Tekst pochodzi ze strony o Proletariacie www.kunicki.w.pl
Leon Baumgarten
Śmierć czterech proletariatczyków
Okrutny wyrok, który odczytano 29 proletariatczykom w nocy z
19 na 20 grudnia 1885 r., nie złamał ich na duchu. Zarówno skazani na śmierć,
jak i na długie lata katorgi spoglądali odważnie w swą przyszłość. Mimo grożącej
im śmierci lub wieloletniej pracy katorżniczej na dalekiej Syberii nie byli
zrezygnowani, a tym bardziej zrozpaczeni.
A przecież byli to w większości młodzi ludzie, pełni gorących uczuć, śmiałych
marzeń i nieurzeczywistnionych nadziei, ludzie, którzy sami kochając
pozostawiali nie mniej kochających ich bliskich — rodziny, żony, narzeczone i
przyjaciół. Więzienie nie stłumiło tych uczuć, przeciwnie, jeszcze je
spotęgowało. Chociaż jednak przeżywali osobistą tragedią, zrozumieli, że muszą
wytrwać. Zobowiązywała ich do tego idea, której służyli, i ludzie, których
kochali. Wierzyli zresztą w zwycięstwo swych ideałów.
Lecz wiara nie zmniejszała trosk. A było ich wiele. Przede wszystkim o losy
ruchu, który wywołali i z takim poświęceniem posuwali naprzód. Po aresztowaniu
Marii Bohuszewiczówny i jej grupy zdawało się, że ruch jest niemal zupełnie
rozproszony. Wielką troską przejmował ich los tych towarzyszy, którym zagrażało
największe niebezpieczeństwo —śmierć lub Szlisselburg, o którym sami jego
zarządzający mówili, że z niego się nie wychodzi, lecz wynosi. Prócz 6 skazanych
na powieszenie: Bardowskie-go, Kunickiego, Luriego, Ossowskiego, Pietrusińskiego
i Szmausa, do których śmierć zbliżała się wielkimi krokami, Waryńskiemu i
Janowiczowi groził Szlisselburg, czego administracja X Pawilonu, dobrze
poinformowana, wcale nie taiła.
Po wyroku dwie myśli zaprzątały skazanych: aby ich ofiara i cierpienie nie były
daremne, nie powinny one zgnębić towarzyszy rozproszonych na wolności, lecz
przeciwnie, dodać im otuchy, pobudzić ich do kontynuowania pracy, mobilizować do
walki. Była to pierwsza myśl, a druga — nie pomijać żadnej możliwości, która
mogłaby towarzyszy wyrwać śmierci.
Już w trzy dni po wyroku, 23 grudnia, opuściły głuche mury X Pawilonu trzy
płomienne listy: Osądzonych dn. 20 grudnia na śmierć i katorgę, Stanisława
Kunickiego i Mieczysława Mańkowskiego. Pierwszy list, stanowiący zespołową
odezwę, był jak gdyby testamentem ideowym skazanych proletariatczyków. Każde
jego słowo budziło otuchę, wzywało do czynu.
„6 wyroków śmierci i 21 katorgi — pisali więźniowie. —
Rząd chciał za jednym uderzeniem odciąć głowę hydrze rewolucyjnej,
Proletariatowi, spodziewając się takimi wyrokami wywołać panikę wśród
socjalistów. Lecz próżne jego starania, ani nas, ani was tym nie zastraszył.
Myśmy spokojnie przyjęli wyrok, tylko dwóch rzeczy żałujemy: żeśmy więcej nie
zrobili i że na długo od pracy oderwani będziemy. Was zaś sąd ostatni przekonał
tylko jeszcze bardziej o ścisłej łączności między rządem i kapitalistami".
Wskazując na okrucieństwo i bezmyślność wyroku, który zasądza na jednakowo
ciężkie kary katorgi przywódców i ludzi, których przewiny były minimalne, odezwa
kontynuuje:
„Sądzimy, że rząd w tym razie przerachował się; myślał, że
nas zastraszy, a tymczasem wzbudził we wszystkich uczucie zgrozy, bo nawet
ludzie nie rozumiejący wcale, o co nam chodzi, o co walczymy, zrozumieją, że nie
może być zła idea, dla której ludzie życie oddają. Ci wszyscy, którzy nigdy nie
słyszeli o socjalizmie i o partii Proletariat, teraz dowiedzą się o nich, bo nie
będzie w Polsce człowieka, który nie usłyszy o tak okrutnej egzekucji".
Odezwa przestrzega przed stosowaniem odwetowych aktów terrorystycznych. Od
terroru bowiem, jak się wydaje, uwięzieni proletariatczycy, jakkolwiek bronili
przed sądem jego konieczności w warunkach samowoli carskiej, w rzeczywistości
odchodzili.
"Nie myślcie więc, bracia, o zemście krwawej za nas —
czytamy w odezwie. — Jedyną zemstą z naszej strony powinien być rozwój naszej
sprawy, a środków krwawych używać winniśmy jedynie dla swej obrony. Pracujcie,
bracia robotnicy, dalej w tym samym kierunku, aby robotnicy wszyscy mogli
zrozumieć, że polepszenie losu robotników jest możliwe i zależy od połączonych
usiłowań wszystkich pracujących. Wtedy gdy wszyscy to zrozumieją i zechcą
kierować się tą zasadą, zabłyśnie dzień pożądany. Żegnajcie, bracia! Niech żyje
sprawa robotnicza! Niech żyje rewolucja socjalna!"
Jest to zatem niemal całkowite odejście nie tylko od terroru politycznego, ale i
ekonomicznego. Tylko w obronie własnej można używać broni. Oznacza to
dopuszczalność zamachów już nawet nie na agentów, ale najwyżej na zdrajców i
prowokatorów. W każdym razie terror przestaje być bronią zaczepną, środkiem
walki.
Również list skazanego na śmierć Kunickiego przenika otucha i wiara w zwycięstwo
klasy robotniczej. „Niedługo — pisał Kunicki — miecz
katowski zabłyśnie nad naszymi głowami, ale trwoga daleka jest od nas. Wiemy
bowiem, dlaczego giniemy i za co życie swe oddajemy".
Pomny, ile spustoszenia w nim samym uczyniła jego łatwowierność, a następnie
zdrada ludzi, którym ufał, ostrzega:
„Nie tylu zginęłoby nas teraz, gdyby nie zdrady, a zatem i
pod tym względem od was zależy nie przysparzać ofiar. Bądźcie więc ostrożni w
działalności: nie dowierzajcie pierwszemu lepszemu, ale niechaj energia Przy tym
nie słabnie, nie odstępujcie od naszego sztandaru; trzymajcie go wysoko, a
osiągniecie zwycięstwo".
Mieczysław Mańkowski pisał list w imieniu skazanych robotników. Wśród nich był
bodaj najgorętszym zwolennikiem terroru, zwłaszcza ekonomicznego. W liście
pisze: „My nie odstąpiliśmy ani na włos od celu, jak
również od środków, którymi zmuszeni byliśmy działać". Jednakże dodaje: „Zemsta,
bracia, jest to uczucie ludzkie, lecz należące do tych uczuć, któreśmy powinni
głodzić brakiem ofiary, by je z czasem całkowicie z serc ludzkich wyplenić! To
jedno twierdzenie wypowiedziane przez nas, zakutych w kajdany, powinno
powstrzymać was od zemsty niebacznej. Nie marnujcie, bracia, siły na próżno;
zwalczajcie wszelkie przeszkody stojące wam na drodze i śmiało zdążajcie
naprzód".
Mańkowski kończył: „Dwudziestego ósmego grudnia 1885 r.
przeczytają nam, bracia, zatwierdzone już wyroki i znów oko w oko spotkamy się z
naszymi katami. My to weseli jesteśmy, a oni ponurzy; my dumni, że spłaciliśmy
dług społeczeństwu; oni poniżeni swą nikczemnością. Któż jest tu zwycięzcą? O!
nie oni! — tu ofiary triumfują — tu prawda zwyciężyła!"
Te trzy gorące apele w niewiadomy sposób wydostały się poza mury Cytadeli,
krążyły w odpisach wśród ludzi pracy i postępowej inteligencji, wreszcie
zawędrowały do Paryża i Genewy. Wydrukowane w „Walce Klas", wracały znów do
kraju budząc otuchę i uskrzydlając nowe zastępy, które już nie miały złożyć
broni aż w chwili ostatecznego zwycięstwa.
Jednocześnie więźniowie przystąpili do obmyślenia i zorganizowania ucieczki
skazanych na śmierć. Po wyroku zapanowała w X Pawilonie sprzyjająca atmosfera
dla proletariatczyków. Administracja i straż więzienna były jakby zażenowane w
stosunku do tych młodych ludzi, których spotkał tak okrutny wyrok. Wprowadzono
liberalny reżym. Otwierano drzwi cel i pozwalano więźniom zbierać się w jednej z
nich. Na spacer wyprowadzano ich również grupami. Przebywanie uwięzionych z sobą
przez cały dzień stało się rzeczą normalną. Pozwalano też na częste widzenia z
bliskimi. Trwały nieustające rozmowy z obrońcami i rodzinami w sprawie podań
kasacyjnych, próśb o łaskę do generał-gubernatora i cara, a to spowodowało
częste odwiedzanie więźniów przez zainteresowane osoby. W tej sytuacji zrodził
się plan ucieczki. Nie trudno było przyjaciołom na wolności przemycić do X
Pawilonu niektóre narzędzia, jak niewielkie pilniki, dłuto, a nawet rewolwer.
Tymi miniaturowymi, ale precyzyjnymi narzędziami zamierzano w drewnianym suficie
jednej z cel zrobić otwór, przez który zbiegowie mieli się przedostać na strych
i stamtąd przez nie strzeżoną klatkę wejściową, prowadzącą do mieszkania pewnego
inżyniera wojskowego, przedostać się na plac naprzeciwko Wisły. Wykonania prac
technicznych podjął się Mańkowski, który był doskonałym stolarzem. Niezwykle
precyzyjnie przepiłował otwór w suficie swojej celi i zamaskował go tak, że był
niedostrzegalny. Z Mańkowskim w jednej celi siedział Bardowski, który pierwszy
próbował, czy można się przecisnąć przez otwór. Przygotowanie przejścia na
strych było dopiero wstępem do ucieczki. Aby mogła się udać, musiano uzyskać
pomoc z zewnątrz. O to jednak było najtrudniej w tym okresie. Wprawdzie byli na
wolności rozproszeni towarzysze, sympatycy i przyjaciele, ale odradzające się
kierownictwo było zbyt słabe, by dopomóc w przedostaniu się przez mury Cytadeli,
ukryć zbiegów w bezpiecznym miejscu i wywieźć za granicę. Do Cytadeli dotarły
już wtedy pierwsze wiadomości o powstaniu nowej organizacji pod kierownictwem
Mariana Stefana Ulrycha, jednakże kontakty więźniów z nią były jeszcze bardzo
słabe. Można było liczyć na pomoc niektórych sympatyzujących z ruchem
rewolucyjnym oficerów, zamieszkałych na terenie Cytadeli, ale więźniowie sami
nie mogli się z nimi skontaktować. Musieli mieć pośredników, lecz o tych było
trudno. W każdym razie potrzebny był czas, a dni mijały. Osłabienie tempa w
realizacji ucieczki, a następnie jej zaniechanie na stąpiło z różnych względów.
Wśród samych skazańców były podzielone zdania co do jej celowości. Zdawano sobie
sprawę, że pomyślny przebieg ucieczki jest prawie niemożliwy. Prawdopodobnie
zastrzelono by zbiegów już na początku tego ryzykownego przedsięwzięcia.
Bardowski twierdził, że woli być zastrzelony podczas ucieczki aniżeli
powieszony, Kunicki jednak uważał, że egzekucja zrobi o wiele silniejsze
wrażenie i da niepomiernie większe korzyści polityczne. Sprawa była
niezwykle subtelna, dotyczyła życia i śmierci najbliższych przyjaciół i
towarzyszy. Nawet tak zwartemu kolektywowi trudno było decydować o tym, musieli
to rozstrzygnąć sami skazani na śmierć.
Tymczasem do Cytadeli docierały uspokajające wiadomości, budząc nadzieję.
Rodziny skazanych i obrońcy twierdzili z całą stanowczością, że w kancelarii
generał-gubernatora panuje przychylny stosunek do zamiany kary śmierci na
katorgę i że najwyżsi dostojnicy miejscowej administracji wystąpili już nawet do
władz centralnych z wnioskiem w tej sprawie. Nieudana ucieczka mogłaby poważnie
zaszkodzić realnym szansom na ułaskawienie, nieodwołalnie przypieczętowałaby los
skazanych na śmierć i spowodowała zaostrzenie kar pozostałym więźniom.
Zapewniano także proletariatczyków, że nawet w wypadku zatwierdzenia wyroku
śmierci. Pozostanie jeszcze dosyć czasu, aby mogli swój plan urzeczywistnić.
Dość długi okres, jaki upłynął od chwili wydania wyroku, i jego nie
zatwierdzenie przez wyższe władze budziły nadzieję i usypiały czujność więźniów.
Stopniowo znikał nastrój przygnębienia, któremu ulegli Proletariatczycy w
obliczu śmierci grożącej towarzyszom. Był mroźny, lecz słoneczny styczeń.
Warszawa pokryta była białym, puszystym śniegiem, iskrzącym się w promieniach
słońca. Więźniowie na podwórzu Pawilonu obrzucali się kulami śniegu.
Po powrocie do cel również wrzało życie. Zbierano się razem. Dyskutowano
aktualne zagadnienia polityczne, prowadzono pracę uświadamiającą wśród więźniów
robotników, uczono ich, pogłębiano ich wiadomości z dziedziny nauk społecznych.
Wprawdzie czekały wszystkich długie lata katorgi syberyjskiej, ale
proletariatczycy z młodzieńczym optymizmem wierzyli, że powrócą kiedyś do ruchu
socjalistycznego, trzeba więc było przygotowywać się do czekającej w przyszłości
pracy.
Tymczasem na zewnątrz Cytadeli walczono o życie i los skazańców. Rozpacz
rodziców, żon i dzieci kazała im wszędzie szukać pomocy, chwytać się wszelkich
możliwych środków, byleby znaleźć ratunek dla najbliższych.
Głęboką tragedię przeżywała rodzina Kunickiego. Najzdolniejszy i najukochańszy
syn Stanisław został skazany na śmierć, a w czasie trwania przewodu sądowego
młodszy jego brat, Jan, popełnił samobójstwo. Ojciec, Czesław Kunicki,
twierdził, że przyczyną tego desperackiego czynu była urażona ambicja. Nie bez
wpływu jednak na to samobójstwo było głębokie przygnębienie, które opanowało
całą rodzinę na skutek tragicznego losu Stanisława. W tej sytuacji Czesław
Kunicki już nazajutrz po ogłoszeniu nieoficjalnej sentencji wyroku, a więc 21
grudnia, wysłał podanie o łaską do naczelnego dowódcy wojsk carskich, ks.
Michaiła Mikołajewicza. W podaniu tym pisze, że syn jego był ofiarą Degajewa, a
gdy stwierdził, iż zwichnął sobie całe życie, w dochodzeniu, a następnie również
przed sądem wziął całą winę na siebie, aby w ten sposób przynajmniej odciążyć
niektórych współtowarzyszy. Powołując się na swoją 25-letnią nienaganną służbę
wojskową w charakterze lekarza i udział w dwóch kampaniach wojskowych przeciw
Turkom prosi o łaskę dla syna.
W dwa dni później, 23 grudnia, Czesław Kunicki zwrócił się z podobnym podaniem
do generał-gubernatora Hurki, który z racji swego urzędu był jednocześnie
naczelnym dowódcą wojsk carskich w Królestwie. Przytaczając te same argumenty
dodaje, że Stanisław jest dziedzicznie obciążony, co przejawiało się w jego
nienormalnej wrażliwości i przymusie nieustannego działania. Jako dowód załącza
świadectwo stwierdzające, że babka Stanisława ze strony matki była umysłowo
chora i że jego młodszy brat Jan popełnił samobójstwo w czasie trwania ostatniej
rozprawy sądowej .
Ulegając błaganiom żon, które z małymi dziećmi pozostały bez środków do życia,
prosili generał-gubernatora Hurkę o łaskę oficerowie Mikołaj Luri, Zachary
Sokolski i Andriej Igelstrom. W swych podaniach wskazują oni, że wszystkie
zarzuty wysunięte przeciwko nim przez oskarżenie, prócz tych, do których się
sami przyznali, zostały obalone przez przewód sądowy. Teodora Rusiecka, która
ich najbardziej obciążyła, na rozprawie cofnęła swoje zeznania twierdząc, że
skłamała w dochodzeniu, aby uzyskać wolność. Natalia Poił już poprzednio
dwukrotnie wycofała swoje zeznania, które od niej wymuszono w chwili rozstroju
nerwowego. Odważnie zarzucając sądowi stronniczość, musieli jednak uderzyć w ton
skruchy, gdyż w przeciwnym razie ich podań w ogóle nie wzięto by pod rozwagę.
Prócz tego żony tych oficerów również złożyły podania o łaskę do ministra wojny
Wannowskiego. W Petersburgu pierwsza żona Bardowskiego, Raisa, z którą
pozostawał w separacji, wystosowała podanie o łaskę. W zwięzłych, ale niezwykle
wzruszających słowach zaklinała cara Wszech-rosji: „Błagani jedynie — pisała — o
darowanie mu życia i zamiany kary śmierci na jakąkolwiek inną".
Rodzice skazanych szczególnie zabiegali u generał-gubernatora Hurki i naczelnika
Warszawskiego Zarządu Żandarmerii generała Broka, chcąc ich zjednać do
opowiedzenia się za złagodzeniem wyroku. Rodziny Kunickiego, Rechniewskiego i
Janowicza dotarły zarówno do Polaków zajmujących eksponowane stanowiska w życiu
społeczno-gospodarczym Królestwa, jak i do najwyższych dostojników administracji
carskiej. Hurko, ulegając tym zabiegom, zaczynał skłaniać się do złagodzenia
wyroku lub przynajmniej do skasowania kary śmierci. Wprawdzie to z jego
inicjatywy postawiono' 29 proletariatczyków iprzed sądem wojskowym i
prawdopodobnie zgadzał się, aby zapadło kilka wyroków śmierci. Wydaje się
jednak, że chciał tylko zastraszyć inteligencję i klasę robotniczą, a następnie
przez ułaskawienie odnieść podwójną korzyść polityczną. Nie ulega też
wątpliwości, że przebieg procesu i dzielna, ideowa postawa podsądnych wywarły
nań pewne wrażenie i skłaniały do skorygowania poprzednich decyzji.
Ponieważ jednak w sprawie 29 bezpośrednio zaangażowały się władze centralne,
Hurko wiedział, że sam nie może decydować i bez nakłonienia najwyższych
dostojników petersburskich do ułaskawienia skazańców nie będzie mógł zmienić
wyroku. Postanowił zatem wystąpić z wnioskiem złagodzenia wyroku do władz
nadrzędnych, a nawet do cara.
Stosunkowo bardzo wcześnie, bo już w dwa dni po opublikowania oficjalnej
sentencji wyroku, 30 grudnia Hurko w piśmie do ministra spraw wewnętrznych hr.
Dymitra Tołstoja sprecyzował swoje stanowisko w sprawie 29 proletariatczyków.
Był zdania, że w zasadzie powinni być straceni tylko Bardowski i Luri, którzy
jako przedstawiciele administracji i korpusu oficerskiego zdradzili carat i
przeszli do obozu polskich rewolucjonistów. Jednakże w dalszym ciągu swego pisma
sugerował, że ze względów politycznych należałoby i tym przestępcom zamienić
karę śmierci na katorgę. Stracenie ich ,,dałoby bowiem powód do twierdzenia, że
cały ruch w tutejszym kraju organizowali oraz kierowali nim rosyjscy oficerowie
i urzędnicy, a wszystkie pozostałe osoby pochodzenia miejscowego były tylko
ofiarami ich propagandy". Z tego względu uważałby „za pożyteczne, aby nie
wykonano ani jednego wyroku śmierci".
Kary zawyrokowane przez sąd, jego zdaniem, winny być utrzymane tylko w stosunku
do Waryńskiego, Janowicza, Blocha i Mańkowskiego. Hurko, który często
przychodził na rozprawę proletariatczyków i był obecny na przemówieniach
Waryńskiego i Mańkowskiego, zdawał sobie doskonale sprawę, jak wielką rolę w
polskim ruchu robotniczym odgrywał Waryński. Mańkowskiemu nie mógł darować jego
odważnych słów. Janowicza chciał szczególnie ukarać za śmiały zbrojny opór w
chwili aresztowania, a Blocha dlatego, że był przeświadczony o jego bezpośrednim
udziale w zamachu na Franciszka Helszera. Wystąpił natomiast o zmniejszenie kary
o jeden stopień Płoskiemu, Dulębie, Bugajskiemu, Popław-skiemu, Dąbrowskiemu,
Sieroszewskiemu i Kmiecikowi, a o dwa stopnie — Formińskiemu, Gładyszowi,
Słowikowi, Gostkiewiczowi i Konowi. Pacanowskiemu zaś „ze względu na jego
niepełnoletność, szczerą skruchę i szczere zeznania, których nie cofnął nawet w
obecności podsądnych", proponował zmienić katorgę na zesłanie na Syberię.
Jednocześnie Hurko zwrócił się do ministra wojny Wannowskiego w sprawie Luriego,
Sokolskiego' i Igelstroma, wypowiadając pogląd, że należałoby im złagodzić karę
o jeden stopień "i.
Dwa dni po Hurce, 1 stycznia 1886 r., wystosował w sprawie proletariatczyków
pismo do Departamentu Policji w Petersburgu szef żandarmerii Królestwa generał
Brok. Również i on miał zastrzeżenia, czy utrzymać w pełni wyrok. Opisując
przebieg rozprawy i stwierdzając, że oskarżeni z nielicznymi wyjątkami z całą
powagą ustosunkowali się do sądu, charakteryzuje następnie stanowisko
prokuratora i sędziów. Stwierdza, że prokurator wysunął zasadę, iż sama
przynależność do Narodnej Woli podpada pod paragraf 249 kk. Ponieważ zaś
Proletariat zawarł z tą partią umowę, w której uznał wspólność celów, również
przynależność do polskiej partii rewolucyjnej podlega temu samemu paragrafowi.
Jeszcze jedną podstawą do zastosowania paragrafu 249 był terror uprawiany przez
Proletariat. Sąd, który stanął na stanowisku prokuratora, po udowodnieniu winy
oskarżonym musiał wydać taki właśnie wyrok. Uznając stanowisko sądu za logiczny
wynik przyjęcia przezeń koncepcji oskarżenia, Brok wypowiada pewne zastrzeżenia
co do meritum wyroku. ,,Z drugiej strony — pisze — pozwolę sobie na wypowiedź,
że z punktu widzenia etyki społecznej i wewnętrznego przekonania uznanie, iż
wszystkich 20 skazanych jednakowo zawiniło (dwóm zmniejszono karę nie ze względu
na stopień przewinienia), może stać się powodem nieprzyjemnych dla sądu opinii,
ponieważ człowiekowi nie znającemu subtelności prawniczych trudno będzie
pogodzić się z tym, aby wina Waryńskiego, niemal ojca socjalizmu w kraju, lub
Janowicza, jednego z głównych przywódców partii, przy tym stawiającego zbrojny
opór, była taka sama, jak np. wina Słowika. Ale i prócz tego nie można nie robić
różnicy między tymi z oskarżonych, którzy, jak np. Pacanowski, Gładysz i
Igelstrom, składali szczere zeznania i wiele dopomogli do wykrycia prawdy, a
tymi, którzy nawet na sądzie uporczywie, wbrew oczywistym faktom, zaprzeczali
swojej winie".
W dalszym ciągu swego pisma Brok wykazuje, że paragraf 249 w ogóle nie może być
zastosowany wobec Płoskiego, który został aresztowany przed dokonaniem przez
partię pierwszego aktu terrorystycznego i przed zawarciem umowy z Narodną Wolą.
Jego zdaniem, Płoski był wyłącznie agitatorem, przy tym kiepskim, nie mającym
powodzenia w środowisku robotniczym.
„W związku z tym — kończy Brok — uważam za swój obowiązek wstawić się: 1) za
Stanisławem Pacanowskim, o którym oddzielną notatkę załączam przy niniejszym, 2)
za Edmundem Płoskim, o którym prócz powyższego pragnę dodać, że siedząc już w
więzieniu przeszło 2 lata, przez cały czas, podobnie jak na sądzie, zachowywał
się nienagannie i całkiem szczerze przejawiał skruchę za swe czyny. Częściowo
zresztą zbłądził ze względu na trudne położenie, w jakim się znalazł, gdy był
pod dozorem policji, 3) za podporucznikiem Igelstromem, który popełnił to
przestępstwo z lekkomyślności, a swoim zachowaniem podczas dochodzenia i na
sądzie dowiódł, że jego skrucha za błędy, których niewątpliwie nie powtórzy,
była szczera.
Co się tyczy sześciu osób skazanych na śmierć, to powtarzając jedynie głos
opinii publicznej, uważam za swój obowiązek nadmienić, że byłoby zbyteczne
udzielić łaski Kunickiemu, a zwłaszcza Bardowskiemu, który jako Rosjanin i
sędzia pokoju podwójnie nadużył zaufania władz, urządzając u siebie główny lokal
konspiracyjny i usiłując za pomocą odezwy do oficerów podburzać ich przeciwko
władzy naczelnej"
W ten sposób Brok właściwie wypowiedział się za wyrokami śmierci jedynie na
Bardowskiego i Kunickiego, szczególnie nalegając na wykonanie wyroku w stosunku
do Bardowskiego. Do złagodzenia kary wielu innych oskarżonych był ustosunkowany
przychylnie, za niektórymi wręcz wstawiał się.
Miejscowa administracja skłaniała się zatem do złagodzenia wyroku. Pomyślny
obrót sprawy przy poparciu ze strony władz Królestwa zależał teraz całkowicie od
rządu i od samego cara.
Tymczasem obrońcy krzątali się wokół składania podań o kasację wyroku sądu
wojskowego. Mogli to uczynić dopiero po ogłoszeniu oficjalnej sentencji w dniu
28 grudnia 1885 r. Musieli przy tym uzyskać pełnomocnictwa od skazanych do
składania podań, a nie wszyscy proletariatczycy chcieli się na to zgodzić.
W sumie do Hurki jako naczelnego dowódcy wojsk w Królestwie 4 stycznia 1886 r.
sześciu obrońców złożyło podania o kasację: Józef Ko-keli w imieniu Henryka
Dulęby i Jana Helszera, Adolf Suligowski w sprawie Kazimierza Tomaszewskiego,
Stanisław Szyfer w imieniu Józefa Szmausa i Hilarego Gostkiewicza, Władysław
Rytel w sprawie Michała Ossowskiego, Stanisława Gładysza, Józefa Kmiecika i
Adama Słowika, Krajewski w sprawie Rechniewskiego, Natan Likiert w imieniu
Stanisława Bugajskiego. Oddzielnie składali podania oficerowie: Luri, Sokolski i
Igel-strom. Z 29 proletariatczyków 15 złożyło więc podania o kasację. Nie
apelowało 14, w tym Ludwik Waryński, Ludwik Janowicz, Mieczysław Mańkowski,
Edmund Płoski, Feliks Kon oraz trzej skazani na śmierć: Piotr Bardowski,
Stanisław Kunicki i Jan Pietrusiński, a także Piotr Dąbrowski. Leon Degórski,
Adolf Formiński, Antoni Popławski, Adam Sieroszewski i zdrajca Stanisław
Pacanowski. Oczywiście spośród tych 14 ni^ wszyscy zrzekli się składania podań z
jednakowych przyczyn. Jeżeli np. Ludwik Waryński, Ludwik Janowicz, Mieczysław
Mańkowski, Feliks Kon, Stanisław Kunicki, Piotr Bardowski, Jan Pietrusiński,
Piotr Dąbrowski, Leon Degórski, a być może również Adam Sieroszewski i Antoni
Popławski uczynili to ze względów zasadniczych, podkreślając w ten sposób
nieufność do carskich władz sądowych, to inni, jak Edmund Płoski, Adolf
Formiński, a tym bardziej zdrajca Pacanowski, nie złożyli podań, gdyż liczyli na
zmniejszenie kary w drodze łaski. Wiele też zależało od samych obrońców, którzy
albo obawiali się zbytnio zaangażować, albo nawet doradzali skazańcom, by raczej
polegali na obniżeniu kary W drodze łaski aniżeli na kasacji. Zresztą w sprawie
odwołania się od wyroku sądu wojskowego nie było wśród proletariatczyków
wiążącego stanowiska i każdy mógł postępować zgodnie ze swoim przekonaniem.
W podaniach kasacyjnych obrońcy w dalszym ciągu główny nacisk kładli na
niesłuszne zastosowanie wobec oskarżonych paragrafu 249. Wywód zatem był ściśle
prawniczy. Jak bardzo przy tym adwokaci obawiali się zbytnio zaangażować w
sprawie, świadczy chociażby fakt, że Krajewski, obrońca Rechniewskiego,
uzasadniając, dlaczego podjął się swego zadania, nie omieszkał nadmienić, iż
jest starym przyjacielem z lat szkolnych ojca swego klienta, chcąc niejako w ten
sposób powiedzieć, że z tego powodu nie mógł po prostu odmówić obrony. Jedynie
Józef Kokeli odważył się zakwestionować dopuszczenie w charakterze świadka
wicepro-kuratora Turaua, który zresztą przez cały czas rozprawy obecny był na
sali i tym samym automatycznie zdyskwalifikował się jako świadek. Zwrócił przy
tym uwagę, że skazać 40-letniego chorowitego Dulębę na 16 lat ciężkich robót
znaczy dla niego to samo, co dożywotnia katorga.
Hurko z miejsca odrzucił wszystkie podania kasacyjne. Było to wyrazem nie jego
złej woli, ale po prostu bezsilności. Wiedział bowiem dobrze, że sam nic nie
może zmienić i że wszystko zależy od władz centralnych78. Nawet najdrobniejszy
szczegół zależał już teraz od decyzji Petersburga. Tak na przykład matki
skazanego na śmierć Jana Pietrusiń-skiego oraz Kazimierza Tomaszewskiego
poprosiły sąd o wydanie im po jednej fotografii synów, których może już nigdy
nie zobaczą. Niemógł jednak o tym decydować generał Brok, który zmuszony był
zwrócić się w tej sprawie do Departamentu Policji. Otrzymał odpowiedź negatywną.
Centralne władze petersburskie po otrzymaniu materiałów sądu wojskowego oraz
opinii generał-gubernatora Hurki i generała Broka miały powziąć ostateczną
decyzję w sprawie 29. Z inicjatywy ministra spraw wewnętrznych Tołstoja została
utworzona Rada Specjalna, w skład której prócz niego weszli: minister wojny
Wannowski, kierownik Ministerstwa Sprawiedliwości Nabokow, tajny radca Manassein
oraz wiceminister Orżewski. Komisja miała przede wszystkim rozpatrzyć wniosek
Hurki o złagodzenie wyroku. W rezultacie narad zapadła następująca decyzja:
Rada Specjalna, wychodząc z założenia, że ruch socjalistyczny w Królestwie
począwszy od 1878 r. stale przybiera na sile, że „w porównaniu z 1878 r.
osiągnął olbrzymie sukcesy", znacznie się rozszerzył i zaostrzy! swoje metody
walki, doszła do wniosku, iż „w tej sytuacji spokój wśród robotników i ich
zaufanie do władzy można będzie przywrócić tylko w wypadku surowego ukarania
winnych naruszenia porządku". Konieczność stosowania ostrych środków tym
bardziej jest uzasadniona, że pomimo wszczęcia dochodzenia w ostatniej sprawie
przeciwko przeszło 200 osobom, ruch nie tylko nie ustał, ale nadal stosował te
same metody walki.
Z tych względów Rada Specjalna była zdania, że Stanisław Kunicki, jako
,.główny wódz i podżegacz", nie zasługuje na żadną łaskę i kara śmierci w
stosunku do niego winna być zatwierdzona. Nie powinien też być ułaskawiony
Piotr Bardowski, który „jest pierwszym i miejmy nadzieję ostatnim przykładem
osoby urzędowej, noszącej wysoki tytuł sędziego, całkowicie materialnie
zabezpieczonej i będącej ]uż 16 lat na służbie państwowej. Wbrew przysiędze i
obowiązkowi sumienia wstąpit w stosunki z rewolucjonistami i dzięki swojej
pozycji umożliwił ich zakonspirowanie. Jego wina jest tym cięższa, że
przebywając na terytorium Królestwa Polskiego miał tym większe obowiązki
względem tronu i państwa. Narada nie znajduje przeto żadnego powodu do
wystąpienia o łaskę dla niego [...]"
, .Wyrok w sprawie Pietrusińskiego i Ossowskiego winien być również utrzymany w
mocy ze względu na konieczność uspokojenia umysłów ich kolegów robotników, a z
drugiej strony, aby zapobiec na przyszłość powtórzeniu się podobnych zabójstw
dokonywanych w postaci wyroków śmierci, które feruje nieznana tajemnicza
władza".
..Rada Specjalna uważa za możliwe zmienić wyrok śmierci na 20 lat katorgi
jedynie kapitanowi Mikołajowi Luriemu, którego udział w partii był minimalny,
oraz Józefowi Szmausowi, w stosunku do którego bierze się pod uwagę, że jego
zamach na Śremskiego był nieudany, chociaż ze względu na całość swej
działalności zasługuje na śmierć". Zatwierdzono również wyrok sądu wojskowego na
Waryńskiego, Janowicza, Blocha, Mańkowskiego i Dąbrowskiego. W stosunku do
pozostałych złagodzono karę, chociaż nie wobec wszystkich w tej mierze, jak
życzył sobie Hurko. Tomaszewskiemu, Rechniewskiemu, Gostkiewiczowi i Janowi
Helszerowi zmniejszono karę tylko o jeden stopień i wyznaczono im 15, 14, a dwóm
ostatnim 13 lat katorgi. W stosunku do pozostałych Rada, zgadzając się ze
stanowiskiem Hurki, zmniejszyła karę o jeden stopień Płoskiemu, Po-pławskiemu,
Dulębie (po 13 lat katorgi), Sieroszewskiemu (14 lat), Kmie-cikowi (12 lat). O
dwa stopnie zmniejszyła karę Gładyszowi, Słowikowi i Degórskiemu (po 10 lat),
Formińskiemu (12 lat), Konowi (8 lat) i Bu-gajskiemu (6 lat i 8 miesięcy
katorgi). Wreszcie w stosunku do Pacanow-skiego, Sokolskiego i Igelstroma Rada
zatwierdziła zesłanie na Syberię sa.
Tak więc zatwierdzenie 4 wyroków śmierci oraz wieloletnich ciężkich kar
katorżniczych dla pozostałych proletariatczyków zostało niemal definitywnie
przesądzone, gdyż wymagało już tylko sankcji cara. Nie było zaś żadnej
wątpliwości, że car zaakceptuje decyzję Rady Specjalnej.
Gdy jednak Hurko otrzymał pismo od Tołstoja, postanowił nie zrezygnować i
odwołać się za pośrednictwem Rady Specjalnej do cara. Mieszane uczucia musiały
spowodować ten krok generał-gubernatora Królestwa. Chodziło mu z pewnością
głównie o to, aby zbytnio nie zrazić miejscowej opinii. W grę wchodziło życie
ludzi, którymi się interesowały wpływowe osobistości, proszone o interwencję
przez rodziców skazanych na śmierć. Okrutny wyrok wywołał oburzenie nie tylko
inteligencji polskiej, ale i rosyjskiej. Nie bez wpływu na ponowną interwencję
Hurki w sprawie złagodzenia wyroku była również jego urażona ambicja, że władze
petersburskie przeszły do porządku dziennego nad jego stanowiskiem. Hurko jednak
przedstawia to jako sprawę sumienia.
„Zupełnie podzielam zdanie Rady Specjalnej — stwierdza w swoim piśmie do
Tołstoja z 15 stycznia 1886 r. — że obecny ruch pod względem zuchwałości metod i
swoich rozmiarów znacznie przewyższa ruch rewolucyjny w 1878, 1879 i 1880 r. Nie
neguję też ich historycznej ciągłości. Nie mogę jednak zgodzić się co do
konieczności ukarania w danym wypadku 4 osób śmiercią oraz co do tego, że moje
wnioski o złagodzenie kar innym przestępcom nie są uzasadnione. Musiałbym bowiem
wyrzec się przekonania, które wyrobiłem sobie nie tylko na podstawie
przestudiowania materiałów śledczych i aktu oskarżenia, lecz również
wszechstronnego, w miarę możliwości, zapoznania się ze wszystkimi
okolicznościami tej sprawy zarówno na podstawie osobistych raportów
przewodniczącego Okręgowego Sądu Wojskowego, generała Fryderyksa, który miał
oczywiście całkowitą możność zapoznania się ze sprawą w czasie trwającego około
miesiąca przewodu sądowego, jak i moich osobistych wrażeń odniesionych podczas
wielokrotnej obecności na rozprawie w decydujących momentach. To przekonanie,
będące w całkowitej zgodności z moim sumieniem, potwierdzają jeszcze dwie
następujące okoliczności. O jednej z nich miałem zaszczyt donieść Waszej
Ekscelencji w piśmie z 30 grudnia 1885 r.
Zdanie Rady Specjalnej o wykonaniu wyroku śmierci na byłym sędzi pokoju
Bardowskim niewątpliwie da całej polskiej prasie za granicą i całemu polskiemu
społeczeństwu podstawę do niesłusznego twierdzenia, źe ruchem
socjalno-rewołucyjnym w Królestwie Polskim kierują rosyjscy urzędnicy. A to
oczywiście z politycznego punktu widzenia jest wysoce niepożądane.
Druga okoliczność wydaje się jeszcze bardziej ważka, jako że dotyczy pojęcia
wyższej sprawiedliwości: stowarzyszenie Proletariat postawiło sobie jedynie
zadanie pobudzenia biednych do walki z bogatymi, nie stawiało sobie,
przynajmniej w swej faktycznej działalności, bezpośredniego celu obalenia
istniejącego rządu [...]"
Dalej Hurko bierze w obronę nawet Kunickiego, twierdząc, iż na niego spadł
główny ciężar winy jedynie dlatego, że Dębski zdołał zbiec. „Terrorystyczne zaś
działania niektórych członków partii były praktykowane tylko w ich środowisku i
nie były zwrócone przeciw organom rządowym. Jeśli zaś na jednym z zebrań
postanowiono zabić wiceprokuratora Jankulię i podpułkownika Siekierzyńskiego, to
nie tylko nie dokonano tego, ale nawet sprawa ta nie wkroczyła w fazę
realizacji. Ostatecznie dwa zabójstwa dokonane na byłych współtowarzyszach i
kilka usiłowań zamachów nie mogą być porównywane pod względem znaczenia z
zabójstwem księcia Kropotkina, generała Mieziencowa oraz z próbą zamachu na
generała Drentelna83. O żadnym zaś porównaniu z przestępstwem 1 marca 1881 r,84
oczywiście nie może być mowy, a przy tym Waszej Ekscelencji doskonale wiadomo,
że co najmniej 10 osób, jak Jemielianow, Trigoni Mi, Bogdanowicz i inni, które
niewątpliwie brały udział w próbach zamachu na życie spoczywającej w Bogu Jego
Cesarskiej Mości, nie zostały stracone".
W zakończeniu swego pisma Hurko prosił Tołstoja, aby osobiście zapoznał cara z
jego argumentacją.
Argumentacja Hurki była niemal nie do odparcia. W jej świetle jeszcza bardziej
uwypukla się okrucieństwo „dostojnych" morderców, którzy zawyrokowali, by
czterech proletariatczyków poniosło śmierć. Wywody te nie mogły jednak przemówić
do sumienia krwawego oprawcy, Dymitra Tołstoja, o którym Piotr Bardowski pisał w
swej Odezwie do oficerów: „hipokryta i obłudnik [...], główny kierownik i
opiekun carski. Dawno opluty przez całe społeczeństwo, przeklinany przez
młodzież, którą wysyłał na wygnanie i gubił bez pardonu"
Tołstoj przekazał carowi oba pisma Hurki: z 30 grudnia 1885 r. i z 15 stycznia
1886 r., a jednocześnie przedstawił mu do zatwierdzenia decyzję Rady Specjalnej.
21 stycznia car ostatecznie zatwierdził wyrok w brzmieniu zaleconym przez
Tołstoja. Wyraził również zgodę na ewentualne zamknięcie Waryńskiego, Janowicza
i Blo-cha w Szlisselburgu 90. O woli cara minister spraw wewnętrznych powiadomił
Hurkę pismem z 22 stycznia 1886 r. Apelować nie było już możliwości. Zgodnie z
decyzją Rady Specjalnej, aprobowaną przez cara, Hurko 26 stycznia 1886 r.
ostatecznie zatwierdził wyrok podyktowany mu przez Petersburg 91.
Obrońcy jeszcze tego samego dnia dowiedzieli się o nieubłaganym losie czterech
skazańców. Pozostała jeszcze nikła nadzieja odwołania się do łaski cara. W jego
kancelarii leżały już trzy podania o łaskę: ojca Kunickiego, żony Bardow-skiego
oraz Michała Ossowskiego. 27 stycznia obrońcy Władysław Rytel i Franciszek
Nowodworski wysłali błagalne depesze do cara o łaskę dla Ossowskiego i
Pietrusińskiego, wskazując na ich niepełnoletnosć w chwili dokonania zamachów.
Podania zostały natychmiast przedstawione carowi, który bez wahania na
wszystkich skreślił adnotację: „Sądzę, że można zostawić te prośby bez
uwzględnienia". Tragiczny los Piotra Bardowskiego, Stanisława Kunickiego,
Jana Pietrusińskiego i Michała Ossowskiego został ostatecznie przypieczętowany.
Gdy na zewnątrz toczyła się beznadziejna walka o życie skazanych na śmierć
proletariatczyków, więźniowie w X Pawilonie z optymizmem zapatrywali się na
przyszłość. Czasami tylko spoglądali z trwogą na sześciu towarzyszy, których los
rozstrzygał się, na co oni nie mogli wywrzeć wpływu. Ale skazani na śmierć nie
zdawali się być przygnębieni. Brali żywy udział we wszystkich dozwolonych teraz
przez administrację więzienną zebraniach, a tych, których przejmował ból i
trwoga o ich los, pocieszali okazując pogodę ducha. Codziennie toczyły się
zażarte dyskusje. Rozprawiano o sprawach krajowych i międzynarodowych,
analizowano dotychczasową działalność i wyciągano< wnioski na przyszłość.
Pracowała szkoła więzienna. Janowicz, Kunicki, Kon, Rechniewski, a nieraz
również Waryński i Bardowski wykładali różne przedmioty, starając się
przygotować robotników do przyszłej działalności rewolucyjnej. Wyjaśniano
nieporozumienia i zgrzyty, które miały miejsce między więźniami w okresie
dochodzenia. Wiele żalu nagromadziło się w stosunku do tych, którzy nadużyli
zaufania partii, byli zbyt „szczerzy" na przesłuchaniach i swoim zachowaniem
wyrządzili krzywdę najbliższym towarzyszom. Nie chodziło o napiętnowanie
winnych. Wycofanie zeznań już w pewnej mierze osłabiało winę poszczególnych
oskarżonych, chociaż ich nie rehabilitowało. Chodziło teraz tylko o to, aby nie
było zadawnionych ukrytych żalów, aby jedność, która wytworzyła się w obliczu
sądu wojskowego, nie była powierzchowna. Nie usiłowano też ukrywać złych
uczynków. Po szczerym omówieniu i uświadomieniu głęboko krzywdzącego i
nieetycznego charakteru niektórych zeznań wybaczano tym więźniom, którzy
żałowali swych czynów. Wielkodusznie wybaczano, ale nie zamazywano win. Krzywda
wyrządzona partii i współtowarzyszom była zbyt wielka, by mogła być całkowicie
zapomniana .
Jedynym ciosem w ciągu stycznia był zgon Józefa Razumiejczyka. Aresztowaną grupę
Bohuszewiczówny zaczęła kosić śmierć. Wkrótce po aresztowaniu popełniła
samobójstwo Ewa Bresler, potem zaniemógł ciężko Razumiejczyk, chory na gruźlicę.
W momencie aresztowania, podczas próby ucieczki dopędzili go rozjuszeni agenci
oraz zaalarmowani przez nich stróże pobliskich domów. Jeden z nich chcąc go
zatrzymać podstawił mu nogę, a gdy upadł, uderzył go w głowę. Razumiejczyka
wtrącono do X Pawilonu już w bardzo ciężkim stanie. Niebawem choroba płuc
zaczęła robić błyskawiczne postępy. Mroczna cela, brak słońca i czystego
powietrza, liche odżywienie, niedostateczna pomoc lekarska podkopały ostatecznie
zdrowie Razumiejczyka. W nocy z 4 na 5 stycznia zgasł cicho w swej celi. Wieść o
jego śmierci pogrążyła w głębokim smutku najbliższych mu towarzyszy oraz
wszystkich proletariatczyków uwięzionych w X Pawilonie.
I tak mijał dzień za dniem, a to, że wyrok ciągle jeszcze nie został
zatwierdzony, coraz większą otuchą napełniało serca więźniów. Wszakże tak długo
niepodobna dręczyć ludzi skazanych na śmierć. Nawet carat nie mógł być tak
nieludzki.
Nadszedł dzień 27 stycznia. Więźniowie jak zwykle część dnia spędzili na
spacerze i na wzajemnych odwiedzinach. Po obiedzie zaczęły się zajęcia, tym
razem u Kunickiego, który wykładał fizykę. Lekcja była zajmująca, gdyż Kunicki
umiał wykłady urozmaicać ciekawymi przykładami, a nawet materiałami poglądowymi,
sporządzonymi przez samych proie-tariatczyków. Powoli ściemniało. Zajęcia miały
się już ku końcowi, gdy nagle zjawił się podoficer żandarmerii Fomin i kazał
wszystkim rozejść się, gdyż przyjechało naczalstwo. Więźniów zamknięto w celach.
Była to jednak zwykła formalność, której zawsze przestrzegano, gdy zjawiały się
wyższe władze. Zapadła cisza, po czym na korytarzu rozległy się ciężkie kroki i
znów zapanowała cisza. Po pewnym czasie dyżurny podoficer wszedł do celi
Mańkowskiego i Bardowskiego, któremu kazał iść do kancelarii. I to jeszcze nie
było niczym niezwykłym, ponieważ często wzywano więźniów do kancelarii celem
załatwienia różnych formalności. Gdy Bardowski, chcąc się upewnić, zapytał, czy
ma zabrać rzeczy, Fomin odpowiedział, że nie. To uspokoiło Mańkowskiego, chociaż
Bardowski, jakby coś przeczuwając, pożegnał się z nim spojrzeniem.
Mijał czas, a Bardowski nie wracał. Niepokój wzrósł, gdy Fomin przyszedł po
rzeczy Bardowskiego. Mańkowski zaczął stukać do sąsiednich cei. Wkrótce
dowiedział się, że w podobny sposób zabrano Kunickiego, Pietru-sińskiego i
Ossowskiego. Już nikt nie miał wątpliwości, że wyrok został zatwierdzony. Ale
jaki? Jeszcze żywiono złudzenie, że czterech skazanych na śmierć wysyła się do
Szlisselburga, lecz zakradło się zwątpienie. Wiadomo bowiem było, że w
Szlisselburgu zamykano przeważnie znanych przywódców, nie wzięto by zatem tak
młodych działaczy, i to robotników, jak Ossowski i Pietrusiński.
Wkrótce rozwiały się i te kruche iluzje. Na korytarzu zjawił się zarządzający X
Pawilonem podporucznik Fursa. Straszliwa wieść lotem błyskawicy rozeszła się po
celach: jutro nad ranem mają być straceni czterej najbliżsi towarzysze. Poszli
bez pożegnania, aby więcej nie wrócić. W X Pawilonie zapadła głucha cisza.
A tymczasem skazanych na śmierć zamknięto w oddzielnych celach, przysłano im
duchownych, a niedaleko od bramy Cytadeli, na wprost Wisły zaczęto szykować
rusztowanie, W nocy Kunickiemu dano widzenie z matką. Była to najcięższa chwila
w jego życiu. Matkę ubóstwiał, wiedział, że jego śmierć zada jej najstraszliwszy
cios. Również Pietrusińskiemu pozwolono pożegnać się z rodziną. Nikogo z
bliskich Bardowskiego nie było w Warszawie, a Ossowski był sierotą. Późną nocą
straż zgodziła się, aby skazańcy ostatnie chwile spędzili razem.
O godz. 7 nad ranem, gdy panował jeszcze mrok, rozpoczął się ponury pochód z
Cytadeli na placyk za bramą Iwanowską. Przed szubienicą zebrali się: komendant
Cytadeli generał Unkowski, prokurator Warszawskiego Sądu Okręgowego Postowski,
sekretarz sądu Rudnicki, dwóch lekarzy wojskowych, ksiądz i pop oraz
zarządzający X Pawilonem Fursa. Skazańców ubranych w śmiertelne koszule
ustawiono pod szubienicą, po czym sekretarz Rudnicki odczytał wyrok. Gdy
zapanowała cisza, generał Unkowski dał rozkaz katowi, aby rozpoczął egzekucję.
Wszyscy czterej mieli być straceni jednocześnie. Gdy stali już na
podwyższeniu i kat zakładał im pętle na szyje, wśród śmiertelnej ciszy rozległ
się głośny okrzyk Kunickiego: „Niech żyje Proletariat!",
a wnet potem drugi Bardowskiego: „Niech żyje republika!"
O godz. 740 kat wytrącił spod nóg proletariatczy-ków podwyższenie, a o godz. 805
po zdjęciu ich z szubienicy komisja lekarska stwierdziła zgon. Pochowano ich
niedaleko od miejsca stracenia, nad Wisłą.
Robiło się coraz widniej. Udręczeni więźniowie przez zakratowane okienka
dostrzegli na śniegu nad Wisłą cztery podłużne, czarne plamy wykopanych dołów.
Nie było już żadnej wątpliwości. Zginęli! Padli mężnie, do ostatniej chwili
wierni swojej idei, pełni wiary, że zostaną pomszczeni i że zatriumfuje
sprawiedliwość społeczna, socjalizm.
„Umierali oni — pisali pozostali przy życiu ich towarzysze z X Pawilonu — by
żyła sprawa proletariatu. Cześć ich pamięci, sława ich imionom, a katom
przekleństwo i zemsta nieubłagana". „Zwycięstwo to niedalekie, same szubienice o
tym świadczą. Słaby być musi wróg nasz, gdy strach i zemsta tak go zaślepiają,
że sam swe własne depce prawa, że wiesza niewinnych i niewinnych skazuje na
wieczną katorgę. To jego ostatnie podrygi, ostatnie ciosy śmiertelnie ranionego
potwora. Jeszcze trochę ofiar i pracy, a zwycięstwo będzie nagrodą — pomnikiem
dla poległych"