Jak zauważył Włodek Bratkowski w tekście Bez niedomówień : "Przejście na formy miniaturowe, podobnie jak w technologii i poezji, wiąże się z precyzją i właśnie z jakością. Miniaturyzacja, to dowód przewagi technologicznej i metodologicznej w dyskusji.". Na szczęście oprócz "form miniaturowych" publicyści z ex -GSR, piszą też czasami w sposób tradycyjny, czego dowodem poniższy tekst. Dlatego też ten, jak i inne poważne teksty - będziemy na LBC publikować, a drobnice możecie poczytać na Dyktaturze Proletariatu: http://www.dyktatura.info/
Zamiana śmiecia w złoto
Jeśli majątek to coś, co się ma, w przeciwieństwie do bycia ("być czy mieć?")
jako drugi człon alternatywy ponoć tak ważnej dla człowieka, to czy siła robocza
jest majątkiem czy samym istnieniem człowieka-robotnika?
Oba porządki nie powinny być ponoć mieszane. Kościół katolicki miał od dawna za
złe Marksowi, że nazywał siłę roboczą siłą roboczą, obnażając jej charakter
towaru. Jest to wyjątkowa obłuda (umocowana w rodzącym przesądy charakterze
myślenia religijnego) - oskarżanie marksizmu o to, że obnaża rzeczywistość,
jakby jej obnażanie rzeczywistość tę kreowało.
Korygowanie Marksa (co czyni Jacek Tittenbrunn w tekście "Klasa robotnicza czy
klasa pracownicza?") pod hasłem, że robotnik tylko "dzierżawi" swą siłę roboczą,
jest pewnym pójściem na ustępstwo czy poszukiwaniem kompromisu z ową dominującą
mentalnością, pozostającą pod wpływem mentalności religijnej.
Osoba "dzierżawiąca" pozostaje osobą, gdyż nie zatraca się w niewolnictwie
wynikającym ze sprzedaży samej siebie. Tymczasem, sprzedając swą siłę roboczą,
nierozdzielną od osoby, sprzedaje przecież siebie samą, a w czasie, który
"kupił" kapitalista, ten ostatni ma prawo zrobić z nią (z jej siłą roboczą)
wszystko, włącznie ze zmuszeniem do zapracowania się na śmierć, co nie jest
rzadkością, weźmy choćby przykład Japonii, która pozostaje wzorcem postawy
sumiennego pracownika.
Co zrobić w sytuacji, gdy kapitalista odmawia należnej zapłaty robotnikowi z
powodów "obiektywnych": bankructwa, braku zbytu na rynku czy innych powodów, o
które teraz nie trudno. Otóż, paradoksalnie, można by stwierdzić, że dopiero w
takiej sytuacji "osoba" robotnika jest najpełniej uznana w swym majestacie i
boskości osoby ludzkiej.
Toż to nie zwykły "robol", gadające narzędzie, ale partner procesu produkcji,
towarzysz niedoli kapitalisty okazujący swe braterskie współczucie, gdy temu
ostatniemu powinie się noga (bo, np. był zbyt pazerny i zainwestował w niepewny
interes). Taki budujący stan rzeczy aż się prosi o legalizację.
Tak naprawdę, robotnik woli być "towarem" bez całego tego zgiełku wokół jego
"osoby", aby tylko oszczędzić sobie okrutnej z niego drwiny. A drwi sobie choćby
SLD, który chce zalegalizować ten proceder.
Kiedy Lenin mówi o stosunku do środków produkcji, to nie chodzi mu o techniczny
stosunek do przedmiotów fizycznych - nagromadzonej w owych przedmiotach pracy
martwej - choć ten aspekt, oczywiście, ma znaczenie w definiowaniu klasy
robotniczej w odróżnieniu od innych typów pracownika najemnego.
Jednak definicja mówiąca, że robotnikiem jest wyłącznie taki pracownik najemny,
który bezpośrednio obsługuje środki produkcji materialnej, nie uzasadnia jeszcze
wyróżnionej roli klasy robotniczej w dziele znoszenia wyzysku i społeczeństwa
klasowego.
Dla zrozumienia problemu trzeba odwołać się do analizy konkretno-historycznej.
Kapitalizm upowszechnił się dzięki umasowieniu produkcji, bo tylko w ten sposób
zysk, powstający dzięki powtarzalności procesu i jego skali i przez to dzięki
oderwaniu się od dotychczasowego zwyczaju dostosowania poziomu bogactwa do
standardów danej społeczności, mógł utrwalić się i stać się siłą napędową nowego
mechanizmu regulującego wymianę społeczną.
Masowość produkcji była związana z faktem, że wytwarzano w ten sposób produkty
dla użytku podstawowego, dla wszystkich, nie tylko i nie przede wszystkim dla
odbiorców luksusowych. Produkcja zastąpiła nagle przyrodę z jej obfitością dóbr,
a zawłaszczanie produkcji zaczęło być obrazem tego, co mogło stać się z przyrodą
i rzeczywiście się stało. Zawłaszczanie przyrody, panowanie nad nią, stało się
problemem dopiero wraz z kapitalizmem, który dokonał tego filozoficznego skoku
niepostrzeżenie, celując w coś innego, bo przecież zawłaszczenie przyrody było
ledwie produktem ubocznym kapitalizmu. Było jednocześnie "przezwyciężeniem"
pewnej filozoficznej niemożności poprzednich systemów społeczno-ekonomicznych,
które pragnęły ujarzmienia przyrody, dojrzały do postawienia tego problemu, ale
nie miały narzędzia do realizacji tego celu. Kapitalizm dał to narzędzie.
Produkcja masowa dóbr podstawowego użytku oraz narzędzi do produkcji owych dóbr
stała się ontologiczną podstawą nowego społeczeństwa. W ten sposób również klasa
robotnicza, która była klasą żywych narzędzi, stała się częścią składową tej
nowej ontologii.
I chociaż kapitalizm ewoluuje, chociaż przemieszczają się ośrodki jego
największej ekspansywności i powstawania zysków nadzwyczajnych, wciąż tkwi - i
do swego końca tkwić będzie - w uwikłaniu w konieczność produkcji warunków
egzystencji społeczeństwa - egzystencji jak najbardziej materialnej.
Nieważne przy tym, gdzie sami kapitaliści widzą swoje najpotężniejsze źródła
prosperowania. Ich obiektywna rola znajduje się wciąż tam, gdzie postawiła ich
historia. Ignorowanie tego i działanie wbrew pogłębia tylko chaos, w jakim
pogrąża się społeczeństwo, którego mechanizm zapośredniczający zawłaszczanie
przyrody ulega rozpadowi.
Społeczeństwo burżuazyjne, podobnie jak jego poprzednicy, zaczyna karmić się
mitami, fałszować swoją skuteczną początkowo metodę przywłaszczania przyrody,
swój "kamień filozoficzny". Szukając alchemicznych wzorów pozwalających na
przekształcenie śmiecia w szczere złoto, brnie w swoją własną odmianę problemu,
którego przezwyciężenie musi być dokonane dzięki zmianie stosunków odniesienia.
Społeczeństwo i gospodarka oparte na wiedzy, społeczeństwo informatyczne czy
permanentna edukacja - to wszystko, to są sposoby zagmatwania rozwiązania, które
samo to społeczeństwo znalazło u swojego zarania, w epoce, kiedy jeszcze było
postępowe w sposób negatywny - bo względem swego poprzednika.
Udostępnienie "przyrody" wszystkim, dzięki umasowieniu produkcji, uświadomiło
ludziom , że "kamieniem filozoficznym" jest wymóg uspołecznienia "własności"
przyrody, która zapewne nieodwracalnie przestała istnieć jako byt niezależny od
stosunków społecznych.
O ile wcześniej istniały możliwości korzystania z dóbr przyrody w mniej lub
bardziej legalny sposób, o tyle dziś korzystanie chociażby z wody pitnej jest
uniemożliwione bez jej uzdatnienia, a więc czegoś, co nie jest tylko problemem
technicznej dostępności surowca. Jest to sytuacja diametralnie odmienna od
feudalnego czy wczesnokapitalistycznego odbierania chłopom praw do gminnej łąki
czy runa leśnego. Tamte problemy można było obejść za pomocą odwetowej
"kradzieży" ze strony chłopów. Dziś, ludzie wyzuci z "własności" przyrody stoją
przed problemem o wymiarze nie technicznym, ale ontycznym.
Wyróżniony charakter pracy produkcyjnej, materialnej, zaspokajającej nasze
podstawowe potrzeby jako ludzi - bytów materialnych - jest z tego względu
niepodważalny. Skłonność do wzgardy wobec realnego desygnatu pojęcia "klasa
robotnicza" jest o tyle naturalna, że w umysłach powierzchownych istnieje
tendencja do lekceważenia tego, co się wydaje oczywiste. Błyskotliwość i
fajerwerki, w tym modne pojęcie "klasy pracowniczej", przyciągają za to
powierzchowne umysły utożsamiające owe błyskotki z wagą sprawy. Dynamika, ruch -
łatwe do uchwycenia przez nienawykłe do patrzenia głębiej, pod powierzchnię,
oczy - to wszystko jest uważane za istotne dla opisu dzisiejszego kapitalizmu.
Stąd tyle wrzawy wokół globalizacji i skłonność tzw. alterglobalistów do
budowania efektownych uogólnień równie nietrwałych, co zjawiska, na których się
opierają.
Trwałość systemu kapitalistycznego opiera się na jego zdolności do spełniania
ontologicznej funkcji zapośredniczania przywłaszczania sobie przyrody przez
społeczeństwo. Całe bogactwo życia ponadmaterialnego czy ponadpodstawowego
opiera się na niezakłóconym funkcjonowaniu tego mechanizmu. Tu jest warunek
podstawowy równowagi! Pozostałe stosunki wymiany mogą opierać się tylko na tym,
co wynika ze stosunku między kapitalistą a robotnikiem, czyli ze stosunku
podziału między zyskiem a płacą. Kapitalista, wydając swoje pieniądze na obsługę
swoich prywatnych potrzeb sprawia, że zapośredniczone obciążenie przyrody staje
się nieznośne. Ale jednocześnie obsługa potrzeb kapitalisty daje wyżyć innym
grupom społecznym poza robotnikami, tyle że dzieje się to kosztem przyrody -
prywatyzowania przyrody w ostatecznym rachunku.
Inne kategorie pracowników najemnych, nie bezpośrednio produkcyjnych, nawet
jeśli wytwarzają oni towary ogólnie pożądane, to czynią to poprzez obciążanie
przyrody.
Robotnicy produkcyjni jako upostaciowienie przyrody w naszych czasach (równie co
ona "anachroniczni") mają pozycje wyróżnioną, ponieważ ich problemy są
identyczne z problemami przyrody, czyli obiektywnej rzeczywistości, którą, w
swej technologicznej pysze, kapitalizm lekceważy na zgubę nas wszystkich.
*
Rosnąca popularność terminu "klasa pracownicza", o której wspomina Jacek
Tittenbrun, jakimś dziwnym trafem pokrywa się z dychotomicznym widzeniem
struktury społecznej. Podobnie, jak niegdyś bywało w wulgarnym
marksizmie-leninizmie, tak dziś pojęcie "klasy pracowniczej", a tym bardziej
pojęcie "klasy pracującej", wypełnia całą przestrzeń społeczną, jakoby
antagonistyczną w stosunku do panującej burżuazji. Nie dziwota, że w
enuncjacjach programowych partii hołdujących pojęciu "klasy pracowniczej"
łatwość przejścia od kapitalizmu do socjalizmu jest pochodną tak określonego
stosunku sił.
Pojęcia "klasa pracownicza" i "klasa pracująca" tworzą iluzję jedności tam,
gdzie jej nie ma. Tym samym wulgaryzują nawet walkę klas i rolę rewolucyjnej
partii, nie doceniając trudnej sztuki pogodzenia przewodniej roli z
koniecznością kompromisów nawet w jednolitym froncie robotniczym, a co dopiero w
"mobilizacjach pracowniczych" czy "frontach ludowych". Trudno bowiem mówić o
"globalnej klasie pracowniczej" czy "megaklasie pracowniczej". Trudno znaleźć
wspólne cechy w "poprzednio wyodrębnionych infraklasach pracowniczych", nie
sposób pominąć cech je różniących. Zdolność do kolektywnego działania i wspólna
świadomość klasowa, które w przypadku klasy robotniczej mają charakter
konkretno-historyczny, w przypadku "klasy pracowniczej" nie mogą nawet być
przedmiotem aktywacji czy dezaktywacji. Nie da się bowiem zamienić
metodologicznego śmiecia w pojęciowe złoto.
Ewa Balcerek
Włodek Bratkowski
28 czerwca 2004 r.