Spowiedź komunistki

 

Tekst o nieokreślonym charakterze, będący swoistym wyrazem buntu, frustracji i kontestacji obecnego świata, w którym uprasza się zdecydowanie stanowczo o podjęcie konkretnego działania w celu zmiany niezadowalającej rzeczywistości (czyli spowiedź komunistki)

 

 

 

Poniższe wywody, jakkolwiek może nie pretendujące do miana arcydzieła, nie zaczynają się pewnie w odpowiednim momencie, przez co nie nie jest to pełny obraz rzeczywistości. Przed napisaniem pierwszego zdania bowiem zdarzyło się już wiele rzeczy ogromnej wagi. Żałuję, że nie potrafiły one skłonić mnie do utrwalenia ich na piśmie, zapewniam jednak, że znajdą one swoje miejsce w mej pamięci, nawet te uznane może przez niektórych za szczegóły najzupełniej zwyczajne, nawet zabawne w swej błahości. Niewątpliwie trzeba będzie nieraz cofnąć się i przywołać, zresztą bez przykrości i odrazy, pewne fragmenty minionych wydarzeń, gdyż wywarły one na moją osobę znaczny wpływ.

Kiedy zostałam komunistką, tego z całą pewnością powiedzieć nie mogę. Myślę jednak, że ważną datą będzie tu 22.06.2002 roku, bo to wtedy utwierdziłam się już poważnie w swoich przekonaniach. Gdy stałam z nowymi towarzyszami, trzymając czerwony transparent, pod stacją metra Świętokrzyska, podeszło starsze małżeństwo i powiedziało o nas „komuniści”. I wtedy właśnie z dumą mogłam przyznać: Tak, jesteśmy komunistami. I odtąd przez prawie półtora roku mogłam śmiało powiedzieć, że jestem naprawdę szczęśliwa, a przyszłość widziałm w różowych barwach (albo czerwonychJ). Lecz myliłby się, kto sądzi, że szczęście trwa wiecznie. Jak też powszechnie wiadomo, okres pełnego zadowolenia kończy się bolesnym zawodem i nadchodzi niezrozumienie bezlitosnej rzeczywistości, która wciska się do naszej świadomości wszelkimi drogami.

Poczyniłam te wstępne uwagi, by lepiej naświetlić sytuację w jakiej znalazłam się dokładnie w dwa lata poźniej, po szczęśliwym dniu wstąpienia w szeregi radykalnej lewicy. Obecny obraz, jaki kreuje mi się przed oczyma to nędza i rozpacz, powodujące zniechęcenie i przelotne napady chęci natychmiastowego działania. Ofensywy Antykapitalistycznej, która wprowadziła mnie w świat lewicy rewolucyjnej,już od prawie półtoa roku nie ma. Zniszczyło ją wyrafinowane zarozumialstwo, kryjące się pod osłoną serdeczności i życzliwości. Zniszczyli ją zbyt ambitni działacze, którzy za żadną cenę nie byli w stanie dojść do porozumienia. Ich drogi rozeszły się w całkiem różnych kierunkach i teraz robią jeszcze mniej, niż wtedy, gdy w organizacji ograniczali ich inni towarzysze.

Po OA miałam ten zaszczyt być w „najbardziej rewolucyjnej” organizacji – Walczącej Grupie Rewolucyjnej. Może „organizacja” to za dużo powiedziane, bo grupa owa struktur organizacyjnych nie posiadała. Był tylko „szef”, który „zawsze miał rację” i jakieś nie w pełni zidentyfikowane osobniki, które miały mu odać swą duszę. Z reguły czyniły to jednak wirtualnie, przez co skuteczność była zerowa. Nie chcę jednak, by sądzono, że kwestionuję założenia ”grupy”. Oczywiście w większej części się z nimi zgadzam. Jak w końcu nie zgodzić się z tym, którego celem jest zastąpinie obecnego zgniłego kapitalizmu idealnym światem powszechnej szczęśliwości? Chcę tu też wyrazić swój pełny szacunek dla idei założyciela WGRu.

Niestey, ze smutkiem muszę przyznać, że na rozklejaniu wlepek i plakatów przygoda z WGR się zakończyła. Może powody nie do końca racjonalne spowodowały moje odejście. Przyznaje, iż z trudem przyszłby mi wyjaśnić lub nawet tylko opisać moje prawdziwe uczucia i emocje z tym związane. Powody były jednak na tyle silne, by zmusić mnie do opuszczenia szeregów WGRu i zainteresowania się czymś innym. Wypadło na Lewicę Bez Cenzury. Może nie jest to żadna organizacja, a jedynie strona internetowa. Jednakże przy moim niespecjalnie dużym doświadczeniu, miejsce wydało mi się odpowiednie, by, by zostac tu na dłużej. Mogłam się w końcu poswięcic pracy intelektualnej, pracy nad swoją wiedzą dotyczącą idei socjalizmu i komunizmu. Będąc jednakże w LBC, wierzyłam, że nadal będzie możliwa współpraca z WGRem. Niestety, nadzieje moje okazały się płonne, a na ulicę udało nam się wspólnie wyjść jedynie nw demonstrację odbywającą się podczas Europejskiego Forum Ekonomicznego. Muszę przyznać, że faktycznie akcja była bardzo udana i nastroiła mnie dodatnio na jeszcze kilka dobrych tygodni.

Po udanym antyszczycie wszystko się jednak diametralnie zmieniło... niedobre czasy nadeszły dla ideowych działaczy, którzy pogrążyli się w swej niemocy. W Warszawie jest wiele organizacji. We wszystkich jednak panował ten sam nastrój – zniechęcenie, gorycz, jaka pozostaje przy braku efektów naszej pracy. W takich chwilach zadajemy sobie pytanie, co robić. Która koncepcja będzie właściwa? Czy aby na pewno postępujemy słusznie, wybierając daną opcję? Mały światek lewicowej rodzinki jest bardzo podzielony. Musimy wybierać, z kim warto współpracować, a kto jest reformista, karierowicz etc. Z przykrością muszę przyznać, że cała ta sytuacja rozbija psychikę na drobne kawałki. Gdy tylko podejmie się próbę rozmowy z jedną z wegetujących na lewicy „sekt”, natychmiast zewsząd odzywają się głosy, że się kurwisz, że współpracujesz z reformistami i jeszcze wiele innych pomysłowych komentarzy, pielegnowanych na taką okazję. Sytuacja ta w szczególnej mierze dotyczynajwięcej chyba obecnie działającej, Nowej Lewicy. Nie przeczę, że głosy krytyki mają rację. Może to i prawda, że partia ta została powołana do życia, by wystartować w wyborach do europarlamentu. Nadal jednak egzystuje, mimo że w minionych wyborach nie wystartowała. Może prawdą jest również stwierdzenie, że do partii pcha się wielu karierowiczów, którym wydaje się, że u boku byłego posła Piotra Ikonowicza zrobią z siebie gwiazdy. Na pewno wiele prawdy jest również w tym, że NL jest partią reformistyczną. Ale co z tego do jasnej cholery, skoro nie ma żadnej innej organizacji, która coś robi i która gotowa jet współpracować z resztą lewicy, by wyzwolić tą „ludzkość, która kona pod gniotem cielska gnijącego kapitalizmu”. Wydawało mi się, że nie mam winy w swym postępowaniu, gdy gotowa byłam „od wielkiego święta” pojawić się w siedzibie Nlu i dowiedzieć się, jakie też plany na przyszłość pojawiły się ostatnio. Pojawiałam się również nieraz i w Pracowniczej Demokracji, jednakże to właśnie Nowa Lewica była tą grupą, która potrafi sama przeprowadzić akcję, nie czekając, aż znów za 20 lat odbędzie się w Warszawie jakieś forum europejskiego burżujstwa. Tak! Mają rację ci, którzy mówią, że żeby coś zorganizować, potrzeba forsy!!! A NL tą forse ma. Może nie są jakimiś bogaczami, ale dzięki takim magicznym przedmiotom, jak pieniądze, są w stanie zrobić więcej niż reszta grupek pogrążonych w agonii. Mój tu był błąd, że ośmieliłam się, nie będąc członkiem, postać pięć minut z drewnianym trzonkiem, na którym smętnie zwisała czerwona flaga z napisem NOWA LEWICA. Los tak chciał, że pewien bystry fotograf uwiecznił tę scenę dla potomnych. I bije się w pierś wyznając swą winę przed samym Bogiem. Nie wiem, czy wystarczy sama prośba o wybaczenie, czy też mam teraz przemierzać ulice polskiej stolicy biczując się do nieprzytomności, założywszy uprzednio dziurawy worek po kartoflach. Na potępienie i wygnanie zasłguję zapewne, jak to niektórzy by sobie wyobrażali, twierdząc, że nie marzę o niczym innym, jak bieganie z flagą Ligi Polskich Rodzin. Nie będę tu komentować takowych przypuszczeń, jednakże za samo wywołanie takiego podejrzenia zasługuję na swoista ekskomunikę. Nie! To trwać dłużej nie może! Niniejszym apeluję do wszystkich tych, którzy uważają mnie za dobrego partnera i tych, którzy mnie potępiają, bądź nie szanują: NIE jestem członkiem żadnej z tych umierających, tarzających się we własnych rozkładających się resztkach grupek i NIE noszę żadnej symboliki związanej z owymi organizacjami, lecz NIE odmawiam współpracy w sprawach szczególnie istotnych i NIE zamierzam wchodzić w żadne irracjonalne personalne konflikty, jak 90% towarzystwa. Od teraz przychodzę z własną flagą, słuszną dla mnie.

Na koniec niniejszej części pragnęłabym przeprosić tych, którzy mogli poczuć w jakiś sposób urażeni.

W dalszych tekstach chciałabym nakreślić bierzące wydarznia, zabarwiając je czasem trochę. Celem jest przedstawienie tutaj naszej sytuacji, jako radykalnej lewicy, widzianej z mojego punktu wiedzenia oraz ostrzeżenie przed tym, jak wiele złego mogą spowodować nierozważne słowa bądź czyny. Nie możemy w końcu zapominać, że rewolucjoniści są ludźmi.