Kogo zabił lud Al-Falludży
Media co rusz kłamią. 31 marca br. lud Al-Falludży nie zabił czterech „cywilnych współpracowników zagranicznych”, lecz najemników - żołnierzy prywatnych armii, których władze okupacyjne tysiącami werbują do Iraku. Ci najemnicy to oprawcy, zbrodniarze wojenni, fachowcy od brudnej roboty, którzy w służbie rozmaitych rządów imperialistycznych, dyktatorskich czy rasistowskich mordowali, podpalali, podkładali bomby, torturowali, gwałcili i grabili. Władze amerykańskie reaktywują również i wysyłają do Iraku jednostki specjalne znane z masowych mordów popełnionych na ludności cywilnej w Wietnamie. O tym szczególnym, ukrywanym przed opinią publiczną żołdactwie, które stanowi drugą co do wielkości po Amerykanach siłę okupacyjną w Iraku, piszą amerykańscy korespondenci meksykańskiego dziennika “La Jornada”. (zmk)
Jim CARSON i David BROOKS
Rząd George’a W. Busha kontraktuje najemników związanych z gwałceniem praw człowieka w Afryce Południowej, Chile i Irlandii Północnej jako strażników swojego projektu „demokratyzacji” Iraku.
Pentagon często wspomina o swoich „wspólnikach z koalicji” – wojskach innych państw, które walczą w Iraku u boku wojsk amerykańskich, ale największy po amerykańskim kontyngent nie pochodzi z Wielkiej Brytanii czy Hiszpanii, lecz składa się z prywatnych „kontrahentów” (contractors) wojskowych, którzy stanowią jedną dziesiątą ogółu żołnierzy zagranicznych operujących na terenie Iraku.
W zeszłym tygodniu czterech spośród tych prywatnych kontrahentów wojskowych, byłych żołnierzy amerykańskich wojsk specjalnych pracujących dla Blackwater Security Consulting Company, zabito, a ciała dwóch z nich powieszono na moście koło Al-Falludży.
Wygląda jednak na to, że firmie Blackwater nie udało się zwerbować dostatecznej liczby Amerykanów – w większości byłych żołnierzy – na wszystkie stanowiska, jakie ma do obsadzenia w Iraku, i zaczęła werbować byłych wojskowych chilijskich z czasów rządów Augusto Pinocheta.
W „Guardianie” doniesiono w lutym br., że wspomniana firma posłała pierwszy kontyngent około 60 byłych komandosów chilijskich do Iraku i że płaci im nawet po tysiąc dolarów dziennie.
John Rivas, były żołnierz chilijskiej piechoty morskiej, oświadczył chilijskiemu dziennikowi „La Tercera”, że praca w Iraku przyniesie jego rodzinie „bardzo dobre dochody”. „Nie czuję się najemnikiem”, dodał.
Rzecznik firmy Blackwater poinformował „Guardiana”, że „komandosi chilijscy są bardzo, bardzo profesjonalni.
Jednak tacy analitycy spraw strategicznych, jak współpracownik tego dziennika, Michael Klare, kwestionują formę doboru prywatnych wojsk, które biorą udział w wojnie w Iraku.
W niedawnym artykule opublikowanym w „Nation” informuje on o zakontraktowaniu południowoafrykańskiej firmy Erinys do ochrony irackich rurociągów naftowych. O tej firmie niewiele było wiadomo do stycznia br., kiedy to jeden z pracowników Erinys zginął w Iraku, a kilku innych odniosło rany.
Media południowoafrykańskie wykryły, że Francois Strydom, prywatny żołnierz firmy Erinys, który zginął w Iraku, był członkiem znanej grupy Koevoet wyspecjalizowanej w kontrinsurekcji i zamieszanej w liczne mordy polityczne w Namibii w latach osiemdziesiątych.
Jednym z rannych w Iraku Południowych Afrykanów był Deon Gouws, były funkcjonariusz tajnej policji Republiki Południowej Afryki w czasach apartheidu, który w latach dziewięćdziesiątych, podczas przesłuchań prowadzonych przez Komisję Prawdy, wyznał, że uczestniczył w zamachu na opozycyjnego działacza politycznego i że podpalił mieszkania od 40 do 60 działaczy walczących z reżimem segregacji rasowej.
Według „Washington Post”, ocenia się, że w Iraku pracuje ok. 10 tys. prywatnych żołnierzy. Jednym z nich jest Derek William Adgey, były żołnierz Królewskiej Piechoty Morskiej Wielkiej Brytanii, zakontraktowany do pracy w tym kraju przez angielską firmę Armour Group.
W zeszłym miesiącu CorpWatch, organizacja zajmująca się badaniem przedsiębiorstw, doniosła, że przed wyjazdem do Iraku, Adgey przez cztery lata siedział w więzieniu z powodu współpracy z protestancką bojówką Ulster Freedom Fighters w Irlandii Północnej.
Grupy obrońców praw człowieka wyraziły niepokój z powodu zagrożeń, jakie stanowią kierowani do Iraku żołnierze prywatnych armii i agenci prywatnych służb bezpieczeństwa, ale według Klare’a, do udziału w konflikcie irackim Stany Zjednoczone reaktywowały też niektóre najsłynniejsze jednostki wojskowe z czasów wojny w Wietnamie.
Klare podaje, że wśród grup zbrojnych zmobilizowanych do obrony trzystumilowego rurociągu, którym płynie ropa naftowa z Kirkuku na północy kraju do granicy tureckiej, wyróżnia się jednostka Tiger Force ze 101 dywizji powietrzno-desantowej USA.
Klare opisuje, jak „strzelcy wyborowi z tej jednostki, uzbrojeni w noktowizory i karabiny snajperskie M107 kaliber .50, przelecieli specjalnie przystosowanymi śmigłowcami UH-60 Black Hawk nad rurociągami i z odległości półtorej mili strzelali do podejrzanych o sabotaże”.
„Możemy uderzyć w jakiś cel zanim on się zorientuje, że tam jesteśmy”, oświadczył sierżant z tej jednostki.
Klare podkreśla, że strzelano nie sprawdzając tożsamości rzekomych podejrzanych ani tego, czy popełniali wrogie czyny, i dodaje, że jednostki Tiger Force używano podczas wojny w Wietnamie do mordowania partyzantów i ich cywilnych sympatyków.
W tym tygodniu wychodząca w stanie Ohio gazeta „Toledo Blade” otrzymała nagrodę Pulitzera za reportaże, w których opisano zbrodnie wojenne popełnione przez tę jednostkę w Wietnamie. Wśród innych krwawych wyczynów z 1967 r., we wspomnianej gazecie podano przykład rzezi setki cywilów wietnamskich.
Jest rzeczą oczywistą, że żaden z obecnych żołnierzy tej jednostki przebywających w Iraku nie był w Wietnamie, ale Klare sugeruje, że reaktywowanie jednostki, która ma w swojej historii takie krwawe plamy, jest czymś „groteskowym”.
W Chile i w Afryce Południowej wysuwa się postulat zbadania działalności tych najemników czy – jak oni sami wolą się nazywać – prywatnych kontrahentów wojskowych. Dotychczas tego rodzaju postulatów nie wysunięto jednak w USA.