Sabat spartakusowców
Zdaniem Marksa, Lenina, Trockiego i Groty, "trockiści nie bronili w PRL
stalinowskiej biurokracji, która była między innymi konserwatywna obyczajowo
(...) tylko socjalistycznych podstaw tego zdeformowanego państwa..."
O ile pamiętamy, w niedawnej dyskusji z nami, "spartakusowcy" (m.in. Cezary
Cholewiński) do upadłego bronili biurokracji przed naszymi niecnymi
pomówieniami, że już od przełomu lat 70. i 80. konsekwentnie realizowała ona
swój kurs na znalezienie sobie miejsca w międzynarodowym kapitalistycznym
podziale pracy jako zarządcy wielkiego, międzynarodowego kapitału, zmierzając do
przekształcenia się w biurokrację (jeśli nie burżuazję) kompradorską.
"Spartakusowcy" jeszcze okres stanu wojennego - aż do 1989 r. - postrzegali jako
wyraz obrony zdeformowanego państwa robotniczego przez biurokrację, a nie jako
osłonę realizacji programu prywatyzacji i uwłaszczenia się w sytuacji, kiedy
załamała się koncepcja biurokratycznego zarządcy interesami wielkiego kapitału.
Staje się poniekąd jasne, dlaczego w czasach, kiedy Grupa Samorządności
Robotniczej trąbiła wszem i wobec (nawet w "Solidarności" i w OPZZ) o zagrożeniu
prywatyzacją, spartakusowcy biegali do zakładów pracy z pisemkami reklamującymi
kampanie przeciwko dyskryminacji Romów i Sinti, przeciw antysemityzmowi czy
homofobii. Wierząc, że biurokracja z mocy obiektywnych praw (dziwaczne
zastosowanie marksizmu!) obroni socjalistyczne podstawy zdeformowanego państwa
robotniczego, jednocześnie "przygotowywali" robotników do obalenia władzy
biurokracji przy pomocy haseł obyczajowych i ogólnodemokratycznych.
Podzielali tym samym, do pewnego stopnia zapewne, złudzenia ruchów
nowolewicowych, w tym części neotrockistów i związanej z nimi mutacji ruchu
robotniczego - eurokomunizmu - co do demokratycznej drogi do socjalizmu. Cóż,
przejście od zdeformowanych państw robotniczych do wzorcowego modelu socjalizmu
wydawało się w zasięgu ręki.
O ile w okresie istnienia "socjalizmu realnego" czy burżuazyjnego "państwa
dobrobytu" przekonanie o wystarczalności ruchu demokratycznego protestu i
mobilizacji społecznych w obronie swobód obyczajowych i obywatelskich miało
jeszcze jakiś sens i było owocem owych warunków, o tyle dziś takie poglądy są
zdecydowanie absurdalne. Zmieniły się warunki!
Może trochę przeginamy? Oczywiście, zawsze oburza niesprawiedliwość i
nierzetelność. Ale sabat trwa, "spartakusowcy" są przecież w dyskusji z nami nie
od dziś nieuczciwi i nierzetelni. Jak to pogodzić z postawą "trybuna ludowego"?
Anegdota o Dreyfusie w kontekście sprawy Michaela Jacksona od początku nas
bawiła. Analogia dziwnie niekonsekwentna, choć zaczyna się obiecująco. Tam -
antysemici stawiający niesłuszne oskarżenia burżuazyjnemu oficerowi
imperialistycznej armii, tu - mniej lub bardziej prawdziwe oskarżenia pod
adresem czarno(biało)skórego piosenkarza. Tam - obrona polegająca na odpieraniu
fałszywych zarzutów, tu - zaprzeczanie, jakoby M. Jackson był pedofilem. I oto
spartakusowcy nie oburzają się, w ślad za przychylną piosenkarzowi opinią
publiczną, na rasizm oskarżycieli, ale... gloryfikują sam czyn (odrażający,
jeśli prawdziwy). Należałoby więc oczekiwać, że będą pryncypialnie piętnować
niegdysiejszych obrońców Dreyfusa za połowiczność poglądów. Tymczasem,
podzielają oburzenie różowych reformistów o dużej wrażliwości społecznej. Wszak
Emil Zola nie był rewolucjonistą! A przecież spodziewalibyśmy się po nich raczej
pryncypialnego hasła: "Precz z obłudnym potępieniem szpiegostwa jednego państwa
burżuazyjnego na rzecz drugiego! Precz z nacjonalizmem i z fałszywymi obrońcami
Dreyfusa, godnymi partii Piłsudskiego!"
W końcu sprawa Dreyfusa - żołnierza pokornie i z niewzruszoną wiarą w
praworządność państwa burżuazyjnego czekającego na sprawiedliwy wyrok -
przyczyniła się do sekularyzacji armii. Piękny dowód na poparcie tezy, że
"głębokie" zmiany systemu można przeprowadzać drogą "reformistyczną".
Mniejsza o to. Według "spartakusowców" kilkunastoosobowa GSR w latach 80.
przyczyniła się do upadku zdeformowanego państwa robotniczego, a dziś w dwie
osoby hamujemy dynamiczny rozwój ruchu robotniczego, który zapewne ma miejsce w
ramach ruchu alterglobalistycznego, bo przecież nie wśród zdominowanej przez
"Solidarność" wielkoprzemysłowej klasy robotniczej, tkwiącej w okowach "kleszych
przesądów".
Walka ideologiczna, jaką toczymy na terenie tzw. radykalnej lewicy, dotyczy
głównie kwestii przyjętej "demokratycznej drogi do socjalizmu", a kwestii
obyczajowych dopiero na drugim planie. Jeżeli jednak poświęcamy temu tyle uwagi,
to dlatego, że w nowej lewicy właśnie kwestie obyczajowe są uważane za
współczesną formę rewolucji przeciwko mieszczańskiemu państwu, szczególnie w
kontekście zastępowania pojęcia "klasa robotnicza" przez pojęcie "klasa
pracownicza", czyli w kontekście negowania w ogóle rewolucyjnej i historycznej
roli klasy robotniczej. Nasze poglądy wykładamy na terenie "inteligenckim",
ponieważ część tych inteligentów pójdzie do klasy robotniczej, aby ją do czegoś
przekonywać. Nie chcielibyśmy, żeby podmieniali pojęcie rewolucji społecznej
pojęciem rewolucji obyczajowej. Jeżeli spartakusowcy uważają, że tak ważne jest
zwalczanie nas na tym "inteligenckim" terenie, to zapewne mają dobre rozeznanie,
że nasze koncepcje na tym polu mają ogromną szanse, aby się przebić. Za uznanie
dziękujemy.
Jednocześnie, z uznaniem odnotowujemy więcej niż rozsądne uwagi Cezarego
Cholewińskiego, który nas wyręczył w dyskusji z LBC, a także prztyczek pod
adresem brata Michała Nowickiego - Floriana, lidera polskiego Militantu, który
utożsamia się, chcąc nie chcąc i bądź co bądź, z feministkami i mniejszościami
seksualnymi, a zatem grzeszy typową mentalnością nowych ruchów społecznych.
Szkoda, że sabat i partyjniactwo wypaczają i deformują poważną dyskusję
programową. Wyłączną winę za to ponoszą spartakusowcy.
21 maja 2004 r.