Tekst pochodzi z polskich indymediów http://pl.indymedia.org/pl/2004/05/6060.shtml
Dlaczego Polacy zabili Mundiego Bouamrane?
Dzień siódmy maja 2004 był bardzo szczególny w polskich mediach: dużo mówiło się
o bohaterskim dziennikarstwie. Najwięcej o Waldku Milewiczu, trochę mniej o
Mundim, moim koledze z pracy, a właśnie Mundiego znałem dłużej.
Mundi nie był bohaterem. W życiu by nie pojechał do Iraku gdyby go Waldek długo
nie namawiał. Mundi się bał. Bywało, że w pracy dla żartu rozmawialiśmy w
języku, którego nikt dokoła nie rozumiał; to oddzielenie spowodowało, że w końcu
wytworzyło się coś w rodzaju specjalnego zaufania.
Mundi bał się nadciągającej wojny. Ja mu mówiłem: wojna będzie na 100 procent,
buszyści prą do protektoratu, każą przerwać inspekcje, z których wynika, że nic
nie ma i napadną na Irak bez oglądania się na innych; polska klasa polityczna i
w ogóle elity to poprą; chcą zwycięskiej wojny u boku supermocarstwa, pójdą na
wojnę. On mi odpowiada: za dużo tych upokorzeń, buszystom to się nigdy nie uda,
ludzie tylko znowu się nacierpią, cały świat będzie cierpiał od tej wojny.
Polacy postanowili więc zabić Araba w sobie, Mundiego, mego kumpla. Słyszę
teraz, że wszyscy w pracy go lubili i to jest prawda, bo nie dało się go nie
lubić, ale na ulicy, poza pracą, nie zawsze atmosfera wobec niego była
przychylna. Zresztą w pracy byli dziennikarze, którzy mijali go na korytarzu, by
za chwilę powtarzać propagandowe kalki administracji Busha. Mundi się uśmiechał,
ale nie martwcie się, wiedział, że jest obcy.
Prawdę mówiąc nie podejrzewałem wówczas, że Mundi jest już przeznaczony do
likwidacji, że zabije go wojna, o której tyle mówiliśmy. Nieuchronność wojny
była owiana kolektywnym, telewizyjnym złudzeniem, że z rozwianymi amerykańskimi
sztandarami wkroczymy szybko do Bagdadu by na wieki posiąść dostęp do źródeł
ropy w grzecznym, demokratycznym kraju, że zarobimy na tym napadzie. Trzeba było
zakładać, że tam nikt nie mieszka, jakby Arabowie nie istnieli, więc tak
naprawdę i Mundi powoli nikł z tego przekonania.
Jaka prasa była dumna w tym marszu na Bagdad. Chwaliła się jak ładnie napadamy
na Irak. To zdjęcie na pierwszych stronach, na którym technologiczny, uzbrojony
po zęby Polak prezentuje zgiętego w pół faceta w klapkach. Co za zwycięstwo.
Albo to „naszych chłopców” skupionych wokół flagi supermocarstwa. Piękne, to
było piękne.
W Polsce nawet były szef miejscowego Czerwonego Krzyża widział zalety wojny.
Nawet Czesław Miłosz i Stanisław Lem uwierzyli w baśnie i postanowili zabić
Mundiego. Mundi nigdy tego nie powiedział, ale czułem, że zgadzamy się, że
Polacy to romantyczni rasiści. Nie trzeba było daleko szukać. W telewizji są
dziennikarze, często całkiem sympatyczni, dla których Mandela to tylko „małpa w
garniturze”, a Arabowie to „dzicz”.
W wojnie polsko-arabskiej logicznie padł więc polski Arab. Choć
nieprawdopodobna, śmierć Mundiego była logiczna, zapowiedziana jak powieść
Marqueza, tylko nikt tego nie widział. Wszyscy samo-utwierdzali się w powziętej
decyzji. Przed samą wojną ostatni raz widziałem Mundiego, nasze drogi się
rozeszły, do pracy przyszedł szemrany dyrektor, kolega premiera, który prowadził
wojnę. Zapłacił za nią mój kolega Mounir Bouamrane, oddał życie.
Widziałem zdjęcia zabitego Waldka, są nie do wytrzymania. I może dobrze, że
żadna nasza telewizja ich nie pokazuje. Dołączą do tysiąca innych rzeczy,
których polska telewizja z Iraku nie pokazuje, bo nie może. Nie może, bo od
wielu tygodni polscy dziennikarze są zamknięci na głucho w obozie pod
złowieszczą nazwą Babilon i nadają reportaże ze stołówki. W delikatnych
kwestiach prawdziwymi redaktorami są ludzie z biura prasowego wojska.
Wojsko i dziennikarze przebrani za wojsko informują o sytuacji bez naruszania
tajemnicy postępów stabilizacji. Dużo wiedzą o tym jak biskupi w obozie
zapewniają żołnierzy, że są tam po to by szerzyć miłość, dużo o imprezach
śpiewanych, ale nic nie wiedzą o losie irackich rodzin z najbliższej okolicy.
Zresztą, co tu dużo mówić, miejscowi gardzą dziennikarzami w kamizelkach i
hełmach, biorą ich, słusznie, za część okupacyjnego, dzikiego wroga..
Przez cały dzień 7 maja wszystkie polskie telewizje nadawały przerażające wieści
o „ogólnym chaosie” w Iraku, o czyhających dziennikarzy niebezpieczeństwach. To
prawda. Trwa tam coraz lepiej koordynujące się powstanie. Amerykanie już od
miesiąca nie mają kontroli nad Irakiem. Zdobywcy zostali źle przyjęci, bo
pokazali się jak dzicz, odrzucenie ich było kwestią smaku.
Dla zagranicznych dziennikarzy w Iraku, podobnie jak dla Irakijczyków,
najbardziej niebezpieczni są Amerykanie. Przed 7 maja Irakijczycy nie zabili ani
jednego zagranicznego dziennikarza, a Amerykanie co najmniej sześciu. Kilku
porwali, ale wszystkich zwolnili całych i zdrowych. Amerykanie ranili
kilkunastu. Polska żona zabitego z premedytacją operatora Tarasa Procjuka wraz z
Reporterami bez granic i rodzinami innych zabitych zwracała się do Kongresu
amerykańskiego o wyjaśnienia i na razie nic. Do 7 maja cały czas chaotyczni
Irakijczycy przestrzegali Konwencji Genewskich w odniesieniu do dziennikarzy, a
Amerykanie nie.
Międzynarodowy Czerwony Krzyż mówi, że od początku okupacji informował najwyższe
władze amerykańskie o systematycznym i powszechnym stosowaniu tortur wobec
irackich więźniów, tortur gorszych niż tych na zdjęciach. A na zdjęciach były
też zbiorowe gwałty, arabskie kobiety przed członkami zdobywców. W więzieniach
siedzą dwunastoletnie dzieci i starcy. Aktualny dyktator Iraku, Paul Bremer, jak
Saddam, ma do czynienia z powstaniem szyitów, leje się krew.
Nasza prasa nawet po tragedii w Madrycie żądała więcej krwi. Wojna musi trwać i
Mundi musiał zginąć. Nie stchórzymy jak inni, nie ulegniemy szantażowi
napadniętych, nie zejdziemy z posterunku aż zabijemy Mundka.
Po śmierci Waldka nasza prasa domaga się, aby dziennikarze byli traktowani
zgodnie z Konwencjami. I przypomina się gorączka pierwszych dni wojennych,
pierwszych wojennych uniesień, pamiętam jak Durczok z Waldkiem w Wiadomościach
bojowo wzywali supermocarstwo do użycia swoich supersamolotów i bomb przeciwko
telewizji irackiej, która siała propagandę. Uważali, że tamci dziennikarze
zasługują na śmierć, bo nie informują jak trzeba. Wszyscy uznawali tę myśl za
naturalną.
Ale Waldek w sumie nie. Długo z nim rozmawiałem po tamtych Wiadomościach.
Pytałem go czy chciałby być zbombardowany gdyby ktoś mu zarzucił nierzetelność.
Mówił, ze raczej nie i że w studio dał się wciągnąć, że Konwencje muszą chronić
również tych dziennikarzy, którzy są po drugiej stronie konfliktu. Ostatni raz
rozmawiałem z nim 2 maja, chciałem żeby wypowiedział się dla włoskiej telewizji
o naszym wejściu do Unii. „Jurek, przecież wiesz, że mam to w dupie, ja jestem
reporter wojenny, zadzwoń do kogoś mądrzejszego”. Ale nie domyśliłem się, że
wyjeżdża i zabiera Mundiego na wojnę.
W sumie Polacy mogli zabić Mundiego już rok temu. Losy mogły go zanieść przecież
do telewizji irackiej zamiast polskiej. Tam też mają sympatycznych montażystów,
pogodnych ludzi, żadnych bohaterów. Polacy zabiliby go tam za to że pracuje z
marnymi dziennikarzami. W pierwszym odruchu nawet Waldek mógł go zabić,
darowałby mu życie dopiero po wyjściu z amoku.
Polacy zabili Mounira Bouamrane, bo są ciągle w amoku. Nie mogę w to uwierzyć,
przemawiała przeze mnie wściekłość.
j.s.a
07/05/2004