Tekst pochodzi ze strony WGR http://www.wgr.friko.pl/
Iwo
Biały wiersz
Słońce. Jego promienie, palące, przypominają o przeszłości, one zawsze są te
same. Ludzie już wyginęli. Ci ostatni zagryzając się o kolorowe papierki w
niezrozumieniu spoglądali na narodziny nowych istot, które sami spłodzili.
Zostały im skradzione przez jakąś siłę niezrozumiałą gryzącym się o papierki.
Wydarte zostały przez nieopisaną wręcz moc przybierającą różną formę - dźwięku,
obrazu, fali radiowej. Była wszędzie i nie było możliwości aby ją stłumić.
Papierki nie pomogły. Nie pomogły pistolety ani pałki ani gazy ani groźby. Ani
moralność, której nie mieli. Nowe istoty budziły się i zarażały innych -
epidemia rosła i ogarnęła wszystko. Nowe istoty stały się nieśmiertelne. Nie
można było je wyeliminować, podstawa ich funkcjonowania nie leżała już w tym czy
żyją a w tym jak żyły. Stali się nieśmiertelni - żaden człowiek się nie
zachował. Zgnił dławiąc się własna krwią i krwią własnej rodziny. Bardzo cenił
sobie życie a jednak straciło ono sens. Kiedyś jednym rozkazem był w stanie
rozpętać wojnę - teraz jest w stanie jedynie zabić sam siebie i jemu podobnych.
Wojna toczyła się o papierki. Zgniły papierki - zgniły jego ideały. Kiedyś
miewał ważnych klientów. Walczył o chleb, godne życie, samochody, domy, pałace.
To wszystko upadło. Straciło sens. Pałace runęły tak jak i jego ?godne życie,
okazało się, że wcale nie jest godne i to niezależnie od ilości papierków.
Krew. Lejąca się strumieniami. Nie oczyściła ulic. Nie oczyściła domów. Każdy z
nich ją przelewał, ten co wydał rozkaz i ten co miał ważnych klientów. Krew nie
miała już żadnego znaczenia. Priorytety stały już gdzie indziej. To co złe stało
się dobre, to co dobre złe. Wszyscy się sprzedali. Najbardziej ci, którzy
twierdzili, że nie wszystko jest na sprzedaż. Wszyscy oni zgnili wraz z tymi, co
wyrażali głośny sprzeciw i ciche przyzwolenie. Krew nie miała już żadnego
znaczenia.
Nieczułość... priorytety zostały już ustawione. Nic już nie cieszyło ani nie
martwiło. Życie stało się marną matematyką wyrażaną w kolejnych liczbach, za
które ludzie się zagryzali. Liczby te stawały się przyczyną wojen, kłótni
morderstw, miłości i nienawiści. Liczbom tym oddawano największą cześć.
Wymalowywano je na papierowych sztandarach ludzkości, które noszono blisko
serca, blisko duszy. Właściwie to one stały się nową duszą.
Wybuchła epidemia. Jej ognisko nie było duże. Nie musiało. Epidemii nie można
było powstrzymać, nie można było jej neutralizować ani jej skutków. Jej siła
była całkowicie niezrozumiała. Najbardziej podatni byli na nią najmłodsi, ci,
którzy nie zostali jeszcze wciągnięci w matematyczne bagno...