Tekst pochodzi z tygodnika Polityka nr 21/2004 (2453) http://polityka.onet.pl/artykul.asp?DB=162&ITEM=1164622&MP=1 . Co prawda w tekście jest kilka błędów (np. Napoleon III przestał być cesarzem we wrześniu 1870), to jednak pokazuje on, że terroryzm był w Polsce od zawsze, i nie jest jakąś zachodnią "nowolewicową" modą.


Jerzy Besala

Kiedy byliśmy terrorystami
Polacy też stosowali akty przemocy


Wobec Polaków zaborcy i okupanci stosowali terror jako system rządzenia: zesłania, egzekucje, zbiorową odpowiedzialność. Nie pozostawaliśmy dłużni. Obydwie role – terroryzowanych i terroryzujących – przeplatały się w naszych dziejach.
Szóstego czerwca 1876 r. przy Bulwarze Sewastopolskim w Paryżu podczas rewii wojskowej koniuszy cesarza Napoleona III zauważył wycelowaną broń. Ubódł konia, padł strzał, kula trafiła zwierzę. Były powstaniec Antoni Berezowski mierzył w cara Aleksandra II, siedzącego obok cesarza Francuzów. Zamachowiec pociągnął za spust po raz drugi, ale proch rozerwał lufę, raniąc jego i trzy przypadkowe osoby. Zamachowca schwytano i osądzono. Czyn terrorystyczny Berezowskiego miał być aktem zemsty za cierpienia narodu polskiego.
W dawnej Rzeczypospolitej, w państwie szlachty, nawet najbardziej tępi herbowi nie mieli poczucia krzywdy lub alienacji wynikającej z ustroju i praw. Każdy szlachcic mógł odreagować na sejmach, sejmikach, rokach sądowych, rokoszach i zajazdach wreszcie, wotując, krzycząc, w ostateczności dobywając szabli.
Zatem i aktów indywidualnego terroru wobec władców było niewiele. Szalony Michał Piekarski dybiący z czekanem na króla Zygmunta III Wazę (listopad 1620 r.) czy też konfederaccy „komandosi” Kazimierza Pułaskiego usiłujący porwać Stanisława Augusta (listopad 1771 r.) – to prawie nic w porównaniu z Europą trucizny i sztyletu. Dla Polaków było to niepojęte i groźne. Świetnie to ujął hetman Stanisław Żółkiewski na sejmie 1605 r.: „Zawsze ten cny naród polski wiary panom swym dotrzymywać i onych miłować zwykł. W inszych narodach pany swe kozikami kolą, a u nas z łaski Bożej nigdy nic takowego przeciw panu nie było zamyślone”. Żółkiewskiemu chodziło tu o zabójstwo króla Francji Henryka Walezego w 1588 r. przez fanatycznego mnicha Jacques’a Clementa; niebawem w 1610 r. od sztyletu padł też jego następca Henryk IV Burbon. W Anglii zginął od noża w 1628 r. książę Jerzy Buckingham. W Polsce powszechne było przekonanie, że nasze państwo nie znało terroru.
Dopiero utrata niepodległości i powstania narodowe w XIX w. wywołały sprawę terroryzmu jako odpowiedź na okupację i terror zaborców. W połowie XIX w. za największych konspiratorów i terrorystów (choć słowa tego wówczas nie używano) zaczęli uchodzić całkiem zasłużenie Polacy i Włosi. Przedstawiciele dwóch niegdyś potężnych państw dobijający się niepodległości imali się środków, które wówczas określano jako skrytobójstwa. Karbonariuszy włoskich bano się niczym asasynów w Ziemi Świętej w dobie krucjat; podobnie carscy urzędnicy obawiali się polskich sztyletników. Brak własnej armii, nierówność środków prowadziły do walki podstępnej, aktów gwałtu mających zastraszyć władze zaborcze albo stanowić akt zemsty za ich terror.
O polskim terroryzmie, jako odpowiedzi na terror zaborcy, możemy chyba mówić w odniesieniu do Powstania Styczniowego (1863 r.). Dla ochrony tajnego rządu, władz i powstania utworzono bowiem oddziały żandarmów-sztyletników stałych i tajnych. Ci pierwsi mieli strzec władz powstania, drudzy, tajni, wykonywali wyroki sądów narodowych na urzędnikach carskich i polskich konfidentach. Rozpoczęli od zabójstwa naczelnika kancelarii tajnej w zarządzie oberpolicmajstra Warszawy Pawła Felknera. Powstała też terrorystyczna, słynna z brawury rota sieczna Ignacego Chmieleńskiego.
Sztyletnicy podejmowali zamachy na najwyższych urzędników: na margrabiego Aleksandra Wielopolskiego, którego uznali za zdrajcę sprawy narodowej, i na rosyjskiego namiestnika wielkiego księcia Konstantego – nieudane. Najbardziej głośny stał się zamach bombowy na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie na namiestnika Królestwa gen. Teodora Berga – również nieudany. Zasztyletowano też wziętego publicystę Józefa Miniszewskiego na werandzie domu przy Rymarskiej 8 w Warszawie.
Generał carski Fiodor Trepow, który cudem uniknął śmierci podczas zamachu, wyliczył podczas Powstania Styczniowego 1007 ofiar terroru polskiego, w tym 951 śmiertelnych. Sztyletnicy siali grozę i niepewność pośród Rosjan i ich zwolenników, przebierając się za oficerów, urzędników, policjantów. Ponoć słynęli z tego, że nie powtarzali dwa razy tego samego planu. Ale „terror powstańczy nie był już w stanie sprostać terrorowi zaborczemu”, ocenił historyk Stefan Kieniewicz. Akcje sztyletników wygasły wraz ze schwytaniem przywódców (np. słynnego naczelnika warszawskich sztyletników Emanuela Szafarczyka, wydanego przez Feliksa Wiśniewskiego) i klęską powstania.
Doświadczenia polskie miały wpływ na pojawienie się terroryzmu rosyjskiego w skali masowej. Uzasadnienie teoretyczne dali właśnie Rosjanie, a nie Polacy: m.in. Michaił Bakunin, Piotr Kropotkin i Siergiej Nieczajew. Ten ostatni w „Katechizmie rewolucjonisty” z 1870 r. nakazuje zwolennikom terroru być przygotowanym na śmierć i całe swoje życie poświęcić jednej sprawie – rewolucji. „Duch zniszczenia jest jednocześnie duchem twórczym” – pisał Bakunin, i młodzi zapaleńcy, przejęci krzywdą społeczną, szli z rewolwerami urzeczywistniać idee anarchistycznie pojmowanej wolności.
Na skutki nie trzeba było długo czekać. 5 lutego 1878 r. na posłuchanie u gradonaczalnika Petersburga wchodzi Wiera Zasulicz z organizacji Ziemla i Wola. 28-letnia niewiasta wyjmuje rewolwer i strzela do Fiodora Trepowa, raniąc go ciężko. Większość badaczy sądzi, że właśnie ten zamach otworzył drogę do terroryzmu w Rosji: lud bowiem nie chciał słuchać błądzących po siołach studentów, nawołujących do rewolucji. „Na horyzoncie zarysowała się ponura postać oświetlona jakby ogniem piekielnym, która z dumnie podniesionym czołem i wzrokiem, dyszącym wyzwaniem i zemstą, zaczęła sobie torować drogę wśród przerażonego tłumu, by pewnym krokiem wstąpić na scenę historii. To był terrorysta!” – tak patetycznie pisał w 1882 r. Sergiusz Krawczyński, który również z rewolucjonisty-propagandzisty przeistoczył się w terrorystę.
Polacy brali czynny udział w rosyjskiej nagonce na cara Aleksandra II. Aleksander Kwiatkowski pomaga lakiernikowi Stiepanowi Chałturinowi w przygotowaniach do wysadzenia skrzydła Pałacu Zimowego z carem. Policja wpada na trop, aresztuje Polaka i znajduje plan pałacu z zaznaczoną czerwonym krzyżykiem jadalnią. Kwiatkowski nie wydał nikogo i zawisł na szubienicy. Dzięki jego niezłomności plan nie został ujawniony i 17 lutego 1880 r. o godzinie 19 potworny wybuch wstrząsnął jadalnią carską. Strażacy wynieśli dziesiątki zabitych i ciężko rannych. Cel zamachu – car – przeżył, ponieważ... spóźnił się; wyszedł na spotkanie księcia heskiego.
13 marca 1881 r. w Petersburgu Mikołaj Rysakow rzucił bombę na sanie cara. Aleksander II wyszedł z ataku lekko poraniony, tłum chciał terrorystę zlinczować. Gdy car wracał do sań – drugi terrorysta, Polak z powiatu bobrujskiego Ignacy Hryniewiecki, wysadził się wraz z carem, kozakiem z ochrony i przypadkowym przechodniem w powietrze; tym razem skutecznie. Podczas przygotowań do zamachu na kolejnego cara w 1887 r. zostaje aresztowany brat Józefa Piłsudskiego, Bronisław. Czekało go 15 lat katorgi.
Fala terroru objęła całe imperium carskie, w tym jego polską część, szczególnie podczas fali rewolucyjnej 1905 r. Na powóz nieludzkiego ministra Wacława Plehwego, koło Hotelu Warszawskiego w Petersburgu, 28 lipca 1904 r. o godzinie 9.48 spadła bomba, rzucona przez Jegora Sazonowa. Plehwego, jak i przypadkowych przechodniów, rozerwało na strzępy. Czterech terrorystów maszerowało jeden za drugim, gotowych zginąć śmiercią samobójczą. Determinacja i pogarda dla życia stały się odtąd wyróżnikiem grupy desperatów. To nie były już akty rozpaczy, ale potężny ruch z ideologią śmierci. Stał się przy tym niezwykle podatny na prowokacje, a przypadek przywódcy Organizacji Bojowej Azefa, uznawanego za króla terroru, a zdemaskowanego w Paryżu jako prowokator, wstrząsnął całym ruchem.
Ale go nie powstrzymała. Ataki bombowe stały się w istocie aktami samobójców. W lutym 1905 r. „Janek” Kalajew, półkrwi Polak, terrorysta z Organizacji Bojowej PPS rzucił bombę na placu Senackim w Moskwie na karetę wielkiego księcia Sergiusza, odpowiedzialnego za masakrę podczas koronacji cara. Pierwsza nocna próba nie powiodła się, gdyż Kalajew, już gotując się do rzutu, dojrzał w karecie żonę i dzieci księcia Sergiusza – chciał ich oszczędzić. Poczekał na drugi przejazd: tym razem bomba urwała głowę księciu i pokaleczyła młodziutkiego Kalajewa. Odmówił podpisania prośby o łaskę i zawisł na szubienicy, przedtem wygłosiwszy płomienną przemowę.
W 1906 r. terror w Rosji osiągnął apogeum. Bezwzględnością odznaczali się maksymaliści Michała Sokołowa: postanowili działać bez oglądania się na życie i straty. Dochodziło do strasznych zamachów i regularnych bitew w miastach, a walka terrorystów, prowokacje i gra ochrany zapętlały się coraz bardziej.
Organizacja Bojowa PPS Józefa Piłsudskiego nie chciała jednak uchodzić za grupę terrorystyczną. Przyszły marszałek był przeciwny terrorowi, chciał „ubojowienia całej partii” jako zalążka przyszłej walki zbrojnej. Ale tymczasem jego bojowcy wykonywali robotę terrorystyczną. Likwidowali „brudy carskie”, napadali na furgony pocztowe i pociągi, przebrani np. za rosyjskich urzędników dokonywali zamachów bombowych, jak ten na generała-gubernatora Gieorgija Skałłona, który jednak ocalał. Wykradli więźniów z Pawiaka (kwiecień 1906 r.). Słynna była akcja w Bezdanach na Litwie w 1908 r., gdzie zdobyto na cele partii ok. 200 tys. rubli likwidując ochronę pociągu.
Jednakże największym przedsięwzięciem o charakterze terrorystycznym była krwawa środa 15 sierpnia 1906 r. Bojowcy zabili wtedy i ranili około 80 policjantów, żandarmów i konfidentów, w Łodzi i Warszawie rzucano bomby. Znienawidzone mundury rosyjskie na krótko znikły z ulic wielu miast Królestwa Polskiego. Jednakże Piłsudski napisze potem: „Byłem tej imprezie przeciwny... Byłem przeciwnikiem terroru personalnego i nigdy żadnego zamachu nie organizowałem”. Odpowiedzią były bowiem straszne pacyfikacje kozackie. Przywódcy PPS wskazywali, że terroryzm, bomby i kule bojowców trafiają także w prostych żołnierzy rosyjskich, których chciano przyciągnąć do rewolucji.
Organizacja Bojowa PPS była uznawana przez władze carskie za terrorystyczną, a bojowcy wieszani i zsyłani na Sybir jako bandyci. Natomiast w historii Polski byli i są to bohaterowie walki o niepodległość. Ta optyka zmienia się bezustannie i zmieniać będzie wraz z biegiem historii.
Terror, który na przełomie i na początku XX w. szalał w imperium rosyjskim, objął także polskie ziemie Galicji Wschodniej. Ukraiński student Myrosław Siczynskyj zabił w 1908 r. namiestnika Galicji hr. Andrzeja Potockiego; w odpowiedzi polscy studenci w dwa lata później zabili ukraińskiego lidera Adam Kockę. Takich zamachów i odwetów było znacznie więcej pomimo prób porozumienia.
Te role odwróciły się w czasach II Rzeczypospolitej. Polacy stali się obiektami akcji terrorystycznych. Szczególną zaciekłością odznaczali się nacjonaliści ukraińscy. „Trzeba krwi – damy morze krwi! Trzeba terroru – uczynimy go piekielnym. Trzeba poświęcić dobra materialne – nie zostawmy sobie niczego. Nie wstydźmy się mordów, grabieży i podpaleń. W walce nie ma etyki!” – pisał mroczny ukraiński nacjonalista Dmytro Doncow, który wywarł ogromny wpływ na wywołanie ducha terroryzmu na Kresach. Jego poglądy rzeczywiście trafiały pod strzechy, a rząd dusz między Zbruczem a Sanem przejmowała Ukraińska Wojskowa Organizacja (UWO), a potem Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) utworzona w 1929 r. „Dla krajowego zarządu OUN terror był środkiem, który miał wywołać powszechne antypolskie powstanie” – pisze lwowski historyk Jarosław Hrycak.
Bojówki ukraińskie wcześnie zaczęły zamachy: w 1921 r. usiłowano zabić Józefa Piłsudskiego, skądinąd zwolennika pozyskiwania mniejszości narodowych. OUN organizował terror, zamachy, akcje ekspropriacjyne i wreszcie totalny sabotaż w Galicji Wschodniej. Wczesną jesienią 1930 r. doliczono się 2 tys. aktów gwałtu na polskich majątkach ziemskich i na obiektach państwowych. Ukraińscy terroryści z OUN dokonali zabójstw ministrów Tadeusza Hołówki (1931 r.) i Bronisława Pierackiego (1934 r.). Terror skrajnych nacjonalistów dotknął też samych Ukraińców, jak zasłużonego pedagoga Iwana Babija, weterana sprawy ukraińskiej, zamordowanego przez UWO.
„Ukraińcom wydawało się, że cały świat stanął przeciw nim. Nadawało to walce szczególnie szaleńczy charakter” – pisze Hrycak. Polacy mając w rękach władzę odpowiadali brutalnymi pacyfikacjami, usiłowali też ograniczyć wpływy prawosławia w ziemi chełmskiej, Małopolsce Wschodniej, Wołyniu, Polesiu. Od połowy maja do połowy lipca 1938 r. polscy saperzy rozebrali 91 cerkwi na Kresach, niektóre przekazali katolikom. Nakręcało to spiralę nienawiści, terroru i terroryzmu, który z taką, irracjonalną z pozoru, siłą wybuchł potem na Wołyniu i w Tarnopolskiem latem 1943 r.
Na progu II wojny światowej dowództwo Wehrmachtu zastanawiało się najpierw, w jakiej odległości od linii frontu traktować żołnierzy polskich jako partyzantów, a nie terrorystów. Niebawem takie subtelności znikły z niemieckiego pola widzenia: wobec Polaków zastosowano skrajny terror. Nie tylko jako system rządzenia, ale i działanie prewencyjne oraz narzędzie fizycznego wyniszczenia. Łapanki, zbiorowa odpowiedzialność, masowe egzekucje, ślepy odwet przerosły to, co skrwawiona Polska do tej pory oglądała.
Podobnie było w sowieckiej strefie okupacyjnej z deportacjami, zsyłkami, obozami śmierci oficerów i inteligencji, masowymi egzekucjami, przymusową paszportyzacją. Odpowiedzią polską były akcje zbrojne, określane zarówno przez Niemców jak i Sowietów jako polski bandytyzm lub też terroryzm. Akcje Armii Krajowej jak Wieniec – wysadzanie torów wokół Warszawy – czy też wykolejanie pociągów władze niemieckie traktowały jak napady terrorystyczne. Gdy Niemcy dokonali publicznej egzekucji 50 Polaków – w odpowiedzi bojowcy Gwardii Ludowej wrzucali w 1942 r. wiązki granatów do Cafe Clubu, kin, drukarń i innych lokali niemieckich, rażąc oczywiście na ślepo. Zamachy pododdziałów AK na szefów policji i SS, Krügera i Koppego w Krakowie czy słynny zamach na Kutscherę w Warszawie Niemcy traktowali również jako polski terroryzm, a nie jako walkę o wolność i samoobronę przed straszliwym terrorem okupacyjnym.
W PRL starannie przemilczano akty o charakterze terrorystycznym. Próby zastrzelenia czy też zatłuczenia siekierą Bolesława Bieruta w 1950, 1951 i 1953 r. zakończyły się śmiercią i zranieniem oficerów ochrony oraz zamachowców (jeden ocalał jako chory psychicznie). 15 lipca 1959 r. S. Jaros usiłował porazić w Zagórzu (woj. katowickie) Nikitę Chruszczowa i Władysława Gomułkę wybuchem ładunku umieszczonego w koronie drzew. Bomby nie zdetonował na czas, zginęła przygodna osoba. Podobnie stało się rok później w tym samym miejscu; Gomułka ocalał, a jedna z ofiar, 13-letnia dziewczynka, została sparaliżowana. Wysadzenie auli WSP w Opolu przez braci Kowalczyków w październiku 1971 r., wymierzone zapewne w ówczesnego przewodniczącego Rady Państwa Józefa Cyrankiewicza, było również przedwczesne i doprowadziło do zniszczenia budynku.
6 września 1982 r. terroryści podający się za żołnierzy Powstańczej Armii Krajowej opanowali polską ambasadę w Bernie w Szwajcarii. Próba wymuszenia 3 mln franków szwajcarskich okupu zakończyła się udaną operacją szwajcarskiej jednostki antyterrorystycznej Stern. Okazało się, że Powstańcza Armia Krajowa w ogóle nie istniała, a zamachowcami kierowała jedynie chęć zysku.
Znacznie gorzej zakończył się zamach w Bejrucie w 1990 r. na polskiego dyplomatę po oświadczeniu premiera Tadeusza Mazowieckiego o pomocy Polski w tranzycie obywateli sowieckich pochodzenia żydowskiego do Izraela. W odwecie dyplomata polski został zastrzelony przez członka organizacji palestyńskiej, a jego żona ciężko ranna.
Bardzo trudno oddzielić akt terrorystyczny od rozpaczliwej, a nawet zorganizowanej obrony ojczyzny czy narodu. Może dlatego również w podręcznikach historii Polski kwestie te są nadal wstydliwie przemilczane. A terroryzm bez wątpienia istniał, odkąd istnieje państwo. Jednakże siły nabrał i nabiera wraz z rozwojem środków rażenia i techniki. Sztylet nie rozrywał przypadkowych przechodniów, kule nie siały aż takiego spustoszenia, bomba z dynamitem już tak. Przed nami jeszcze tylko broń chemiczna, biologiczna, jądrowa albo paraliż komunikacyjny rzeczywisty i wirtualny, co na jedno wychodzi. Jest naprawdę czego się bać, także w Polsce.