli marynarze i jeden krążownik. Podniesione mosty zostały
przez nich spuszczone zpowrotem. Całe miasto obstawione jest posterunkami
garnizonu, niema jednak żadnych demonstracyj (!). Stacja telefoniczna znajduje
się w rękach garnizonu. Oddziały, stacjonujące w pałacu Zimowym, ochraniają go
tylko formalnie, ponieważ uchwaliły czynnie nie występować. W ogólności odnosi
się wrażenie, że Rząd Tymczasowy znajduje się jakby w stolicy wrogiego państwa,
które zakończyło mobilizację, lecz nie rozpoczęło jeszcze działań wojennych".
Nieocenione świadectwo militarne i polityczne! Generał wyprzedza wprawdzie
wypadki, kiedy mówi, że z Kronsztadtu przybyli marynarze: przybędą oni dopiero
za kilka godzin. Most został rzeczywiście spuszczony przez „Au-rorę". Naiwna
jest wyrażona w końcu sprawozdania nadzieja, że bolszewicy, którzy „dawno już
mają faktyczną możność rozprawienia się z nami wszystkimi..., nie ważą sie
przeciwstawić opinji armji frontowej1'. Iluzje w stosunku do frontu — oto
wszystko, co pozostało tyłowym generałom, zarówno jak tyłowym demokratom.
Natomiast obraz Rządu Tymczasowego, znajdującego się „w stolicy wrogiego
państwa", wejdzie na zawsze do historji, jako najlepsze wytłumaczenie przewrotu
październikowego.
W Smolnym odbywały si? bezustannie posiedzenia. Agitatorzy, organizatorzy,
kierownicy fabryk, pułków, dzielnic przychodzili na godzinę, dwie, niekiedy na
kilka minut, by dowiedzieć się, co zaszło nowego, skontrolować siebie i wrócić
na swe stanowiska. Przed pokojem Nr, 18, w którym mieściła się bolszewicka
frakcja Sowietu, panował nieopisany tłok. Zmordowani goście zasypiali często w
sali posiedzeń, oparłszy ociężałą głowę o białą kolumnę, albo w korytarzu pod
ścianą, obejmując karabin, niekiedy poprostu wyciągali się n& brudnej, mokrej
podłodze. Łaszewicz przyjmował komisarzy wojskowych i udzielał im ostatnich
instrukcyj.
W lokalu Komitetu Wojenno - Rewolucyjnego, na trze-cietn piętrze, napływające za
wszystkich stron meldunki przeobrażały się w rozkazy: tam biło serce powstania.
Centrale dzielnic odzwierciedlały obraz Smolnego w mniejszej tylko skali. Na
Stronie Wyborgskiej, naprzeciwko sztabu Czerwonej Gwardji, wzdłuż
Sampsonjewskiego prospektu, powstał cały obóz: ulica była zatarasowana
za-przeżonemi w konie wózkami, samochodami osobowemi i cię-żarowemi. W
instytucjach dzielnicy roiło się od uzbrojonych robotników. Sowiet, Duma,
związki zawodowe, komitety fabryczne — wszystko w tej dzielnicy służyło sprawie
powstania. W fabrykach, w koszarach, w instytucjach odbywało sie w mniejszych
rozmiarach to samo, co i w całej stolicy: jednych usuwano, wybierano innych,
zrywano resztki starych związków, umacniano nowe. Wahający się dotąd — uchwalali
rezolucje o podporządkowaniu się Komitetowi Wojenno-Re-wolucyjnemu. Mieńszewicy
i eserzy lękliwie usuwali sie w cień wraz z administracją fabryk i korpusem
oficerskim formacyj wojskowych. Na ciągłych wiecach informowano o przebiegu
wypadków, podtrzymywano ducha bojowego. Masy ludzkie grupowały si? dokoła nowych
osi. Dokonywał sie przewrót.
Krok za krokiem staraliśmy się przedstawić w tej książce przygotowanie powstania
październikowego: wzrost niezadowolenia mas robotniczych, przejście sowietów pod
bolszewickie sztandary, wrzenie w armji, wojna chłopów przeciw obszarnikom, fala
ruchów narodowych, rosnący strach i zmieszanie klas posiadających i rządzących,
wreszcie walka wewnątrz partji bolszewickiej o powstanie. Przewrót wydaje się po
tem wszystkiem zbyt krótki, zbyt suchy, zbyt rzeczowy, jakgdyby nieodpowiadający
historycznemu rozmachowi wydarzeń. Czytelnik doznaje swego rodzaju
rozczarowania. Przypomina wysokogórskiego turystę, który, sądząc, że główne
trudności ma jeszcze przed sobą, przekonywa się nagle, że jest już prawie na
szczycie. Gdzież jest powstanie? Obrazu powstania niema. Wydarzenia nie łączą
się w obraz. Drobne operacje, zgóry uplanowane i przygotowane, sa oddzielone od
siebie w czasie i przestrzeni. Wiąże je jedność celu i planu, nie są jednak
stopione przez sama walkę. Niema działań wielkich mas. Niema dramatycznych starć
z wojskiem. Niema tego wszystkiego, co wyobraźnia, wychowana na faktach
historii, koiarzy z pojęciem powstania.
Ogólny charakter przewrotu w stolicy dał później powód Masarykowi, podobnie jak
i wielu innym, do pisania: „Przewrót ten — to dzieto rąk przywódców, pracujących
za kulisami''. W istocie było to najbardziej masowe z oośród wszystkich powstań
w historji. Robotnicy nie mieli potrzeby wyjść na plac, by stopić się w jedną
zwartą masę: i bez tego tworzyli politycznie i moralnie jednolitą całość.
Żołnierzom zabroniono nawet opuszczać koszary bez pozwolenia: w tym punkcie
rozkaz Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego zgodny był z rozkazem Połkownikowa. Lecz
te niewidzialne masy bardziej niż kiedykolwiek dotrzymywały kroku wydarzeniom.
Fabryki i koszary ani na chwilę nie tracą łączności ze sztabami dzicl-nicowemi,
dzielnice ze Smolnym. Drużyny Czerwonej Gwar-dji czują za sobą poparcie fabryk.
Oddziały żołnierzy, powróciwszy do koszar, zastają przygotowaną zmianę. Tylko
dzięki temu, że miały za sobą silne rezerwy, oddziały rewolucyjne mogły z taką
pewnością siebie spełniać swoje zadania. Natomiast posterunki rządowe, zgóry
zwyciężone własną izolacją, zaniechały nawet myśli o stawianiu oporu. Klasy
bur-żuazyjne oczekiwały barykad, ognia pożarów, rabunków, strumieni krwi. W
rzeczywistości panowała cisza, groźniejsza niż wszystkie grzmoty świata.
Bezgłośnie, iak scena obrotowa, przesuwał się grunt społeczny, wysuwając masy
ludowe na pierwszy plan i unosząc wczorajszych panów w zaświaty.
Już o godzinie 10-ej rano — 25-go — Smolny uznał, że można obwieścić stolicy i
całemu krajowi zwycięski komunikat: ..Rząd Tymczasowy został obalony, władza
państwowa przeszła w ręce Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego". W pewnej mierze
obwieszczenie to znacznie wybiegało naprzód. Rząd jeszcze istniał, przynajmniej
na terenie pałacu Zimowego. Istniała Kwatera Główna. Prowincja nie wypowiedziała
się, Zjazd Sowietów nie został jeszcze otwarty. Lecz przywódcy powstania nie są
historykami: by przygotować wydarzenia dla historyków, musieli wybiegać naprzód.
W stolicy Komitet Wojenno-Rewolucyjny był już niepodzielnym panem sytuacji. Że
Zjazd usankcjonuje to. nie mogło być wątpliwości. Prowincja czekała na
inicjatywę Piotrogrodu. By opanować władzę całkowicie, należało zacząć działać
jako władza. W apelu do organizacyj wojskowych na froneie i na tyłach Komitet
wzywał żołnierzy, by bacznie obserwowali zachowanie korpusu oficerskiego,
aresztowali nieprzyłączających si? do rewolucji oficerów i nie zatrzymywali się
przed użyciem siły w wypadku usiłowań rzucenia wrogich oddziałów na Pio-trogród.
Przybyły z frontu w wigilję. powstania Stankiewicz. naczelny komisarz Kwatery
Głównej, nie chcąc pozostawać beż zajęcia w królestwie bierności i rozkładu,
przedsięwziął z rana na czele półkompanji junkrów inżynierji próbę wyparcia
bolszewików ze stacji telefonicznej. Junkrzy dopiero przy tej sposobności
dowiedzieli się, w czyich rękach znajduje sie stacja. „Oto u kogo należy uczyć
się energji, — woła, zgrzytając zębami, oficer Siniegub, — ale skąd do nich
takie kierownictwo!" Zajmujący centralę telefoniczną marynarze mogliby bez trudu
powystrzelać wszystkich junkrów przez okna. Lecz powstańcy starają się
wszelkiemi siłami uniknąć przelewu krwi. Ze swej strony Stankiewicz surowo
zabrania strzelać: inaczej oskarżą junkrów, że strzelają do ludu. Dowodzący
oficer myśli sobie: ,.Ależ skoro zaprowadzimy porządek, to któż ośmieli sie
wtedy otworzyć usta?1' i kończy swoje rozmyślania okrzykiem: „Komcdjanci
przeklęci!" To jest właśnie wyraz stosunku oficerów do Rządu. Siniegub z własnej
inicjatywy posyła do pałacu Zimowego po granaty ręczne i bomby piroksylinowe.
Tymczasem wywiązuje sie dyskusja pomiędzy monarchistycznym porucznikiem a
bolszewickim chorążym: Jak bohaterowie Homera, obsypują się przed walką mocnemi
słówkami. Wzięte w dwa ognie, narazie jeszcze tylko słowne, telefonistki
puszczają wodze nerwom. Marynarze odsyłają je do domu. Kobiety wybiegają z bramy
z histerycznym krzykiem. „Opustoszałą Morską — opowiada Siniegub — ożywiły nagle
biegnące, skaczące pstre suknie i kapelusze". Z pracą przy aparatach radzą sobie
jakoś marynarza. Na dziedziniec stacji wjeżdża wnet samochód pancerny
czerwonych, nie wyrządzając zresztą nic złego wystraszonym junkrom. Ci ze swei
strony sprowadzają dwa samochody ciężarowe i zabarykadowują od zewnątrz bramę
stacji. Od strony Newskiego nadjeżdża drugi samochód pancerny, potem trzeci.
Wszystko to ogranicza się do manewrów i usiłowań wzajemnego zastraszenia. Walka
o stację zostaje rozstrzygnięta bez piroksyliny: Stankiewicz odstępuje od
oblężenia, zastrzegając wolny odwrót dla swoich junkrów.
Wogóle broń służy narazie tylko jako zewnętrzna oznaka siły: nie dochodzi prawie
wcale do jej użycia. Wracając do Smolnego, półkompanja Sfankiewicza napotyka na
oddział marynarzy z karabinami gotowemi do strzału. Przeciwnicy mierzą się tylko
wzajemnie wzrokiem. Ani jedna, ani druga strona nie chce się bić: jedna prz^z
świadomość swej siły, druga w poczuciu swej słabości. Ale tam, gdzie nadarza sie
sposobność, powstańcy, zwłaszcza robotnicy, śpieszą rozbroić wroga. Druga
półkompanjn tych samych junkrów inżynierjj została otoczona przez
czerwonogwardzistów i żołnierzy-, rozbrojona przez nich przy wspófdziafaniu
samochodów pancernych i wzięta do niewoli. Do walki jednak i tu nie doszło:
junkrzy nie stawiali oporu. „Tak skończyfa się — stwierdza inicjator — jedyna, o
ile wiem. próba stawiania czynnego oporu bolszewikom." Stankiewicz ma na myśli
operacje poza rejonem pafacu Zimowego.
Koło południa ulice dokoła pałacu Alarjińskiego zostają obsadzone przez Wojska
Komitetu Wojenno-Rcwolucyjnego. Członkowie Parlamentu Tymczasowego schodzili się
właśnie na posiedzenie. Prezydium usiłowało uzyskać ostatnie informacje. Serca
ścisnęły się, gdy stwierdzono, że telefony sa wyłączone. Konwent seniorów
naradzał się co czynić. Delegaci szeptali po kątach. Awksentjew pocieszał:
Kiereński pojechał na front, wróci wkrótce i wszystko naprawi. Przed podjazdem
zatrzymał sie samochód pancerny. Żołnierze pułku Litewskiego i Keksholmskiego i
marynarze gwardji weszli do gmachu, ustawili się wzdłuż schodów i zajęli
pierwszą salę. Komendant oddziału wezwał delegatów do natychmiastowego
opuszczenia pałacu. „Wrażenie było oszołamiające", potwierdza Nabokow.
Członkowie Parlamentu Tymczasowego postanowili rozejść się i „przerwać czasowo
swa pracę". Przeciw podporządkowaniu si? przemocy głosowało 43 prawych:
wiedzieli, że pozostaną w mniejszości. Delegaci schodzą nietknięci po
wspaniałych schodach pomiędzy dwoma szpalerami karabinów. Naoczni świadkowie
stwierdzają: „Nic dramatycznego w tem wszystkiem nie lyło'1. ..Zwykłe,
bezmyślne, tępe, złe fizjonomje". pisze liberalny patriota Nabokow o rosyjskich
żołnierzach i marynarzach. Na dole przy wyjściu ■komendanci przeglądali
dokumenty i wypuszczali wszystkich. „Spodziewano się klasyfikowania członków i
pewnych aresztowań, — opowiada Milukow, wypuszczony wraz z pozostałymi, — lecz
sztab rewolucyjny miał inne troski". Nie-tylko to: sztab rewolucyjny miał mało
doświadczenia. Rozporządzenie brzmiało: aresztować członków Rządu, jeśli będą
obecni. Lecz nie było ich tam. Członków Parlamentu Tymczasowego wypuszczono bez
przeszkód, między innymi również tych, którzy stali się wkrótce organizatorami
wojny domowej.
Parlamentarny bękart, który dokonał żywota o 12 godzin wcześniej, niż Rząd
Tymczasowy, przeżył na świecie JS dni: taki jest okres czasu między wyjściem
bolszewików z pafacu Marjinskiego na ulice i wtargnięciem uzbrojonej ulicy do
pałacu Marjinskiego. Ze wszvstkich parodvi przedstawicielstw parlamentarnych, w
które tak bogata jest historja, „Rada Republiki Rosyjskiej" była bodaj
najzabawniejszą.
Po opuszczeniu nieszczęsnego gmachu październikowfee Szydłowski udaje się na
przechadzkę po mieście, by obserwować walkę: ci panowie liczyli, że lud stanie w
ich obronie. Lecz starć nie można było zaobserwować. Natomiast tłumy na ulicach
— doborowa publiczność Newskiego prosepktu — według słów Szydłowskiego — śmiała
się. „Słyszał pan: bolszewicy zagarnęli władzę? Przecież to nie więcej, niż na
trzy dni! Cha, cha, cha!" Szydłowski postanowił pozostać w stolicy „przez ten
czas, jaki opinja publiczna wyznaczyła dla panowania bolszewików". Trzy dni, jak
wiadomo, mocno się przeciągnęły.
Śmiać się zaczęła zresztą publiczność Newskiego prospektu dopiero pod wieczór.
Od rana nastrój był tak trwożliwy, że w dzielnicach burżuazyjnych nieliczni
tylko decydowali się wyjść na ulicę. Kolo godziny 9-ej dziennikarz Kniż-nik
pobiegł na Kamicnnoostrowski prospekt po gazetę, lecz gazeciarzy nie było tam. W
niewielkiej gromadce mieszczuchów opowiadano, że bolszewicy zajęli w nocy stacje
telefoniczną, telegraf i bank. Patrol żołnierzy przysłuchiwał się, potem
poprosił, by nie hałasowano. „ALe i tak wszyscy zachowywali się niezwykle
cicho''. Przechodziły uzbrojone oddziały robotników. Tramwaje kursowały
normalnie, t. zn. wolno. „Pustki na Newskim działały na mnie przygnębiająco",
pisze Kniżnik. Restauracje były otwarte, stoliki jednak zajęte były przeważnie
tylko w tylnych salonach. W południe działo na murach twierdzy Piotropawłowskiej,
obsadzonej przez bolszewików, zagrzmiało nie głośniej i nie ciszej, niż
zazwyczaj. Mury i parkany były oblepione wezwaniami, przestrzegające-mi przed
demonstracjami. Lecz pojawiały się już inne wezwania, donoszące o zwycięstwie
powstania. Nie zdążono ich jeszcze porozlepiać i rozrzucano je z samochodów.
Dopiero co wydrukowane ulotki pachnęły świeżą farbą, jak i same wypadki.
Oddziafy Czerwonej Gwardji wymaszerowały ze swoich dzielnic. Robotnik z
karabinem, bagnet nad czapką czy kapeluszem, cywilne palto przepasane rzemieniem
— oto obraz nieodłączny od 25 października. Uzbrojony robotnik ostrożnie i
jeszcze niepewnie zaprowadzał porządek w zdobytej przez siebie i dla siebie
stolicy.
Spokój na ulicach wnosił spokój do serc. Obywatele^zaczęli wysynywać sie z
domów. Pod wieczór panował wśrćd nich mniejszy niepokój, niż w poprzednich
dniach. Praca vł instytucjach rządowych i społecznych została wprawdzie
przerwana. Liczne sklepy pozostawały jednak otwarte; niektóre zamykano, lecz
raczej przez ostrożność, niż z konieczności. Powstanie? Czyż tak wygląda
powstanie? Odbywa sie. poprostu zmiana wart lutowych przez październikowe.
Wieczorem Newski był bardziej niż kiedykolwiek przepełniony tą publicznością,
która wróżyfa bolszewikom trzy dni życia. Żołnierze pułku Pawłowskiego, chociaż
ich kordony byJy wzmocnione samochodami pancernemi, a nawet działami
przeciwlotniczemu nie przejmowały już lękiem. Coprawda koło pałacu Zimowego
dzieje sis coś poważnego i nie przepuszczają tam nikogo. Ale nie może przecież
całe powstanie skoncentrować się na placu Zamkowym? Dziennikarz amerykański
widział, jak starsi panowie w drogich futrach wygrażali żołnierzom pięścią w
rękawiczce, a wystrojone kobiety piskliwie rzucały im w twarz wyzwiska.
„Żołnierze odpowiadali niewyraźnie, uśmiechając się z zakłopotaniem". Czuli się
nieswojo na eleganckim Newskim, który dopiero miaJ przeistoczyć się w „Prospekt
25 Października''.
Claude Anet, oficjalny przedstawiciel prasy francuskie] w Piotrogrodzie, był
szczerze zdumiony: ci nierozsądni Rosjanie robią rewolucję nie tak, jak to
Claude Anet wyczytał w starych księgach. „W mieście panuje spokój." Anet
prowadzi rozmowy telefoniczne, przyjmuje wizyty, wychodzi z domu. Żołnierze,
którzy przecinają mu drogę na moście, maszerują w zupełnym porządku, „jak za
starego reżimu". Na ulicy Miljonnej liczne patrole. Nie pada ani jeden strzał.
Ogromny plac przed pałacem Zimowym w południe jest jeszcze prawie pusty. Patrole
na Morskiej i Newskim. Żołnierze mają świetną postawę i umundurowani są bez
zarzutu. Na pierwszy rzut oka wydaje się rzeczą niewątpliwą, że są to wojska
rządowe. Na placu Marjińskim, z którego Anet zamierzał udać się do Parlamentu
Tymczasowego, zatrzymują go żołnierze i marynarze, „doprawdy bardzo uprzejmi''.
Obie ulice przyległe do pałacu są zabarykadowane samochodami i wozami. Jest tu
również samochód pancerny. Wszystko to podlega Smolnemu. Komitet
Wojenno-Rewolucyjny rozesłał po mieście patrole, wystawił swoje warty, rozwiązał
Parlamet Tymczasowy, panuje nad stolicą i zaprowadził w niej porządek
„niewidziany od początku rewolucji". Wieczorem dozorczyni komunikuje
francuskiemu lokatorowi, że ze sztabu sowieckiego podano numery telefonów, pod
które można dzwonić o każdej porze w celu wezwania pomocy wojskowej w wypadku
ewentualnych napadów, podejrzanych rewizyj i t. p. „Zaiste, nigdy nie mieliśmy
lepszej ochrony".
O godzinie 2.25 po południu — dziennikarze zagraniczni-spoglądali na zegar,
rosyjscy nie mieli na to czasu — zostało otwarte nadzwyczajne posiedzenie
Sowietu piotrogrodzkiego, na którem Trocki w imieniu Komitetu
Wojenno-Rewolucyjne-go oznajmił, że Rząd Tymczasowy już nie istnieje. „Mówiono
nam, że powstanie zatopi rewolucję w strumieniach krwi... Nie wiemy o ani jednej
ofierze". W historji nie było przykładu ruchu rewolucyjnego, w którym
uczestniczyłyby tak wielkie masy i który odbyjby się tak bezkrwawo. „Pałac
Zimowy nie został jeszcze zdobyty, lecz losy jego rozstrzygną się w najbliższych
minutach." Następnych 12 godzin ujawni, że przepowiednia ta jest zbyt
optymistyczna.
Trocki komunikuje: z frontu skierowano wojska przeciw Piotrogrodowi, należy
natychmiast wysłać komisarzy Sowietu na front i po całym kraju ceLem
informowania o dokonanym przewrocie. Z niewielkiego prawego odcinka padają
głosy: „Przesądzacie zgóry wolę Zjazdu Sowietów". Referent odpowiada: „Wola
Zjazdu została przesądzona potężnym faktem powstania robotników i żołnierzy
piotrogrodzkich. Teraz pozostaje nam tylko rozwijać dalej nasze zwycięstwo1'.
Lenin, który tu po raz pierwszy po opuszczeniu swej kryjówki wystąpił
publicznie, w przemówieniu swem zwięźle nakreślił program rewolucji: rozbić
stary aparat państwowy; stworzyć nowy system rządzenia poprzez Sowiety; podjąć
kroki w kierunku natychmiastowego zakończenia wojny, opierając się na ruchu
rewolucyjnym w innych krajach; znieść własność obszarniczą i zdobyć tem zaufanie
chłopów: ustanowić kontrolę robotniczą nad produkcją. „Trzecia rewolucja
rosyjska musi w ostatecznym rezultacie doprowadzić do zwycięstwa socjalizmu".
Rozdział 8
Zajęcie pałacu zimowego
Kiereński przyjął Stankiewicza. który przybył z frontu celem złożenia
sprawozdania, w podnieconym nastroju: dopiero wrócił z Rady Republiki, gdzie
ostatecznie zdemaskował powstanie bolszewików. — Powstanie? — Czyż nie wie pan,
że mamy powstanie zbrojne? — Stankiewicz roześmiał się: przecież na ulicach
panuje zupełny spokój; czyż tak wygląda prawdziwe powstanie? — Trzeba jednak
położyć kres tym ciągłym wstrząsom. Z tem Kiereński zgadza się w zupełności:
oczekuje tyko rezolucji Parlamentu Tymczasowego.
O godzinie 9-ej wieczorem Rząd zebrał się w sali malachitowej pałacu Zimowego,
by opracować sposoby „stanowczej i ostatecznej likwidacji" bolszewików. Wysłany
do pałacu Marjińskiego dla przyśpieszenia sprawy, Stankie\v::z zakomunikował z
oburzeniem treść dopiero co uchwalonej formuły, będącej raczej votum nieufności.
Nawet walka z powstaniem ma być według rezolucji Panamentu Tymczasowego
podporządkowana nie Rządowi, lecz specjalnemu komitetowi ocalenia publicznego.
Kiereński oświadczył rwy.wzo, że w tych warunkach „ani chwili dłużej nie
pozostanie ;;a czele Rządu". Ugodowych liderów natychmiast wezwano telefonicznie
do pałacu. Możliwość ustąpienia Kiereńsk^iio zdziwiła ich niemniej, niż
Kiereńskiego — ich rezolucja. AwAsen-tjew tłumaczył się: uważali oni rezolucję
„za czysf) (core-tyczną i przypadkową i nie przypuszczali, że może ona pociągnąć
za sobą kroki praktyczne". Tak, teraz sami widzą, że rezolucja „jest może
niezbyt fortunnie zredagowana'. ;_udzie ci nie zaniedbywali żadnej sposobności
do pokazania, czego sa warci.
Nocna rozmowa wodzów demokracji z głową państwa wydaje się czemś zupełnie
nieprawdopodobne-n na tle rozwijającego się powstania. Dan, jeden z glównych
grabarzy reżimu lutowego, domagał się, by niezwłocznie, jaszcze w nocy, polecono
rozlepić w mieście plakaty, obwieszczające, }Q Rząd wezwał mocarstwa
sprzymierzone do roziuc/t/ua ro-kowań pokojowych. Kiereński odpowiedział, że
Rz<td'<vi po-dobne rady nie są potrzebne. Można wierzyć, że w<;iuihv on silną
dywizję. Lecz tego Dan nie mógł rnu zaofiarować. Odpowiedzialność za powstanie
Kiereński usiłował oczywiście zepchnąć na swych partnerów. Dan odparł, że Rząd
wyolbrzymia wypadki pod wpływem swego „'reakcyjnego sztabu'1. Podawać się do
dymisji — w każdym razie niema potrzeby: nieprzyjemna rezolucja konieczna jest
dla przelamani.-i nastroju mas. Bolszewicy „już jutro" będą zmuszeni rozwiane
swój sztab, jeżeli Rząd posłucha wskazań Dana. „Właśnie w tym czasie — dodaje
Kiereński z usprawiedliwioną ironją — Czerwona Gwardja obsadzała gmachy
rządowe".
Ta tak bogata w treść konferencja z lewymi przyjaciółmi nie skończyła się
jeszcze, gdy u Kiereńskiego zjawiM się przyjaciele z prawicy w osobach delegatów
Rady WOJSK kozackich. Oficerowie usiłowali wywofać wrażenie, że zachowanie się
trzech stacjonujących w stolicy pułków kozackich zależy od ich woli, i stawiali
Kierenskiemu warunki wprost przeciwne do warunków Dana: żadnych ustępstw w
stosunku do Sowietów, z bolszewikami tym razem należy rozprawić się
definitywnie, nie jak w lipcu, kiedy kozacy napróżno ponieśli ofiary. Kiereński,
który sam niczego innego nie pragnął, przyrzekł wszystko, czego od niego żądano,
i orosił swych interlokutorów o przebaczenie, że nie aresztował dotąd, ze
względów ostrożności. Trockiego. jako przewodniczącego Sowietu. Delegaci
pożegnali go zapewnieniem, że kozacy spełnią swój obowiązek. Do pułków kozackich
ze sztabu natychmiast wysłano rozkaz: „W imię wolności, honoru i sławy ziemi
rodzinr nej i dla ocalenia ginącej Rosji przyjść z pomocą Centralnemu Komitetowi
Wykonawczemu i Rządowi Tymczasowemu''. Dumny Rząd, który tak zazdrośnie broni
swej niezależności od CKW, za każdym razem zmuszony jest w chwilach
niebezpieczeństwa chować się pokornie za jego plecami. Błagalne rozkazy zostały
rozesłane również do szkół junkrów w Piotro-grodzie i okolicach. Kolejom wydano
rozporządzenie: „Zdążające z frontu do Piotrogrodu pociągi wojskowe kierować
dalej poza wszelką kolejnością, przerywając, jeśli trzeba, ruch osobowy".
Gdy Rząd po przedsięwzięciu wszelkich środków, jakiemi rozporządzał, rozszedł
się o godzinie 2-ej w nocy, z Kiereń-skim pozostał w pałacu tylko jego zastępca,
liberalny kupiec moskiewski Konowałow. Wkrótce zjawił się u nich dowódcą okręgu
Połkownikow z propozycją natychmiastowego zorganizowania przy pomocy wiernych
wojsk ekspedycji dla zajęcia Smolnego. Kiereński bez namysłu zaakceptował ten
wspaniały plan. Lecz ze słów dowódcy w żacien sposób nie można było zrozumieć,
na jakich siłach zamierza się oprzeć. Teraz dopiero Kiereński, jak sam Drzyznaje,
zrozumiał, że raporty Połkownikowa z ostatnich 10 - 12 dni, donoszące o jego
całkowitej gotowości do walki z bolszewikami, ..były pozbawione wszelkiej
podstawy"'. Jakgdyby Kiereński rzeczywiście nie miał innych źródeł dla oceny
sytuacji politycznej i wojskowej poza kancelaryjnemi raportami przeciętnego
pułkownika, którego niewiadomo dlaczego postawiono na czele okręgu korpusu.
Podczas gorzkich rozmyślań szefa Rządu przybył komisarz miasta Rogowski i złożył
szereg meldunków: kilka okrętów floty bałtyckiej w ordynku bojowym wpłynęło na
Newę; niektóre z nich zatrzymały się dopiero pod mostem Mikołajewskim i zajęły
go; oddziały powstańców posuwają się w kierunku mostu Pałacowego. Rogowski
zwrócił uwagę Kiereńskiego na tę okoliczność, „że bolszewicy przeprowadzają cały
swój plan systematycznie, nie napotykając nigdzie na opór ze strony wojsk
rządowych''. Jakie oddziały wojskowe należało uważać za rządowe, rozmowa ta
bynajmniej nie wyjaśniła.
Kiereński z Konowałowem pobiegli z pałacu do sztabu: „nie wolno było tracić ani
chwili czasu". W imponującym czerwonym gmachu sztabu pełno było oficerów.
Przychodzili tu nie w sprawach swoich oddziałów, lecz by skryć si? przed niemi.
„Wśród tego wojskowego tłumu wszędzie kręcili się jacyś nikomu nieznani cywile".
Nowy raport Połkownikowa ostatecznie przekonał Kiereńskiego, że na dowódcy
okręgu i jego oficerach polegać nie można. Szef Rządu postanawia zgromadzić
dokoła swojej osoby „wszystkich świadomych swych obowiązków". Przypomniawszy
sobie, że jest członkiem partji, — tak niektórzy ludzie w przedśmiertnej
godzinie przypominają sobie kościół, — Kiereński żąda telefonicznie
natychmiastowego przysłania eserowskich drużyn bojowych. Zanim jednak to
nieoczekiwane zwrócenie się do sił zbrojnych partji mogło — jeżeli wogóle mogło
— dać rezultaty, musiało ono, według słów Milukowa, „odepchnąć od Kiereń-skiego
wszystkie bardziej prawe elementy, które i tak odnosiły sie doń niezbyt
przyjaźnie'". Izolacja Kiereńskiego, która dostatecznie wyraźnie ujawniła się
już podczas powstania Korniłowa, przybrała teraz jeszcze bardziej fatalny
charakter. „Męcząco wlokły się godziny tej nocy", powtarza Kiereński swe
sierpniowe zdanie.
Pomoc znikąd nie nadchodziła. Kozacy naradzali się, .przedstawiciele pułków
mówili, że akcję wogóle możnaby przedsięwziąć, owszem, ale do tego potrzebne są
karabiny maszynowe, samochody pancerne i, co najważniejsza, piechota. Kiereński,
nie namyślając się, obiecał im samochody pancerne, które już zamierzały go
porzucić, i piechotę, której wogóle nie miał. W odpowiedzi usłyszał, że pułki
wkrótce rozważą wszystkie sprawy i „zaczną siodłać konie'1. Drużyny bojowe
eserów nie dawały znaku życia. Czy istniały one jeszcze? Gdzie jest wogóle
granica pomiędzy realnem a urojo-nem? Zgromadzeni w sztabie oficerowie
zachowywali się w stosunku do osoby naczelnego wodza i szefa Rządu „coraz
bardziej i bardziej wyzywająco". Kiereński twierdzi nawet, że wśród oficerów
mówiono o konieczności aresztowania go. Oficjalne pertraktacje prowadzono w
obecności obcych, na-przemian z burzliwemi rozmowami prywatnemi. Nastrój
beznadziejności i rozkładu przenikał ze sztabu do Pałacu Zimowego. Denerwowali
się junkrzy, irytowała się załoga samochodów pancernych. Z dołu niema poparcia,
u góry bezhoło-wie. Czyż w takich warunkach można uniknąć klęski?
O godzinie 5-ej rano Kiereński wezwał do sztabu kierownika ministerstwa wojny.
Przy moście Troickim generał Manikowski został zatrzymany przez patrole i
sprowadzony do koszar pułku Pawłowskiego. Po krótkiem przesłuchaniu zwolniono go
jednak: generał potrafił zapewne przekonać, że aresztowanie jego może spowodować
rozstrój całego mechanizmu administracyjnego i przyczynić szkody żołnierzom na
froncie. W tym samym mniej więcej czasie zostało zatrzymane koło pałacu Zimowego
a_uto Stankiewicza, ale komitet pułku zwolnił również i jego. „Byli to
powstańcy. — opowiada aresztowany. — którzy działali bardzo niezdecydowanie. Z
domu połączyłem się telefonicznie z pałacem Zimowym, komunikując o wypadku,
otrzymałem jednak stamtąd uspokajające zapewnienia, że jest to nieporozumienie".
W rzeczywistości nieporozumieniem było to, że Stankiewicza zwolniono: po upływie
kilku godzin usiłował on, jak już wiemy. odebrać bolszewikom stację telefonów.
Kiereński zażądał od Kwatery Głównej w Mohylewie i od sztabu frontu północnego w
Pskowie natychmiastowego wysłania wiernych Rządowi pułków. Z Kwatery Głównej
Ducho-nin zapewniał, że przedsięwzięte zostały wszelkie środki dla wysłania
wojsk do Piotrogrodu i że niektóre oddziały powinny już były tam przybyć. Lecz
oddziały nie przybywały. Kozacy wciąż jeszcze „siodłali konie''. Sytuacja w
mieście pogarszała się z godziny na godzinę. Kiedy Kiereński z Konowfowem
wrócili do pałacu, by odpocząć nieco, otrzymali nowa wiadomość: telefony
pałacowe zostały wyłączone, most Pałacowy, pod oknami Kiereńskiego, jest
obsadzony przez marynarzy. Na placu przed pałacem Zimowym w dalszym Ciągu nie
było żywej duszy; „o kozakach ani słuchu, ani duchu". Kiereński znów pędzi do
Sztabu. Ale i tam czekają go niepocieszające wieści. Jukrzy zostali wezwani
przez bolszewików do ODuszczenia pałacu Zimowego i są bardzo wzburzeni.
Samochody pancerne wycofano, gdyż zauważono nie wporę „zaginięcie'1 jakichś
ważnych części. Wciąż jeszcze niema wiadomości o wysłanych z frontu oddziałach.
Dostęp do pałacu i do sztabu jest zupełnie nischroniony: jeżeli bol-czewicy do
tej pory nie wtargnęli tu, to tylko przez nieświadomość. Przepełniony od
wieczora przez oficerów gmach szybko pustoszał: każdy ratował się na własną reke.
Zjawiła sie delegacja junkrów: gotowi są spełniać swój obowiązek t dalej,
„jeżeli tylko j-est nadzieja na nadejście jakiejkolwiek pomocy'1. Lecz pomocy
właśnie nie było.
Kiereński spiesznie zwołał ministrów do sztabu. Większość z nich nie posiadała
już samochodów: ważne te środki lokomocji, nadające nowe tempo współczesnemu
powstaniu, bądź zostały zagarnięte przez bolszewików, bądź odcięte od ministrów
przez kordony powstańców. Przybył tylko Kiszkin, później również Malantowicz. Co
ma czynić szef Rządu? Natychmiast jechać na spotkanie oddziałom frontowym, by
przeprowadzić je przez wszystkie przeszkody: nikt nic innego nie może
zaproponować.
Kiereński każe podać swój „wspaniały otwarty samochód turystyczny". Lecz tutaj
do łańcucha wydarzeń włącza się nowy czynnik w postaci niezłomnej solidarności,
łączącej cządv Ententy w szczęściu i nieszczęściu. „W jaki sposób, nie wiem,
lecz wiadomość o moim odjeździe dotarła do sojuszniczych poselstw".
Przedstawiciele Wielkiej Brytanji i Stanów Zjednoczonych natychmiast wyrazili
życzenie, bv uciekającemu ze stolicy szefowi rządu „towarzyszy! samochód pod
amerykańską flagą''. Sam Kiereński uważał tę propozycje za zbędną, a nawet
krępującą, przyjął ją jednak jako wyraz solidarności aijantów.
Poseł amerykański Davy Francis podaje inną wersję, nieco mniej przypominającą
opowieść wigilijną. Wślad za samochodem amerykańskim zajechał przed poselstwo
samochód z oficerem rosyjskim, który zażądał odstąpienia Kiereń-Sjtiemu
samochodu poselstwa celem umożliwienia mu wyjazdu ną; front. Naradziwszy się
między sobą, urzędnicy poselstwa doszli do wniosku, że, ponieważ samochód jest
już faktycznie przywłaszczony, — co absolutnie nie zgadzało się z prawdą, — nie
pozostaje im nic innego, jak pogodzić sie z faktem dokonanym. Oficer rosyjski
odmówił jakoby pomimo protestów dyplomatów zdjęcia flagi amerykańskiej. Niema w
tero nic dziwnego: przecież tylko ten kolorowy skrawek płótna zapewniał
samochodowi nietykalność. Francis zaakceptował postępowanie urzędników
poselstwa, polecił jednak „nikomu o tem nie mówić".
Zestawiając te dwie wersie, które pod różnemi kątami przecinają linję prawdy,
otrzymujemy dostatecznie jasny obraz: oczywiście nie aljanci narzucili samochód
Kiereńskie-mu, lecz on sam go wyprosił; ponieważ jednak dyplomaci musieli złożyć
daninę obłudzie niewtrącania się do spraw wewnętrznych, umówiono się, że
samochód został „przywłaszczony" i że poselstwo „protestowało'4 przeciw
nadużyciu flagi. Po załatwieniu tej delikatnej sprawy Kiereński zajął miejsce we
własnym samochodzie; amerykański jechał ztyłu jako rezerwa. „Niema chyba
potrzeby mówić o tem, — opowiada dalej Kiereński, — że cala ulica — i
przechodnie i żołnierze — odrazu mnie poznała. Salutowałem, jak zwykle, nieco
niedbale, uśmiechając się zlekka". Niezrównany obraz: niedbale i uśmiechając
się, ■— tak odchodził reżim lutowy do królestwa cieni. Przy rogatkach miejskich
stały wszędzie posterunki uzbrojonych robotników. Na widok pędzących samochodów
czerwonogwardziści wybiegli na szosę, lecz nie zdecydowali się strzelać.
Strzelania wogóle jeszcze unikano. Być może, powstrzymywała od tego również
flaga amerykańska. Samochody szczęśliwie minęły rogatki i popędziły dalej.
„W Piotrogrodzie niema więc wojsk, gotowych do obrony Rządu Tymczasowego?'* —
pytał ze zdziwieniem Malantowicz, który do tej chwili żył w królestwie wiecznych
prawd prawa. „Nic nie wiem", — Konowałow rozłożył ręce. — „Źle jest", dodał. „A
jakie to wojska sa w drodze?1' — pytał dalej Malantowicz. „Zdaje się, że
bataljon kolarzy". Ministrowie westchnęli. W Piotrogrodzie i okolicach liczono
200 tysięcy żołnierzy. Źle stoją sprawy reżimu, jeśli szef Rządu musi pędzić na
spotkanie bataljonom kolarzy, z amerykańską chorągiewką za plecami!
Ministrowie westchnęliby jeszcze głębiej, gdyby wiedzieli, ż,e 3-ci batalion
kolarzy, wystany z frontu, samowolnie zatrzymał się na stacji Pieredolskaja i
telegraficznie zainterpe-lował Sowiet piotrogrodzki, poco go właściwie wzywają.
Komitet Wojenno-Rewolucyjny posłał bataljonowi braterskie pozdrowienie i polecił
mu przysłać niezwłocznie swoich przedstawicieli. Władze szukały i nie znajdowały
kolarzy, których delegaci tegoż dnia przybyli do Smolnego.
Pałac Zimowy miał być według prowizorycznych planów zajęty w nocy na 25
października, jednocześnie z inneml stołecznemi ośrodkami dyspozycji. Jeszcze
25-go wyłoniono dla kierowania operacja zajęcia pałacu specjalna trójkę z
Podwojskim i Antonowem. jako glównemi postaciami. Inży-. nier Sadowski, będący
na służbie wojskowej, został dodany jako trzeci, lecz niebawem odpadł, zajęty
sprawami garnizonu. Zastąpił go Czudnowski, który przybył w maju razem z Trockim
z obozu koncentracyjnego w Kanadzie i spędził trzy miesiące jako żołnierz na
froncie. Czynny udział w tych operacjach brał Łaszewicz, stary bolszewik, który
dosłuży! sie w armji stopnia podoficerskiego. Po upływie trzech lat Sadowski
wspominał, jak w jego małym pokoiku w Smolnym Podwojski i Czudnowski zawzięcie
sprzeczali się nad mapąo najlepszy plan akcji przeciw pałacowi.
Ostatecznie postanowiono otoczyć rejon pałacu Zimowego zwartym owalem, którego
wielką osią byłoby wybrzeże Newy. Od strony rzekł pierścień zamykać miała
twierdza Piotropawłowska, „Aurora'' i inne okręty, wezwane z Kronsztadtu i floty
czynnej. Żeby uprzedzić, względnie sparaliżować ewentualne próby ataku kozaków i
junkrów od tyłu, postanowiono wystawić większe oddziafy rewolucyjne jako osłonę.
Plan w swoim całokształcie był zbyt ciężki i skomplikowany dla zadania, które
miał rozwiązać. Czas, wyznaczony na przygotowania, okazał sie niedostateczny.
Drobne usterki i błędy w obliczeniu ujawniały sie, rzecz oczywista, na każdym
kroku. W jednem miejscu błędnie wskazano kierunek, w innem — spóźnił się
kierownik, który poplątał instrukcje. gdzieindziej znów — czekano na zbawczy
samochód pancerny. Wyprowadzenie oddziałów wojskowych, połączenie ich z Czerwoną
Gwardją, zajęcie odcinków bojowych, zabezpieczenie łączności pomiędzy niemi i ze
sztabem — wszystko to pochłonęło o wiele więcej godzin, niż przypuszczali
przywódcy, dyskutujący nad planem Piotrogrodu.
Kiedy Komitet Wojenno-Rewolucyjny obwieścił koło godziny 10-ej rano, że Rząd
został obalony, nawet bezpośredni kierownicy operacji nie uświadamiali sobie
jeszcze rozmiarów opóźnienia. Podwojski obiecywał zająć pałac „najdalej do
godziny 12-ej". Do tej pory na odcinku wojskowym wszystko szło tak gładko, że
nikt nie miał powodów do powątpiewania w realność tego terminu. W południe
ujawniło się jednak, że pierścień blokady nie jest jeszcze zamknięty, marynarzy
kronsztackich jeszcze niema, podczas gdy obrona pałacu została tymczasem
wzmocniona. Strata czasu, jak zawsze pra wie, powodowała nową zwłokę.
Pod naciskiem Komitetu zajęcie pałacu wyznaczono teraz na godzinę 3-ą, tym razem
już ,.ostatecznie". Mając im myśli nowy termin, referent Komitetu
Wojcnno-Rewolucyjnego wyraził na dziennem posiedzeniu Sowietu nadzieję, że
zajęcie pałacu jest kwestją najbliższych minut. Upłynęła jednak godzina, nie
przynosząc rozstrzygnięcia. Podwojski, który sntn płonął jak w ogniu, zapewniał
telefonicznie, że na godzinę 6-ą pałac zostanie zdobyty za wszelką cenę. Lecz
dotychczasowe zaufanie rozwiało się już. I rzeczywiście, zegar wybił szóstą, a
rozstrzygnięcie nie nastąpiło. Wyprowadzeni z równowagi nagleniem Smolnego,
Podwojski i Antonow odmówili wyznaczenia jakichkolwiek ponownych terminów.
Wywołało to poważne zaniepokojenie. Politycznie uważano za konieczne, aby w
chwili otwarcia Zjazdu Sowietów cala stolica znajdowała się w rękach Komitetu
Wojenno-Rewolucyj-nego; miało to ułatwić zadanie w stosunku do opozycji na
Zjeździe przez postawienie jej wobec faktu dokonanego. Tymczasem godzina
wyznaczona na otwarcie Zjazdu nastąpiła, została przesunięta i znów nastąpiła:
pałac Zimowy trzymał sie. Oblężenie pałacu dzięki swemu przewlekłemu
charakterowi stało się w ten sposób na niemniej niż 12 godzin centralnem
zadaniem powstania.
Główny sztab operacji pozostał w Smolnym, gdzie wszystkie nici skupiały się w
rękach Łaszewicza. Sztab polowy znajdował si? w twierdzy Piotropawłowskicj, za
którą odpowiedzialny był Błagonrawow. Sztabów podległych było trzy: jeden — na „Aurorze'',
drugi — w koszarach pułku Pn-włowskiego, trzeci — w koszarach załogi floty. Na
polu walki akcją kierowali Podwojski i Antonow. Ich wzajemny stosunek
hierarchiczny nie był wyraźnie określony.
W gmachu Sztabu Głównego również siedziała trójka nad mapą: dowódca okręgu
pułkownik Połkownikow, szef sztabu generał Bagratuni i zaproszony jako wybitny
autorytet gene-<raf Aleksicjew. Pomimo tak wykwalifikowanego kierownictwa plany
obrony były bez porównania mniej konkretne, niż plany ataku. Niedoświadczeni
marszałkowie powstania nie umieli wprawdzie szybko skoncentrować swych wojsk i
wymierzyć w por? uderzenia. Lecz mieli wojska. Marszałkowie obrony zaś zamiast
wojsk mieli mgliste nadzieje: może kozacy opamiętają się; może znajdą się wierne
oddziały w sąsiednich garnizonach; może Kiereński sprowadzi wojska z frontu.
Nastrój Połkownikowa znany jest z nocnego telegramu do Kwatery Głównej: uważał
sprawę za przegraną. AJeksejew, jeszcze mniej skłonny do optymizmu, opuścił
niebawem straconą placówkę.
Delegatom szkół junkrów, wezwanym do sztabu, celem nawiązania łączności,
usiłowano dodać otuchy zapewnieniami, że wkrótce nadejdą wojska z Gatczyny,
Carskiego Sioła I z frontu. W mgliste te obietnice niebardzo jednak wierzono. W
szkołach wojennych krążyły dręczące pogłoski: „W sztabie panika, nikt nic nie
robi". Tak też było w rzeczywistości. Oficerowie kozaccy, którzy przyszli do
sztabu z propozycją zagarnięcia samochodów pancernych w maneżu Michajłow-skim,
zastali Potkownikowa siedzącego na parapecie okna w stanie zupełnej prostracji.
Zająć maneż? „Zajmijcie, nie mam nikogo, sam nic nie mogę zrobić".
Podczas gdy odbywała się ospała mobilizacja szkół dla obrony pałacu Zimowego,
ministrowie zjeżdżali się na posiedzenie. Plac przed pałacem i przyległe ulice
były jeszcze wolne od powstańców. Na rogu Morskiej i Newskiego uzbrojeni
żołnierze zatrzymywali przejeżdżające samochody i polecali pasażerom wysiadać.
Tłum pochłonięty był zgadywaniem, czy są to żołnierze Rządu, czy też Komitetu
Wojenno-Rewolucyj-nego. Ministrowie korzystali tym razem ze wszystkich zalet
swej niepopularności: nikt się nimi nie interesował i prawie nikt ich w drodze
nie poznawał. Zebrali się wszyscy oprócz Prokopowicza, którego przypadkowo
aresztowano w dorożce, wkrótce zresztą zwolniono.
W pałacu pozostała jeszcze stara służba, która wiele już widziała, przestała się
już dziwić, lecz me wyleczyła się ze strachu. Dobrze wytresowani, w niebieskiej
libcr.ji z czerwo-nemi kołnierzami i złotemi wypustkami, — te odłamki
przeszłości podtrzymywały we wspaniałym gmachu atmosferę ładu i stabilności.
Tego trwożliwego poranka oni jedni bodaj wywoływali u ministrów złudzenie
władzy.
Dopiero o godzinie 11-ej Rząd postanowił wreszcie postawić na czele obrony
jednego ze swych członków. General Manikowski jeszcze o świcie zrezygnował z
ofiarowanego mu przez Kiereńskiego zaszczytu. Drugi wojskowy z pośród członków
Rządu, admirał Werderewski był jeszcze mniej wojowniczo usposobiony. Stanąć na
czele obrony musiała osoba cywilna: minister opieki społecznej Kiszkin. O
nominacji jego wystosowano natychmiast pismo do Senatu, podpisane przez
wszystkich ministrów: ludzie ci mieli czas na zajmowanie się biurokratycznemi
bzdurami. Natomiast nikt nie zastanowił się nad tem, że Kiszkin jako członek
partji kadeckiej jest podwójnie nienawistny żołnierzom na tyłach i.na froncie.
Kiszkin zkolei wybrał sobie pomocników w osobach Palczyńskiego i Rutenberga.
Pupil przemysłowców i zwolennik lokautów, Palczyński był znienawidzony przez
robotników. Inżynier Rutenberg był adjutantem Sawinkowa, którego nawet
wszechogarniająca partja eserów wydaliła jako korniłowowca. Poł-kowniKOw,
podejrzany o zdradę, został usunięty. Na jego miejsce mianowano generała
Bagratuniego, któ>ry niczem się od niego nie różnił.
Wprawdzie telefony miejskie pałacu Zimowego i sztabu były wyłączone, lecz paląc
był połączony z najważniejszerni instytucjami własnym przewodem, w szczególności
z ministerstwem wojny, które zi^oiei byio poiączjnc uezpojrednim przewodem z
Kwaterą Główną. Prawdopodobnie .również nie wszystkie telefony miejskie zostały
w pośpiechu wyłączone. Pod względem wojskowym jednak łączność telefoniczna
Rządowi nic nie dawała, pod względem moralnym zaś raczej pogarszała sytuację,
rozwiewała bowiem wszystkie złudzenia.
Kierownicy od rana żądali posiłków miejscowych, w oczekiwaniu pomocy z frontu. W
mieście znaleźli się tacy, którzy usiłowali przyjść z pomocą. Doktor Feit,
członek Komitetu Centralnego partji eserów, który brał w tem aktywny udział,
opowiadał po kilku latach na procesie sądowym o „zdumiewającej, błyskawicznej
zmianie nastrojów w oddziałach wojskowych". Z najbardziej pewnych źródeł
informowano o gotowości tego lub innego pułku do wystąpienia w obronie Rządu,
lecz starczyło zwrócić się teleioiuczine bezpośrednio do koszar, by spotkać się
z bezwzględną odmową. Rezultat jest wam znany, — mówił stary narodnik, — nikt
nie przyszedł z pomocą, pałac Zimowy zostat wzięty". W istocie żadnych
błyskawicznych zmian w nastrojach garnizonu nie było. Lecz resztki iluzyj partyj
rządowych rzeczywiście rozwiały się błyskawicznie.
Kolumna samochodów pancernych, na którą szczególnie liczono w pałacu Zimowym i w
sztabie, rozpadła sie na dwie grupy: bolszewicką i pacyfistyczną; grupy rządowej
wogóle nie było. W drodze do pałacu Zimowego nółkompanja junkrów inżynierii
natknęła się — z nadzieją i lękiem — na samochody pancerne: przyjaciele czy
wrogowie? Okazało się, że zachowały one neutralność i wyjechały na ulicę w celu
przeszkodzenia starciom Domiędzy stronami. Z pośród sześciu samochodów
pancernych, stacjonujących w pałacu, tylko jeden pozostał dla ochrony mienia
pałacowego; pięć pozostałych opuściło pałac. Wraz z sukcesami Dowstania
wzrastała liczba bolszewickich samochodów pancernych, armja neutralna topniała:
taki jest wogóle los pacyfizmu w każdej poważnej walce.
Zbliżało się pofudnie. Ogromny plac przed pafacem Zimowym wciąż jeszcze jest
pusty. Rząd nie ma go kim zapełnić. Wojska Komitetu nie obsadzają go, gdyż są
pochłonięte wykonywaniem zbyt skomplikowanego planu. W szerokim zasięgu nadal
koncentrują się formacje wojskowe, oddziały robotnicze, samochody pancerne.
Rejon pałacu sprawia wrażenie zadżumionego miejsca, które powstańcy otaczają
wzdłuż peryferyj, jaknajdalej od bezpośredniego ogniska zarazy.
Przyległy do placu dziedziniec pałacowy zawalony jest stosami drzewa, tak jak i
dziedziniec Smolnego. Na lewo i na prawo czernieją trzycalowe działa polowe. W
kilku miejscach karabiny ustawione są w kozły. Słaba liczebnie warta pałacowa
przywarła do murów gmachu. Na dziedzińcu i na pierw-szem piętrze rozmieszczone
są dwie szkoły podchorążych z Oranienbaumu i Pcterhofu, bynajmniej nie w pełnym
składzie, i pluton Konstantynowskiej Szkoły Artyleryjskiej z sześcioma działami.
Po południu przybywa bataljon junkrów szkoły inżynie-rji, który po drodze
stracił półkompanje. Obraz, jaki przedstawił się ich oczom, w żaden sposób nie
mógł podnieść zdolności bojowej, której według świadectwa Stankiewicza brak im
było już przedtem. Okazało się, że w pałacu niema żywności, i nawet nie
pomyślano o tem zawczasu. Samochód ciężarowy z chlebem został przejęty przez
patrole Komitetu. Część junkrów pełniła służbę wartowniczą, pozostałych dręczyła
bezczynność, niepewność i głód. Kierownictwa nie wyczuwało się wcale. Na placu
przed pałacem i na wybrz.em zaczęły pojawiać się gromadki spokojnych napozór
przechodniów, którzy, nie zatrzymując się. wyrywali stojącym na warcie junkrom
karabiny, grożąc im rewolwerami.
Wśród junkrów znaleźli sie „agitatorzy". Czy przeniknęli z zewnątrz? Nie,
narazie są to. jak widać, wewnętrzni podżegacze. Udało się im wywołać ferment
podchorążych z Oranienbaumu i Peterhofu. Komitety szkół zorganizowały w Białej
sali zebranie i zażądały przybycia przedstawiciela. Rządu celem złożenia
wyjaśnień. Przybyli wszyscy ministrowie z Konowałowcm na czele. Dyskusja trwała
całą godzinę. Ko-nowałowowi prz-erywano. aż umilkł. Minister rolnictwa Ma-słow
wystąpił w charakterze starego rewolucjonisty. Kiszkin tłumaczył junkrom, że
Rząd postanowił trzymać się tak długo, jak tylko będzie mógł. Jeden z junkrów
usiłował, jak twierdzi Stankiewicz, oznajmić, że jest gotów zginąć w obronie
Rządu, lecz „oziębłość pozostałych kolegów pohamowała jego. zapał". Przemówienia
innych ministrów już bezpośrednio rozdrażniały junkrów, którzy przerywali im,
krzyczeli i jakoby nawet gwizdali. Junkrzy o błękitnej krwi tłumaczyli
zachowanie większości swych kolegów ich niskiem pochodzeniem socjalnem:
„Wszystko to ludzie od pługa, półanalfabeci, nieokrzesane bydło... charny".
Wiec w oblężonym pałacu zakończy! się jednak pojednawczo: junkrzy zgodzili się
zostać w pałacu, gdy przyrze-czono im aktywne kierownictwo i zgodne z prawdą
oświetlanie wydarzeń. Dowódca szkoły inżynieryjnej, mianowany komendantem
obrony, wodził ołówkiem po planie pałacu, zapisując nazwy oddziałów. Pozostające
do dyspozycji siły zbrojne podzielono według odcinków bojowych. Większą część
junkrów rozmieszczono na pierwszem piętrze, skąd przez okna mogli ostrzeliwać
plac Zamkowy. Zabroniono im jednak pierwszym rozpoczynać ogień. Bataljon szkoły
inżynieryjnej wyprowadzono na dziedziniec dla osłony artylerii. Wyznaczono
plutony do prac fortyfikacyjnych. Utworzono oddział łączności, po czterech ludzi
z każdej formacji. Plutonowi artylerji poruczono obronę wrót na wypadek usiłowań
wtargnięcia. Na dziedzińcu i pod bramą zbudowano oszańcowanie obronne z drzewa.
Zaprowadzono jaki taki porządek. Warty czuły się pewniej.
Wojna domowa w pierwszym swoim okresie, przed utworzeniem regularnych armij i
ich zahartowaniem, jest wojną obnażonych nerwów. Ody tylko ujawnił się
nieznaczny wzrost aktywności po stronie junkrów, którzy ogniem z poza barykad
oczyścili plac, w obozie atakujących przeceniono ogromnie siły i środki obrony.
Nie zważając na niezadowolenie czerwon> gwardzistów i żołnierzy, kierownicy
postanowili odłożyć szturm aż do skoncentrowania rezerw; oczekiwano
przede-wszystkicm przybycia marynarzy z Kronsztadtu.
Wynikła stąd kilkugodzinna zwłoka przyniosła oblężonym niewielkie posiłki. Gdy
delegacja kozacka uzyskała od Kiereń-skiego obietnicę przysłania piechoty,
odbyło się posiedzenie Rady wojsk kozackich, posiedzenie komitetów pułkowych,
ogólne zebranie pułków. Postanowiono: dwie sotnie i oddział karabinów
maszynowych pułku Uralskicgo, sprowadzonego w lipcu z frontu dla zgniecenia
bolszewików, natychmiast wyruszą do pałacu Zimowego, pozoslale zaś dopiero
wtedy, gdy nastąpi faktyczne wykonanie obietnicy, t. zn. po przybyciu oddziałów
piechoty. Ale i z temi dwi.ema sotniami nie obeszło się bez starć. Młodzież
kozacka sprzeciwiała się: „starzy" zamknęli nawet młodych w stajni. bv ci nie
przeszkadzali w przygotowaniach do wymarszu. Doniero o zmroku, kiedv przestano
już ich oczekiwać, brodaci Uralczycy zjawili się w pałacu. Powitano ich jak
zbawców. Oni sami jednak spoglądali ponuro.
Do walki wpafacach nie byli przyzwyczajeni. I nie było też dla nich zbyt jasne,
gdzie lcżv prawda. Po pewnym czasie przybyło niespodziewanie 40 kawalerów krzyża
Św. Jerzego pod dowództwem jednonogiego rotmistrza z protezą. Patrjotyczni
inwalidzi w charakterze ostatniej rezerwy demokracji... Ale jednak zrobiło się
raźniej. Wkrótce przyłączyła się jeszcze kompanja szturmowa bataijonu kobiecego.
Najwięcej otuchy dodawało to, że posiłki przedostawały się bez walki. Kordony
oblegających nie mogły czy też nie miały odwagi zagrodzić im dostępu do pałacu.
Jasne: przeciwnik jest słaby. „Chwała Bogu, sprawa zaczyna się kleić", — mówili
oficerowie, pocieszając i siebie, i junkrów. Nowoprzybyłym wyznaczono
stanowiska: zastąpili zmęczonych. Ural-czycy spoglądali jednak nieżyczliwie na
„baby" z karabinami. A gdzie jest prawdziwa piechota?
Oblegający wyraźnie marnowali czas. Spóźnili sie marynarze kronsztaccy, coprawda
nie z własnej winy: zbyt późno ich wezwano. Po spiesznych przygotowaniach
nocnych wsiedli o świcie na okręty. Minowiec „Amur" i okręt „Jastrząb'1 zostają
skierowane bezpośrednio do Piotrogrodu. Stary pancernik „Jutrzenka Wolności" po
wysadzeniu desantu w Oranien-baumie, gdzie zamierzano rozbroić junkrów, ma
zatrzymać się przy wjeździe do kanału Morskiego, by w razie potrzeby trzymać pod
obstrzałem kolej Bałtycką. 5000 marynarzy i żołnierzy odbiło od wyspy Kotlin, bv
przybić do rewolucji społecznej. W kajucie oficerskiej ponure milczenie: ludzi
tych prowadzą do walki o nienawistną im sprawę. Komisarz oddziału, bolszewik
Flerowski, oświadcza im: „Na wasze sympatje nie liczymy, żądamy jednak, byście
pozostali na swych posterunkach... Zbędnych doświadczeń zaoszczędzimy wam". W
odpowiedzi rozlega się krótkie marynarskie „tak jest". Wszyscy zajęli swe
miejsca, kapitan wszedł na swój mostek.
Przy wjeździe na Newę radosne hurra: marynarze witają swoich. Na stojącej w
środku rzeki „Aurorze" grzmi orkiestra. Antonow wita przybyłych krótką przemową:
„Oto pałac Zimowy... musi być wzięty''. W oddziale kronsztackim zebrali się
najbardziej zdecydowani i najodważniejsi. Ci marynarze w czarnych kitlach, z
karabinami i ładownicami, nie zatrzymają się w połowie drogi. Szybko odbywa się
lądowanie przy bulwarze Konnogwardyjskim. Na okręcie zostaje tylko warta.
Teraz sił jest więcej niż dość. Na Newskim — silne kordony, na moście na kanale
Jekaterynińskim i na moście na Mojce — samochody pancerne i działa
przeciwlotnicze, zwrócone na paląc Zimowy. Po drugiej stronie Mojki robotnicy
ustawili jako osfonę karabiny maszynowe. Samochód pancerny sprawuje wartę na
Morskiej. Newa i jej mosty są w rękach nacierających. Czudnawskienm i
podporucznikowi Daszkiewi-Czowi wydano rozkaz wysłania patroli z pułków
gwardyjskich na pole Marsowe. Błagonrawow winien z twierdzy połączyć się przez
most z placówką pułku Pawłowskiego. Przybyli marynarze kronsztaccy nawiążą
łączność z twierdzą i z pierwszą załogą floty. Po ostrzeliwaniu artyleryjskiem
rozpocznie się szturm.
Z czynnej floty Bałtyckiej przybywa tymczasem pięć okrętów wojennych: krążownik,
dwa duże torpedowce i dwa małe. „Jakkolwiek byliśmy pewni, że odniesiemy
zwycięstwo już dotychczas posiadanemi siłami. — pisze Flerowski, — jednak dar
floty czynnej wywołał powszechny entuzjazm". Admirał Werderewski mógł z okien
sali malachitowej obserwować imponującą flotylle rewolucyjną, która panowała
nietylko nad pałacem i otaczającą go dzielnicą, lecz również nad
najważ-niejszemi drogami, orowadzacemi do stolicy.
Koło godziny 4-ej po południu Konowałow zwołał telefonicznie do pałacu bliskich
Rządowi działaczy politycznych: oblężonym ministrom potrzeba było przynajmniej
moralnego poparcia. Z pośród wszystkich zaproszonych przybył jeden tylko Nabokow:
pozostali woleli wyrazić swe współczucie przez telefon. Minister Tretjakow
skarżył sie na Kiereńskiego i na los: szef Rządu uciekł, pozostawiając swych
kolegów bez obrony. Ale może przybędą posiłki? Być może. Dlaczego jednak niema
ich? Nabokow wdrażał współczucie, spoglądał ukradkiem na zegar i starał się
jaknajprędzej pożegnać. Wyszedł wporę. Parę minut po 6-ej pałac Zimowy został
wreszcie ze wszystkich stron otoczony przez wojska Komitetu
Wo-jenno-Rewolucyjncgo: nie było już więcej przejścia nietylko dla posiłków, ale
i dla pojedynczych osób.
Od strony bulwaru Konnogwardyjskiego, wybrzeża Admiralicji, ulicy Morskiej,
Newskiego prospektu, pola Marsowego, ulicy Miljonnej, wybrzeża Pałacowego owal
oblężenia gęstniał i zacieśniał się. Potężne łańcuchy powstańców ciągnęły sie od
parkanu ogrodu pałacowego, znajdującego się już w rękach oblegających, od łuku
pomiędzy placem Pałacowym a ulicą Morską, od rowów przy Ermitażu, od rogów
Admiralicji i New-skiego. Po drugiej stronie rzeki przyczaiła się groźnie
twierdza Piotropawłowska. Z Newy spoglądały sześciocalowe działa „Aurory". Na
rzece patrolowały torpedowce. Powstanie wyglądało w tych godzinach jak manewry
wojenne w wielkim stylu.
Na placu Pałacowym. prz.ed trzema godzinami oczyszczonym przez junkrów, zjawiły
się samochody pancerne i ustawiły się u wylotów ulic. Dawne nazwy patriotyczne
na opancerzeniu przezierały jeszcze z pod nowych, namalowanych w pośpiechu
czerwona farba. Pod osłona metalowych potworów nacierający czuli się na placu
coraz pewniej, jeden z samochodów pancernych podjechał do głównego portalu
pałacowego, rozbroił stojących na warcie junkrów i oddali! się bez przeszkód.
Pomimo zupełnie już wreszcie zamkniętego pierścienia blokady oblężeni wciąż
jeszcze utrzymywali łączność ze światem zewnętrznym przez przewody telefoniczne.
Wprawdzie już o godzinie 5-ej oddział pułku Kcksholmskiego zajął gmach
ministerstwa wojny, poprzez które pałac Zimowy utrzymywał łączność z Kwaterą
Główną. Ale i potem jeden z oficerów pozostał prawdopodobnie jeszcze przez kilka
godzin przy aparacie liughes'a w mansardzie gmachu, do którego zwycięzcom nie
wpadło do głowy zajrzeć. Jednak możność utrzymywania łączności, tak jak i
przedtem, nie przynosiła żadnych korzyści. Odpowiedzi z frontu północnego
stawały się coraz bardziej wymijające. Posiłki nie nadchodziły. Mityczny
bataljon kolarzy nie dawał znaku życia. Sam Kiereński przepadł jak kamień w
wodzie. Przyjaciele w mieście ograniczali się do coraz bardziej lakonicznych
wyrazów współczucia. Ministrowie bvl> przygnębieni. Ó czem tu mówi.ć, w czem
pokładać nadzieje? Ministrowie obrzydli już sobie nawzajem. Jedni siedzieli w
stanie zupełnego przytępienia, inni automatycznie przechadzali się z kąta w kąt.
Skłonni do uogólnień oglądali się wstecz, w przeszłość, szukając winowajców.
Znalezienie ich nie przedstawiało trudności: demokracja! To ona posłała ich do
Rządu, narzuciła im ciężkie brz.emię, a w chwili niebezpieczeństwa pozostawiła
bez poparcia. Tym razem kadeci całkowicie solidaryzowali się z socjalistami:
tak, winna jest demokracja. Wprawdzie obie grupy,'zawierając koalicję, odwróciły
się plecami nawet do tak bliskiej im Narady Demokratycznej,—uniezależnienie się
od demokracji stanowiło przecież główną ideę koalicji, — ale wszystko jedno:
pocóż istnieje demokracja, jeśli nie dla ratowania rządu burżuazyjnego, który
znalazł się w opresji? Minister rolnictwa Masłow, prawy eser, napisał kartkę,
którą sam nazwał pośmiertna: uroczyście zobowiązywał się umrzeć nie inaczej, jak
z przekleństwem pod adresem demokracji na ustach. O tvm złowieszczym zamiarze
koledzy pośpieszyli zakomunikować przez telefon Dumie. Śmierć pozostała
wprawdzie w stadjum projektu, lecz przekleństw nie zabrakło.
Na górze, koło komendantury, znajdowała sie jadalnia, w której pałacowi lokaje
podali panom oficerom „wspaniały obiad z winem". Można było na chwilę zapomnieć
o ciężkiem położeniu. Oficerowie obliczali lata służby, przeprowadzali zawistne
porównania, klęli nową władze za utrudnianie awansów. Najwięcej dostało sie
Kiereńskiemu: wczoraj w Parlamencie Tymczasowym przysięgał, że zginie na swoim
posterunku, a dzisiaj przebrany za siostrę miłosierdzia uciekł z miasta.
Niektórzy z pośród oficerów usiłowali przekonać członków Rządu o beznadziejności
dalszego oporu. Energiczny Pal-czyński nazywał ich bolszewikami i usiłował nawet
aresztować.
Junkrzy chcieli wiedzieć, co będzie dalej, i domagali sie od Rządu odpowiedzi,
których ten nic mógł im udzielić. Podczas ponownej narady junkrów z ministrami
przybył ze Sztabu Głównego Kiszkin, który przyniósł dostarczone tam przez
kolarza z twierdzy Piotropawłowskiej i wręczone generałowi-kwatermistrzowi
Poradiełowowi ultimatum, podpisane przez Antonowa: poddać się i rozbroić
garnizon pałacu Zimowego, w przeciwnym wypadku zostanie rozpoczęty ogień z
dział' twierdzy i okrętów wojennych; 20 minut — do namysłu. Termin ten był za
krótki. Poradiełow wystarał się o jeszcze 10 minut. Wojskowi członkowie Rządu,
Manikowski i Werderewski, podchodzili do sprawy w snosób prosty: sko>ro nie
można walczyć, należy pomyśleć o kapitulacji, t. j. przyjąć ultimatum, Lecz
cywilni ministrowie byli nieugięci. Koniec końców postanowiono na ultimatum nie
odpowiadać, lecz zwrócić sie do Rady Miejskiej jako jedynego w stolicy
prawowitego organu. Apel do Dumy był ostatnią próbą obudzenia sumienia
demokracji.
Poradiełow, który zaprzestanie oporu uważał za konieczne, wystosował raport z
prośbą o zwolnienie go ze stanowiska: „nie jest przekonany o słuszności drogi,
wybranej przez Rząd Tymczasowy". Wahania generała zostały rozstrzygnięte, zanim
jeszcze dymisja jego mogła zostać przyjęta. Po upływie półgodzinnego terminu
oddział czorwonogwardzistów, marynarzy i żołnierzy pod dowództwem chorążego
pułku Pa-włowskiego zajął bez oporu Sztab Główny i aresztował zdesperowanego
generała kwatermistrza. Zajęcia sztabu można było właściwie dokonać już dawno:
gmach od zewnątrz zupełnie nie był broniony. Lecz przed przybyciem na plac
samochodów pancernych oblegający obawiali się wypadu załogi pałacu, która
mogłaby ich odciąć.
Po utraceniu sztabu pałac Zimowy poczuł się jeszcze bardziej osierocony. Z sali
malachitowej, której okna wychodziły na Newę i jakgdyby napraszały się na pocisk
z „Aurory". ministrowie przeszli do jednej z niezliczonych komnat pałacu,
której okna wychodziły na podwórze. Światłą pogaszono. Tylko na stole paliła się
samotna lampka, zasłonięta od strony Okna gazetą.
„Co grozi pałacowi, jeżeli „Aurora'1 rozpocznie ostrzeliwanie?" pytali
ministrowie swego kolegi admirała. „Zostanie on obrócony w kupę gruzów'',
wyjaśniał uprzejmie admirał, nie bez uczucia dumv z artylerii morskiej.
Werderewski wolał kapitulację i chętnie korzystał ze sposobności nastraszenia
cywilów, którzy zupełnie nie wporę udawali odważnych. Lecz z „Aurory" nie
strzelano. Milczała również twierdza. Może bolszewicy wogóle nie odważą się na
wykonanie swej groźby?
Generał Bagratuni, mianowany na miejsce nicdość wytrwałego Połkownikowa, uznał
właśnie za stosowne oświadczyć, że rezygnuje z dalszego pełnienia obowiązków
dowódcy okręgu. Na rozkaz Kiszkina generała usunięto „jako niego! dnego" i
polecono mu natychmiast opuścić pałac. Wyszedłszy z bramy, były dowódca wpadł w
ręce marynarzy i został przez nich odprowadzony do koszar załogi Bałtyckiej. Z
Ba-gratunim mogłoby być źle, gdyby Podwojski, objeżdżający odcinki frontu przed
ostatecznem natarciem, nie wziął nieszczęsnego generała pod swoją opiekę.
Z przyległych ulic i wybrzeży zauważono. Jak pałac, który przed chwilą jeszcze
migotał setkami lamp elektrycznych, nagle pogrążył się w mroku. Wśród widzów
byli również przyjaciele Rządu. Jeden z towarzyszy Kiereńskiego, Rede-meister,
zapisał: „Ciemności, w których tonął pałac Zimowy, groziły jakąś tajemnicą".
Żadnych środków dla rozwiązania jej przyjaciele nie przedsięwzięli. Trzeba
zresztą przyznać, że możliwości ich były niewielkie.
Ukryci za stosami drzewa, junkrzy w napięciu obserwowali kordony na placu
Zamkowym, reagując na każdy ruch wroga ogniem z karabinów i cekaemów.
Odpowiadano im tem samem. Strzelanina w godzinach wieczorowych stawała się coraz
gęstsza. Padli pierwsi zabici i ranni. Były to jednak tylko pojedyncze ofiary.
Na placu, na wybrzeżu, na Miljonnej oblegający przystosowywali się do terenu,
chowali sie za występami murów, ukrywali się we wnękach, przywierali do ścian. W
rezerwach żołnierze i czerwonogwardziści grzeli się dokoła ognisk, które
zapłonęły z zapadnięciem zmroku, i klęli kierowników za powolność.
W pałacu Zimowym junkrzy zajmowali stanowiska w korytarzach, na schodach, na
podwórzu; zewnętrzne posterunki przylepiały sie do parkanów i murów. Omach mógł
pomieścić tysiące, a mieścił setki. Olbrzymie sale za linją obrony sprawiały
wrażenie wymarłych. Większość służby pochowała się łub rozbiegła. Wielu oficerów
ukrywało się w bufecie, zmuszając lokajów, którzy nie zdążyli się jeszcze
schować, do podawania wciąż nowych bateryj win. Pijatyka oficerów w
dogorywającym pałacu nie mogła pozostać tajemnicą dla junkrów, kozaków,
inwalidów i bataljonu kobiecego. Rozwiązanie przygotowywało się nietylko
nazewnątrz, ale i wewnątrz.
Oficer plutonu artylerii zameldował nieoczekiwanie komendantowi obrony: junkrzy
odchodzą zgodnie z rozkazem', otrzymanym od dowódcy szkoły Konstantynowskiej.
Był to zdradziecki cios! Komendant usiłował sprzeciwić się: nikt oprócz niego
nie może tu wydawać rozkazów. Junkrzy rozumieli to, mimo to jednak woleli
podporządkować się dowódcy szkoły, który zkolei działał pod naciskiem komisarza
Komitetu Wojenno-Rewolucyjnego. Większość artylerzystów, z czterema działami z
pośród sześciu, opuściła paląc. Zatrzymani na Newskim przez patrole żołnierzy,
usiłowali stawić opór, lecz, gdy na pomoc żołnierzom pośpieszył oddział pułku
Pawłowskiego z samochodem pancernym, zostali rozbrojeni i odprowadzeni z dwoma
działami do koszar pułku Pawłowskiego; pozostałe dwa działa ustawiono na Newskim
i na moście na Mojce i wycelowano na pałac Zimowy.
Dwie sotnie kozaków uralskich daremnie wyczekiwały przybycia swoich. Sawinkow,
który był ściśle związany z Radą wojsk kozackich i nawet wszedł z jej ramienia
do Parlamentu Tymczasowego, usiłował przy pomocy generała Ale-ksejcwa ruszyć
kozaków z miejsca. Lecz przywódcy Rady kozackiej, według słusznej uwagi Milukowa,
„równie mało mogli dysponować pułkami kozackiemi, jak sztab — wojskami
garnizonu''. Rozważywszy wszechstronnie sprawę, pułki kozackie oświadczyły
definitywnie, że bez piechoty nie wystąpią, i zaofiarowały Komitetowi
Wojenno-Rewolucyjnemu swoje usługi dla obrony mienia państwowego. Jednocześnie
pułk Uralski uchwalił wysłać delegatów do pałacu Zimowego celem odwołania swych
dwóch sotni do koszar. Propozycja ta doskonale odpowiadała ostatecznie
skrystalizowanym nastrojom starych Uralczyków. Dokoła sami obcy: junkrzy, wśród
których niemało jest Żydów, oficerowie - inwalidzi i na dodatek „baby". Gniewni,
ponurzy pakowali kozacy swe worki. Żadne namowy już nie skutkowały. Kto stał
jeszcze w obronie Kiereńskiego? „Żydy i baby... a lud rosyjski pozostał tam, z
Leninem". Kozacy nawiązali łączność z oblegającymi, którzy wskazali im
przejście, nieznane dotąd obronie. Koło godziny 9-ej wieczorem kozacy opuścili
pałac Zimowy. Tylko karabiny maszynowe zgodzili się pozostawić obrońcom
beznadziejnej sprawy.
Na tej samej drodze, od strony Miljonnej, bolszewicy przedtem jeszcze uzyskali
dostęp do pałacu, który wykorzystali w celu prowadzenia akcji destrukcyjnej
wśród jego obrońców. Coraz częściej spotykano w korytarzach tajemnicze postacie,
rozprawiające z junkrami. Stawianie oporu jest bezcelowe, powstańcy opanowali
miasto i dworzec, positków niema. W pałacu „kłamią poprostu z przyzwyczajenia''.
Co teraz czynić? pytali junkrzy. Rząd uchylał się od wydawania rozkazów:
ministrowie osobiście trwają przy swem uprze-dniem postanowieniu, inni niech
postępują, jak uważają. Dawało to możność opuszczenia pałacu tym wszystkim,
którzy tego pragnęli. W postępowaniu Rządu nie było już ani myśli, ani woli.
Ministrowie biernie poddawali się swemu losowi. Malantowicz opowiadał później:
„W olbrzymiej pułapce na myszy snuli się potępieńcy, niekiedy schodzili się
wszyscy razem lub małemi grupkami na krótką rozmowę, — osamotnieni, opuszczeni
przez wszystkich... Dokoła nas była pustka, wewnątrz nas — pustka. 1 w niej
wyrastało bezmyślne zdecydowanie apatycznej obojętności".
Antonow - Owsiejenko umówił się z Bfagonrawowem, że gdy tylko pałac Zimowy
zostanie okrążony ze wszystkich stron, na moście twierdzy zostanie wciągnięta
dogóry czerwona latarnia. Na ten sygnał „Aurora" da ślepy strzał na postrach.
Gdyby to nie poskutkowało, twierdza rozpocznie ostrzeliwanie pałacu ostremi
nabojami z lekkich dział. Jeżeli pałac Zimowy i wtedy nie skapituluje, „Aurora''
rozpocznie ogień z sześciocalówek. Gradacja ta miała na celu ograniczenie do
minimum ofiar i szkód, gdyby się nie dało uniknąć ich wogóle. Zbyt jednak
skomplikowane rozwiązanie prostego zadania groziło doprowadzeniem do wprost
przeciwnych rezultatów. Trudności wykonania muszą ujawnić się w sposób
nieunikniony. Zaczynają się one już od czerwonej latarni: niema jej pod ręką.
Szukają, tracą czas, wreszcie znajdują. Ale bynajmniej nie jest łatwo zawiesić
ją na maszcie tak, by była widoczna ze wszystkich stron. Wciąż ponawiane próby
kończą się wątpliwym rezultatem. A drogocenny czas upływa.
Główne trudności wynikają jednak w związku z artylerią. Według raportu
Błagonrawowa ostrzeliwanie pałacu na pierwszy sygnał można było rozpocząć już w
południe. W rzeczywistości wyszło zupełnie inaczej. Ponieważ stałej artylerji,
abstrahując od nabijanej z lufy armaty, ogłaszającej południe, w twierdzy nie
było, na mury jej trzeba było wciągnąć działa polowe. Tę cześć programu
rzeczywiście wykonano do południa. Lecz źle przedstawiała się sprawa obsługi
dział. Zgóry było wiadomo, że dywizjon artylerji, który w lipcu nie poparł
bolszewików, j.est niepewny. Jeszcze wczoraj z rozkazu sztabu strzegł on mostu.
Nie należało wprawdzie spodziewać się z jego strony zdradzieckiego ciosu w
plecy,. ale iść w ogień za Sowiely nie miał on zamiaru. Kiedy nastąpiła godzina
rozpoczęcia działań, chorąży zameldował: działa; zardzewiały, w kompresoraeh
niema oliwy, strzelanie jest niemożliwe. Jest rzeczą zupełnie prawdopodobną, że
działa nie były w porządku, ale nie to było istotne: artylerzyści poprostu
uchylali się od odpowiedzialności i wodzili za nos niedoświadczonego komisarza.
Antonow przyjechał kutrem, pieniąc się z wściekłości. Kto niweczy plan?
Blagonrawow opowiada mu o latarni, o oliwie i o chorążym. Obaj ida do dział.
Noc, ciemności, kałuże po niedawnych deszczach. Z drugiej strony rzeki dolatują
odgłosy strzelaniny karabinowej i terkot karabinów maszynowych. W ciemności
Błagonrawow zgubił drogę. Człapiąc po kałużach, potykając się i padając w błoto,
trawiony niecierpliwością Antonow btądzi za komisarzem po ciemnem podwórzu. „Pod
jedną ze słabo migocących latarń, — opowiada Bfagonrawow, — ...Antonow zatrzymał
się nagle i, patrząc badawczo ponad okularami, spojrzał mi prosto w oczy. W
spojrzeniu jego wyczytałem ukrywany niepokój". Antonow przez chwilę podejrzewał
zdradę tam, gdzie była tylko lekkomyślność.
Wreszcie znaleziono miejsce, gdzie ustawione były działa. Artylerzyści upierają
się: rdza... kompresory... oliwa. Antonow poleca wezwać do dział obsługę z
poligonu marynarki, sygnał zaś dać natychmiast z archaicznej armaty,
obwieszczającej południe. Lecz artylerzyści podejrzanie długo manipulują przy
sygnalizacyjnej armacie. Czują wyraźnie, ż.? również kierownictwu, kiedy jest
nie gdzieś daleko, przy telefonie, lecz tu, koło nich, trudno jest zdecydować
się na użycie ciężkiej artylerji. Już w samej skomplikowanej konstrukcji planu
ostrzeliwania artyleryjskiego wyczuwa się tę sama myśl: być może. uda się obejść
bez tego.
Ktoś pędzi w mroku dziedzińca, coraz bliżej, potyka się, pada w błoto, klnie,
lecz już nie ze złością, — wesoło, i krzyczy bez tchu: „Pałac Zimowy poddał się,
nasi są tam już!" Okrzyki radości. Jak to dobrze, że nastąpiła zwłoka!
„Spodziewaliśmy sie tego1'. O kompresoraeh odrazu zapomniano. Dlaczego jednak
nie ustaje strzelanina po tamtej stronie rzeki? Być może, poszczególne grupy
junkrów nie chcą się poddać? Może nieporozumienie? Nieporozumieniem okazała się
radosna wiadomość: wzięty został nie pałac Zimowy, lecz tylko Sztab Główny.
Oblężenie pałacu trwa dalej.
W porozumieniu z grupą junkrów szkoły z Oranienbaumu nieustraszony CzudnowskI
przedostaje się do pa?acu celem poprowadzenia rokowań: ten przeciwnik powstania
nigdy nie pomija sposobności do rzucenia się w ogień. Palczyński każe aresztować
śmiałka, lecz pod naciskiem szkofy z Oranienbau-mu zmuszony jest wypuścić i
Czudnowskiego, i część junkrów. Pociągają oni za sobą również kilku kawalerów
krzyża św. Jerzego. Nieoczekiwane ukazanie się junkrów na placu wywołuje
zamieszanie w kordonie. Niema zato końca radosnym wiwatom, kiedy oblegający
dowiadują się, że są to kapitulan-ci. Poddała się jednak tylko drobna
mniejszość. Pozostali nadal ostrzeliwują się z poza swych osłon. Strzały
nacierających stają się coraz gęstsze. Jaskrawe światło elektryczne na podwórzu
ułatwia celowanie w junkrów. Z trudem udaje się im pogasić latarnie. Ktoś
niewidzialny znów włącza światło. Junkrzy strzelają do latarń, znajdują montera
ł zmuszają go do wyłączenia prądu.
Kobiety z batalionu szturmowego niespodziewanie oznajmiają o swym zamiarze
dokonania wypadu. W Sztabie Głównym, jak wiadomo, pisarze przeszli na stronę
Lenina i, rozbroiwszy część oficerów, aresztowali generała Aleksejewa, jedynego
człowieka, który może ocalić Rosję: należy go odbić za wszelką cenę. Komendant
nie jest zdalny powstrzymać ich od podyktowanego histerją przedsięwzięcia. W
chwili wypadu nagle znów zapala się światło wysokich latarń elektrycznych przy
bramie. Jeden z oficerów, szukając montera, z wściekłością rzuca się na
służących: w dawnych lokajach carskich widzi agentów rewolucji. Jeszcze
mniejszem zaufaniem obdarza montera pałacowego. „Jużbym cię dawno wysłał na
tamten świat, gdyby nie to, że jesteś nam potrzebny". Pomimo rewolwerowych gróźb
monter nie może pomóc: jego tablica rozdzielcza jest wyłączona, elektrownię
zajęli marynarze, oni dysponują światłem. Kobiety nie wytrzymują ognia i
większość ich poddaje się. Komendant obrony posyła porucznika, by zameldował
Rządowi, że wypad kobiecego bataljonu szturmowego „doprowadził do ich zguby" i
że w pałacu roi się od agitatorów. Niefortunny wypad powoduje pauzę, mniej
więcej od 10-ej do 11-ej. Oblegający zajęci są przygotowywaniem ostrzeliwania
artyleryjskiego.
Nieoczekiwana pauza budzi w oblężonych pewne nadzieje. Ministrowie znów usiłują
dodać otuchy swym stronnikom w mieście i kraju: „Rząd w pełnym składzie za
wyjątkiem Prokopowicza trwa na swym posterunku. Położenie należy uznać za
pomyślne... Pafac jest ostrzeliwany, ale tylko ogniem karabinowym, bez żadnych
rezultatów. Stwierdzono, że przeciwnik jest słaby". W rzeczywistości przeciwnik
jest potężny, nie decyduje się jednak zrobić ze swej siły właściwego użytku.
Rząd wysyła komunikat do kraju o ultimatum, o „Aurorze" J o tem, że pierwszy
atak na pałac Zimowy został odparty. „Niechaj armja i naród odpowiedzą!" W jaki
sposób ma być dana odpowiedź, ministrowie nie wskazywali.
Łaszewicz przysłał tymczasem do twierdzy dwóch marynarzy - artylerzystów.
Wprawdzie są oni niezbyt doświadczeni, ale zato są to bolszewicy, gotowi do
strzelania z zardzewiałych dział i bez oliwy w kompresorach. Tylko tego wymaga
się od nich: huk artylerii ważniejszy jest w tej chwili od celności strzałów.
Antonow wydaje rozkaz rozpoczęcia. Ustalona uprzednio gradacja zostaje w
zupełności zachowana. „Po sygnalizacyjnym wystrzale z twierdzy — opowiada
Fle-rowski — zagrzmiała „Aurora''. Łoskot i snop ognia jest przy ślepym strzale
o wiele większy, niż przy ostrym. Ciekawi odskoczyli od granitowej balustrady
wybrzeża, padli na ziemię i popełzli..." Czudnowski zadaje pytanie: czy nie
należy wezwać oblężonych do poddania się? Antonow zgadza się z nim odrazu. Znów
przerwa. Poddaje sie jakaś grupa kobiet S junkrów. Czudnowski chce zostawić im
broń, lecz Antonow wporę przeciwstawia się tej wspaniałomyślności. Złożywszy
broń na chodniku, kapitulanci odchodzą pod eskortą i znikają w ulicy Miljonnej.
Pałac Zimowy wciąż jeszcze trzyma się. Trzeba zrobić koniec! Rozkaz został
wydany. Wszczęto ogień, nie gęsty i zupełnie nieskuteczny. Z 35 strzałów, danych
w ciągu półtorej - dwóch godzin trafiły zaledwie dwa, i to też uszkodzona
została tylko sztukateria; pozostałe pociski przeszły górą, nie wyrządzając,
szczęśliwie, żadnych szkód w mieście. Czy rzeczywiście przyczyną tego była
nieumiejętność? Strzelano przecież przez Newę do tak ogromnego celu jak pałac:
nie wymaga to wielkiego kunsztu. Czy nie należy raczej przypuszczać, że nawet
artylerzyści Łaszewicza rozmyślnie strzelali górą w nadziei, że sprawa zostanie
rozstrzygnięta bez zniszczenia i śmierci? Trudno jest teraz dojść, jakiemi
motywami kierowali się dwaj bezimienni marynarze. Sami nie dali
0 sobie znaku życia. Czy pochłonęła ich bezbrzeżna wieś rosyjska, czy też, jak
wielu bojowników październikowych, padli na polu walki w wojnie domowej
następnych miesięcy i lat?
Zaraz po pierwszych strzałach Palczyński przyniósł ministrom odłamek pocisku.
Admirał Werderewski poznał w nim pocisk marynarki wojennej: z „Aurory". Lecz z
krążownika strzelano ślepemi nabojami. Tak umówiono się, tak mówi Fle-i, tak
oświadczy! później na Zjeździe Sowietów marynarz. Czy mylił się admirał? Czy
może myli} się marynarz? Któż sprawdzi wystrzał armatni, oddany w głuchą noc ze
zrewoltowanego okrętu do carskiego pałacu, w którym dogorywa! ostatni rząd klas
posiadających?
Garnizon pałacu stopniał poważnie. Jeżeli w chwili przybycia kozaków Uralskich,
inwalidów i kobiecego oddziału szturmowego doszedł on do półtora, najwyżej dwóch
tysięcy, to teraz liczebność jego spadła do tysiąca, a może nawet jeszcze
znacznie niżej. Jeszcze tylko cud może ich uratować. I nagle, w beznadziejna
atmosferę pałacu wdarł się — wprawdzie nie cud, lecz wieść o jego zbliżaniu się.
Palczyński komunikuje: przed chwilą telefonowano z Dumy Miejskiej, że obywatele
ruszają stamtąd Rządowi z pomocą. „Proszę powiadomić wszystkich,— poleca
Siniegubowi, -- że lud jest już w drodze". Oficer pędzi po schodach i
korytarzach z radosną nowiną. Po drodze napotyka pijanych oficerów, walczących
na szable, zresztą bez przelewu krwi. .Junkrzy podnoszą głowę. Wiadomość,
przechodząc z ust do ust, staje sie coraz barwniejsza i nabiera coraz większego
znaczenia. Działacze społeczni, kupiectwo, lud, z duchowieństwem na czele
ruszyli tu, by uwolnić pałac od. oblężenia. Lud z duchowieństwem,: „Będzie to
niezwykle piękne!4' Resztki energii wybuchają po z rąk dwa granaty, które
zraniły lekko dwóch junkrów. Marynarzy aresztowano, rannym nałożył opatrunki
Kiszkin, lekarz z zawodu.
Lecz lud z duchowieństwem posuwa się powoli. Liczba agitatorów w pałacu rośnie.
Teraz „Aurora" rozpocznie ogień, szepcą oni po korytarzach, i szept ten przenosi
sis z ust do ust. Nagle rozlegają sie dwie detonacje. Do pałacu zakradli się
dwaj marynarze i rzucili z galeryjki, a może wypuścili z rąk dwa granaty, które
zraniły lekko dwóch junkrów. Ma rynarzy aresztowano, rannym Kiszkin, lekarz z
zawodu, nałożył opatrunki.
Wewnętrzne zdecydowanie robotników i marynarzy jest wielkie, nie przerodziło się
jednak jeszcze w zaciętość. By nie ściągnąć jej na siebie, oblężeni, jako strona
bez porównania słabsza, nie rozprawiają się zbyt ostro z przedostającemi sie do
pałacu agentami wroga. Nikt nie zostaje rozstrzelany. Nieproszeni goście
zaczynają pojawiać się już nie pojedynczo, lec? grupami. Pałac staje się coraz
bardziej podobny do sita. Kiedy junkrzy rzucają się na intruzów, ci pozwalają
się rozbroić. „Co za tchórzliwa zgraja!" mówi z pogardą Palczyński. Nie, ci
ludzie nie są tchórzliwi. Kto zdobył się na to, bv wkraść sie do pałacu, pełnego
oficerów i junkrów, posiada wielka odwagę. W labiryncie nieznanego gmachu, w
ciemnych korytarzach, wśród niezliczonych drzwi, które niewiadome dokąd
'prowadzą i czem grożą, śmiałkom nie pozostaje nic innego, Jak tylko poddać się.
Liczba jeńców rośnie. Wdzierają sie nowe grupy. Niebawem trudno jest rozróżnić,
kto się komu poddaje i kto kogo rozbraja. Artylerja grzmi. Z wyjątkiem
dzielnicy, przyległej bezpośrednio do pałacu Zimowego, ruch uliczny nie ustaje
do późnej nocy. Teatry i kinematografy były otwarte. Solidne i oświecone warstwy
■stolicy jakgdyby z obojętnością przyjmowały, że ich rząd jest ostrzeliwany.
Redemeister obserwował przy moście Troic-kim spokojnie zatrzymujących się
przechodniów, których marynarze nie przepuszczali dalej. „Nie można było
zauważyć nic niezwykłego". Od znajomych, którzy szli od strony Domu Ludowego.
Redemeister dowiedział się wśród huku kanonady, źe Szalapin by? w „Don Karlosie"
niezrównany. Ministrowie w dalszym ciągu miotali sie w pułapce na myszy.
„Stwierdzono, że atakujący są słabi." Może. jeżeli wytrwa się jeszcze godzinę,
posiłki nadejdą? W głęboką noc Kiszkin tclefonu.io do wiceministra Chruszczewa,
również kadeta, i prosi go o zakomunikowanie kierownikom partji. że Rządowi
potrzeba chociażby niewielkiej pomocy, by mógł utrzymać sie do rana, kiedy musi
przecież wreszcie przybyć Kiereński z wojskiem. „Cóż to za partja, — oburza? się
Kiszkin, — która nic może przysłać choćby 300 uzbrojonych ludzi!'' Rzeczywiście,
cóż to za partja? Kadeci, którzy skupiali w Piotrogrodzie przy wyborach
dziesiątki tysięcy głosów, nie mogli w chwili śmiertelnego niebezpieczeństwa dla
reżimu burżuazyjnego wystawić bodaj trzystu bojowców. Gdyby ministrom woadło do
głowy poszukać w bibliotece pałacowej dzieł materialisty Hobbesa, to mogliby
przeczytać w jego dja-logach o wojnie domowej, że nie można ani oczekiwać, ani
żądać męstwa od zbogaconych sklepikarzy, którzy „nie widzą nic poza swą chwilową
korzyścią... i zupełnie tracę głowę na samą tylko myśl o możliwości obrabowania
ich". Wątpliwe jednak, czy w carskiej bibliotece można było znaleźć Hobbesa.
Zresztą i ministrowie nie mieli głowy do filozofii historvcznej. Telefon
Kiszkina by? ostatnim telefonem z pa-facu Zimowego.
Smolny -kategorycznie domagał się rozgrywki. Nie można przeciągać -oblężenia do
rana, trzymać w napięciu całego miasta, denerwować Zjazdu, stawiać wszystkich
sukcesów pod znakiem -zapytania. Lenin przysyła gniewne monity. Z Komitetu
Wojenno-Rewolucyjnego telefon za telefonem. Podwojski odgryza się. Można rzucić
masy do szturmu, ochotników nie brak. :A!e 'śle będzie ofiar? I co stanie sie z
ministrami i junkrami? Jednak konieczność doprowadzenia sprawy do kofica jest
już zbyt imperatywna. Nie pozostaje nic innego, jak kazać przemówić działowym
okrętom. Z twierdzy PiotropawłowskieJ marynarz przynosi na „Aurorę'1 kartkę
papieru: rozpocząć natychmiast ostrzeliwanie pałacu. Teraz zdaje się. wszystko
jest jasne. Przez artylerzystów „Aurory", sprawa się nie rozbije. Lecz
kierownikom wciąż jeszcze brak zdecydowania. „Postanowiliśmy poczekać jeszcze
kwadrans, — pisze Ple-rowski, — przeczuwając instynktem możliwość zmiany
sytuacji." Przez instynkt należy rozumieć uporczywą nadzieję na to, że sprawa
zostanie rozstrzygnięta samemi tylko demon-stracyjnemi środkami. I tym razem
instynkt nie zawiódł: zanim upłynął kwadrans, przybiegł nowy goniec, prosto z
pałacu Zimowego: pałac był zdobyty!
Pałac nie skapitulował, został wzięty szturmem, lecz w takiej chwili, kiedy siła
oporu oblężonych wyczerpała się Już ostatecznie. Od korytarza wtargnęła, już nie
przez potajemne przejście, lecz przez broniony dziedziniec, setka wrogów,
których zdemoralizowana warta wzięła za delegację Dumy. Zdołano ich jednak
rozbroić. W wynikłem zamieszaniu jakaś grupa junkrów opuściła pałac. Pozostali,
przynaj-mniej część ich, stali jeszcze na straży pałacu. Lecz przegroda z
bagnetów i kul pomiędzy nacierającymi, a oblężonymi rozpadła się wreszcie.
Część pałacu, przylegająca do Ermitażu, jest już zajęta przez wrogów. Junkrzy
usiłują wyprzeć ich od tyłu. W korytarzach następują fantastyczne spotkania i
starcia. Wszyscy są uzbrojeni po zęby. W podniesionych rękach rewolwery, granaty
ręczne. Nikt jednak nie strzela i nikt nie rzuca granatów, gdyż swoi i wrogowie
zwarli się tak. że nie mogą się od siebie oderwać. Lecz to nie ma już znaczenia:
losy pałacu Zimowego są przesądzone.
Robotnicy, marynarze, żołnierze napierają z zewnątrz kordonami, grupami,
zrzucają junkrów z barykad, wdzierają się przez dziedziniec, walczą na stopniach
z junkrami, wypierają ich. pędzą przed sobą. Ztyłu napiera już nowa fala. Plac
wlewa się na dziedziniec, dziedziniec wlewa sie do nała-cu i rozpływa się po
schodach i korytarzach. Na zaśmieconych parkietach, wśród materaców i bochenków
chleba, leżą ludzie, karabiny, granaty. Zwycięzcy dowiadują się. że Kicreńskiego
niema, i w ich burzliwą radość wkrada się gorycz rozczarowania. Antonow i
Czudnowski są w Pałacu. Odzie Rząd? Oto drzwi, przed któremi junkrzy zastygli w
ostatniej pozie oporu. Komendant warty wbiega do ministrów z pytaniem: czy
rozkazują bronić się do końca? Nie, nie, ministrowie nie rozkazuja tego. Pałac i
tak przecież już został wzięty. Nie trzeba przelewu krwi. Trzeba ustąpić przed
siłą. Ministrowie chcą poddać sję z godnością; siadają przy stole, by wyglądało
ta na posiedzenie. Komendant obrony poddał tymczasem paląc, zastrzegając
darowanie junkrom życia, na które zresztą nikt nie nastawał. Co do losów Rządu
Antonow odmówił wdawania sie w jakiekolwiek rozmowy.
Junkrzy przed ostatniemi bronionemi drzwiami zostają rozbrojeni. Zwycięzcy
wdzierają się do pokoju ministrów, „Na czele tłumu szedł, starając się wstrzymać
napierające szeregi, niski, niepozorny człowiek; ubranie jego było w nieładzie;
kapelusz o szerokiem rondzie zsunięty nabok. Na nosie ledwo trzymały się
binokle. Lecz matę oczki błyszczały triumfem zwycięstwa i nienawiścią do
zwyciężonych.'' Temi poniżającemi rysami obdarzyli zwyciężeni Antonowa.
Nietrudno uwierzyć, że ubranie jego i kapelusz były w nieładzie: wystarczy
przypomnieć sobie nocną wędrówkę po kałużach twierdzy. Triumf zwycięstwa
niewątpliwie można było wyczytać w jego oczach; wątpliwe jednak, czy była w nich
nienawiść do zwyciężonych. „Oznajmiam panom członkom Rządu Tymczasowego, że
jesteście aresztowani"', oświadczył Antonow w imieniu Komitetu
Wojenno-Rewolucyjnego. Zegar wskazywał godzinę 2-ą minut 10 nocy na 26
października. „Członkowie Rządu Tymczasowego podporządkowują się przemocy i
poddają się, by uniknąć przelewu krwi", odpowiada Konowałow. Nieunikniona część
rytuału została spełniona.
Antonow wezwał 25 uzbrojonych ludzi z pierwszych oddziałów, które wtargnęły do
pałacu, i poruczył im konwojowanie ministrów. Aresztowanych po sporządzeniu
protokółu wyprowadzono na plac. W tłumie, który poniósł ofiary w zabitych i
rannych, rzeczywiście wybuchła nienawiść do zwyciężonych. ..Rozstrzelać! Śmierć
im!" Niektórzy żołnierze wymierzają ministrom uderzenia. Czerwonogwardziści
hamują niepowściągliwych: nie kalajcie proletarjackiego zwycięstwa! Uzbrojeni
robotn-icy otaczają jeńców i konwojentów zwartym pierścieniem. „Naprzód!" Droga
jest niedaleka: przez Miljon-ną i most Troicki. Lecz wzburzenie tłumu czyni tę
krótką drogę — długą i niebezpieczną. Minister Nikitin niebezpodstaw-nie pisał
później, że gdyby nie energiczna interwencja Antonowa, konsekwencje mogłyby być
„bardzo poważne". Na domiar złego pochód znalazł się na moście pod przypadkowym
obstrzałem, i aresztowani i konwojenci musieli paść na bruk. Lecz i tu nikt nie
ucierpiał: strzelano widocznie górą, dla nastraszenia.
W ciemnym lokalu klubu garnizonowego twierdzy, oświetlonym kopcącą lampką
naftową, — elektryczność odmówiła tego dnia posłuszeństwa, — zebrało się
kilkadziesiąt osób, Antonow w obecności komisarza twierdzy sprawdza listę,
aresztowanych ministrów. Jest ich 18 osób, włączając najbliższych
współpracowników. Ostatnie formalności są skończone. Aresztowanych odprowadzają
do cel' historycznego bastjonu Trubeckiego. Z pośród obrońców pałacu nie
aresztowano nikogo. Oficerowie i junkrzy zostali- zwolnieni, zobowiązawszy się
słowem honoru do niewystępowania przeciw władzy sowieckiej. Tylko nieliczni z
pośród nich dotrzymali słowa.
Natychmiast po zaj?ciu pałacu Zimowego w kołach bur-żuazyjnych zaczęły obiegać
pogłoski o rozstrzeliwaniu jun-łcrów, o pogwałceniu kobiet z bataijonu
szturmowego, rabowaniu skarbów pałacu. Wszystkie te bajki dawno już były
zdementowane, kiedy Milakow pisał w swej „Historii": „Te-z pośród kobiet
bataijonu szturmowego, które nie zginęły od kul, lecz zostały przez bolszewiKów
wzięte ao niewoli, doznały tego wieczora i tej nocy straszliwego pohańbienia ze
strony żołnierzy, były gwałcone i rozstrzeliwane". Żadnych rozstrzeliwań w
rzeczywistości nie byfo i, wobec nastrojów obydwu stron, być nie mogło. Jeszcze
mniej możliwe byfy gwałty, zwłaszcza w pałacu, do którego obok nielicznych
przypadkowych elementów ulicy wkroczyły setki rewolucyjnych robotników z
karabinami w ręku.
Usiłowania rabunków rzeczywiście zdarzały się, lecz. właśnie one ujawniły
dyscyplinę zwycięzców. John Reed, który nie pominął ani jednego dramatycznego
epizodu rewolucji i wszedł do pałacu Zimowego po gorących śladach pierwszych
oddziałów, opowiada, jak w piwnicy grupa żołnierzy kolbami odbijała pokrywy ze
skrzyń i wyciągała stamtąd dywany, bieliznę, porcelanę, szkło. Możliwe, że byli
io zawodowi przestępcy, którzy w ostatnim -roku wojny stale chodzili w
płaszczach i czapkacn żołnierskich. Rabunek zaczynał się dopiero, gdy ktoś
krzyknął: .Towarzysze nic nie ruszajciel to własność ludu". Przy stole koło
drzwi, usiadł żołnierz z pić rem w ręku i pa-pierem; dwaj czerwonogwardziśei z
rewolwerami stanęli obok. Każdego wychodzącego rewidowano, każdy zrabowany
przedmiot odbierano i zapisywano. W ten sposób odebrano statuetki, butelki
atramentu, świece, sztylety, ka-wa-łki mydła i strusie pióra. Skrupulatnej
rewizii podd'ano też junkrów, których kieszenie były, jak się okazało, wypchane
dopełna różnemi zrabowanemi drobiazgami. Ze strony żołnierzy padały pod adresem
junkrów wyzwiska i groźby, ale -dalej nie posuwano się. Tymczasem utworzono
warte pałacową z marynarzem Prichodźką na czele. Wszędzie rozstawiono
posterunki. Z pałacu usunięto obcych. Po kilku godzinach mianowano komendantem
Czudnowskiego.
Gdzież się jednak podział lud, który z duchowieństwem na czele ruszył na odsiecz
pałacu? Wieść o tej bohaterskiej próbie wstrząsnęła na chwilę sercami junkrów.
Jakiż był jej przebieg? Ośrodkiem sił antybolszewickich była Duma miejska. W
gmachu jej, na Kewskim, wrzało jak w kotle. Partje, frakcje, podfrakcje, grupy i
poprostu wpływowe osoby omawiały tam zbrodniczą awanturę bolszewików. Ministrem,
dręczącym się w pałacu Zimowym, komunikowano od czasu do czasu telefonicznie, że
pod naciskiem powszechnego potępienia powstanie niechybnie musi się załamać. Na
tem moralnem izolowaniu bolszewików schodziła godzina za godziną. Tymczasem
przemówiła artyleria. Minister Prokopowicz, aresztowany z rana i wkrótce
zwolniony, ze łzami w glosie żali się przed Dumą, że został pozbawiony możności
dzielenia losów swych kolegów. Współczują mu gorąco, a wyrażenie współczucia
wymaga czasu.
Z chaosu idej i przemówień zrodził się wreszcie plan praktyczny, powitany
burzliwemi oklaskami całej sali: Duma winna w pełnym składzie udać się. do
pałacu Zimowego, by w razie potrzeby zginąć tam razem z Rządem, tiserów,
mień-szewików, kooperatystów ożywia ta sama myśl: albo uratować ministrów, albo
paść razem z nimi. Kadeci, którzy wogó-le nie są skłonni do ryzykownych
przedsięwzięć, tym razem pragną złożyć swe głowy wraz z innymi. Znajdujący się
przypadkowo na sali goście z prowincji, dziennikarze, kilka osób z pośród
publiczności proszą w mniej lub bardziej patetycznych słowach, by pozwolono im
podzielić los Dumy. Pozwalają.
Frakcja bolszewicka usiłuje udzielić prozaicznej rady: zamiast wędrować w
ciemnościach nocy po ulicach, szukając śmierci, lepiej przekonać telefonicznie
ministrów, by poddali się i nie doprowadzali do przelewu krwi. Ale demokraci
oburzają się: agenci powstania chcą wydrzeć im z rąk nietylko władzę, lecz i
prawo do bohaterskiej śmierci! Radni uchwalają przeprowadzić — dla historji —
głosowanie imienne,. Ostatecznie nawet śmierć, choćby pełna chwały, nigdy nie
przychodzi za późno. Sześćdziesięciu dwóch radnych Dumy potwierdza: tak,
rzeczywiście idą, by zginąć pod gruzamj pałacu Zimowego. Na to czternastu
bolszewików odpowiada, że lepiej zwyciężyć ze Smolnym, niż zginąć z pałacem
Zimowym i natychmiast udają się na posiedzenie Zjazdu Sowietów. Pozostać w
gmachu Dumy postanawia tylko trzech mieńszewików - Jnternacjonalistów: nie mają
dokąd iść, ani za co ginąć.
Radni gotowi już byli ruszyć w swą ostania drogę, gdy dzwonek telefoniczny
przyniósł im wiadomość, że cały Komitet Wykonawczy delegatów chłopskich udał się
do Dumy, by przyłączyć się do nich. Niekończące się oklaski. Teraz obraz jest
zupełny i jasny: Przedstawiciele stumiljonowego chłopstwa wraz z
przedstawicielami wszystkich klas ludności miejskiej ruszą, by zginąć z ręki
znikomej garstki burzycieli porządku. Przemówieniom i oklaskom niema końca.
Po przybyciu delegatów chłopskich pochód ruszył wreszcie wzdłuż Newskiego. Na
czele kroczyli: prezydent miasta Szreider i minister Prokopowiez. Wśród
uczestników John Reed zauważył esera Awksentjewa, przewodniczącego chłopskiego
Komitetu Wykonawczego, i liderów mieńszewickich: Chińczuka i Abramowa, z których
pierwszy uchodził za prawego, drugi zaś za lewego. Prokopowicz i Szreider nieśli
dwie latarnie: tak umówiono się telefonicznie z ministrami, w tym celu, by
junkrzy nie przyjęli przyjaciół za wrogów. Prokopowicz niósł prócz tego parasol,
jak zresztą i wielu innych. Duchowieństwa nie było. Duchowieństwo stworzyła z
mglistych zarysów dziejów ojczystych niebogata fantazja junkrów. Nie było też
ludu. Nieobecność jego determinowała charakter całego przedsięwzięcia: trzystu -
czterystu „przedstawicieli" i nikogo z pośród tych, których ci reprezentowali.
„Była ciemna noc. — wspomina eser Zenzinow, — i latarnie na Newskim nie paliły
się. Szliśmy w zwartym pochodzie, i słychać było tylko nasz śpiew Marsyljanki.
Zdaleka dobiegał huk strzałów armatnich: to bolszewicy w dalszym ciągu
ostrzeliwali pałac Zimowy.''
Przy kanale Jekaterinińskim ulicę zamykał kordon marynarzy, którzy zagrodzili
drogę pochodowi demokracji. „Pójdziemy naprzód. — oświadczyli demonstranci. —
Cóż możecie nam zrobić?'' Marynarze bez osłonek oświadczyli, że użyją siły:
„Wracajcie do domu i zostawcie nas w spokoju", miejscu. Lecz w uchwale przyjętej
w imiennem głosowaniu Dumy podobny warjant nie był przewidziany. Minister
Prokopowicz wlazł na jakieś wzniesienie i, „wymachując parasolem", — jesienią w
Piotrogrodzie deszcze są częste, — zwrócił się do demonstrantów z apelem, by nie
wodzili na pokuszenie tych ciemnych i otumanionych ludzi, którzy rzeczywiście
mogą użyć broni. „Wróćmy do Dumy, by omówić sposoby ocalenia kraju i
rewolucji''.
Była to zaiste mądra propozycja. Coprawda pierwotny plan pozostał tem samem
nieurzeczywistniony. Ale cóż można począć z uzbrojonymi grubjanami, którzy nie
pozwalają wodzom demokracji umrzeć bohaterską śmiercią. „Postaliśmy chwilę,
zziębliśmy i postanowiliśmy wrócić'', pisze melancholijnie Stankiewicz, również
uczestnik pochodu. Już bez Marsyljanki, przeciwnie, w skupionem milczeniu
ruszyła procesja zpDwrotem do gmachu Dumy. Tam musi ona znaleźć wreszcie
„sposoby ocalenia kraju i rewolucji".
Z zajęciem pałacu Zimowego Komitet Wojenno-Rewolu-cyjny całkowicie opanował
stolicę. Ale tak jak nieboszczykowi rosną jeszcze paznokcie i włosy, tak obalony
Rząd dawał jeszcze znaki życia poprzez urzędową prasę. „Wiadomości Rządu
Tymczasowego", które jeszcze 24-go donosiły o przeniesieniu w stan nieczynny
tajnych radców „z prawem noszenia munduru i z pensją'', 25-go zamilkły nagle, na
co wprawdzie nikt nie zwrócił uwagi. Natomiast 26-go ukazały się znów, jakgdyby
nic się nie stato. Na pierwszej stronie umieszczony był komunikat: „Wskutek
przerwania prądu elektrycznego numer z dnia 25 października nie ukazał się". We
wszystkiem pozostałem, z wyjątkiem prądu, życie państwowe toczyło się normalną
koleją, i „Wiadomości" Rządu, znajdującego się w bastjonie Trubeckim, donosiły o
mianowaniu dziesięciu nowych senatorów. W dziale „wiadomości administracyjnych"
okólnik ministra spraw wewnętrznych Nikitina polecał komisarzom gubernjalnym
„nie dawać wiary kłamliwym pogłoskom o wydarzeniach w Piotrogrodzie, w którym
panuje zupełny spokój''. Okólnik ministerialny bynajmniej nie byl zupełnie
zgodny z prawdą: dni przewrotu przeszły dość spokojnie, jeśli nie brać pod uwagę
kanonady, która zresztą ograniczyła sie do efektu akustycznego. A jednak
historyk nie omyli się. jeśli powie, że w dniu 25 października nietylko został
przerwany dopływ prądu do drukarni państwowej, lecz również otwarta została nowa
stronica w dziejach ludzkości.