REWINDYKOWAĆ TRUDNY RACJONALIZM
Pojęcie lewicowości wraz z całym zespołem cech wyróżniajacych postawę lewicową
torowało sobie drogę poprzez meandry historii. Wraz z upływem czasu postawa
wyrażająca niezgodę na niesprawiedliwość społeczną oraz dążenie do podmiotowości
tych, którzy regularnie byli traktowani jako gorsza część społeczeństwa, stawała
się coraz bardziej świadoma siebie i swojej odrębności.
W poszukiwaniu korzeni pojęcia lewicowości, które mogłoby dać poczucie
prawomocności jej przedstawicielom, chętnie sięga się do przesłania najbardziej
wielbionego założyciela chrześcijaństwa, Jezusa Chrystusa. Przypomina się, że
jednym z wątków chrześcijaństwa jest współczucie wobec pokrzywdzonych,
poniżonych, ostatnich, którzy mają stać się pierwszymi. Jak każdy mit,
chrześcijaństwo zawiera w sobie przesłanki uzasadniające dowolną tezę - od
miłosierdzia do bezwzględnego podporządkowania arbitralnej woli aktualnie
panującego. Prawda historyczna ma w tym przypadku mniejsze znaczenie. Walka
Jezusa o wyzwolenie narodowe Judei spod panowania rzymskiego, przy oportunizmie
rodzimych klas wyższych, kazała mu upatrywać prawdziwych wartości w ludziach,
którymi każdy "porządny obywatel" zasadnie gardził na codzień.
Przesłanie humanistyczne, ogólnoludzkie było wytworem późniejszej legendy, która
musiała odpowiadać na zapotrzebowanie innej rzeczywistości społecznej
dekadenckiego imperium, poczuciu głębokiej niesprawiedliwości i zwyrodnienia
najbogatszych klas Rzymu, z którym kontrastowało położenie niewolników.
Jednocześnie radykalizm walki zbrojnej Jezusa z pobudek narodowych nałożył się
na celowo pacyfistyczny, pozbawiony znamion rewolucji mas, ruch chrześcijan,
stopniowo kanalizowany w niezagrażający społecznemu porządkowi sposób myślenia o
wyzyskiwanych masach.
Wrażliwość społeczna, jaka się w wyniku tego rozwinęła, związana była z ruchem
religijnym. Wszelka krytyka społeczna wiązała się z przypomnieniem, że według
zamysłu Chrystusa społeczeństwo powinno opiekować się swymi pokrzywdzonymi przez
los, niezaradnymi. Koncepcja sprawiedliwości społecznej poniekąd wiązała się z
konserwatyzmem, z przekonaniem, że nowoczesność niesie zagrożenia dla ładu,
który może nie był najlepszy, ale przynajmniej dawał jakieś poczucie
stabilizacji i nie pozostawiał jednostki na pastwie losu.
Nowoczesność oznaczała samodzielność i odpowiedzialność za siebie polegającą na
umiejętności skorzystania z szansy, jaką daje rozwój i postęp technologiczny,
cywilizacyjny itd. O ile w koncepcji konserwatywnej pewna harmonia wynikała z
powielania raz ustalonego porządku, o tyle w koncepcji liberalnej - ruch do
przodu wymagał, aby godzono się na pewne poświęcenia, konieczne z punktu
widzenia postępu. Postęp wymaga ofiar, aby jego charakter nie ulegał
degeneracji. Skoro już jakiś proces dokonuje się w naszej przytomności, ba, mamy
na niego wpływ, to chcielibyśmy, aby w jego wyniku powstała lepsza jakość niż
dotychczas. Odrzuconi w procesie selekcji są niezbędnymi ofiarami na drodze
postępu.
W pewnym sensie, siła liberalizmu i filozofii postępu i wolności tkwi w
zakładanym a priori mechanizmie automatycznego dopasowywania się do siebie
elementów procesu społecznego i, szerzej, cywilizacyjnego. Najpełniejszy wyraz
ten pogląd zyskał w koncepcji "niewidzialnej ręki rynku", mechanizmu rynkowego,
który niezależne decyzje jednostek przekształcał w sensowne, historiotwórcze
procesy społeczne cechujące się wewnętrzną logiką i celowością. Z tego punktu
widzenia, problem niedopasowania społecznego przestaje być problemem. Jeżeli
zostaje rozwiązany w ramach postępu ekonomicznego, technologicznego i
społecznego, to tym lepiej. Jeżeli nie - to znaczy, że nie może być w tych
ramach rozwiązany. Bieda jest dysfunkcjonalna z perspektywy procesu dziejowego.
Jeżeli potrafi się jednak zmobilizować w jakiś ruch zauważalny ze szczebla
ogólnego, to tworzy sobie szansę, aby poszukiwać jakiegoś rozwiązania.
Każdy problem w społeczeństwie jest ważony za pomocą liczby osób przyłączających
się do takiego postawienia sprawy. Nie ma wartościowania moralnego na etapie
walki społecznej. Wartościowanie moralne odbywa się wyłącznie na etapie
przekonywania jednostek. Jednostki, do których moralne argumenty trafiają,
"głosują" nogami, przyłączając się do ruchów społecznych na rzecz tego czy
innego hasła emancypacyjnego. Jest to kompatybilne z logiką społeczeństwa
demokratycznego. Dlatego nie racjonalność, za którą stoi niewielka liczba
adherentów, ale argument masy ma znaczenie przeważające. Dlatego dzisiejsi
pretendenci do miana liderów odrzucają racjonalizm jako prowadzący, ze względu
na konieczność podporządkowania się "suchej logice", w konsekwencji do...
autorytaryzmu czy totalitaryzmu.
Dlatego też imperatywem jest znajdowanie najszerszych argumentów za swoją linią.
Stąd lewica usiłuje stanąć na najogólniejszym gruncie argumentacji odwołując się
do pojęcia "wrażliwości społecznej", nie biorąc pod uwagę, że w tej kwestii
staje na wspólnym gruncie z konserwatystami. Wiążąc jednak definicję
"lewicowości" z hasłami emancypacyjnymi w sensie jednostkowym (geje i lesbijki,
narkotyki), eliminuje się jednocześnie z sojuszu z konserwatystami. Rozdarcie
lewicy jest immanentne i nieprzezwyciężalne. Zresztą, "wrażliwość społeczna"
lewicy jest umowna i warunkowa - do poziomu możliwości budżetu - z tym, że
dostrzega ona możliwość redystrybucji dochodu narodowego i dochodów na etapie
kampanii wyborczej, odrzucając tę możliwość jako utopijną na etapie sprawowania
władzy.
W przypadku konserwatystów "wrażliwość społeczna" jest nieco bardziej
wiarygodna, albowiem jest wkomponowana w model społeczny, w którym
paternalistyczna interwencja zdecentralizowanych szczebli władzy jest
fundamentem wizji społecznej.
Lewica, która model gospodarki wolnorynkowej akceptuje w pełni, zaś
interwencjonizm postrzega jako niezbędny mechanizm ingerencji w przypadku
przerostu tendencji antyspołecznych, jest wciąż narażona na argument, że będzie
"psuła" ów niekwestionowany mechanizm wolnej konkurencji. Alternatywy więc brak.
Inne elementy lewicowego światopoglądu, jak walka o emancypację w imię
indywidualistycznie pojętych swobód obyczajowych, nie stoją w sprzeczności z
procesem rozwoju społecznego pojmowanego w sensie darwinizmu społecznego, czyli
takiego, w którym przewagę osiągają, i przez to swej racji dowodzą, najbardziej
agresywne i hałaśliwe elementy.
Biorąc pod uwagę, że rozgrywka toczy się o sferę ekonomiczną (z której to, jak
mówi Andrzej Smosarski, bierze się władza), to co najmniej kuriozalne jest
odpuszczenie sobie tej sfery przez lewicę - z zastrzeżeniem, o którym mowa
wyżej, prawa do nieodpowiedzialnego "psucia" gospodarki, nie znajdującymi
uzasadnienia z perspektywy procesu rozwoju cywilizacyjnego działaniami o
charakterze filantropijnym.
Dlatego też swobody obyczajowe, jako nie tyczące zwrotnie sfery ekonomicznej,
tzn. tylko czerpiące z niej i nie modyfikujące jej zasad, są całkowicie do
pogodzenia z "głównym nurtem" polityki kapitalistycznej, a nawet
imperialistycznej. Oczywiście, w ramach możliwości budżetu, jako pewien luksus
oderwanych od życia elit, których rolą jest niekiedy wysnuwanie z własnego
wnętrza wyższych form artystycznego wyrazu indywidualistycznego spleenu, ale
częściej zaspokajanie zapotrzebowania na niezbyt wymagającą rozrywkę. To
poruszanie się po całkowicie sponsorowanym obszarze, a jednocześnie łatwość
uzyskiwania prywatnych, dodatkowych zarobków, całkowicie rozbraja ową elitę -
potencjalnie buntowniczą - od kwestionowania sprawiedliwości istniejącego
porządku rzeczy. Tym mniej owa elita jest skłonna kwestionować mechanizm
gospodarki wolnokonkurencyjnej i rewindykować trudny racjonalizm.
Racjonalizm paradoksalnie wiąże się z arystokratyzmem konserwatystów,
odróżniając się od elitaryzmu liberalistycznego jedynie poczuciem
odpowiedzialności przypisanym statutowi uprzywilejowania. Elita liberalizmu nie
czuje ciężaru odpowiedzialności, gdyż raczej poczuwa się do bycia wyłącznie
narzędziem "niewidzialnej ręki rynku". Z tego punktu widzenia wyrażąjąca się w
działalności charytatywnej "wrażliwość społeczna" jest zapewne bardziej
bezinteresowna niż "wrażliwość społeczna" lewicy, która chętnie przelicza ją na
głosy wyborców.
Z p o z y c j i k o n s e k w e n t n e j l e w i c y tym, co powinno odróżniać
lewicę od prawicy nie jest więc "wrażliwość społeczna", ale rola, jaką ta lewica
powinna przypisywać klasom wyzyskiwanym. Wrażliwość społeczna nie pociąga za
sobą nieuchronnie niezgody na wykluczenie czy marginalizację, mówi tylko o
współczuciu, jakie towarzyszy nieuchronnym zapewne cierpieniom w obliczu
zachodzących zmian.
Biorąc pod uwagę zgodę na proces postępu - liberałowie są równie lewicowi, co
lewicowcy. O zacieraniu się różnic między lewicą a prawicą mówi się w związku z
ustąpieniem lewicy z gruntu klasowego, z gruntu walki klasowej jako przeżytku
rodem z XIX wieku. Spory toczą się o sprawy drugorzędne z punktu widzenia
procesu rozwoju społecznego i ogólnego postępu.
Jeżeli szukać głębiej, to lewicę od liberałów oddziela jeszcze cienka warstwa
utopijności postulatów: wielokulturowość w obliczu "wojny cywilizacji",
"wrażliwość społeczna" lekceważąca warunki ekonomiczne etc. Samo upieranie się
przy najbardziej ekstrawaganckich postulatach stawiających wyzwanie gustom
burżuazji jest niewystarczające. Rzucanie wyzwania polegającego na żądaniu
tolerancji dla homoseksualistów po to, aby jako ukoronowanie wszystkiego domagać
się dla nich dostępności najbardziej mieszczańskiej ze wszystkich instytucji
społecznych - małżeństwa, jest dowodem pustej demagogii radykalnej i
zachodzących wśród radykałów procesów dostosowawczych do społeczeństwa
burżuazyjnego.
Postulaty obyczajowe odróżniają lewicę od konserwatystów, a jednocześnie
utopijne wyobrażenia o ekonomii zbliżają tych pierwszych do populistów, którzy
konserwatyzm obyczajowy (dla mas) łączą z kwestionowaniem niepohamowanego
liberalizmu w gospodarce. Żądanie protekcjonizmu w odniesieniu do narodowych
grup kapitalistycznych, demagogicznie zrównujące czekających na swą szansę
rodzimych kapitalistów z robotnikami zamykanych fabryk, wydaje się
wystarczającym dowodem zbieżności interesów niespójnej, niekonsekwentnej lewicy
z populistami. Lewica ta znajduje w populizmie wsparcie dla
"nieodpowiedzialnych" żądań, a więc realny czynnik społeczny dla wsparcia swych
inaczej nierealnych postulatów.
Jeżeli prawdą jest, że jak mówi A. Smosarski, anarchizm jako komercyjna
działalność spółdzielczych podmiotów nie ma dziś szans jako alternatywa dla
globalizującego się kapitału, to pozostaje nam już tylko wniosek o konieczności
powrotu do tezy o racjonalnym urządzeniu gospodarki, bez wiary w samoregulujące
się mechanizmy. Tylko na tym gruncie można zbudować sensowną definicję
lewicowości, która nie roztapiałaby się w liberalizmie na jednym końcu, a w
populizmie - na drugim.
Taka definicja lewicowości miałaby swój fundament nie tyle we "wrażliwości
społecznej" - na którą lewica nie ma monopolu - co w treści klasowej walki o
sprawiedliwość społeczną. Przyjmując jako nieuchronność, że przyszłość musi
zostać ukształtowana racjonalnie i nie odrzucając kategorii postępu, choć nie
fetyszyzując go, musimy też przyjąć za Marksem, że drogowskazem nie są
efemeryczne kaprysy jednostki, ale takie urządzenie społeczeństwa, w którym nie
powtórzy się specyficzny wyzysk klasy robotniczej, tj. wyzysk jednostek
formalnie wolnych, ale faktycznie stanowiących klasę niewolników. Ten warunek
ograniczający stanowi wyróżnik lewicowości, zaś cała reszta jest sprawą wolnej
dyskusji, w której ujawniać się będą rozsądne i dziwaczne pomysły weryfikowane
przez praktykę społeczną.
Nie "wrażliwość społeczna" powinna zatem stanowić jedyne kryterium wyróżniające
lewicowca, ale zdolność rozpoznawania mechanizmów reprodukujących wyzysk
klasowy. Wykluczenie i marginalizacja są mechanizmami wyzysku klasowego, a nie
nieuchronnymi produktami ubocznymi stałego procesu postępu w dziejach. Dlatego
dla zwalczania wykluczenia i marginalizacji nie wolno posługiwać się narzędziami
filantropijnej wrażliwości społecznej, ale mechanizmami walki klasowej.
Marginalizacja i wykluczenie są argumentami na rzecz utrzymania głodowego
poziomu wegetacji reszty populacji pracy najemnej; bez tych argumentów
utrzymywanie, że państwa nie stać na zabezpieczenie socjalne, nie miałoby racji
bytu.
Większość tzw. lewicy postrzega problem w kategoriach "co społeczeństwo może
zrobić, żeby złagodzić owe objawy", a nie traktuje ich jako przejaw tego, że
samo społeczeństwo jest dotknięte rakiem, a zatem niewydolne.
Część lewicy postrzega rewolucję jako "ostatnie wyjście", uzasadnione dopiero
wtedy, kiedy wszystkie inne zostały już wyczerpane. Nie bez znaczenia jest tu
status społeczny - człowiek zmarginalizowany i profesor uniwersytetu będą mieli
zasadniczo rozbieżne poglądy na to, kiedy dochodzi do granic wytrzymałości,
kiedy należy się odwołać do "ostatecznego wyjścia". Przyjmowanie perspektywy
elit nigdy nie doprowadzi do diagnozy, że społeczeństwo, takie jakie jest,
dłużej nie może już funkcjonować.
12 kwietnia 2004 r. GSR