Teksty pochodzą z mało znanej strony o CHE Guevarze - http://slo.bednarska.edu.pl/~bart/framki.html .Dzienniki z Boliwii to jedna z bardziej znanych prac Guevary - do tej pory nie publikowana w internecie po polsku. Poniżej fragment tej książki - z początku kampanii w Boliwii.
Dzienniki Che z Boliwii
7.11.1966 - 7.12.1966
7 listopada
Dziś zaczyna się nowy etap. Nocą przyjechaliśmy do majątku. Podróż mieliśmy dość
dobra. Po przyjeździe do Cochabamby ja i Pachungo, odpowiednio przebrani,
nawiazaliśmy kontakty, następnie jechaliśmy dwa dni dwoma jeepami. Gdy
dojlechaliśmy w pobliżu majątku, zatrzymaliśmy wozy i wjechaliśmy tylko jednym,
aby nie budzić podejrzeń pobliskiego właściciela, który pomrukuje o tym, że
nasze przedsięwzięcie ma na celu produkcję kokainy. Przy tym Tumaini uważany
jest za chemika naszej grupy. Jadąc do majątku, w czasie drugiej wyprawy,
Bigotes, który właśnie dowiedział się, kim jestem w rzeczywistości, omal nie
wpadł do parowu, zostawiając wóz zawieszony na skraju przepaści. Szliśmy około
20 kilometrów, żeby dotrzeć po północy do majątku, gdzie przebywa już trzech
działaczy partii. Bigotes wykazał gotowość współpracy z nami - bez względu na
to, co uczyniłaby partia - ale jednocześnie manifestuje lojalność wobec Monje,
którego szanuje i - zdaje się - kocha. Jego zdaniem Rodolfo zajmuje takie samo
stanowisko i podobnie Coco. Trzeba jednak starać się, aby partia zdecydowała się
na walkę. Poprosiłem go, żeby nie informował partii aż do przybycia Monje, który
znajduje się w drodze do Bułgarii, i żeby nam pomógł; zgodził się na obie
rzeczy.
8 listopada
Noc spedziliśmy w chaszczach, zaledwie 100 metrów od domu, nad strumieniem.
Opadły nas chmary owadów, bardzo natrętnych, chociaż nie gryzą. Z owadów, które
dotychczas zauważyłem, to: yaguasa, jejen, ma rigui, moskity i kleszcze. Bigotes
wyciągnał jeepa z pomocą Arganaraza i stanęło na tym, że coś się od niego kupi -
powiedzmy świnie i kury. Miałem zamiar opisać te perypetie, ale zostawiłem to do
następnego tygodnia, kiedy spodziewamy się przybycia nastepnej grupy.
9 listopada
Nic nowego. Z Tumaini robimy wypad posuwając się wzdłuż rzeczki ~acahuasu (w
gruncie rzeczy jest to strumień), ale nie dotarliśmy do jego źródeł. Rzeka
biegnie wąskim łożyskiem, a okolica jest najwidoczniej mało uczęszczana. Z
zachowaniem odpowiedniej dyscypliny można przebywać tam sporo czasu. Pod wieczór
ulewny deszcz wygonił nas z chaszczy do domu. Wyciaągnąłem 6 kleszczy z ciała.
10 listopada
Pachungo, Pombo i jeden z towarzyszy boliwijskich, Serafin, poszli na zwiad.
Dotarli nieco dalej niż my i napotkali rozwidlenie strumienia z wąwozem, zdaje
się niezłym. Po powrocie pozostali w domu leniuchując, widział ich szofer
Argaharaza, który przywiózł ludzi z zakupami. Zrobiłem im straszną awanturę i
postanowiliśmy przenieść się nazajutrz w chaszcze, gdzie urządzimy stałe
obozowisko. Tumaini po zwolił, aby go widziano, ponieważ i tak już go znają -
będzie występował jako jeszcze jeden pracownik majątku. Sprawa się gwałtownie
pogarsza; zobaczymy, czy zostawia nam dość czasu, żeby dotarli do nas
przynajmniej nasi ludzie. Z nimi będę spokojny.
11 listopada
Nic nowego. Dzień spędzamy w nowym obozowisku po drugiej stronie domu, gdzie
śpimy. Piekielna plaga owadów zmusza do osłaniania się w hamaku moskitierą
(którą mam tylko ja). Tumaini był u Arganaraza i kupili u niego kury i indyki.
Wydaje się że z jego strony nie ma jeszcze wielkich podejrzeń.
12 listopada
Bez zmian. Zrobiliśmy krótki wypad, aby przygotować teren przeznaczony na obóz,
kiedy przybędzie sześciu z drugiej grupy. Strefa wybrana znajduje się około 100
metrów od skraju kurhanu, na wzgórku i blisko wgłebienia, w którym można będzie
wykopać kryjówki do przechowywania żywności i innych rzeczy. O tej porze powinna
już przybyć pierwsza z trzech lub dwóch grup, na które dzieli się cały oddział.
W końcu przyszłego tygodnia powinni dojechac do majątku. Włosy mi odrastają,
chociaż rzadkie, siwizna ustępuje naturalnemu kolorowi i zaczyna znikać; rośnie
mi broda. Za kilka miesięcy będę znowu sobą.
13 listopada
Niedziela. Kilku myśliwych zagląda do naszego obozu parobcy Arganaraza. Są to
ludzie z gór, młodzi i samotni; idealni do zwerbowania. Żywią zdecydowaną
nienawiść do swojego pracodawcy. Mówią że o osiem legua* stąd, za rzeką są domy
i że wzdłuż rzeki ciągną się wąwozy, w których jest woda. Brak innych nowości. *
Legua - miara długości wynosząca ponad 5 km.
14 listopada
Tydzień w nowym obozowisku. Pachungo jest jakiś nieswój i smutny, ale chyba
dojdzie do siebie. Dziś zaczeliśmy kopać ziemiankę, żeby schować w niej
wszystko, co mogłoby nas skompromitować. Zamaskujemy ją gałęźmi i będziemy
chronić, jak się da, przed wilgocią. Jest już gotów półtorametrowy pionowy wykop
i zaczęliśmy kopać podziemie.
15 listopada
Kontynuujemy prace nad ziemianką. Rano Pombo i Pachungo, po południu Tumaini i
ja. O godzinie 6, kiedy skończyliśmy pracę, ziemianka miała już 2 metry
głębokości. Zamierzamy skończyć ją jutro i umieścić w niej wszystkie
kompromitujące rzeczy. W nocy deszcz zmusił mnie do ucieczki z hamaka, który
zalewa woda, ponieważ plastyk jest za krótki. Nie było innych wydarzeń.
16 listopada
Ziemianka została zakończona i zamaskowana; pozostaje tylko zatrzeć dojście.
Przeniesiemy do niej rzeczy i jutro ją zabezpieczymy, zasłaniając wejście
konstrukcją, z żerdzi i gliny. Wszystko pozostało bez zmian; od jutra mamy
podstawy oczekiwać wiadomości z La Paz.
17 listopada
Ziemianka, dostatecznie zamaskowana, została zapełniona przedmiotami mogącymi
skompromitować mieszkańców domu oraz pewną ilością żywności w pusz kach. Nie
było żadnej wiadomości z La Paz. Chłopcy z domu rozmawiali z Arganarazem. Kupili
od niego różne rzeczy. Znowu nalegał, aby go dopuścić do udziału w fabrykowaniu
kokainy.
18 listopada
Brak wieści z La Paz. Pachungo i Pombo badali strumyk, ale nie są zbyt
przekonani, żeby było to właściwe miejsce na obozowisko. W poniedziałek
sprawdzimy to z Tumaini. Przyszedł Arganaraz naprawiać drogę, żeby móc wydobywać
kamienie z rzeki. Pracował przez dłuższy czas. Wydaje się, że nie podejrzewa
naszej tam obecności. Czas upływa monotonnie. Z powodu ukąszeń moskitów i
kleszczy zaczynają nam się tworzyć dokuczliwe, ropiejące rany. O świcie daje się
trochę odczuć zimno.
19 listopada
Brak wiadomoćci z La Paz. Tutaj nic nowego. Nigdzie nie wychodzimy, ponieważ w
sobotę kręcą się tu myśliwi.
20 listopada
W południe przybyli Marcos i Rolando. Jest nas teraz sześciu. Opowiadali wiele o
podróży. Spóźnili się, ponieważ zawiadomienie dotarło do nich dopiero przed
tygodniem. Przybyli najszybszą drogą przez Sao Paulo. Aż do następnego tygodnia
nie należy oczekiwać przyjazdu pozostałych czterech. Razem z nimi przyjechał
Rodolfo, który zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Jak się wydaje, jest
bardziej niż Bigote zdecydowany zerwać ze wszystkim. O mojej obecności Rodolfo i
Coco zostali powiadomieni przez Papi, który w ten sposób pogwałcił instrukcję -
wydaje się, że jest to jeden z przejawów zazdrości o władzę. Napisałem do
Manili* załączając kilka zaleceń i odpowiedziałem na pytania Papi. Rodolfo
wrócił o świcie. * Manila - kryptonim Kuby.
21 listopada
Pierwszy dzień w zwiększonej grupie. Dużo padało i w czasie przenosin na nowy
punkt porządnie zmokliśmy. Już jesteśmy zainstalowani. Okazało się, że namiot
jest w rzeczywistości plandeką ciężarówki i chociaż przemaka, trochę
zabezpiecza. Mamy tu nasz hamak i zasłonę plastykową. Nadeszło trochę więcej
broni; Marcos ma garanda, Rolandowi da się M-1 z zapasu. Jorge został z nami,
ale będzie mieszkał na terenie majątku. Tam będzie kierował pracami nad poprawą
gospodarstwa. Poprosiłem Rodolfa o zaufanego agronoma. Będziemy starali się,
żeby to trwało możliwie najdłużej.
22 listopada
Tuma, Jorge i ja poszliśmy wzdłuż rzeki (Nacahua su), aby zbadać odkryty
strumyk. Po deszczu, który padał wczoraj, rzeka była nie do poznania i
napracowaliśmy się porządnie, żeby dotrzeć do wyznaczonego punktu. Jest to
strumyk wody, który ma trudno dostępne ujście. Po odpowiednim przygotowaniu
miejsce to może posłużyć za stałe obozowisko. Wróciliśmy w nocy o 9 z minutami.
Tu bez zmian.
23 listopada
Założyliśmy punkt obserwacyjny, który dominuje nad zabudową majątku, aby mieć
się na baczności w wypadku jakiejś kontroli albo kłopotliwei wizyty. Ponieważ
dwóch idzie na rozpoznanie terenu, na pozostałych przypada 3 godziny warty.
Pombo i Marcos zbadali skarpę aż do potoku, który wciąż wzbiera.
24 listopada
Pacho i Rolando poszli zbadać potok. Powinni wrócić jutro. Wieczorem wpadło z
nieoczekiwaną wizytą dwóch parobków Arganaraza. Nie zobaczyli nic nadzwyczajego,
ale brakowało Antonia, który brał udział w zwiadzie, i Tumy, który oficjalnie
pracuje w majątku. Pretekst: polowanie. Urodziny Aliuchi.
25 listopada
Z punktu obserwacyjnego doniesiono, że przyjechał jeep z dwoma czy trzema
ludźmi. Okazało się, że jest to ekipa do walki z malarią; zaraz odjechali po
wzięciu próbek krwi. Pacho i Rolando wrócili nocą, bardzo późno. Odnaleźli
strumień znajdujący się na mapie, zbadali go i poszli wzdłuż głównego biegu
rzeki, aż do miejsca, gdzie napotkali opuszczone pola.
26 listopada
Ponieważ jest sobota, pozostajemy w kwaterze. Prosiłem Jorge, żeby pojechał
konno wzdłuż koryta rzeki i ustalił, dokąd ona prowadzi. Ale nie było konia,
więc poszedł pieszo pożyczyć go od Don Remberto (20-25 km). Na noc nie wrócil.
Żadnych wiadomości z La Paz.
27 listopada
W dalszym ciągu nie ma Jorge. Dałem rozkaz wystawienia posterunku na całą noc,
ale o 9 przyjechał pierwszy jeep z La Paz. Wraz z Coco przybyli Joa quin i
Urbano oraz jeden Boliwijczyk, który pozostaje: Ernesto, student medycyny. Coco
zawrócił jeszcze raz i przywiózł Ricarda, Braulia, Miguela i następnego
Boliwijczyka - Inti, który też pozostaje. Teraz jest nas 12 buntowników i Jorge,
który zajmuje stanowisko gospodarza majątku. Coco i Rodolfo wezmą na siebie
sprawę kontaktów. Ricardo przywiózł kłopotliwą wiadomość: Chino przebywa w
Boliwii, chce widzieć się ze mną i przysłać 20 ludzi. Nie jest mi to na rękę,
ponieważ oznaczałoby to umiędzynarodowienie walki przed pozyskaniem Estanislao.
Uzgodniliśmy, że Ricardo wyśle Chino do Santa Cruz, skąd odbierze go Coco i
przywiezie tutaj. Coco wyjechał o świcie z Ricardo, który weźmie drugiego jeepa
i uda się do La Paz. Coco musi odwiedzić Don Remberto, żeby dowiedzieć się, co
się stało z Jorge. We wstępnej rozmowie ze mną Inti uważa, że Estanislao nie
przyłączy się do walki, natomiast on wydaje się zdecydowany na zerwanie swoich
związków.
28 listopada
Do rana nie zjawił się Jorge i Coco także nie wrócił. Przyiechali później - nic
się nie stało, tyle że Jorge zatrzymał się u Don Remberto. Jest trochę
nieodpowiedzialny. Po południu zwołałem grupę boliwijską, żeby przedstawić im
wniosek peruwiański w sprawie skierowania 20 ludzi; wszyscy się zgodzili, żeby
ich przysłano, ale dopiero po rozpoczęciu akcji.
29 listopada
Tumaini, Urbano, Inti i ja udaliśmy się, aby zrobic dokładny opis rzeki i zbadać
strumień, gdzie będzie nasze najbliższe obozowisko. Miejsce to jest bezpieczne,
ale bardzo mroczne. Postaramy się poszukać inne oddalone stąd o 1 godzinę.
Tumaini przewrócił się i najwyraźniej złamał kość w stawie skokowym. Wróciliśmy
do obozu nocą, po dokonaniu pomiarów rzeki. Tu - żadnych zmian. Coco pojechał do
Santa Cruz oczekiwać Chino. Marcos, Pacho, Miguel i Pombo udali się z zadaniem
zbadania odległego strumienia; nie będzie ich jakieś dwa dni. Porządnie padało.
W domu bez zmian.
Analiza miesiąca
Wszystko ułożyło się całkiem dobrze. Moje przybycie odbyło się bez przeszkód,
połowa ludzi także przyjechała już tutaj bez trudności, chociaż trochę się
spóźnili; główni współpracownicy Ricarda chcaą za wszelką cenę wzięć udział w
walce. Perspektywy, jak się wydaje, mamy niezłe w tym odizolowanym regionie,
gdzie wszystko wskazuje na to, że będziemy tu mogli przebywać praktycznie tak
długo, jak to uznamy za potrzebne. Plany są następujące: oczekiwać reszty ludzi,
zwiększyć liczbę Boliwijczyków przynajmniej do 20 i zacząćc działać. Pozostaje
jeszcze zbadać reakcję Monje i wiedzieć, jak zachowają się ludzie Guevary*. *
Chodzi o Moisesa Guevare.
1 grudnia
Dzień mija bez wydarzeń. Nocą przybywa Marcos ze swoimi towarzyszami, którzy
idąc wzgórzami, odbyli trasę dłuższą, niż była ustalona. O godzinie 2 nad ranem
informują mnie, że przybył Coco z jednym z towarzyszy; zostawiam to do jutra.
2 grudnia
Rankiem przybywa Chino. Bardzo wylewny. Spędzamy dzień na gadaniu. To, co
istotne: pojedzie na Kubę i osobiście poinformuje o sytuacji. Za dwa miesiące
będzie mogło dołączyć się 5 Peruwiańczyków, to znaczy wtedy, kiedy zaczniemy
działać; na razie przybądą dwaj - radiotechnik i lekarz, którzy pozostaną jakiś
czas z nami. Zażądał broni; zgodziłem się dać mu jedną bz, kilka mauzerów i
granatów oraz kupić M-1. Zdecydowałem się też dać im pomoc, aby mogli wysłać
pięciu Peruwianczyków i aby nawiązać kontakt dla przeniesienia broni do pewnego
regionu w pobliżu Puno, po drugiej stronie Titicaca. Opowiedział mi o swoich
przygodach w Peru, nawet o smiałym planie uwolnienia Calixta, który wydaje mi
się nieco fantastyczny. Sądzi, że niektórzy pozostali przy życiu partyzanci
działają na tamtejszym terenie, ale nie wie tego na pewno, ponieważ sami nie
mogli się tam dostać. Reszta rozmowy dotyczyła spraw drugorzędnych. Pożegnał się
z tym samym entuzjazmem odjezdzając do La Paz. Zabiera ze sobą nasze fotografie.
Coco ma instrukeje, aby przygotować kontakty z Sanchezem, którego zobaczę
później. Ma również skontaktować się z szefem biura informaeji prezydenta, który
- będąc szwagrem Inti - obiecał dawać nam wiadomości, Siatka jest jeszeze w
zalążku.
3 grudnia
Bez zmian. Nie robimy zwiadu, ponieważ jest sobota. Trzech parobków z majątku
wyjeżdża do Lagu nillas po zakupy.
4 grudnia
Bez zmian. Wszyscy odpoczywają, jest niedziela. Robię pogadankę o naszym
stosunku do Boliwijczyków, którzy przybędą, i o naszym stosunku do wojny.
5 grudnia
Bez zmian. Zamierzaliśmy wyjść, ale lało jak z cebra. Był mały alarm, spowodował
go Loro kilkoma strzałami bez uprzedzenia.
6 grudnia
Wyszliśmy, aby rozpocząć pracę przy drugim schronie koło pierwszego potoku:
Apolinar, Inti, Urbano, Miguel i ja. Miguel przyszedł na miejsce Tumy, który
jeszcze nie wydobrzał po wypadku. Apolinar oświadczył, że wstępuje do
partyzantki, ale chce pojechać do La Paz, aby załatwić sprawy prywatne;
otrzymuje odpowiedź, że tak, ale powinien trochę poczekać. Około 11 dotarliśmy
do potoku. Zrobiliśmy zakamuflowaną scieżkę i szukamy miejsca nadającego się na
schron, ale wszystko jest z kamienia, a łożysko potoku, po wyschnięciu, leży
między głazami. Odkładamy poszukiwania do jutra. Inti i Urbano poszli polowac na
jelenie, ponieważ mamy bardzo mało żywności, która musi nam wystarczyć do
piątku.
7 grudnia
Miguel i Apolinar znaleźli odpowiednie miejsce i zaczęli robić schron; nie mamy
dobrych narzędzi. Inti i Urbano wrocili z pustymi rękoma, ale o zmierzchu Urbano
upolował swoim M-l indyka Ponieważ mieliśmy już gotową kolację zostawiliśmy go
na jutro na obiad. Dziś w rzeczywistości kończy się pierwszy miesiąc naszego tu
pobytu, ale dla wygody będę robił podsumowanie przy końcu każdego miesiąca.
Guevara Che Ernesto (1928-1967)
Ten wielki rewolucjonista i lider latynoskiej Guerrilli (walki partyzanckiej)
urodził się 14 czerwca w argentyńskiej miejscowości Rosariom. W wieku dwóch lat
nabawił się astmy, na która cierpiał już przez cale życie. Wynikiem choroby była
przeprowadzka całej rodziny do Lata Graca (Cordoba), gdzie klimat był bardziej
suchy. Niewiele to jednak pomogło w zwalczeniu choroby młodego Ernesto. Jego
pierwsza nauczycielka była jego matka - Celia de la Serna ale można uznać, Iz
cala swa wiedze Che czerpał z książek w biblioteczce swego ojca. W wieku 13 lat
zaczął studiować dzieła Marksa, Engelsa oraz Freuda. W 1941 roku został przyjęty
do "Colegio Nacional Dean Funes" w Cordobie, gdzie wyróżniał się tylko w
wykładach z literatury oraz zajęciach sportowych. W tym czasie na poglądy Che
największy wpływ mieli uchodźcy z nękanej wojna domowa Hiszpanii. Również seria
przewrotów politycznych, którymi nękany był jego kraj, dojście do władzy
"lewackiego faszysty" - Juana Peron - odbiły się na jego świadomości
politycznej. Szybko zaczął żywic pogardę dla marionetkowych rządów demokracji
parlamentarnej, junty wojskowej. Znienawidził tez kapitalistyczna oligarchie,
imperialistyczne zapędy niektórych państw, a ponad wszystko potępiał kult
amerykańskiego dolara. Choć jego rodzice - szczególnie matka - byli aktywistami
ruchu przeciwników Perona, Ernesto nie brał udziału w politycznych
manifestacjach - nie ujawniał swoich poglądów. Także w okresie studiów nie
uczestniczył czynnie w życiu politycznym uczelni. Che od 1947 studiował medycynę
na uniwersytecie w Buenos Aires. Początkowo skupiał się głownie na chorobach
układu oddechowego (głownie astma), by później przenieść swe zainteresowania w
kierunku leczenia trądu. Podczas studiów (w 1949) odbył tez swoja pierwsza długa
podroż. Zwiedzając na rowerze północna Argentynę poznał nędzne warunki życia
tamtejszych Indian. Rok później zaciągnął się na tankowiec i odwiedził Trynidad.
W 1951 roku , po zdaniu swojego przedostatniego egzaminu, udał się wraz z
przyjacielem na znacznie dłuższa wędrówkę. Odwiedził: południowa Argentynę,
Chile gdzie poznał Salvadora Allende (przyszłego prezydenta, zaciekłego
przeciwnika faszystowskiego generała A. Pinochet'a), Peru - gdzie przez kilka
tygodni pomagał w szpitalach łęczyc trędowatych, Kolumbie - targana wówczas
wojna domowa (la Valencia), gdzie został aresztowany, lecz niedługo później go
wypuszczono, Wenezuele oraz Miami. Wrócił do Buenos Aires, by zdać końcowy
egzamin. Po pomyślnym zaliczeniu stal się specjalista od dermatologii. Następnie
udał się do La Paz w Boliwii - trwała tam rewolucja - która Che jednak uznał za
zbyt konformistyczna - nie mógł pogodzić się z poglądami jej oportunistycznych
przywódców, którzy rezygnowali z zasad dla doraźnych korzyści. Postanowił
wyruszyć do Gwatemalii. Po drodze zarabiał na życie pisząc artykuły o
odwiedzanych przez siebie ruinach budowli Majów i Inków. W czasie gdy przebywał
w Gwatemalii, prezydentem tego kraju był socjalista Jacobo Arbenz. Ludzie z jego
otoczenia, szybko dowiedzieli się o marksistowskich poglądach Guevary i
zaproponowali mu stanowisko w Partii Komunistycznej, lecz Che odrzucił ofertę.
Nie mogąc znaleźć pracy, szybko popadł w finansowe kloty. Spotkał Wilde Gadce -
Indiankę, która podobnie jak on zafascynowana była dziełami klasyków socjalizmu.
Zaopiekowała się nim - zamieszkali razem. Pewnego dnia przedstawiła go
porucznikowi z partyzantki Fidela Castro - Nic Lopezowi. Uświadomił on Che, Iz
rewolucja w państwach rządzonych przez prawicowe, wojskowe junty możliwa jest
jedynie w wyniku niepodległościowego powstania. Po upadku rządów Arbenz, Guevary
we wrześniu 1954 roku wyjechał do Mexico City w Meksyku, gdzie podjął prace w
miejscowym szpitalu. Wkrótce odwiedzili go jego przyjaciele z Gwatemalii - Hilda
Gada i Nic Lope. Wtedy to właśnie Che poznał braci Aula i Fidela Castro -
politycznych emigrantów z Kuby. Szybko zorientował się, ze Fidel jest
człowiekiem, którego szukał - przywódca gotowym zrealizować główne postulaty
socjalistycznej rewolucji. Został zaproszony na farmę, gdzie pod okiem kapitana
republikańskiej mii hiszpańskiej - Albert Boya, odbywało się szkolenie wojskowe
partyzantki rewolucyjnej. Szybko stal się najlepszym uczniem Boya, który odkrył
w nim także dobry zmyśl taktyczny. Na farmie tez nadano mu pseudonim "CHE".
Wiele jest interpretacji pochodzenia tego krótkiego wyrazu. Jedna z nich odnosi
się do języka włoskiego, w którym Che oznacza "kolega , tworzysz". Lecz chyba
najbardziej prawdopodobna wydaje się ta, Iz Che zostało zapożyczone przez
Agentynczykow i Urgwajczykow od Indian Guarani. Najprawdopodobniej został
pojemny przez żołnierzy i zabity w obozie jenieckim. Prezydent Boliwii,
oskarżony o wydanie rozkazu zgładzenia jeńca, powiedział w wywiadzie dla
"Washington Post": "Żołnierze, którzy schwytali Che, nie zwracali się do La Paz
po instrukcje i nie dostali rozkazu zabicia go. Władze wojskowe bowiem już miały
rozkaz niebrania jeńców, gdyż zbyt często partyzanci, zgłaszając chęć poddania
się, przyjmowali ich ogniem. Osobiście wołałbym mięć go jako jeńca, aby na
zawsze zburzyć mit Guevary. A ponieważ jestem prezydentem i mam obowiązek
wynajdywać środki, by pomagać Boliwii, rozważałbym każda propozycje oddania
żywego Che, Fidelowi Castro lub komukolwiek innemu za, powiedzmy, 20 milionów
dolarów." 10 października ciało Che zniknęło w tajemniczych okolicznościach.
Według jednych oświadczeń zwłoki Che zostały pochowane w Boliwii, według innych
zostały spalone. Krążyły tez pogłoski, ze ciało Che wydano Centralnej Agencji
Wywiadowczej, której agenci wywieźli je do amerykańskiej strefy Kanału
Panamskiego. Dokładnie ustalono jedno: przed pozbyciem się zwłok Che, mordercy
zdjęli z jego ciała maskę i odrąbali dłonie, konserwując je w spirytusie. Tak
pisał Ernesto Che Guevary w ostatnim liście do swoich rodziców, tuz przed
udaniem się do Boliwii: " Uważam, ze walka zbrojna - to jedyne wyjście dla
narodów walczących o swe wyzwolenie, a ja jestem konsekwentny w swych poglądach.
Wielu nazwie mnie poszukiwaczem przygód i tak tez jest. Tylko, ze ja jestem
poszukiwaczem przygód szczególnego rodzaju, co ryzykują własna skora, aby
udowodnić swa racje. Być może usiłuje uczynić to po raz ostatni. Nie szukam
takiego końca, jest on jednak możliwy, jeśli logicznie oprzeć się na rachunku
prawdopodobieństwa. I jeśli tak się stanie przyjmijcie mój ostatni uścisk.
Ściska Was mocno Wasz marnotrawny i niepoprawny syn - Ernesto."