Wywiad z redaktorem naczelnym tygodnika brytyjskiej radykalnej lewicy "Socialist Worker" organu Socjalistycznej Partii Robotniczej (Socialist Workers Party) http://www.socialistworker.co.uk/ . Artykuł ze strony: http://www.trybuna.com.pl/200407/d.htm?id=0731 Z CHRISEM HARMANEM, redaktorem naczelnym tygodnika brytyjskiej radykalnej lewicy "Socialist Worker" rozmawia Jakub Rzekanowski
Wywiad z Chrisem Harmanem
Radykalna lewica mówi: kapitalizm nie ma przyszłości. Ale on wciąż trwa. Jak
długo jeszcze?
- Może trwać, dopóki nie zniszczy świata i ludzkości, jeśli go nie obalimy.
Kapitalizm rozwija się dzięki temu, że niszczy życie ludzi, wywołuje kryzysy,
karmi się ofiarami. Ale to jest zarazem słabość kapitalizmu. Przez tę jego
naturę ludzie nie mają gwarancji, jaka będzie ich przyszłość. To, czego
oczekują, jest sprzeczne z tym, co system im daje. Dlatego w pewnym momencie,
gdy sprzeczności się nawarstwią, ludzie zaczynają walczyć. Wtedy dopiero widzą
możliwości zmiany. Świadomość rodzi się w walce. Nowe walki robotnicze są
wbudowane w system. Za każdym razem, gdy następuje ożywienie tej walki, ożywają
też idee obalenia systemu. W końcu umożliwią rzucenie wyzwania kapitalizmowi i
obalenie go. Dziś najważniejsze jest to, że po narodzinach ruchu
alterglobalistycznego w Seattle ludzie widzą, że możliwy jest nowy i lepszy
świat. Pierwszy raz od 25 lat w zachodniej Europie dochodzi do wielkich walk z
systemem, do kilkusettysięcznych, antykapitalistycznych demonstracji. Z drugiej
strony, ludzie, którzy kierują systemem, są coraz bardziej barbarzyńscy. Wydaje
się, że teraz mamy wojnę co rok. Dorastałem w Anglii i nie znałem wojny oprócz
1956 r. - Kanał Sueski i 1982 - Falklandy. Jest jednak pozytywny skutek tej
brutalności systemu. Jest nim wzrost ruchu antywojennego.
Było wiele prób obalenia kapitalizmu, ale się nie powiodły. Wielu wątpi, czy to
jest w ogóle możliwe.
- Wielkie transformacje historyczne nigdy nie mają formy tylko jednej bitwy. Są
bitwy przegrane, ale przygotowują grunt do następnych walk. Powstanie
kapitalizmu w zachodniej Europie trwało setki lat. Były też całe okresy, kiedy
burżuazja była pokonana. Zdaję sobie sprawę, że w pewne rzeczy trudno uwierzyć.
Był czas, kiedy nikt nie uwierzyłby, że kiedyś będzie niepodległa Polska. Upadek
kapitalizmu przyspiesza jego rozwój. Sto lat temu produkcja kapitalistyczna była
tylko w 10 proc. świata. Teraz jest to globalny system. Za każdym razem, kiedy
na świecie dochodzi do głębokiego kryzysu społecznego, centralną rolę odgrywa w
tym konflikcie klasa pracownicza. Oczywiście to nie jest tak, że ci robotnicy,
czy rolnicy mają od razu idee socjalistyczne w głowach, ale jest zbieżność
między nimi a ruchem antysystemowym. Zbliżają się do siebie, prą w tym samym
kierunku. Wiele razy w historii widzieliśmy, jak się zlewały. Tak było w 1980 r.
w Polsce, kiedy grupa intelektualistów stworzyła wspólny ruch z robotnikami.
Tragedią było to, że ci intelektualiści uwierzyli, że rynkowy kapitalizm jest
alternatywą wobec systemu. Ale widzieliśmy potencjał klasy robotniczej zdolny
wstrząsnąć systemem. To się zdarza raz po raz, np. w Ameryce Łacińskiej. Reżim w
Boliwii został obalony przez masowe demonstracje.
Marks pisał, że robotnicy nie będą mieli nic do stracenia prócz swoich kajdanów.
Tymczasem wielu robotników sprawia wrażenie, jakby kapitalizm im odpowiadał. Czy
klasa robotnicza nadal może być siłą rewolucyjną?
- To nie jest tak, że ludzie świadomie dochodzą do wniosku, iż kapitalizm jest
dobry. Jesteśmy wychowywani w kapitalistycznym społeczeństwie. Ludzie myślą, że
to co jest, po prostu musi być i trzeba dostosować się do tego. Dostosowujesz
się i potem cieszysz z małych korzyści, które ci oferuje system. Robotnik czeka
do weekendu, kiedy nie musi pracować, oczekuje na urlop, na 3 - 4 wolne
tygodnie, albo marzy o tym, że kiedyś będzie na emeryturze. Wcześniej ludzie
czekali, by mieć wolny czas po kilkunastu godzinach pracy. Jestem przekonany, że
potencjał nadal tkwi w robotnikach, widzę eksplozje goryczy w tej klasie. W
Wielkiej Brytanii mieliśmy ogromną agitację przeciwko emigrantom z Polski
szukającym pracy. Nakręcały ją media i rząd. Ludzie, niestety, kupowali tę
agitację, co świadczy o tym, że boją się o swoje miejsca pracy, o swoją
przyszłość i nie są szczęśliwi w kapitalizmie. Nie wiedzą o alternatywie. Ale
zawsze jest mniejszość, która myśli, marzy o alternatywie. Inni te marzenia
podejmą. Kiedy były demonstracje w Seatlle, to gdzieś w innej części świata na
pewno jakaś grupa robotników witała te wydarzenia z lewą pięścią wzniesioną w
górę. W Polsce są ludzie, którzy widzieli w mediach demonstracje
alterglobalistów i od tego momentu będą się utożsamiali z nimi. Walczą młodzi.
Ze starszych bunt i walkę wycisnęło życie w systemie. Młodzi dają nową nadzieję
starszym, wciągają do walki starsze pokolenia, które też kiedyś walczyły, albo
strajkowały w stoczni. Podczas demonstracji alterglobalistycznej we Florencji
było na ulicach milion ludzi. Widziałem starszego malutkiego pana, który
prawdopodobnie walczył w czasie wojny w ruchu oporu. Niósł parasolkę z napisem
"Dziękuję, dzieci".
Ruch alterglobalistyczny jest różnorodny. Czy nie przesadza Pan uznając go z
góry za ruch rewolucyjny. Są w nim również zwolennicy nie tyle rewolucji, lecz
reform, albo rewolucji obyczajowej a nie proletariackiej.
- Oczywiście, że każdy nowy ruch jest różnorodny. Ludzie wnoszą szereg nowych
pomysłów i idei. Byłem studentem w latach 60. Mówiło się, że studenci to nowa
awangarda międzynarodowa. A było w tym ruchu wiele prądów. Niektórym wydawało
się, że najpierw trzeba zmienić swoją psychikę, by potem zmieniać swiat. Ale
pozytywne było to, że ten ruch 68 r. wyrwał ludzi z konformizmu. Z konformizmu
wobec American Way of Life, a w takich krajach jak Polska z konformizmu wobec
stalinizmu. Ruch hartował się w walce. Na początku byli hippisi, buddyści,
miłość i pokój, a potem wszyscy coraz bardziej utożsamiali się z walką. Pamiętam
już w dzisiejszych czasach antyszczyt w Genui. W pierwszym dniu byliśmy
podzieleni. Niektórym młodym ludziom wydawało się, że najważniejszą sprawą jest
bicie się z policją. Byli też tacy, którzy wpadli na głupi pomysł niszczenia
bankomatów. Byli też chrześcijańscy pacyfiści modlący się o pokój. Dopiero jak
policja nas zaatakowała, pojawiło się poczucie, że jesteśmy wszyscy razem. W
następnym dniu, kiedy przyjechało do nas sto - dwieście tysięcy robotników z
różnych fabryk, byliśmy zjednoczeni. Każdy ruch zmienia się dzięki swoim
doświadczeniom.
Kapitalizm przerwał tak długo dzięki ustępstwom socjalnym na rzecz świata pracy.
Wydawało się, że te zdobycze socjalne są nie do podważenia. Tymczasem następuje
demontaż tzw. państwa dobrobytu. Towarzyszy mu kryzys siły politycznej, która
żyrowała ustępstwa kapitalizmu, czyli socjaldemokracji. Czy to jest szansa dla
radykalnej lewicy?
- Oczywiście. Chociaż sam fakt, że upada socjaldemokracja, nie oznacza upadku
ideologii reformowania systemu. Nikt z tego powodu nie powie, że już nie da się
reformować systemu. Bo jak jesteś wychowany w jakimś systemie i chcesz go
zmienić, to najpierw próbujesz go reformować. To jest sprzeczne, bo nienawidzisz
fundamentów tego sysytemu, lecz nie masz poczucia siły, żeby wystąpić przeciwko
niemu. W Wielkiej Brytanii dzięki kryzysowi, do którego doprowadził
socjaldemokrację Tony Blair, na spotkania lewicy przychodzą tysiące osób. Ja
przez całą swoją działalność przemawiałem na spotkaniach z udziałem
kilkudziesięciu, czasami stu osób. Tymczasem na wiece przeciwko wojnie, w którą
wpakował Wielką Brytanię ten rząd, przychodziło ostatnio kilkaset tysięcy ludzi.
Ci ludzie nie zawsze akceptują rewolucjonistów, ale słuchają ich. Ruch
antywojenny jest podobny do tego z lat 60., ale jest w większej skali. Dla mnie
Irak jest bardzo podobny do Wietnamu. Różnica jest jedna - Irak i ta wojna są
dużo ważniejsze dla imprelializmu amerykańskiego niż Wietman.
Nie widać, aby to radykalna lewica przejmowała utracone przez socjaldemokratów
wpływy. Na to miejsce wchodzą populiści lub skrajna prawica.
- Nie chciałbym oceniać sytuacji w Polsce, bo jest specyficzna. Na Zachodzie
rzeczywiście było tak, że socjaldemokracja organizowała sedno ruchu
robotniczego. Były całe przestrzenie, do których skrajna prawica nie miała
wstępu. W te przestrzenie opuszczone przez socjaldemokratów musi wchodzić
radykalna lewica i organizować ludzi. Sama obecność ma wpływ. Tam gdzie coś się
dzieje, tam powinni być lewicowi aktywiści. Kiedy w Anglii 2 miliony wyszły na
ulice przeciwko wojnie, łatwiej jest walczyć ze skrajną prawicą, bo ci ludzie
poszli z nami, a nie z nimi.
Czy zjednoczenie Europy wpłynie na jednoczenie się ruchu pracowniczego?
- Nie automatycznie. Np. w Wielkiej Brytanii, o czym mówiłem, mieliśmy agitację
prawicowej prasy, która straszyła Polakami, Cyganami i Słowakami, którzy
przyjadą, żeby wykorzystać naszą służbę zdrowia i zabrać nasze mieszkania. To
jest nonsens, ale ma to wpływ na ludzi, którzy nie myślą klasowo. Integracja w
ramach UE podsyca nacjonalizmy. Prawdziwa integracja musi przebiegać oddolnie.
To musi być kontakt na najniższym poziomie, między pracownikami i ich
organizacjami. Dlatego bardziej cenne dla jednoczenia ruchu pracowniczego są
spotkania Europejskiego Forum Społecznego. Dochodziło do nich, zanim mieliśmy
rozszerzoną UE.
Strategię socjaldemokracji najlepiej opisuje formuła "cel jest niczym, ruch jest
wszystkim". Dla Was liczy się cel. Co nim jest?
- Trzeba zmienić cały system, błędem socjaldemokracji jest zmienianie systemu po
kawałku. Było takie powiedzenie w Anglii, że można obrać cebulę zdejmujac
warstwę po warstwie, ale nie można zdzierać futra z tygrysa poczynając od kłów.
Jak bym miał walczyć z mistrzem świata w boksie, to od razu bym zrobił, co on
zechce. Socjaldemokracja też się tak poddaje. Trzeba konfrontować kapitalizm, a
nie współżyć z nim.
Dziękuję za rozmowę.
* * *
Socjalizm oddolny
Tygodnik "Socialist Worker" jest związany z Socjalistyczną Partią Robotniczą (Socialist
Workers Party), jedną z największych organizacji radykalnej lewicy w Wielkiej
Brytanii. SWP liczy ok. 5.000 członków. Liderzy partii wywodzili się z ruchu
trockistowskiego. Jej ideolog Tony Cliff głosił, iż w krajach tzw. realnego
socjalizmu nie było żadnego socjalizmu, a jedynie kapitalizm państwowy.
Biurokracja partyjna była klasą panującą. Fabryki były upaństwowione, lecz
zachowano kapitalistyczne formy wyzysku robotników. SWP opowiada się za tzw.
socjalizmem oddolnym, który ma się opierać na komitetach delegatów
pracowniczych, takich jak komitety strajkowe pierwszej "Solidarności" lub rady
robotnicze z czasów rewolucji rosyjskich w 1905 r. i 1917 r. Ma to umożliwić
organizację społeczeństwa, w którym większość ludzi (a nie korporacje i banki)
będzie decydować o gospodarce, polityce i swoim życiu. Związane z SWP
organizacje działają też w innych krajach. Tworzą Tendencję Międzynarodowego
Socjalizmu. Należy do niej np. polska Pracownicza Demokracja. (JRZ)