Tekst pochodzi z pisma ATTAC - Ziarnko piasku. Tekst można też znaleźć w internecie na stronie http://kasstor2222.webpark.pl/wehikul.htm
Arundhati Roy
Rozwalmy ten wehikuł
George W. Bush uczynił to, co nie udało się największym mędrcom: wystawił na
widok publiczny dźwignie, śruby i zapadki apokaliptycznego mechanizmu
amerykańskiego imperium - uważa słynna indyjska pisarka Arundhati Roy.
Na stalowych kadłubach rakiet młodociani amerykańscy żołnierze wypisywali
kolorowe hasła: "Dla Saddama, od paczki Grubego". Walił się w gruzy budynek,
wylatywał w powietrze bazar, dom, ginęła dziewczyna kochająca swojego chłopaka,
dziecko, które chciało tylko pograć kulkami starszego brata.
21 marca, w dzień po rozpoczęciu nielegalnej inwazji na Irak, korespondent CNN
rozmawiał z amerykańskim żołnierzem. - Chcę się tam dostać i urobić po łokcie -
mówił szeregowy AJ. - Chcę się zemścić za 11 września.
Oddajmy honor dziennikarzowi: chociaż należał do tych "zaszeregowanych" w
jednostce wojskowej, nieśmiało zwrócił uwagę, iż nie ma solidnych dowodów na to,
że władze Iraku miały związek z tamtymi zamachami. Szeregowiec AJ rozdziawił
usta: Hmmm... no tak, to są sprawy, którymi zajmują się ci tam, na górze.
Nie sądzę, by amerykańscy i brytyjscy żołnierze walczący na froncie zdawali
sobie sprawę z politycznego i finansowego poparcia, jakiego ich rządy udzielały
Saddamowi Husajnowi w czasach jego najgorszych zbrodni.
Najpierw przetrącę ci nogi
Ale dlaczego właściwie biedny szeregowy AJ i jego koledzy mają sobie zaprzątać
głowę takimi drobiazgami? To już się nie liczy. Liczą się setki tysięcy ludzi,
masa czołgów, okrętów, śmigłowców, bomb, masek gazowych, wysokokalorycznych
porcji żywnościowych, całe samoloty papieru toaletowego, środków na insekty,
witamin i wody mineralnej. Zdumiewająca operacja logistyczna związana z wojną
stworzyła swój własny, osobny świat.
Po skorzystaniu z usług ONZ-owskiej dyplomacji (sankcje i inspekcje) aby rzucić
Irak na kolana, wygłodzić jego ludność, zabić pół miliona dzieci, nadwyrężyć
infrastrukturę i zniszczyć większość irackiego uzbrojenia, tak zwana Koalicja
Chętnych (szerzej znana jako Koalicja Zastraszonych i Przekupionych) najechała
ten kraj. To akt niezrównanego w dziejach tchórzostwa. Operacja Iracka Wolność?
Bynajmniej. Bardziej pasuje formuła: "Pościgajmy się, ale najpierw przetrącę ci
nogi".
Stając naprzeciw najlepiej wyposażonych i najbogatszych sił zbrojnych, jakie
kiedykolwiek widział świat, Irak wykazywał zadziwiającą odwagę. Opór
Irakijczyków natychmiast został okrzyknięty przez tandem Bush-Blair jako
"podstępny i tchórzliwy". (Cóż, podstęp to taka nasza stara tradycja. Kiedy nas
najeżdżają i kolonizują, odzierają z resztek godności, uciekamy się do chytrego
oportunizmu).
Kiedy Saddam Husajn przemówił do Irakijczyków w telewizji, po fiasku najbardziej
skomplikowanej próby zabójstwa w historii ("Operacja Ścięcie Głowy"), brytyjski
sekretarz obrony Geoff Hoon kpił z irackiego prezydenta, że nie ma dość odwagi,
by przestać się ukrywać i dać się zabić; nazwał go tchórzem chowającym się po
schronach. Potem zalała nas fala sojuszniczych spekulacji: czy to prawdziwy
Saddam, czy też jego sobowtór? A może to Osama po wizycie u golibrody? Czy to
była nagrana wcześniej taśma? A może czarna magia?
W Bagdadzie przez pomyłkę wyleciał w powietrze cały bazar, zginęli cywile.
Rzecznik armii amerykańskiej dał wówczas do zrozumienia, że to Irakijczycy sami
się bombardują. - Mają przestarzałe uzbrojenie. Ich rakiety tracą orientację -
przekonywał. Jak to ma się jednak do oskarżeń, że Irak to członek "osi zła",
stanowiący wielkie zagrożenie dla światowego pokoju?
Kiedy arabska stacja Al-Dżazira pokazuje ofiary cywilne, nazywa się to
propagandowym graniem na emocjach, w celu rozjątrzenia niechęci do koalicjantów.
Tak jakby Irakijczycy ginęli tylko po to, żeby stawiać sprzymierzonych w złym
świetle. Natomiast zapierające dech w piersiach sekwencje lotniskowców,
bombowców i rakiet samosterujących przecinających pustynny nieboskłon puszczane
przez stacje anglosaskie budzą tylko skojarzenia z "groźnym pięknem" wojny.
Coraz częściej w naszej telewizji irackich żołnierzy określa się terminem
"milicje" czy "oddziały paramilitarne" (czytaj: zbrojna hołota). Korespondent
BBC śmiało uznał ich nawet za "półterrorystów". Iracka obrona to najczęściej
"ogniska oporu", a strategia sprowadza się do stosowania podstępnych chwytów.
Koalicjanci uważają zapewne, że jedyną moralną rzeczą jaką mogłaby zrobić armia
Iraku, to wyjść na pustynię i dać się zbombardować przez B52. Każdy inny krok to
szwindel.
Lukratywna "odbudowa"
W Basrze półtora miliona ludzi, z czego 40 proc. to dzieci, tkwiło bez czystej
wody i z topniejącymi zapasami żywności. Wszyscy czekali na mityczne szyickie
"powstanie", na radosne tłumy wylewające się z miasta, obsypujące kwiatami
"wyzwoleńcze" wojska. No i gdzie te tłumy? Nie wiedzą, że stacje telewizyjne
mają bardzo napięte ramówki?
Nikogo nie powinno to jednak zaskakiwać. To stara taktyka. Amerykanie wprawili
się w niej wiele lat temu. Przypomnijmy sobie choćby ten umiarkowany scenariusz,
opublikowany podczas wojny wietnamskiej przez Johna McNaughtona w Pentagon
Papers: "Uderzenia na ludność cywilną nie tylko mogą wywołać niepożądaną falę
protestów, ale zwiększą ryzyko wciągnięcia do wojny Chin i ZSRR. Wielce
obiecujące może być za to niszczenie śluz i zapór. Nie powoduje ono bezpośrednio
ofiar wśród ludności przez zatopienie, jednak w wyniku zalania pól ryżowych
prowadzi po pewnym czasie do powszechnego głodu - chyba że pojawią się dostawy
żywności z zewnątrz. Możemy je wykorzystać jako kartę przetargową przy stole
rokowań". Do dziś niewiele się zmieniło. Metoda awansowała do rangi doktryny.
Nazywają ją doktryną "zdobywania serc i umysłów".
No i jeszcze ta gadka o ponownym wciągnięciu ONZ do całej sprawy. Ale stara
oenzetowska dziewka już nie ma tego wzięcia co kiedyś. Zdegradowano ją, choć
zachowała wysoką pensję. Teraz ma być światowym cieciem. Filipińską sprzątaczką,
żoną ściągniętą w ciemno z Tajlandii, młodą niańką z Jamajki. Ma sprzątać cudze
odchody. Można sobie na niej używać do woli.
Pomimo całego płaszczenia się i skamlenia Blaira, Bush dał jasno do zrozumienia,
że ONZ nie odegra samodzielnej roli w zarządzaniu powojennym Irakiem. To USA
będą decydować, kto dostanie tłuste kontrakty na "odbudowę" tego kraju.
W telewizyjnych programach ekonomicznych słyszymy, że kontrakty te mogą stanowić
pozytywny impuls dla całej gospodarki światowej. To zabawne, jak często z
rozmysłem i z powodzeniem miesza się interesy amerykańskich korporacji z
interesami światowej gospodarki. Amerykanie będą musieli i tak zapłacić rachunki
za tę wojnę, ale firmy naftowe, producenci i handlarze broni oraz korporacje
zaangażowane w "odbudowę" na niej zarobią.
Tony Blair zapewnia nas, że operacja Iracka Wolność ma na celu oddanie zasobów
ropy w ręce Irakijczyków. To znaczy oddanie jej za pośrednictwem ponadnarodowych
korporacji takich jak Shell, Chevron, Halliburton. A może coś nam się pomyliło?
Może Halliburton jest w istocie firmą iracką? Może wiceprezydent Dick Cheney
(niegdyś dyrektor w Halliburtonie) to tak naprawdę ukrywający swoją prawdziwą
tożsamość Irakijczyk?
W miarę jak pogłębia się rozdźwięk między Europą a Ameryką, coraz więcej
wskazuje na to, że wchodzimy w nową erę gospodarczych bojkotów. CNN pokazała
Amerykanów wylewających francuskie wino do rynsztoka, wrzeszczących przy tym:
Nie chcemy waszego śmierdzącego wina! Sęk w tym, że jeśli tak dalej pójdzie, to
najbardziej ucierpią na tym Amerykanie. Ich ojczyzna może być, owszem,
skutecznie chroniona przez patrole przybrzeżne i broń jądrową, ale ich
gospodarka rozciąga się na cały glob.
Internet już kipi od apeli, by bojkotować amerykańskie i brytyjskie produkty.
Oprócz zwyczajowych celów, takich jak Coca-Cola, Pepsi i McDonald's, na "czarnej
liście" znalazły się także amerykańskie instytucje finansowe: Arthur Andersen,
Merrill Lynch, American Express, a także firmy: Bechtel, General Electric,
Reebok czy Nike.
Silniejsi od Busha
Stało się jasne, że w wojnie z terroryzmem nie chodzi o sam terroryzm, a w
wojnie z Irakiem nie chodzi tylko o ropę. U źródeł tych konfliktów leży
autodestrukcyjny pęd pewnego supermocarstwa do supremacji, do globalnego
panowania. Zdaniem niektórych krytyków społeczeństwa Argentyny i Iraku są
dziesiątkowane w ramach tego samego procesu, odmienna jest tylko broń, jaka
została przeciwko nim użyta. W tym pierwszym kraju bronią jest Międzynarodowy
Fundusz Walutowy. W tym drugim - rakiety.
W większości państw świata inwazję na Irak uważa się za wojnę o podłożu
rasistowskim. Prawdziwe niebezpieczeństwo, jakie niesie taki konflikt, polega na
tym, że rozbudza on rasizm u wszystkich zaangażowanych stron: u sprawców, ofiar,
u widzów. Ustanawia ramy debaty, tworzy siatkę pojęciową dla specyficznego
sposobu myślenia. Z dawnej kolebki światowych cywilizacji płynie obecnie wielka
fala nienawiści wobec USA.
Jednak ci, którym tak łatwo przychodzi sięganie do kotła z rasistowskimi
obelgami, powinni pamiętać o tysiącach obywateli amerykańskich i brytyjskich,
protestujących kiedyś przeciwko gromadzeniu przez ich państwa arsenałów
jądrowych. O tysiącach amerykańskich działaczy pokojowych, którzy zmusili swój
rząd do wycofania się z Wietnamu. Powinni wziąć pod uwagę fakt, że najbardziej
przenikliwe i szydercze słowa krytyki władz w Waszyngtonie i amerykańskiego
sposobu życia wychodzą spod piór samych Amerykanów. Nikt też równie złośliwie i
kpiarsko nie obśmiewa premiera Blaira jak media brytyjskie.
Jedna tylko instytucja jest obecnie potężniejsza od samego rządu Stanów
Zjednoczonych: to amerykańskie społeczeństwo obywatelskie. Obywatele USA
dźwigają na swoich barkach wielką odpowiedzialność. To nasi sojusznicy i
przyjaciele.
Na koniec wreszcie trzeba dodać, że dyktatorzy w rodzaju Saddama Husajna oraz
inni bliskowschodni despoci, a także ci z Azji Środkowej, Afryki i Ameryki
Łacińśkiej - często wyniesieni do władzy i finansowani przez USA - zagrażają
własnym narodom. Ale nie ma żadnego łatwego i czystego sposobu, żeby sobie z
nimi poradzić, jak tylko przez wzmocnienie woli społeczeństwa obywatelskiego (a
nie osłabienie, jak to się dzieje w przypadku Iraku).
Dajcie mi klucze
Bez względu na to co trąbi machina propagandowa, ci operetkowi dyktatorzy nie
stanowią największego zagrożenia dla świata. Prawdziwą groźbą jest siła napędowa
rozkręcająca do najwyższych obrotów polityczny i ekonomiczny wehikuł władz w
Waszyngtonie, chwilowo pilotowany przez George'a W. Busha. Jest on pilotem
niebezpiecznym, niemal samobójczym. Ale ten wehikuł pod jego sterami jest o
wiele groźniejszy od samego człowieka.
Pomimo mrocznej atmosfery, jaka nas dziś spowija, chciałabym tu wygłosić
ostrożne orędzie nadziei. W czasach wojny każdy życzy sobie, aby siłami wroga
dowodził ktoś możliwie najsłabszy. Prezydent George W. Bush spełnia ten warunek.
Każdy inny, przeciętnie inteligentny amerykański prezydent, postępowałby zapewne
podobnie, ale byłby w stanie zaciemnić obraz swoich czynów i zmylić opozycję.
Kto wie, może nawet przekonałby do siebie i swojej ekspedycji ONZ?
Bezceremonialność Busha i jego bezczelna wiara, że może rządzić światem z pomocą
oddziału pałkarzy, wywołała dokładnie odwrotny skutek. Udało mu się to, co przez
dziesiątki lat na próżno próbowali uczynić pisarze, działacze i uczeni. Odsłonił
pewne mechanizmy. Wystawił na widok publiczny dźwignie, śruby i zapadki
apokaliptycznego aparatu amerykańskiego imperium.
Teraz, kiedy schemat działania przedostał się do publicznej wiadomości, można
ten mechanizm rozebrać szybciej, niż przewidywali najwybitniejsi spece.
Dajcie mi tylko klucze.
Arundhati Roy (ur. 1961) - Indyjska pisarka i publicystka
pisząca po angielsku. Działa w ruchach antywojennych i antyglobalistycznych;
napisała wiele tekstów oskarżających kraje bogatego Zachodu o nową formę
imperializmu w Trzecim Świecie. Za swą powieść "Bóg rzeczy małych" (wyd. pol.
Zysk i s-ka 1998) otrzymała prestiżową brytyjską nagrodę literacką Bookera.
opubl. w The Guardian
4.04.2003