Jacek Tittenbrun

[Odpowiedź na polemikę pt. "Zamiana śmiecia w złoto"]



Polemiki są wysoce pożądaną formą wymiany myśli. Pod jednym warunkiem. Mianowicie takim, że są merytoryczne. Obawiam się, że nawiązujący do mojego artykułu pt. "Klasa robotnicza czy pracownicza?" tekst Ewy Balcerek i Włodzimierza Bratkowskiego "Zamiana śmiecia w złoto" tego warunku nie spełnia. Głównym obiektem krytyki wymienionej pary autorów stał się wyrażony w moim tekście pogląd, istotnie odbiegający od koncepcji Marksa, zgodnie z którym robotnik nie sprzedaje, lecz wydzierżawia swoją siłę roboczą. Przedstawiłem konkretne socjologiczno-ekonomiczne argumenty na rzecz owej korekty. EB i WB jednak, miast się nimi zająć, potraktowali mnie z "grubej rury" filozoficznej, a nawet teologicznej [vide: "boskość osoby ludzkiej" itd].
Przecież już samo określenie: nb. - przyjmowane także przez moich polemistów - "pracownik najemny" [a nie np. "sprzedajny"] wskazuje, że stosunek o jakim mowa pojmuje się jako odmienny od zwykłej sprzedaży. Być może wysiłek związany z koniecznością wytaczania tak ciężkich dział sprawił, że nasi autorzy zapomnieli o takim np. pojęciu jak "zbywanie".
Ma ono wiele odmian, w tym sprzedaż i właśnie dzierżawę. Nie grozi to bynajmniej - bo w ogóle nie ma nic z tym bezpośrednio wspólnego - rezygnacją z badania sytuacji robotnika w "kapitalistycznym jarzmie". Podkreśla natomiast [nb. nigdy nie popełniany przez Marksa] odmienność położenia kapitalistycznego robotnika [jako właściciela swojej siły roboczej] od m.in. niewolnika, który to z kolei gruby błąd popełniają moi polemiści. Siła robocza, drodzy EB i WB, to nie cała "osoba", to jedynie pewne aspekty osobowości. Jakie, o tym mówi wyraźnie marksowska definicja z I tomu "Kapitału". EB i WB najwidoczniej nie zdają sobie sprawy, że ujmując problemy siły roboczej, proletariatu etc. głównie w kategoriach moralnych i politycznych stawiają się w jednym rzędzie z tymi [a znajdują się w tej grupie zarówno krytykujący, jak i przyznający się do marksizmu], którzy przypisują teorii wartości i wyzysku wyłącznie moralny i ideologiczny, nie naukowy sens. A przecież autorzy z pewnością chcieliby bronić naukowego charakteru materializmu historycznego, w tym jego teorii klas.
Powinni zatem, zdaniem moim, dostrzegać prawomocność budowy na jej gruncie pojęcia megaklasy pracowniczej jako gromadzącego wspólne cechy położenia różnych klas pracowniczych, w tym robotniczych. Natomiast z samego dostrzegania potrzeby zbudowania takiej kategorii nie wynikają bezpośrednio żadne wnioski co do wspólnej świadomości tej klasy, zdolności do kolektywnego działania itp. Autorzy znowu zdają się tu mylić naukowy z ideologiczno-politycznym [w ich ujęciu] charakter materializmu historycznego. Ten pierwszy zakazuje dedukcji z samego pojęcia cech, jakie mogą być ustalone jedynie na
podstawie konkretno-historycznego badania.
Niemerytoryczny charakter polemiki, nad czym ubolewam, wyraził się niestety również w języku, jakiego zdecydowali się użyć jej autorzy, pisząc m.in. o "pojęciowych śmieciach", jakie to nie mają prawa przemienić się w teoretyczne złoto.
Podejmując religijną stylistykę stosowaną przez parę moich polemistów, mógłbym wyrazić żal, że mój tekst okazał się [wyrażając się skromnie] próbą rzucenia ziarna na grunt, jaki niestety okazał się jałowy, co w mniej skromnym a bardziej ostrym ujęciu przemieniłoby się w wyrażenie o rzucaniu pereł...

Lipiec 2004 r.