Niewidzialna ręka rewolucji?
(głos w dyskusji ze Spartakusowcami: A jednak dyktatura proletariatu)
 


Rozumowanie Spartakusowców nie trzyma się kupy z podstawowego powodu. Dyrektywą marksizmu jest kierowanie się analizą konkretnohistoryczną, wobec której można sobie darować prawienie abstrakcyjnych komunałów. Oczywiście, byłoby miło, gdyby za rewolucjonistami murem stali śliczni, pachnący i mający wzorcowo ułożone w głowie ideały tolerancji wobec odmienności robotnicy, pogardzający religią jako zniewagą dla wolności ludzkiego umysłu itd. itp. Byłoby pięknie!
Tyle, że rzeczywistość jest nieco inna. Oczywiście, cóż za wspaniałe pole do popisu dla "rewolucjonisty" uzurpującego sobie miano "trybuna ludowego" w rywalizacji z innymi "rewolucjonistami" o palmę męczeństwa w imię oczywistych, ogólnoludzkich ideałów, którym nie zaprzeczają nawet liberałowie! Tylko może nieco inaczej je interpretują.
W walce o tolerancję, nie chcąc dopuścić do wyprzedzenia przez innych, Spartakusowcy posuwają się do granic absurdu - konsekwentnie broniąc nawet pedofilii, czego nikt od nich nie wymaga. Nie świadczy to o uwielbieniu dla tolerancji, ale o zrozumieniu zasad kapitalistycznego marketingu, który polega na tym, że "niech mówią o nas źle, byleby tylko mówili".
Ale to tylko jeden z aspektów sprawy. Spartakusowiec (C. Cholewiński) uparcie twierdzi, że pozostawianie na uboczu takich kwestii, jak homofobia czy aborcja nie świadczy o szacunku dla robotników. Oczywiście, zgadzamy się z tym, że ukrywanie swoich poglądów w celu schlebiania gustom nie jest wyrazem szacunku, jednak nie ma uzasadnienia robienie ze spraw drugorzędnych kryterium zasadniczego. A że sprawa ma charakter drugorzędny nawet dla Spartakusowców, świadczy o tym fakt ich żarliwej obrony PRL, która raczej była mocno konserwatywna obyczajowo (z zastrzeżeniem dla kwestii aborcji, ale to jest kwestia kobieca - nie mylić z feminizmem, czyli, jak już wspomnieliśmy, kwestia osobna).
Ponadto, trzeba zauważyć, że tolerancja wobec kwestii obyczajowych są wypisane na sztandarach tzw. nowych ruchów społecznych. Walka o kwestie obyczajowe nie jest nierozłącznie związana z walką o kwestie społeczne, choć w drugą stronę - sprawy te idą w parze, lecz z odpowiednim rozłożeniem akcentów. Aktywista walczący o kwestie obyczajowe w żaden sposób nie musi przejawiać radykalizmu społecznego, a już na pewno być w tendencji marksistą czy rewolucjonistą, który tylko jeszcze o tym nie wie.
W naszej rzeczywistości zasadniczo wszystkie grupy tzw. radykalnej lewicy różniące się mniej lub bardziej pod względem stosunku do dyktatury proletariatu, reformizmu, parlamentaryzmu etc., stoją jak jeden mąż murem za tolerancją obyczajową. I nie wynika z tego jakaś mniejsza jatka na lewicy. Jak widać, zgoda w tej "fundamentalnej" kwestii jeszcze niczego nie załatwia. A jednak szacunek dla robotnika nie wywołuje w "trybunach ludowych" odruchu pohamowania pokusy piętnowania ich jako Ciemnogrodu.
Zaangażowanie w kwestie obyczajowe jawi się więc jako całkowicie interesowne działanie mające na celu zbudowania sobie bazy zastępczej.
Istnieje też pewna sprzeczność - z jednej strony, promuje się pełną wolność w kwestiach obyczajowych, z drugiej - Spartakusowcy nie odżegnują się od dyktatury, która wszak wolność (dla kapitalistów) w zasadniczej sprawie (ekonomicznej) kwestionuje. Niech pamiętają, że nawet najdalej posunięta wolność obyczajowa nie zjedna rewolucjonistom sympatii tych członków społeczeństwa, których interesy ekonomiczne zostaną naruszone. A tym bardziej złudne może się okazać poczucie "masowości" poparcia dla idei "innego (czytaj: socjalistycznego) społeczeństwa" oparte na tak zbudowanym fundamencie. Przestroga ta nie odnosi się wyłącznie do Spartakusowców.
Jedną rzeczą jest zadekretowanie prawne wolności przekonań dla wszystkich, inną - zmiana świadomości społecznej. Sprawa wolności przekonań i ich głoszenia nie jest równoznaczna ze sprawą dekretowania słuszności takich, a nie innych przekonań. Tutaj linia demarkacyjna jest bardzo cienka i nie jest postawą marksistowską uważanie, że "kretynizm prawny" stanowi rozwiązanie problemów filozoficznych i odnoszących się do moralności społecznej. Wolność przekonań musi być zadekretowana, ale treść poglądów jest kwestią wielu czynników, obiektywnych i subiektywnych. Tak jest również z naszym celem - wyzwoleniem klasy robotniczej i przebudową społeczeństwa. Rewolucja jest cezurą w świadomości, próbą zmaterializowania tego, do czego świadomość społeczna być może już dojrzała. Bez rewolucji nie możemy tego stwierdzić, a bez hipotezy o tej dojrzałości - nie jesteśmy w stanie przeprowadzić rewolucji. Naprawdę, współczuję tym, którzy sądzą, że karząc ludzi z Kodeksu Karnego gwarantowanego autorytetem państwa burżuazyjnego zmienią świadomość społeczną.
Wyciąganie ludzi z "niewoli klerykalnych przesądów" nie może być pracą na krótką metę i nie może być warunkiem koniecznym przeprowadzenia rewolucji. Wymogiem bezwarunkowym jest jedynie dla drobnomieszczaństwa, nie dla robotników.
Czy walka o kwestie obyczajowe przybliży rewolucję? Chyba tylko w tym znaczeniu, że zyska jej chwilowych, okazjonalnych sojuszników, którzy przekształcą się w zajadłych wrogów z chwilą ujawnienia, że w rewolucji nie chodzi wyłącznie o tolerancję dla homoseksualistów. Wiara w to, że "niewidzialna ręka rewolucji" spowoduje, że partykularne interesy różnych grup zejdą się w jednym mechanizmie służącym "dobru powszechnemu" jest nieuzasadniona, podobnie jak nieuzasadniona jest wiara w "niewidzialną rękę rynku". Świadomość rozbieżności interesów ekonomicznych i politycznych usuwa w niebyt jakąkolwiek wdzięczność drobnomieszczaństwa za swobodę obyczajową. Paradoksalnie, krytycy "Solidarności" i jej "ogoniarzy" sami podzielają złudzenia dawnych sympatyków KOR-u i owej "Solidarności". Ostatnio, Michnik w swoich wyznaniach na łamach "GW" opisywał sielankowy obraz wzajemnych relacji między intelektualistami a robotnikami, jaki miał panować w "wolnej Polsce", obraz społeczeństwa opartego na poszanowaniu wzniosłych ideałów ogólnoludzkich, a nie wąskopartykularnych interesów klasy robotniczej: intelektualiści nadal bronią robotników, a ci ostatni bronią niezależnej kultury. No cóż, pisze cynicznie Michnik, robotnicy źle na tym wyszli, ale to było konieczne ze względu na obiektywne prawa ekonomiczne i wymogi wolnego rynku, który nam wszystkim tak pięknie służy. Robotnicy zawsze wychodzą jak Zabłocki na mydle na takich sojuszach. Sojusznicy uważają, że skoro zrealizowano połowę szczytnych zamierzeń, to i tak już dużo, tyle że to zawsze jest ta połowa, która nie obejmuje interesów ekonomicznych i społecznych robotników. Dlatego "Dyktatura Proletariatu" świadomie pojmuje wąsko swoją rolę, co nie znaczy, że nie zauważa problemów, także tych obyczajowych. Ale ich rozwiązanie pojmuje po marksistowsku, co usiłowaliśmy wykazać powyżej.

12 maja 2004 r.
E.B.