Irak

Wybuch wojny ludowej

 

Niezależny amerykański program radiowo-telewizyjny DEMOCRACY NOW! rozmawia z prof. ASADEM ABU CHALILEM

i dziennikarką NAOMI KLEIN

 

W Iraku grozi wybuch wojny domowej – grzmiała od wielu tygodni administracja i propaganda amerykańska. Masakry szyitów, dokonane przez nieznanych do dziś sprawców, miały wykopać przepaść między szyitami i sunnitami i rzucić ich przeciwko sobie.

Wojna wybuchła, ale wojna ludowa z okupantami, solidarnie wzniecona przez sunnitów i szyitów, czyli po prostu przez naród iracki. Dopiero co wmawiano nam, że w Iraku nie ma ruchu oporu – że naród błogosławi okupantów, a strzelają i podkładają bomby zagraniczni terroryści i niedobitki saddamowego reżimu. Teraz każdy widzi, że powstał naród.

6 kwietnia br. w Stanach Zjednoczonych Democracy Now!, finansowany przez słuchaczy publiczny program ogólnokrajowy oparty na szerokiej sieci współpracy mediów społeczności lokalnych, przeprowadził rozmowę o tym zrywie z palestyńsko-amerykańskim politologiem i specjalistą w zakresie spraw bliskowschodnich Asadem Abu Chalilem, profesorem Kalifornijskiego Uniwersytetu Stanowego w Stanislaus i Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, oraz z przebywającą w Iraku socjolog kanadyjską, niezależną dziennikarką i wybitną działaczką ruchu alterglobalistycznego Naomi Klein.

(zmk)

 

AMY GOODMAN: Czy pan może wyjaśnić, co pańskim zdaniem dzieje się obecnie w Al-Falludży?

 

ASAD ABU CHALIL: Ciągle dochodzę do siebie po oświadczeniach Busha. To niesamowite, że on uważa, iż orędzie, które musi przesłać Irakijczykom, brzmi: Stany Zjednoczone nie odejdą. Tymczasem Irakijczycy chcą, aby Amerykanie wynieśli się z Iraku.

Wczoraj, mając na myśli Muktadę as-Sadra, powiedział: „Tu chodzi o walkę demokracji z ludźmi, którzy sprzeciwiają się demokracji.” Takie oświadczenia mogą być dobrze odbierane gdzieś w Iowa czy Oklahomie, natomiast w ostatnich miesiącach Irakijczycy przyglądali się zdumieni, jak USA bronią się zębami i pazurami przed perspektywą demokracji i wyborów, podczas gdy na południu Iraku jest taki ajatollah, który wzywa USA, aby dotrzymały starych obietnic przeprowadzenia w kraju wyborów.

Zawsze uważałem, że gdy gniew i wrogość do okupacji amerykańskiej rozszerzy się na tereny szyickie, można będzie zacząć odliczać czas do wycofania się Ameryki z Iraku. Jeśli ajatollah As-Sistani, wielki ajatollah Iraku, jest teraz pod presja ulicy, bo wiele wskazuje, że jest pod presją, aby udzielił zgody na opór szyitów wobec okupacji, to uważam, że wystarczy, że wyda oświadczenie złożone z dwóch zdań, aby dla amerykańskiej awantury kolonialnej w tym kraju stało się ono klepsydrą.

Zdumiewa, że USA zawsze próbują robić dobrą minę do złej gry. Muktada as-Sadr nie jest kimś, kogo można powiązać np. z Al-Kaidą i innymi tego rodzaju grupami, bo to fanatycy w rodzaju Ben Ladena, którzy czują tylko niechęć do wszystkiego, co szyickie. Nie można go też wiązać z zagorzałymi zwolennikami Saddama, co jest stałą śpiewką urzędników amerykańskich ilekroć mówią o fundamentalistach sunnickich.

W tym przypadku mamy do czynienia z kimś, kto – podobnie jak w ogóle szyici – jest bardziej antysaddamowski niż ktokolwiek inny. Ponadto niektóre postulaty wysuwane przez niego dotyczą tego, że władze okupacyjne obeszły się bardzo życzliwie z niektórymi funkcjonariuszami reżimu saddamowskiego, których z powrotem przyjęto do aparatu wywiadowczego i wojskowego nowego rządu, jaki się tworzy.

W to, co się dzieje wśród szyitów, na pewno nie jest zaangażowany drobny odsetek ludności, wbrew temu, co wczoraj powiedział „New York Timesowi” pewien urzędnik amerykański. To jest ruch masowy, przy czym Muktada as-Sadr wcale nie jest postacią charyzmatyczną; zawsze uderza mnie jego niska pozycja wśród duchowieństwa i to, że jego arabszczyzna nie jest imponująca, a jego dyskurs – dość surowy i pospolity. Jest znany ze swojego silnego temperamentu.

Tymczasem to on rozniecił gniew przeciwko okupacji amerykańskiej. Wśród wielu innych wprawiających w osłupienie błędów, jakie w ciągu tych miesięcy popełnił Paul Bremer, postanowił zamknąć gazetę As-Sadra, która nie miała zbyt wielu czytelników. Robert Fisk doniósł w „Independencie”, że prawdziwym powodem zamknięcia tej gazety były satyryczne kawałki, które się w niej ukazywały na temat Bremera. W przyszłości, gdy będzie się dyskutować, kto doprowadził do utraty Iraku, ludzie będą wspominać to wydarzenie jako punkt zwrotny.

 

AMY GOODMAN: Profesorze Abu Chalil, co pan sądzi o poglądzie, zgodnie z którym teraz Amerykanie walczą na dwa fronty, z sunnitami i szyitami?

 

ASAD ABU CHALIL: W rzeczywistości z łatwością może się okazać, że to jeden front. Oglądałem szczegółowe sprawozdania telewizji Al-Manar i Al-Dżazira i uderzyło mnie to, że jeden z korespondentów Al-Manar, który obsługiwał wydarzenia w dwóch dzielnicach Bagdadu – przeważnie szyickim Mieście As-Sadra i w zdominowanej przez sunnitów Al-Azamiji – mówił, że na ulicach mnóstwo bojowników kładło nacisk na jedność narodową, a w niektórych skandowanych hasłach była mowa o tym, że sunnici i szyici walczą razem. To by znaczyło, że grube błędy USA mogą doprowadzić do czegoś, co było nie do pomyślenia, a mianowicie zjednoczyć ruch oporu sunnitów i szyitów.

Wczoraj w sprawozdaniach telewizji amerykańskiej zauważyłem, że już nie słychać o konspiracjach zagranicznych terrorystów i ich przenikaniu do kraju – zwłaszcza odkąd uszczelniono granice. Teraz znamy prawdę, którą bardzo długo ukrywano przed Amerykanami – to, że opór i ataki na Amerykanów w wielkiej mierze są dziełem krajowego ruchu.

We wczorajszych doniesieniach wskazywano, że mieszkańcy bagdadzkiej dzielnicy Al-Azamija i ruch oporu to jedno i to samo. Ukrywali bojowników, żywili ich, udzielali im schronienia. To nowe zjawisko. Nie mówimy o małym, drobnym ruchu, który USA mogą zmiażdżyć w dwu- czy trzydniowej operacji.

To naprawdę wielki ruch i z łatwością może stać się jeszcze większy. USA przegrają, jeśli zostaną w tym kraju i przegrają, jeśli go opuszczą. To jedyny scenariusz, którego administracja Busha nie brała pod uwagę, gdy mówiła, zmieni Bliski Wschód.

 

AMY GOODMAN: Teraz połączyliśmy się z Naomi Klein, niezależną dziennikarką, laureatką wielu nagród, autorką kilku książek. Teraz jest w Iraku. Czy możesz powiedzieć, gdzie jesteś i co widzisz?

 

NAOMI KLEIN: Właśnie wyjechaliśmy z Miasta as-Sadra, dzielnicy, w której, jak wiecie, przez parę ostatnich dni toczyły się nocami ciężkie walki. Jest dużo zabitych. Byliśmy również w Szulli, dzielnicy Bagdadu, w której ostatniej nocy toczyły się najcięższe walki. Próbowaliśmy pojechać do An-Nadżafu, ale miasto jest zablokowane.

Miasto as-Sadra też jest zablokowane. Przy wjeździe do Miasta as-Sadra widziałam 5 czołgów i łącznie 10 amerykańskich pojazdów wojskowych, mnóstwo drutu kolczastego, kupę punktów kontrolnych. Biedne dzielnice szyickie Bagdadu zaczynają wyglądać jak Gaza, a ta okupacja staje się o wiele, wiele bardziej uciążliwa. W Szulli poszliśmy do kwatery ruchu Muktady as-Sadra; ostatniej nocy przyjechały tam czołgi amerykańskie i zabiły czterech strażników; po południu byliśmy na ich pogrzebie. Po prostu zestrzeliły ich z dachu. Dach kwatery zwolenników As-Sadra w Szulli jest pokryty krwią i strzępami ciał, a ludzie są... (nie słychać).

 

AMY GOODMAN: Byłaś na placu Fidros, gdzie żołnierze amerykańscy obalili pomnik Saddama Husajna?

 

NAOMI KLEIN: Tak, byłam tak podczas demonstracji. Tam teraz stoi pomnik, który zastąpił pomnik Saddama Husajna. Zwolennicy Muktady as-Sadra pokryli go zdjęciami swojego przywódcy. Byliśmy tam, gdy zjawiły się irackie siły bezpieczeństwa, nowo utworzone przez mocarstwa okupacyjne i przez nie dowodzone. Głównie używa się ich jako mięso armatnie. Przysłano je, żeby strzelały do pokojowych demonstrantów.

Byliśmy tam, gdy otworzyli ogień na placu – dokładnie tuż obok placu. Ewakuowano hotele Palestine i Sheraton, bo krążyły pogłoski, że tłumy będą je szturmować. Nawet nie próbowały. To taki sposób na wywoływanie histerii. Jedną z interesujących rzeczy, jeśli chodzi o ten incydent, jest to, że nowo utworzone irackie siły policji i bezpieczeństwa założyły kominiarki, zanim ruszyły na tłum i zaczęły strzelać do nieuzbrojonych demonstrantów. Jasne, że tak postępowały po to, aby chronić tożsamość swoich członków, bo po czymś takim oni nie mogliby wrócić do swoich miejsc zamieszkania.

To ma związek z tym, dlaczego na cel wzięto Muktadę, bo oczywiście on ma swoją własną ramię – Armię Al-Mahdiego. W dużej mierze Armia Al-Mahdiego jest tworem Muktady as-Sadra, ale również Paula Bremera, bo ona istnieje dlatego, że Tymczasowe Władze Koalicyjne i Bremer poniosły haniebne fiasko w dziedzinie zapewnienia narodowi irackiemu bezpieczeństwa. To obowiązek władzy okupacyjnej, a tego właśnie nie ma w Iraku.

Ta armia powstała w lipcu ub.r. Utworzono ją po to, aby wypełnić próżnię, którą stworzył Bremer. Ta armia kieruje ruchem ulicznym, chroni święte miejsca, które wojska okupacyjne tak haniebnie zostawiły na łasce losu. Chroni duchownych. Zapewnia również działanie podstawowych służb, bo odbudowa przebiega bardzo powoli.

 

AMY GOODMAN: Powiedziałaś, że nowy pomnik ludzi bez twarzy, który armia amerykańska postawiła na placu Fidros, teraz oblepiono zdjęciami As-Sadra?

 

NAOMI KLEIN: Tak. Jestem pewna, że szybko je zdjęto. Amerykanom zapewne nie spodobała się taka symbolika. Pozycja Muktady as-Sadra jako otoczonego kultem bohatera rośnie z godziny na godzinę. To ciekawe, bo gdy przyjechaliśmy tu miesiąc temu, do As-Sadra odnoszono się dość sceptycznie, gdyż jest bardzo młody. Ma dopiero 30 lat.

Dużo ludzi dawało wobec wyraz swojej niepewności. Widzieli w nim człowieka z gorącą głową, otwarcie rywalizującego z ajatollahem As-Sistanim, nie kryjącego się ze swoimi ambicjami. Teraz nie słyszy się tego rodzaju krytyki, oczywiście dlatego, że teraz on jest pod ostrzałem. Jego meczet jest otoczony. Ludzie go bronią, nawet As-Sistani go broni, mówiąc, że on ma prawo robić to, co robi. To bardzo uważnie sformułowane oświadczenie.

Zdjęcia As-Sadra są absolutnie wszędzie. Jego zwolennicy przedstawiają go jako swojego rodzaju krzyżówkę Chomejniego i Che Guevary. Postrzega się go jako skuteczniejszego, bardziej bojowego od As-Sistaniego przywódcę, bo droga dyplomatyczna, prowadząca przez ONZ, jaką obrał As-Sistani, nie wypaliła – faktycznie ONZ nie poparła wysuwanego przez As-Sistaniego postulatu przeprowadzenia wyborów bezpośrednich. Wygląda na to, że ONZ podpisuje się pod tymczasową konstytucja, którą uważa się tu za zupełnie nieprawowitą. Ponieważ ta droga dyplomatyczna poniosła fiasko, wielu, wielu ludzi zwraca się ku Muktadzie as-Sadrowi i faktycznie czyni zeń bohatera i męczennika.

 

AMY GOODMAN: Profesorze Abu Chalil, co pan myśli o tym awansie As-Sadra?

 

ASAD ABU CHALIL: As-Sadr głównie reprezentuje duży segment lumpenproletariatu szyickiego w Mieście as-Sadr, jak również na południu Iraku. Często tak bywa, że okupacja, działania wojsk i władz okupacyjnych powodują powstawanie nowych sił, których przedtem nie było. Mieszkałem w południowym Libanie za okupacji izraelskiej i byłem świadkiem tego, jak praktyki i brutalność okupantów izraelskich doprowadziły do powstania takiej nowej siły, jak Hezbollah, której rok wcześniej jeszcze w ogóle nie było.

Amerykanie powtarzają, że Muktada as-Sadr nie reprezentuje większości szyitów. On nie musi reprezentować większości szyitów. Rewolucja bolszewicka wybuchła, gdy bolszewicy nie stanowili większości ludności Rosji. Uważam, że Amerykanie nie doceniają znaczenia tego, co dziś dzieje się w Iraku i niebezpieczeństwa, jakie to dla nich stanowi. Tak postępowali przez cały rok.

W przypadku As-Sadra ważne jest to, że istnieje potencjał sprzyjający utworzeniu ruchu, który już nie będzie ograniczony do jednej miejscowości lub do jednej czy drugiej sekty. Teraz Amerykanie będą czuli się bezpieczni tylko w regionie kurdyjskim.

Uważam również, że jest ważne, abyśmy zdali sobie sprawę z nietrwałości i pustki amerykańskiej struktury władzy w tym kraju. Dziś rano w pewnej gazecie arabskiej czytałem o tym, jak Amerykanie stworzyli siły policji i bezpieczeństwa i jak te siły dobrowolnie poddały swoje pozycje, swoje kwatery, jak oddały swoją broń ludziom As-Sadra, a niektórzy funkcjonariusze tych sił faktycznie przyłączyli się do tego ruchu.

Tak więc, Stany Zjednoczone spotka zasadniczo taki sam los, jaki spotkał Izrael w południowym Libanie, gdzie musiał on opierać się na armii zastępczej. Gdy w 2000 r. Izrael postanowił wynieść się z południowego Libanu, żołnierze tej armii dosłownie uchodzili przez granicę z życiem, bo ludzie na nich wszystkich polowali. Myślę, że to samo może przydarzyć się w tym kraju amerykańskim sojusznikom i kolaborantom.

 

AMY GOODMAN: Naomi Klein, ostatnie słowo z Bagdadu.

 

NAOMI KLEIN: Wiesz, od administracji Busha słyszymy tę gadkę o wojnie domowej w Iraku. Uważam, że to naprawdę ważne, abyśmy zrozumieli, że tu nie ma wojny domowej. To jest powstanie przeciwko obcej okupacji. Ono wybucha w całym kraju. Irakijczycy nie walczą ze sobą. Walczą ze Stanami Zjednoczonymi. Walczą z wojskami koalicyjnymi.

Wyglądało na to, że tylko sunnici walczą. Teraz z wojskami okupacyjnymi walczą zarówno sunnici, jak i szyici. Teraz są bardziej zjednoczeni, mniej podzieleni. Zasadniczo Paul Bremer zrobił jedno – zjednoczył kraj przeciwko sobie. Drugą rzeczą, o której chcę powiedzieć, jest to, że tego nie wywołał sam As-Sadr. To Bremer to sprowokował serią swoich działań – zamykając gazetę As-Sadra, aresztując jego współpracowników, otaczając jego meczet, a teraz wydając nakaz jego aresztowania. Faktycznie on go do tego doprowadził.

 

Tłum. Zbigniew Marcin Kowalewski