Przemysław Sieradzan
Polskie demokratyczne państwo prawa, czyli dzień 30.VI.2004 w pięciu odsłonach
ODSŁONA 1:
Wol-ny-I-rak-Pa-le-sty-na-w-kos-mos-Bu-$ha-z-Bu-$ha-sy-na-Woj-na-nie-po-kój-tak-u-wol-ni-ić-IRAAAAAK-Bu$htybydlaku-wycofajwojskazIraku-Belakkwasniewski-Dwabushapieski-
BUSHTYBYDLAAAAAAAKU-WYCOFAJWOJSKAZIRAAAKU...PO-KO-JO-WA-DE-MON-STRA-CJA-PO-KO-JO-WA-DE-MON-STRA-CJA-PO-KO...
ODSŁONA 2:
Zdawało mi się, że demonstracja skończy się dokładnie tak, jak niezliczone ją
poprzedzające. Nic bardziej błędnego! W pewnym momencie sytuacja stała się na
tyle nerwowa, że wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, iż za kilka
sekund bohaterskie oddziały prewencji dokonają bohaterskiego aktu restytucji
porządku publicznego... Zapanował chaos, demonstranci biegali i krzyczeli,
funkcjonariusze zaś formowali bojowy szyk tyraliery. Ja – wstyd się przyznać –
stałem i całej tej sytuacji się przyglądałem. Ten błogostan został brutalnie
przerwany, gdy nagle spostrzegłem, że w moim kierunku biegnie, z gracją
szarżującego nosorożca, pewien rosły mąż, w czarny mundur odziany i w takąż
(czarną) pałkę zbrojny. Zbrojny mąż ów był – czego Szanowny Czytelnik zapewne
się domyśla – funkcjonariuszem policji, który zidentyfikował mnie jako groźnego
wroga porządku publicznego, konstytucyjnego i państwowego. Uznał za stosowne
pospiesznie mnie spacyfikować. Wykręcił mi rękę i – dla dodania sobie animuszu
obrzucając mnie gradem inwektyw, które raczej nie nadają się do druku –
poprowadził do policyjnego samochodu.
Siedziało tam już czterech demonstrantów-wichrzycieli, którzy, podobnie jak i
ja, dopuścili się zbrodni polegającej na kwestionowaniu polskiego ładu prawnego
i – nade wszystko – sojuszy międzynarodowych Najjaśniejszej Rz. Poinformowano
nas, że nie mamy prawa się odzywać, poruszać, a nade wszystko używać telefonów
komórkowych w celu powiadomienia o naszym aresztowaniu ewentualnych
zainteresowanych. Pięciu bezwstydnych wichrzycieli natychmiast odwieziono tam,
gdzie ich miejsce, czyli na komisariat policji przy ulicy Dzielnej.
ODSŁONA 3:
Policjanci przystąpili pośpiesznie do pozbawiania nas wszystkiego, co mieliśmy
przy sobie. Poszukując "niebezpiecznych narzędzi" przy okazji dokładnie zbadali
zawartość naszych plecaków. Odebrano nam również telefony komórkowe, abyśmy nie
mogli powiadomić nikogo o tym, gdzie dokładnie nas przetransportowano. Każdego,
kto pokłada głęboką wiarę w prawość polskich organów ścigania, uprzedzam, żeby w
razie aresztowania przygotował się na poszturchiwania, prostackie komentarze i
wszelkiego rodzaju próby stworzenia psychicznego dyskomfortu.
Policjanci uprzedzili nas, że mają prawo zamknąć nas na 48 godzin. Podkreślili,
że jeśli będziemy "grzeczni" i wszystko podpiszemy, to "być może" zwolnią nas
już po kilku godzinach. To brzmiało przekonująco, tym bardziej, że żaden z nas
nie miał specjalnej ochoty nocować na komisariacie. Wskazano nam fragment
korytarza, gdzie nakazano nam stać i uprzedzono, że opuszczenie wskazanych 3
metrów kwadratowych odbierane będzie jako próba ucieczki. Później nastąpiła
"rutynowa kontrola naszych danych" i konfrontacja naszych oświadczeń z danymi na
nasz temat w policyjnej kartotece. Oświadczyłem, że jestem niewinny. Było to
bezcelowe, takie "oświadczenia" nie robią bowiem na policjantach nawet
najmniejszego wrażenia.
To, że policjanci – w każdym razie ci z prewencji - inteligencją nie grzeszą,
wiadomo nie od dziś. Dramatyczna skala tego zjawiska przeraziła mnie jednak.
Dowcip "jak się zaraz nie zamkniesz, wyślemy cię do fryzjera" był chyba
najsubtelniejszym, jaki słyszałem tamtego pamiętnego wieczoru. "Stróże prawa"
czynili ciągłe aluzje do mojego stroju i długości moich włosów. Sugerowali, że
jestem transwestytą. Żartem dekady była z pewnością wypowiedź posterunkowego:
"Możemy zadzwonić do twojego adwokata, mamusi, tatusia, albo żony... chociaż w
twoim przypadku raczej męża..". Dowcipy przytaczam po to, by Drogi Czytelnik
mógł sobie wyobrazić atmosferę panującą na posterunku i zdać sobie sprawę z
wyrafinowania intelektualnego i polotu policjantów.
Następnie padło pytanie posterunkowego w kierunku policjantów: "Który tu jest
piszący?" (autentyczne!). Rozpoczął się długi i żmudny proces spisywania przez
stróżów prawa protokołów zatrzymania. Nie radzili sobie z tym zadaniem... Jeden
z nich popełnił jakiś błąd proceduralny i całą pracę w pewnym momencie musieli
zaczynać od początku. Dokumenty – kiedy wreszcie powstały, a proces ich
tworzenia trwał ponad 2 godziny – zostały nam wreszcie przedstawione do podpisu.
Dla świętego spokoju, widząc oczami wyobraźni zakratowaną klitkę w której – jak
sugerowano – mamy spędzić noc – podpisaliśmy.
Mniej więcej po półtorej godziny, być może nieco wcześniej, lub później – na
posterunku straciłem bowiem rachubę czasu, na Dzielnej pojawili się
demonstranci, którzy domagali się, aby bezzwłocznie nas uwolnić. Było to – mówię
tu wyłącznie w swoim imieniu – miłe i w pewien sposób krzepiące. Policjantów
dodatkowo to rozjuszyło. Rozpoczęły się komentarze: "Jeśli oni się nie uspokoją,
spędzicie tu całą noc".
Później rozpoczął się gwóźdź programu – przesłuchanie. Przyjechali
funkcjonariusze z Wydziału Dochodzeniowego.
ODSŁONA 4:
W tym momencie zawieszam na chwilę ironię, bowiem przesłuchanie jest naprawdę
koszmarnym doświadczeniem i kiedy je wspominam nie jest mi do śmiechu.
Policjanci z "dochodzeniówki" różnią się od troglodytów z prewencji niemal
wszystkim – od nieporównywalnie inteligentniejszego wyrazu twarzy poczynając, na
nieporównywalnie większym profesjonalizmie kończąc.
Zaprowadzono mnie do pokoju na piętrze, specjalnie przystosowanego do celu
przesłuchań. Policjant najpierw pouczył mnie o tym, że demonstrowanie przeciw
wojnie jest "śmieszne" i absurdalne". Później zaczął wypytywać mnie o moje dane
osobowe. Gdy oświadczyłem, że jestem studentem Wydziału Dziennikarstwa i Nauk
Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, policjant wytrzeszczył oczy. "To
zrobimy egzamin..." – rzekł – "Czy Polska jest krajem demokratycznym?". "NIE" –
odpowiedziałem z pełnym przekonaniem – "Chyba nie łudzi się pan, że mój, czy
nawet pana głos jest tak samo ważny, jak głos Kulczyka, Gudzowatego, czy Glempa,
nie mówiąc już o amerykańskim ambasadorze? Żyjemy w autorytarnym,
plutokratycznym, kapitalistycznym, represyjnym systemie dyktatorskim". Moja
odpowiedź wywołała konsternację policjanta. Po chwili odzyskał on jednak pewność
siebie – "Za taką odpowiedź to powinni cię na uczelni oblać! Osobiście pójdę na
uczelnię i opowiem twoim wykładowcom, jaki z ciebie jest <<uczony>>!". Następnie
policjant przeszedł do mocniejszych gróźb. Twierdził, ze jeszcze dzisiaj wyśle
na moją uczelnie dokument z żądaniem relegowania mnie z uczelni. Twierdził, że
rektor po przeczytaniu tego druku automatycznie skreśli mnie z listy studentów.
Zabrzmiało to jednak za mało przekonująco, bym choć trochę się przestraszył.
Twierdził, że osobiście dopilnuje, bym nie znalazł pracy. Odmówił
zaprotokołowania tego, że zostałem zatrzymany bardzo brutalnie.
Podczas przesłuchania wielokrotnie deklarowałem niewinność. Powiedziałem, że
przyszedłem na demonstrację, aby wyrazić sprzeciw wobec barbarzyńskiej okupacji
Iraku. Podkreśliłem, że każdy ma prawo demonstrować. Nie przekonało to jednak
policjanta.
Policjanci z wydziału dochodzeniowego znakomicie posługują się technikami
psychomanipulacji. Osoby o wrażliwej psychice muszą uważać, bo policjanci ci do
perfekcji opanowali umiejętność zastraszania, stosowania szantażu i sprowadzania
przesłuchiwanego do poziomu szmaty.
ODSŁONA 5:
Po wypełnieniu szeregu biurokratycznych procedur zwrócono nam nasze rzeczy.
Musiały upłynąć cztery godziny, zanim wypuszczono nas ze "świątyni porządku i
sprawiedliwości" przy ulicy Dzielnej. Czekało na nas około 20 demonstrantów...
Po krótkiej rozmowie i "wymianie wrażeń" każdy udał się w swoją stronę..
Teraz oczekuję na wezwanie do sądu. Oczywiście zamierzam domagać się
uniewinnienia. Drogi Czytelniku, czuj się zaproszony na moją rozprawę, która –
podobnie jak każdy proces polityczny – będzie karykaturalną szopką.
VENCEREMOS!!!!!!!!!!!!!!!!!
Tengu