Kobiety z Czerwonych Brygad ( Do you remember revolution ? )

 

„Braliśmy udział w tej samej rewolcie. Utopia opanowała ulice. Zwróciliśmy się przeciwko tym, którzy chcieli nam ją odebrać. Później nasze drogi rozeszły się.”

 

„Staram się wymazać z pamięci te lata, nie tylko z powodu zmęczenia ale też dlatego, że widzę co z nich zrobiliście. Po prostu znikliście – najpierw w konspiracji, później w więzieniu. Wszystkie moje pytania o przyczyny waszych wyborów pozostały bez odpowiedzi. Można was było zobaczyć tylko w telewizji podczas transmisji z procesów.”

 

O swojej działalności w Czerwonych Brygadach opowiadają:

 

Adriana Faranda – wstąpiła do Czerwonych Brygad w 1976 roku. Należała do kierownictwa strategicznego. Współtworzyła kolumnę rzymską. Skazana na dożywocie.

 

Nadia Mantovani – wstąpiła do Czerwonych Brygad w 1973 roku. Należała do kierownictwa strategicznego. Skazana na 67 lat więzienia.

 

Susanna Ronconi – wstąpiła do Czerwonych Brygad w 1974 roku. Rok później opuściła je by założyć organizację zbrojną Prima Linea ( Pierwsza Linia ).

 

Barbara Balzerani – wstąpiła do Czerwonych Brygad w 1975 roku. Należała do kierownictwa strategicznego. Skazana na dożywocie.

 

Barbara Balzerani(BB): Mój związek z polityką rozpoczął się w 1968 roku. Wyjechałam z rodzinnego miasteczka i zamieszkałam w Rzymie. Mówiłam, że chcę wstąpić na uniwersytet ale naprawdę chodziło o to, że to był 68 rok. W Rzymie inaczej niż w moim rodzinnym mieście wszystko mogło się wydarzyć. Czułam, że zaczyna się ważny etap mojego życia, że otwierają się przede mną nowe możliwości. Nareszcie mogłam się rozprawić z własnym niezadowoleniem, nierealnymi tęsknotami, przełamać inercję.

Sytuacja społeczna groziła wybuchem. Wrzenie objęło cały świat i wszystkie sfery życia. Stwarzało szansę na zmianę egzystencji, odnalezienie sensu istnienia. Mówiło się tylko i wyłącznie o rewolucji. Oczywiście każdy miał własną wizję. Toczyła się wtedy powszechna dyskusja. Można było w końcu otwarcie mówić o żądaniach uciśnionych, o wszelkich zależnościach zarówno w sensie materialnym, kulturalnym jak i duchowym, o konfliktach pokoleniowych, kwestii kobiecej oraz wszelkich innych formach ucisku.

 

Adriana Faranda(AF):Ta epoka przyniosła ogólne rozprężenie  w sferze społecznej. Od 1968 roku obserwowałam eskalację buntu. Obejmował on wszystkie środowiska: szkoły i wyższe uczelnie, fabryki i przedmieścia. Mieszkańcy przedmieść przestali płacić  rachunki. Braliśmy udział w akcjach okupowania różnych lokali. Domagano się równego traktowania pracowników. Dochodziło do gwałtownych starć z siłami porządkowymi. Przeciągały się one często do późnej nocy. Po obu stronach narastała agresja.

 

Nadia Mantovani(NM): Dobrze pamiętam pierwszą manifestację w której brałam udział. To było w Padwie. Zostałam wtedy dotkliwie pobita pałkami przez faszystów. Na czele pochodu szły kobiety. Nie umiałyśmy się bronić, nie mogłyśmy się wycofać gdy za nami szli uzbrojeni po zęby towarzysze. Byłyśmy całkowicie bezbronne więc faszyści wyładowali na nas swoją wściekłość. Przeżyłam szok ale wyciągnęłam z tego naukę.

Od tamtej pory przed wyjściem na manifestację zbroiłam się, zarówno w sensie fizycznym jak i psychicznym. Rzucano wtedy koktajlami mołotowa, okładano się pałkami ale nikt nie strzelał ostrą amunicją.

 

Susanna Ronconi(SR):  Dla nas lewicowych bojowników rok 1969 był czasem przełomu. Doszło wtedy we Włoszech do dwóch znaczących wydarzeń. Po rewolucji studenckiej 1968 r. rozgorzały walki robotników. Na Piazza Fontana dokonano masakry. W wielkim banku w Mediolanie, w godzinach szczytu wybuchła bomba zabijając kilkadziesiąt osób. To był punkt zwrotny. W ten sposób państwo czyli prawica zareagowało na protesty robotnicze. Posunęło się do zbrodni. Dla mojego pokolenia ta masakra oznaczała przełom.

Byliśmy wtedy młodzi, zaangażowaliśmy się głęboko w działania, które stanowiły reakcję na to zagrożenie. Wydaje mi się, że każdy z nas dobrze wiedział co jest stawką w tej grze.

Wyciągnęliśmy z tego naukę. Stało się dla nas jasne, że państwo stoi po stronie kapitału, jest na usługach prawicy, dlatego żeby położyć kres protestom robotników gwałci zasady demokracji. To było ważne. W pewnym sensie działanie włoskich lewicowców miało charakter antyfaszystowski. Niemniej walka toczyła się głównie w imię proletariackiej anty-władzy, jak wówczas mówiono. Największy wpływ na naszą formację ideową miała więc walka przeciwko faszyzmowi i przeciwko pewnym instytucjom państwowym. Zaczynaliśmy rozumieć, że w chwilach głębokiego kryzysu demokratyczne procedury zawodzą. Byliśmy przekonani, że kapitał – choć dziś tego pojęcia już się nie używa – nie musi się liczyć z zasadami demokracji. Jeśli trzeba za wszelką cenę przerwać protesty robotników stosuje się przemoc. Doszliśmy więc do wniosku, że my również możemy się uciec do przemocy – w obronie własnej.

 

(NM): Całe Włochy stały się areną potężnych ruchów protestacyjnych. My studenci mocno się w nie angażowaliśmy. Chcieliśmy wnieść do nich własne doświadczenie, ale nie mieliśmy nic do zaoferowania robotnikom. Oni lepiej od nas wiedzieli jak się organizować w fabryce, jak budować barykady i bić się z policją. Pierwsze strzały padły w czasie strajku w 1970. Choć nie mam pewności wydaje mi się, że to było właśnie wtedy. To była grupa robotników. Policjanci stracili panowanie nad sobą. Nie trafili nikogo ale znaczący był sam fakt użycia broni palnej. Zrozumiałam, że sytuacja nieuchronnie doprowadzi do walki innego rodzaju i że trzeba to przemyśleć.

Strzelali ponad naszymi głowami. Rzucali w nas granatami z gazem łzawiącym. Nieraz nam grożono ale wtedy po raz pierwszy strzelali mierząc do ludzi.

 

(BB): Lewica miała wówczas miażdżącą przewagę. Nie była jednak reprezentowana w tradycyjnych instytucjach demokratycznych jak parlament. Struktury demokratyczne chciały stłumić ruch lewicowy. Stało się wiec konieczne stworzenie alternatywnej siły społecznej, która wzmocniłaby lewicę i wsparła ją nie tylko politycznie ale także militarnie, bo konflikt nabierał powoli takiego właśnie charakteru. W tamtych latach we Włoszech nie dochodziło do walki zbrojnej. Manifestanci nie sięgali jako pierwsi po broń palną. To ich przeciwnicy – policja i partie polityczne podkładali bomby, dopuszczali się zabójstw. Tu i tam widać było oznaki szykującego się zamachu stanu. Przywódcom lewicy zdarzało się spędzać noc poza domem. Dręczyła nas obawa czy to wszystko nie przekształci się znienacka w walkę zbrojną.

Byliśmy po prostu młodymi ludźmi – lepiej lub gorzej zorganizowanymi. Potrafiliśmy tylko urządzać manifestację, odpierać ataki policji i faszystów. Nie mieliśmy oddziałów wojskowych ani strategii militarnej. Nie wspierali nas tajemni mocodawcy. Jednak było dla nas oczywiste, że musimy prowadzić tę rewolucję i trzeba znaleźć na to sposób. Zaczęliśmy rozważać możliwość użycia przemocy. Niektórzy prowadzili działalność w dwóch sferach i wykorzystywali środki legalne i nielegalne i pozostawali w cieniu aby w razie represji ze strony państwa dowodzić swojej niewinności i ukryć się za wywierającymi nacisk masami.

Równocześnie w wypowiedziach nawiązywano do wydarzeń światowych takich jak działalność IRA w Irlandii i ETA w Hiszpanii, kryzys kubański, rewolucja kulturalna w Chinach. Cały świat ogarnęło wtedy wrzenie. W Angoli i Wietnamie toczyły się wojny. Zadawaliśmy sobie pytanie: Jak przeprowadzić rewolucję we Włoszech ?

 

(AF): Decyzja o wzięciu broni do rąk była trudna. Uważałam to za ostateczność ale takie rozwiązanie się narzucało. Nie widzieliśmy wtedy innego wyjścia. Nie chcę przypisywać całej odpowiedzialności instytucjom państwowym. Faktem jest, że nie chcieliśmy rozważać wszystkich możliwych dróg postępowania. Istniało wówczas wiele innych możliwości. Odpowiedzialność leży jednak po obu stronach. Nie tylko my ponosimy winę za to co się stało. W związku ze sztywną postawą państwa otwarty konflikt oznaczający również walkę zbrojną, wydawał się nam jedynym możliwym i logicznym wyborem.

Jeśli o mnie chodzi brałam udział w debatach na ten temat toczonych w różnych stowarzyszeniach i nieformalnych grupach. Te organizacje nie miały jeszcze ściśle określonych zasad ani nie działały jeszcze w konspiracji. Jednak z biegiem czasu w miarę jak utarczki z policją przybierały na sile, stawało się dla nas jasne, że taka luźna forma organizacyjna nie wystarczy do prowadzenia walki przeciwko państwu. Zresztą, te małe ugrupowania się rozpadły, stanęliśmy wobec konieczności utworzenia nowych silniejszych organizacji. Chcieliśmy wykorzystać ich konspiracyjny charakter jako broń przeciwko państwu. Tak wtedy myśleliśmy.

 

(BB): Myśl o podjęciu działań zbrojnych nie dojrzewała długo. Decyzja zapadła nagle co miało swoje konsekwencje, np. stało się konieczne podjęcie szeregu decyzji politycznych i personalnych, związanych z całkowitą zmianą sytuacji. Przemoc w czasie manifestacji, np. rzucenie koktajli mołotowa to coś zupełnie innego niż walka zbrojna. Jedno nie wynika z drugiego. Nie byliśmy wcale jak się powszechnie uważa pokoleniem ludzi szczególnie agresywnych ze skłonnością do przemocy zakodowaną w genach, którzy prędzej czy później wezmą do ręki pistolet maszynowy. Gdyby naprawdę tak było to decyzja o walce zbrojnej zapadłaby wcześniej. Od tej decyzji nie było już odwrotu. Prędko się okazało, że nasz ruch ma ogromne możliwości gdyż mobilizował do działania wielu ludzi. Był wyrazem gniewu i odrzucenia negocjacji. Dalej już nie można było się posunąć. W fabrykach związki i pracodawcy podejmowali decyzje nie licząc się z robotniczymi żądaniami. Najlepszym przykładem była okupacja fabryki Fiata przez grupę „czerwonych chust”. Nic więcej nie mogli zrobić – musieliby zająć miejsce dyrekcji.

W sferze walki społecznej represje przekroczyły wszelkie granice. Istniały dwa możliwe rozwiązania: pierwsze wrócić do domu. Jak mówią słowa piosenki: „Kto nie stosuje terroru 

umiera pod cudzym terrorem”.

To by oznaczało poddanie się w przekonaniu, że wróg jest niezwyciężony. Drugą możliwością było stawienie czoła przeciwnikowi, zareagowanie na represje. Trzeba zrozumieć, że czuliśmy się atakowani. Stosowanie przemocy dla samej przemocy nie leżało w naszej naturze.

 

(SR): Zaczęliśmy się posługiwać bronią na krótko przed wstąpieniem do Czerwonych Brygad. Nim do tego doszło, wraz z niewielką grupą innych byłych bojowników o niezależność klasy robotniczej, przymierzaliśmy się do wstąpienia na drogę walki zbrojnej. Zaczęliśmy się uczyć strzelania. Ponieważ nie mam w rodzinie myśliwych ani wojskowych, nigdy nie miałam do czynienia z bronią. To była nowość. Po raz pierwszy wzięłam broń do ręki w 1973 r. kiedy zapisałam się do Padewskiego Klubu Strzeleckiego. Znalazłam się w grupie ludzi, którzy traktowali to sportowo. Uznawano mnie tam za maskotkę. Nie dość, że byłam jedną z nielicznych kobiet to jeszcze byłam najmłodsza. Ten zbieg okoliczności sprawił, że miałam znakomitych nauczycieli. Posługiwania się bronią uczyli mnie najlepsi strzelcy w klubie, mistrzowie, którzy startowali w zawodach. W ten sposób wszystko się zaczęło. Prędko nabrałam wprawy w strzelaniu i przeszłam do konspiracji.

Od 1974 do 1980 roku miałam zawsze przy sobie pistolet. Osoby działające w konspiracji musiały nosić broń. Chodziło o obronę własną. Zakonspirowany bojownik miał obowiązek bronić swojej wolności. Z biegiem czasu przyzwyczaiłam się do noszenia pistoletu. To się stało czymś naturalnym. Chodziło głównie o obronę własną. Czynny atak traktowano jako sytuację wyjątkową, która mogła jednak zdarzyć się w każdej chwili. Broń miałam więc przy sobie stale. Muszę powiedzieć, że w niektórych sytuacjach dawało mi to poczucie bezpieczeństwa. Wiodłam życie zakonspirowanego bojownika i zwykle byłam zdana sama na siebie. Często poruszałam się nocą. Świadomość, że potrafię się obronić dodawała mi pewności. Z drugiej jednak strony wiedziałam, że decyzja o oddaniu strzału będzie zawsze subiektywna. Rewolwer stał się niezbędny ale też krępował swobodę. Od tej chwili zdałam sobie sprawę ze wszystkich skutków noszenia broni. Oznaczało to, że być może któregoś dnia zrobię z niej użytek.

 

(BB): Wstąpienie do Czerwonych Brygad przypłaciłam tygodniem bezsenności. Przyszłość napawała mnie lękiem. Obawiałam się zarówno zmian, które wydawały się nieuchronne jak i własnych reakcji. Zadawałam sobie pytanie czy nadaję się do takiego trybu życia i działania.

Przystąpienie do konspiracyjnej organizacji oznaczało koniec życia towarzyskiego i społecznego. Trzeba było przyjąć zupełnie inne zasady postępowania niż te, które obowiązywały w normalnym życiu. Niełatwo rozstać się z przyjaciółmi i bliskimi, z matką i ojcem, zwłaszcza gdy wiadomo, że rozłąka potrwa długo. Wiedzieliśmy, że nasza walka nie zakończy się prędko. Życie wewnątrz organizacji toczyło się według ściśle określonych zasad. Najważniejsze były cele organizacji. Członkami i ich sprawami zajmowano się niewiele. Kiedy pierwszy raz przyszłam na zebranie człowiek, który mnie wprowadzał powiedział: „Tutaj jeśli wszystko idzie dobrze masz dożywocie. Jeśli coś pójdzie źle- kula w łeb”. Oczywiście targał mną niepokój. Przede wszystkim martwiłam się czy stanę na wysokości zadania. Sympatycy Czerwonych Brygad traktowali je jak żywy mit. Uważali bojowników za istoty wyjątkowe, nietuzinkowe. Mnie również tak się wydawało.

 

(NM): Świetnie pamiętam wieczór przed wyjazdem. W duchu pożegnałam się ze wszystkimi bo przecież nie mogłam powiedzieć dokąd jadę. Cierpiałam straszliwie. To trwało przez jakiś czas. Przez kilka dni w ogóle się nie odzywałam. Byłam wściekła, próbowałam zastanowić się nad własnym postępowaniem. Ocenić czy dobrze zrobiłam. Ta decyzja była nieodwołalna.

Dali mi pistolet, który szybko stał się nieodłącznym przyjacielem.

Jak każe rytuał tej samej nocy kiedy przyjechałam zniszczono moje dokumenty. Dali mi więc nie tylko broń ale także nową tożsamość. Stałam się kimś innym. W ten sposób zaczęło się moje nielegalne życie. Pamiętam podróż z Padwy do Mediolanu. Przedtem wiele razy jeździłam tam i z powrotem. Nie było w tym nic nadzwyczajnego jednak wtedy czułam się strasznie. Miałam wrażenie, że muszę wszystko porzucić i wyruszyć na spotkanie z nieznanym. Rodzinę zobaczyłam dopiero wtedy gdy osadzono mnie w więzieniu.

 

(AF): Podjęcie decyzji o wstąpieniu do konspiracji było dla mnie bardzo trudne. Oznaczało to, że mam zerwać wszelkie więzi rodzinne, a przede wszystkim opuścić córkę. Byłam bardzo niespokojna. Żyłam w ciągłej obawie, że za chwilę zjawi się policja, że wpadną na mój trop. Bałam się, że narażam córeczkę na przeżycia, które pozostawią trwałe ślady. Oczywiście wstąpienie do tajnej organizacji nie ułatwiało nam stosunków z ludźmi. Jednak po wybraniu walki zbrojnej konspiracja stała się koniecznością. Wierzyłam, że szybko się przekonamy co możemy zrobić dla rewolucji. Sytuacja we Włoszech była wówczas napięta. Miałam nadzieję, że wystarczy kilka ( niezrozumiałe) by wszystko się ułożyło. Wierzyłam, że jeśli się przyczynię do stworzenia lepszego świata, to ofiaruję mojej córce znacznie więcej niż tylko codzienną obecność i troskę. Niekiedy wygłaszałam egzaltowane mowy na temat własnej siły, poświęcenia dla sprawy, dla partii i polityki na których w gruncie rzeczy wcale mi nie zależało. Pragnęłam przede wszystkim wyrazić swoje głębokie rozdarcie, usprawiedliwić swój wybór, a także rozważyć jego skutki dla mnie i dla mojej córki.

 

(BB): Kobiety działające w Czerwonych Brygadach znalazły się w innej sytuacji niż ich poprzedniczki, które brały udział w ruchu oporu. W naszej organizacji kobiety wykonywały takie same zadania jak mężczyźni. Płeć nie miała większego znaczenia. Nie wyzwalałyśmy ziem spod panowania wroga. Inaczej niż w czasie II Wojny Św. wstępując do organizacji porzucałyśmy swoje dotychczasowe role społeczne. Konspiracja zdejmowała z nas obowiązki matek i żon. Nasza rola wiązała się z polityką. Czasy się zmieniły i kobiety mogły robić wszystko. Nie tylko służyć jako łączniczki. Walczyłyśmy i dowodziłyśmy na równi z mężczyznami. Pozwalał na to sposób funkcjonowania organizacji, gdyż nie było podziału kompetencji. Nikt nie miał przydzielonych konkretnych zadań. Wierzyliśmy wówczas w politykę, która zakładała jedność działań politycznych i militarnych. Każdy miał swoją funkcję i zakres odpowiedzialności. Płeć członków organizacji nie miała wielkiego znaczenia. Mimo to byłam świadkiem konfliktów między kobietami a mężczyznami a nawet sama w nich uczestniczyłam. Chciałam zmienić ten stan rzeczy. Czerwone Brygady nie były ani

wyspą komunizmu ani sposobem na rozwiązanie takich konfliktów.

 

(NM): W Czerwonych brygadach nie przeżyłam przykrych doświadczeń. Spotkałam tam wielką miłość. Z innymi członkami połączyły mnie silne więzi przyjaźni. Zachowałam dużą niezależność. Miałam skłonność do spontanicznych zachowań co w tej zbiurokratyzowanej i sztywnej organizacji nie było dobrze widziane. Pozostałam niezależna. Od początku traktowano mnie jako indywidualistkę, jakby to była poważna wada. Byłam dumna ze swojej autonomii. Zawsze starałam się dochować wierności samej sobie i reagować spontanicznie, a w czasie dyskusji wykorzystywać swój zmysł krytyczny. To mi pomagało zachować tożsamość. Nigdy nie uważałam organizacji za rodzinę. Nie byłam sierotą, która w każdej grupie szuka tego rodzaju więzi. Ale dla niektórych członków Czerwone Brygady stały się rodziną. Pewien towarzysz z Turynu – robotnik i sierota znalazł tam wszystko – matkę, ojca i dom. Takich jak on było więcej. Wielu szukało jednak innych wartości. Mój stosunek do organizacji był dojrzalszy. Nie byłam już taka młoda, miałam 25 lat i spore doświadczenie życiowe. Szukałam odpowiedzi na ważne pytania, również w sferze uczuciowej. Nie uważałam tego za decydujące doświadczenie. Długo przystosowywałam się do takiego trybu życia. Nie myślałam wtedy, że ta działalność zaprowadzi mnie do więzienia. Sądziłam raczej, że zapłacę śmiercią. Do chwili aresztowania ani razu nie pomyślałam o więzieniu. Często wyobrażałam sobie, że zginę w akcji broniąc towarzysza albo po prostu w wypadku. Myślałam o śmierci ale nie w wiezieniu. Kiedy mnie zamknięto zaczęłam się zastanawiać jak mogłam tak żyć ? Udało mi się zdobyć przyjaciół i poszerzyć krąg znajomych.

 

(BB): W Czerwonych Brygadach nie szukałam ani przyjaźni, ani miłości, ani jakiegoś sposobu na życie. Liczyła się tylko polityka. Jednak znalazłam tam coś więcej niż politykę. Spotkałam wyjątkowych ludzi. Z powodu radykalnego wyboru, którego dokonali potrafili nawiązywać niezwykle intensywny kontakt z innymi członkami organizacji. To zrozumiałe jeśli się głębiej nad tym zastanowić. Kiedy powierzamy komuś wszystko, nawet własne życie to naturalne, że ten ktoś staje się dla nas niezwykle cenną istotą. Składaliśmy życie w ręce drugiego człowieka. Dzięki temu pokonaliśmy a przynajmniej ograniczyliśmy małostkowość, która w normalnych warunkach ciąży na wszystkich relacjach gdy w grę wchodzi jakiś zysk. To wszystko ustąpiło przed fundamentalnymi pytaniami o sens życia i śmierci. Na tym polegała wyjątkowość organizacji, że pewne sytuacje przeżywało się w sposób nietypowy. Dla mnie liczyło się coś jeszcze. Wszystkie te związki przyjacielskie, braterskie i miłosne były ustawicznie zagrożone, gdyż członek organizacji mógł w każdej chwili zniknąć. Taka była cena ich politycznego wyboru. Jednak Ja przezywałam to wszystko inaczej. Moje związki ze współtowarzyszami- przynajmniej tak mi się wydaje- nie były uwarunkowane tym, że mogą oni jutro zginąć. Moje przyjaźnie miały niezwykle intensywny charakter.

 

(AF): Konspiracja była tajną bronią przeciwko państwu. Pozwalała nie wyróżniać się z tłumu, atakować z zaskoczenia. Jednak z czasem ta broń obróciła się przeciwko nam samym. Odcięcie od świata, na które byliśmy skazani sprawiło, że stawaliśmy się coraz bardziej obcy społeczeństwu. Zejście do konspiracji oznaczało też brak możliwości porozumiewania się, nie uczestniczenie w życiu publicznym. Wskutek tej izolacji lekceważyliśmy uczucia, potrzeby i pragnienia innych. Nie mieliśmy zwykłych codziennych kontaktów z ludźmi. Nie tylko nie mogliśmy z nikim dzielić swojej samotnej egzystencji, nie mogliśmy o niej nawet rozmawiać.

Życie w konspiracji zmienia ludzi. Wielu z nas przeszło przez to doświadczenie. Przypomina ono zamknięty świat  ze swoim własnym systemem odniesień. Używa się języka zrozumiałego tylko dla wtajemniczonych. W tym świecie zapomina się o istnieniu innych i o potrzebie używania wspólnego zrozumiałego dla wszystkich języka. Zapomina się co to znaczy rozmawiać z innymi, spokojnie wysłuchiwać ich racji, próbować je zrozumieć. W konspiracji nie ma miejsca na spokój. Ryzyko nagłego zatrzymania przez policję, śmierci od kuli albo zniknięcia w taki czy inny sposób sprawiało, że wszystko nabierało intensywnego, gwałtownego charakteru. Nie nadawaliśmy na tych samych falach co reszta świata.

Życie w konspiracji miało jeszcze inny, destrukcyjny aspekt. Udawanie, że jest się kimś zupełnie innym niż w rzeczywistości. To rodzaj schizofrenii. Trzeba przez cały czas kontrolować swoje gesty, słowa, sposób poruszania się, wychodzić i wracać do mieszkania nie robiąc hałasu, żeby nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi. Nieprawdziwe życie, granie roli, ciągłe ryzyko – to wszystko może doprowadzić do paraliżu emocjonalnego. Napawało mnie to lękiem. Nawyk samokontroli wypacza charakter. Ludzie powoli nabierali wprawy w tłumieniu własnych uczuć, wątpliwości, cierpień. Trzeba było przez cały czas dławić emocje.

Obojętność coraz częściej brała górę nad ludzkimi odruchami. To właśnie wydawało mi się najbardziej niebezpieczne.

 

(SR): Przystąpiliśmy do walki zbrojnej, gdyż sądziliśmy, że nadszedł czas by zaprowadzić nowy porządek. Nie myśleliśmy o klasycznej rewolucji jak ta, która doprowadziła do utworzenia państw socjalistycznych. Nie mieliśmy wyraźnej spójnej idei przyszłego państwa ani społeczeństwa. Chcieliśmy raczej stopniowego poszerzenia tego, co nazywaliśmy przestrzenią wolności. Wyobrażaliśmy sobie, że ta walka wyzwoli nas od pracy najemnej. Toczyliśmy burzliwe dyskusje na ten temat. Pragnęliśmy się uwolnić spod jarzma pracy i zdobyć przestrzeń życiową, by zająć się innymi sprawami, których nie ograniczałyby żadne normy. Nie stworzyliśmy jasnej koncepcji nowego społeczeństwa.

Naszym głównym celem było wyzwolenie od przymusu pracy najemnej. Ta idea była wszechobecna. Ustalenie jakiegoś harmonogramu było właściwie niemożliwe. W najbardziej intensywnych okresach walki zbrojnej miałam wrażenie, że żyje w jakiejś wiecznej chwili teraźniejszej. Nie zastanawialiśmy się nad przyszłością. U podstaw tej wiecznej teraźniejszości leżał optymizm. To był...(kaseta nieczytelna)

Kiedy rozwiało się marzenie o wyzwoleniu, tych ludzi ogarnęło dojmujące poczucie samotności. Poznali inny rodzaj więzienia niż to za kratami. Mam na myśli brak zbiorowej euforii, którą odczuwaliśmy w chwilach walki i okupowania zakładów.

Ta rewolucja nie dążyła do przejęcia władzy, do wzniecenia powstania. Nie chodziło też o rozpętanie wojny domowej. To była raczej wojna partyzancka tyle, że prowadzona w wielkich miastach. Można o niej powiedzieć, że była ponadczasowa bo nie wysuwaliśmy konkretnych żądań politycznych.

 

(BB): Czerwone Brygady rozpoczęły akcje przeciwko dyrektorom fabryk. Sądzę, że wówczas otwierało to jakieś perspektywy. Pokazaliśmy, że można walczyć, mimo że druga strona używała wszelkich środków by stłumić ten ruch. Mam na myśli zwolnienia z pracy, aresztowania i tak dalej. Usiłowano zastraszyć ludzi.

Tworzenie przestrzeni do działania w fabrykach, gdzie narodziły się Czerwone Brygady, nie było równoznaczne z wymierzaniem sprawiedliwości przez lud. Bezpośrednim celem nie było usatysfakcjonowanie robotników, którzy nareszcie mogli się pozbyć znienawidzonego szefa. Nie o to chodziło. Zdobyliśmy pewien obszar władzy. Zyskali ją ci, którzy mieli największy autorytet. Robotnicy uważali ich za swoją awangardę. Nie uprawialiśmy demagogii. Nie byliśmy Tupamaros, którzy porywali pracodawcę i domagali się przydziału mleka.

Nie stosowaliśmy metod rodem z Ameryki Środkowej. U nas sprawy wyglądały nieco inaczej. Trzeba było stworzyć przestrzeń do działania. Nie ma w tym nic dziwnego. Wiązało się to z mechanizmami narastania siły proletariatu, który był wtedy tak potężny, że mógł pokrzyżować plany pracodawców. Jeśli fabryka ma osiągnąć najwyższą wydajność, o co stara się całe kierownictwo, rytm pracy staje się tak szybki, że robotnik nie może nawet wyjść do toalety, bo nie wyrobi normy.

Powiedzieliśmy głośno, ze nie wolno im stosować dłużej takich metod jeśli nie chcą oberwać. Wspieraliśmy ruch robotniczy, który walczył przeciwko restrukturyzacji zakładów. Nie było więc mowy o oddolnym wymierzaniu sprawiedliwości w fabrykach. Zresztą Czerwone Brygady zawsze unikały metod populistycznych.

 

(NM): Broń traktowaliśmy jako akcesorium. To był element propagandy. Działalność propagandowa była w organizacji najważniejsza. Ta zasada rzutowała na wiele spraw. Nie wolno było zapominać o potrzebach ruchu robotniczego, o jego najbardziej żywotnych założeniach, o wszystkim co mogło się przyczynić do jego rozwoju. Prowadziliśmy wiele akcji w fabrykach u boku robotników. W czasie akcji protestacyjnej przeciwko redukcji w zakładach Fiata uwięziliśmy kierownika do spraw personalnych. Dzięki temu posunięciu wstrzymano zwolnienia. Walki robotnicze toczyły się również w Mediolanie. Nasza organizacja prowadziła wiele działań wspólnie z ruchem robotniczym. Zależało nam by ludzie nas rozumieli, gdyż głównym celem nie było odnoszenie poszczególnych zwycięstw lecz przede wszystkim zachęcenia do działania jak największej liczby osób. Naszą rolą było uświadamianie ludzi. Uważaliśmy się za awangardę. Naszym celem było utorowanie drogi do tworzenia masowych nielegalnych ruchów, które powinny opierać działania na propagandzie. Bezpardonowa wojna jeszcze się nie zaczęła, przynajmniej dla mnie bo inni tkwili w niej już po uszy. Walki i zbrodnie polityczne zdarzały się coraz częściej. Kiedy byłam bojowniczką nie uważano przestępstwa na tle politycznym za właściwą metodę walki. Obawialiśmy się, że stworzymy przepaść między sobą a społeczeństwem.

 

(AF): Uważaliśmy, że państwo ma pewne bardzo żywotne punkty newralgiczne. Za największą przeszkodę w działaniu rewolucyjnym uznawaliśmy osoby piastujące szczególnie ważne funkcje państwowe. Byliśmy przekonani, że nikt nie trafia na takie wysokie stanowiska przez przypadek. Dopiero później zdaliśmy sobie sprawę jaką rolę odgrywa protekcja, krewni, przyjaciele. Jednak refleksja przyszła zbyt późno. Sądziliśmy wówczas, że skoro państwo i gospodarka przechodzą głęboką restrukturyzację, to ważne urzędy rozdziela się w sposób przemyślany licząc się z istotnymi potrzebami.

Byliśmy przekonani, że osoby sprawujące wysokie urzędy wybierano ze względu na ich umiejętności, inteligencję, format umysłowy. W naszych oczach potencjał intelektualny tych wrogów odpowiadał ważności pełnionej przez nich funkcji.

Z tych skojarzeń wyłaniał się obraz groźnego przeciwnika, kogoś komu przypadła rola kontrrewolucyjna lub antyspołeczna. I kto dysponował wszelkimi atutami pomagającymi wypełnić określone zadanie. Sądziliśmy, że aby siły rewolucyjne mogły dokonać postępu konieczne jest rozbicie jedności instytucji państwowych i zakłócenie rytmu funkcjonowania całej tej machiny. Zresztą uważaliśmy ją za bardziej potężną i skuteczną niż była w rzeczywistości.

W tym abstrakcyjnym myśleniu coraz mniej miejsca zajmował pojedyńczy człowiek. Ułatwiło nam to wybór przemocy jako metody działania i uprościło nasze dylematy : ludzkie i ideologiczne.

 

Koniec części pierwszej.