Tekst pochodzi z pisma Walka Trwa numer 3 strony 9-11
OSZUKANI PRACOWNICY
Ze Zbigniewem RUDNIKIEM, przywódcą protestu we wrocławskiej firmie budowlanej
„Jedynka", rozmawiają Wojciech Orowiecki i Mariusz Rak.
Czy może pan opisać historię protestu?
Od początku to wyglądało tak: zarząd wylądował w naszej firmie w połowie grudnia
ubiegłego roku. Po prostu zmienił się właściciel i przyprowadził nowy zarząd.
Kto został nowym właścicielem?
Najpierw był to fundusz NFI Foksal. On sprzedał swoje akcje NFI Zachodniemu,
który w połowie grudnia ten NFI Zachodni wprowadził nowy zarząd. I wtedy prezes
Baszniak. były wiceminister pracy, przyprowadził ze sobą takiego młodego
szczeniaka. Dosłownie facet nie ma chyba trzydziestu lat. Jak się później
okazało po prostu faceta od mokrej roboty. On tutaj wszystko ustawiał. Zarząd
bywał tułaj dosłownie dzień, dwa - i odjeżdżał. Na co dzień rządził len cały
Walendziak, który był prokurentem, czyli pełnomocnikiem zarządu i sekretarka,
która ma wykształcenie średnie gastronomiczne. Jedna osoba po gastronomii, druga
bez żadnego doświadczenia w kierowaniu tak dużą firmą, jaką jest „Jedynka", na
co dzień rządzili tą firmą.
Kiedy dokładnie zostali oni wprowadzeni?
W połowie grudnia, tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Dokładnie w Sylwestra
zrobili dwie rzeczy: wypowiedzieli nam zakładowy układ zbiorowy i wręczyli
wszystkim pracownikom wypowiedzenia zmieniające umowę o pracę, zmniejszając
wynagrodzenie o dwadzieścia procent.
Co dokładnie zawierały wypowiedzenia?
Oni sobie wymyślili, że już na drugi dzień mogą zabrać wszystko, co jest w
układzie zbiorowym, czyli stażowe, wysługę lat. Na początku roku wywiesili
również komunikat, że pozbawiają nas posiłków regeneracyjnych.
Czy wtedy podjęliście jakieś działania?
Na samym początku stycznia odwaliłem kawał roboty. Musiałem w przeciągu kilku
dni złożyć prawie dwieście pięćdziesiąt pozwów w Sądzie Pracy. Było to duże
zadanie logistyczne i organizacyjne. W firmie na początku roku pracowało trzysta
sześćdziesiąt osób. Od tego czasu zaczęły się kłopoty. Był taki moment, kiedy
pracownicy reprezentujący zarząd rozmawiali ze mną na temat mojego
wynagrodzenia, proponowali dwukrotnie wyższe wynagrodzenie, pytali, czy mi to
nie przeszkadza. Odpowiedziałem, że nie, mogą do tej sumy nawet jedno zero
dopisać, ale to i tak nie zmieni mojego stosunku do tego co się w firmie dzieje.
Ja robię swoje, a jak chcą mi więcej zapłacić, to ich sprawa. Ale jak to
usłyszeli, to nie zapłacili. Sprawa jest o tyle istotna, że szef innego związku
zawodowego z „Jedynki" dał sobie wcisnąć pieniądze, tyle. że on siedział
cichutko jak mysz pod miotłą. I tak sytuacja cały czas się zaogniała, aż doszło
wreszcie do tego, że próbowano mnie kilka razy siłą usunąć z budynku za pomocą
ochroniarzy. Na szczęście wykazali się większym rozsądkiem, niż ten cały
prokurent Walendziak. który groził mi pobiciem. Wtedy złożyłem sprawę na
policję. Skończyło się tym, że dwudziestego szóstego stycznia włamali się do
naszego związkowego pokoju, rozkręcili zamki, wyważyli drzwi. Opędzlowali pokój
do gołych ścian. Nie zostało nic poza szafą pancerną i pustym biurkiem. Wszystko
wywieźli.
Dwudziestego siódmego stycznia zrobiliśmy strajk. Jednodniowy. Żądaliśmy wypłaty
zaległych wynagrodzeń, odwołania wypowiedzenia zakładowego układu zbiorowego
pracy, zaprzestania szykan wobec pracowników i związków, zwrotu pokoju
związkowego i wszystkich ukradzionych rzeczy. Zresztą do dzisiaj tego nie
odzyskaliśmy. Po tym strajku odzyskaliśmy za to pokój, i to dwa razy większy.
Zajęliśmy inny pokój, a oni się na to zgodzili. Nie mieli zresztą wyjścia, byli
strajkiem zaskoczeni. Nasze pokojowe działania przed strajkiem uznali za
słabość, myśleli, że można ten związek i tych pracowników kopać.
Skończyło się strajkiem. Byli przerażeni. Do tego stopnia, że bali się wejść do
budynku, nasłali na nas policję, która na szczęście zachowała się poprawnie,
podobnie jak firma ochroniarska Ranger. My nie przeszkadzaliśmy im, oni nie
przeszkadzali nam. Zarząd pojawił się dopiero około godziny trzynastej na
rozmowy, które trwały około dwóch godzin. Był przy nich obecny
wiceprzewodniczący Zarządu Regionu „Solidarności", którego zaprosiłem, żeby był
obserwatorem. Uzgodniliśmy wszystkie postulaty, zarząd zgodził się na pewne
rozwiązania, które były przez nas złożone. Zostało również uzgodnione, że za
strajk będziemy mieli zapłacone jak za urlop. W ramach nowego kodeksu pracy
każdy pracownik ma cztery dni urlopu na żądanie, będąc na tym urlopie
przyszliśmy po prostu na akcję protestacyjną. Nie mieli więc żadnych prawnych
podstaw do tego, żeby nas zwolnić. Podczas rozmów z zarządem uzgodniliśmy, że
ten dzień zostanie zapłacony jak za urlop wszystkim pracownikom, nie tylko tym
strajkującym. Ludzie żądali też. żeby zarząd wyszedł i się pokazał, bo rządził
już ponad miesiąc, a nikt go nic widział oprócz mnie i komisji zakładowej.
Załoga chciała po prostu zobaczyć, kto tu rządzi. Prezesi, co prawda na miękkich
nogach, ale wyszli. Potwierdzili publicznie, przed załogą, że dogadaliśmy się,
rozdali kalendarze firmowe. W dobrej wierze rozpuściliśmy ludzi, myśląc, że
doszliśmy z zarządem do porozumienia. Pozostała tylko kwestia spisania go.
Poprosili nas żebyśmy 10 spisali, bo w przeciwieństwie do nas nie prowadzili
żadnych notatek. Oni zeszli na dół mówiąc, że mają dużo pracy, my to spisaliśmy.
Zeszliśmy po półgodzinie i okazało się, że ich nic ma. Po prostu uciekli.
Myśleliśmy, że damy im to jutro. I wtedy zaczęły się schody. Umawiali się lak,
żeby się nie umówić, ciągle przesuwali termin. Zaczęły się też problemy na
budowach.
Jakiego rodzaju problemy?
Ludzie mieli powpisywane nieobecności w pracy. Zarząd twierdził, że nie wydawał
takiego polecenia, kazałem im to wyjaśnić. Nie wyjaśnili. I tak to trwało przez
cały miesiąc. Nastąpiła eskalacja problemów, skończyło się tym. że drugiego
marca wręczyli nam wypowiedzenia dyscyplinarne. Wręczyli je stu czterdziestu
pięciu pracownikom, właśnie pod pretekstem nieobecności w pracy dwudziestego
siódmego stycznia. To był dla nas totalny szok. Trzeciego marca zaczęliśmy
strajk, dzisiaj mamy ósmy kwietnia, trzydziesty
siódmy dzień protestu. Przez dwadzieścia sześć dni w ogóle z nami nie
rozmawiali. Wreszcie doszło do spotkania. Organizował to mediator. Dla niego to
spotkanie było szokujące, dla mnie nie, bo ja już poznałem, że to są bandyci i
przestępcy. W czasie strajku były prowadzone różne śledztwa dziennikarskie, stąd
się dowiedzieliśmy, że ten nasz szef to jest właśnie były wiceminister pracy, że
pobił dziennikarza "Super Ekspresu", dostał za to wyrok i za to Miller zdjął go
z tego stanowiska, że w 1999 roku dostał wyrok za przestępstwa gospodarcze,
półtora roku w zawieszeniu na cztery lata. Wyłudzał kredyty z banku. Okazało się
również, że Walendziak będzie miał w maju rozprawę w Rudzie Śląskiej związaną z
wyłudzeniami pieniędzy. Są to zwykli przestępcy. Oni bardzo mocno skrywali tą
przeszłość. Baszniak na początku poinformował nas tylko, że prezesi NFI to jego
koledzy, którzy poprosili go, żeby tutaj przyszedł pozarządzać.
Co działo w podczas spotkania zorganizowanego przez mediatora?
Po raz pierwszy doszło wtedy do rozmów komisji zakładowej z zarządem firmy. My
grzecznie usiedliśmy, wszedł zarząd: Baszniak. jego zastępca Lit i prawnik,
który ich obsługuje. Baszniak powiedział tylko trzy zdania i to bardzo
podniesionym głosem. Powiedział, że oprócz dotychczas zwolnionych bezwzględnie
do zwolnienia jest jeszcze sześćdziesięciu ludzi, którzy ten strajk popierali.
Sam zresztą nie wiedział, ilu tych ludzi było. Oświadczył, że ma zostać
zwolnione dwieście pięć osób.
Ile osób w tym czasie pracowało w firmie?
W dniu rozpoczęcia strajku około dwustu osiemdziesięciu pięciu. Gdyby zwolnić
tych dwustu pięciu, na budowach nie zostałby prawie nikt. Pracowników fizycznych
było dwustu pięćdziesięciu pięciu, z tego dwudziestu dwóch to mechanicy i
kierowcy, którzy są łamistrajkami i po dziś dzień pracują. W „Jedynce" zostaliby
tylko oni i pracownicy umysłowi z biura. Tak więc Baszniak powiedział, że tych
dwustu pięciu musi zostać zwolnionych, że ma dla nich sześćset tysięcy, że jest
oburzony, bo nie dostał pożyczki ze Skarbu Państwa. Całe to przemówienie trwało
może ze trzydzieści sekund, obrócił się na pięcie i wyszedł. Mediator był
zszokowany. To była kolejna ucieczka Baszniaka - potem było już tylko gorzej.
Taka jest sytuacja do dnia dzisiejszego. W międzyczasie zrobili nam prezent,
wpadli tutaj w niedzielę w nocy z pałami i tarczami, wyrzucili nas na zewnątrz.
Trzech ludzi było poszkodowanych, jeden ciężko. To już była inna firma
ochroniarska.
Jak prowadziliście protest?
Od początku przyjęliśmy taką taktykę, żeby nie można nam było zarzucić łamania
prawa. Nawet nie zablokowaliśmy wejścia do budynku, ochrona je zablokowała, żeby
nas nie wpuścić. Ten strajk zaczął się od tego. Że przyszliśmy dużą grupą.
Ochrona miała rozkaz, żeby nas nie wpuszczać. Przychodził jakiś interesant,
próbowaliśmy wejść razem z nim, co powodowało, że ochrona barykadowała się w
środku. MY nie łamaliśmy prawa. Podobnie było w przypadku jednodniowego strajku
w styczniu. Nic mieli podstaw prawnych, żeby nas zwolnić, gdyż po pierwsze:
byliśmy tego dnia na urlopie i mogliśmy nie pojawić się w pracy bez pytania
pracodawcy o zgodę, po drugie, nie mógł powiedzieć. Że go o tym nie
poinformowaliśmy, gdyż przyszliśmy do budynku już o siódmej rano. Tylko
pracodawcy wtedy nie było. Poza tym wręczyli nam terminy wypowiedzeń cztery dni
po terminie ustawowym.
Co się działo, kiedy okupowaliście budynek?
Będąc w budynku, nie blokowaliśmy innym kontrahentom dostępu do ich biur,
chcieliśmy dostać się do naszych, ale blokowała je ochrona, co powodowało, że
nie mogli się dostać pracownicy umysłowi. Nasza taktyka była taka: wchodzimy do
środka, zajmujemy całe biura, patrzymy jak oni pracują. Wchodzimy do gabinetu
dyrektora, patrzymy, z kim i o czym rozmawia. Oni na to nie poszli, zamknęli
biura całkowicie. To samo dotyczy wejścia firmy ochroniarskiej Zeco.
Siedzieliśmy w budynku, spokój, cisza, nic nie zostało zdemolowane. Cały czas
próbowano nas sprowokować. Była próba podpalenia budynku. Nasi ludzie to gasili,
a ja wzywałem straż pożarną, bo nikł z ochrony nie chciał tego zrobić. Elementów
prowokacji było sporo.
Jakich na przykład?
Na przykład sprawa z sekretarką. Pracuje dopiero kilka miesięcy, nie ma żadnego
przygotowania, żeby zajmować eksponowane stanowiska, a pracuje za cztery tysiące
siedemset złotych. Dla porównania ludzie na budowie mają po tysiąc dwieście
złotych brutto. Jest wynagradzana poza zbiorowym układem pracy, ma wykształcenie
gastronomiczne, a zarabia więcej niż kierownik budowy. Ale dla tych ludzi były
to argumenty nie do przyjęcia. Oni prowadzą swoją przestępczą politykę, i nie ma
nawet o czym z nimi dyskutować. Udało jej się w czasie strajku wejść do budynku,
była przez cały czas pilnowana przez ochronę. Wyszła, odjechała, a na drugi
dzień dowiedzieliśmy się, że złożyła na policję doniesienie o pobiciu. Z kolei
jeden z dyrektorów twierdził. że nie dopuszczamy go do budynku. Tymczasem on
nawet do budynku nie podchodził, gdyż po prostu się bał. Biegał między
samochodami, chował się za nie. żeby go nie widzieli. Powiedziałem mu. żeby ze
mną poszedł, odprowadzę go do samych drzwi, żeby nic mu się nie stało. Nie
wpuściła go ochrona. Próbowali też zakładać biura poza naszym budynkiem,
najpierw na naszej bazie na Góralskiej, potem w hotelu „Holiday Inn". Nie
pozwoliliśmy na to. Blokujemy ich skutecznie. Wkrótce po
naszym zwolnieniu ukazało się w prasie ogłoszenie, że przyjmą natychmiast stu
ludzi. Warunkiem było liberalne podejście do gospodarki wolnorynkowej. Okazuje
się, że nieważne, czy ktoś jest dobrym murarzem, ważne jest liberalne podejście
do gospodarki wolnorynkowej. Czyli żeby dał się wyrzucić i nie narzekał.
Jaka była sytuacja finansowa firmy?
Zła. Firma jest w postępowaniu układowym. Niedługo może zostać otwarta droga dla
wierzycieli, albo postępowania upadłościowego. Tę firmę położyli właściciele.
Przez brak nadzoru pozwolili kolejnym zarządom doprowadzić ją do takiego stanu,
w którym na kontach siedli wierzyciele i rozpoczęło się postępowanie układowe.
Gwóźdź do trumny dobił swoimi działaniami NFI Zachodni. Oni myśleli, że jak się
ludzi postraszy, to schowają głowy w piasek. Atmosfera tutaj była taka, że jak
wchodziłem do biura, to pracownicy, którzy mnie znają od dwudziestu lat mówili
mi: „Zbyszek, wyjdź, bo jak ty tu jesteś, to oni nas traktują jak twoich
pomocników. My się boimy o pracę." Ta atmosfera była tworzona przez Walendziaka.
to był taki pies spuszczany z łańcucha. Jednym z naszych postulatów na pierwszym
strajku było zwolnienie go. Baszniak bronił go jak niepodległości. To jest grupa
przestępcza, która opanowała firmę. Ona była w złej kondycji finansowej, ale
można ją było wyprowadzić na prostą. Mamy ich analizy ekonomiczne, z których
wynika, że po wykonaniu czynności związanych z postępowaniem układowym zostawało
na czysto dwadzieścia pięć milionów. To jest potężny majątek, zwłaszcza biorąc
pod uwagę, ile oni zainwestowali w akcje.
Jak długo zamierzacie protestować?
Istotna jest jedna rzecz. Oni cały czas mówią, że chcą bezwzględnie nas zwolnić,
ale nie odpowiadają na pytanie: dlaczego? Mamy zlecenia, wykonujemy dwa szpitale
dla Urzędu Marszałkowskiego. Na tych budowach nikt teraz nie pracuje, są to już
inwestycje po terminach. One wymagają pilnej realizacji. My zadajemy proste
pytanie: dlaczego chcą nas zwolnić? Powodem nie jest brak zleceń, bo zleceń w
mieście jest sporo. Oni po prostu chcą zniszczyć załogę, która upomniała się o
swoje. Załogę, która wie, jakie prawa jej przysługują i umie z tych praw
korzystać. I to w sposób skuteczny. My te pytania zadajemy i zadawać będziemy
dalej. Przy rozmowach z marszałkiem, z wojewodą pytano nas, ile pieniędzy nam
potrzeba, żeby zakończyć konflikt. Ja im odpowiadam, że nic. My nie chcemy
odchodzić z firmy z odprawami. Chcemy pracować. Jeżeli oni nam mówią: zwolnimy
was. bo chcemy was zwolnić, to jest irracjonalne. To są po prostu przestępcy.
Ani marszałek, ani wojewoda nie odpowiedzieli nam na pytanie, dlaczego
pracodawca chce nas zwolnić, kiedy wykonujemy zlecenia. Jak nas zwolnią, te
zlecenia będzie musiał wykonać ktoś inny.
Czy władze podejmują jakieś działania?
Wczoraj był we Wrocławiu wicepremier Oleksy, miał spotkanie ze studentami.
Poszedłem tam i pogratulowałem mu szybkiego działania resortu w sprawie
odebrania koncesji firmie Zeco, która nas pacyfikowała. Ale powiedziałem mu też,
że to wszystkie sukcesy rządu w tym konflikcie. Nikt nie odpowiada na pytanie:
dlaczego Skarb Państwa milczy, chociaż ma w radzie nadzorczej swojego
przedstawiciela. Jeżeli on milczy, to znaczy, że popiera przestępcze działania
zarządu. To, że Skarb Państwa ma tylko piętnaście procent udziałów, nie jest
żadnym wytłumaczeniem. Nie wydali oświadczenia, że są przeciwko określonym
działaniom zarządu, albo, że popierają strajkujących robotników. Oczywiście, że
NFI by ich przegłosowało, ale sytuacja byłaby klarowna - złamane zostało prawo.
Ale takiego oświadczenia nie ma. A to oznacza przyzwolenie przez państwo na
działania przestępcze. Wyrzucenie pracowników w sytuacji, gdy Państwowa
Inspekcja Pracy stwierdziła, że zostało w sposób rażący naruszone prawo, jest
działalnością przestępczą, na którą organy państwowe dają przyzwolenie. To jest
totalny idiotyzm: Państwowa Inspekcja Pracy orzeka, że prawo zostało złamane, a
Skarb Państwa to łamanie prawa toleruje. Jeżeli nie wiedzą, co zrobić z tymi
piętnastoma procentami udziałów, niech dadzą je nam. Ja będę wiedział, jak w
radzie nadzorczej głosować w imieniu Skarbu Państwa. Niech Skarb Państwa nas
wprowadzi do rady nadzorczej - a jeżeli nie ma zamiaru tego zrobić, to po co w
ogóle tam siedzi? Na te pytania nikt nie odpowiada.
Czy prowadzone są jakieś negocjacje?
Wszystkie rozmowy, jakie są toczone na razie, to rozmowy handlowe. Nie mówi się
o meritum sprawy, tylko się mówi, ile my odpuścimy i na jakich warunkach.
Proponowano nam też. żebyśmy w zamian za zwolnienie Walendziaka odpuścili sto
tysięcy z odpraw. To my mamy ze swoich pieniędzy dopłacać do zwolnienia
człowieka, który i tak powinien siedzieć w więzieniu?
Jakie są wasze dalsze plany odnośnie protestu?
My będziemy trwać. Mamy już rozpisany grafik na święta, po świętach zaostrzamy
formy protestu. Nie mogę powiedzieć jak, ale o ..Jedynce" od czterdziestu dni
jest głośno i nadal będzie głośno, albo nawet jeszcze głośniej.