Chłopak z perłą (klasa robotnicza czy pracownicza?)



Oczywiste jest, że stosunek łączący robotnika z kapitalistą ma charakter SPECYFICZNEJ sprzedaży. Bo i towar jest specyficzny. Siła robocza jako towar ma unikalną zdolność przenoszenia na produkt wartości większej niż jej własna wartość. W tym fakcie zawarta jest obietnica wyzwolenia człowieka spod przymusu pracy zdolnej jedynie do zapewnienia reprodukcji prostej społeczeństwa, ale jednocześnie z faktu, że siła robocza jest jedynie towarem traktowanym analogicznie do innych towarów obecnych na rynku wynika niespełnienie owej obietnicy w tym, co tyczy pełnoprawnego udziału w rozwoju społecznym. Jednolity charakter sposobu, w jaki różne towary krążą na rynku (wolnym i kapitalistycznym), służąc celom nie tylko konsumpcyjnym, ale i produkcyjnym, powoduje, że ogólne poczucie sprawiedliwości i równego traktowania wszystkich "podmiotów" rynku przenosi się przez analogię na klasę robotniczą. Trudno zapoznawać fakt, że wyjątkowość miejsca siły roboczej w owym świecie wyalienowanych i sfetyszyzowanych stosunków wynika stąd, że specyficzny towar, o którym tu mowa, jest właśnie nierozdzielny z człowiekiem, jego nosicielem. Sztuczne oderwanie siły roboczej od robotnika było zabiegiem mającym na celu zamaskowanie niesprawiedliwości i wyzysku. Właśnie z faktu, że robotnik jest człowiekiem, a jego zdolność (siła robocza) może być pomyślana w oderwaniu od niego tylko dla celów czysto spekulacyjnych myślowo (dla potrzeb obiektywnie rozumianej, a więc stechnicyzowanej teorii naukowej - ekonomiki), wynika, że system wcale nie jest ani "naturalny", ani sprawiedliwy.
Twierdzenie, że robotnik "tylko" dzierżawi swoją siłę roboczą nieodparcie nasuwa myśl, że autor tej tezy chce w ten sposób osłabić ("odideologizować") argument o wyzysku robotnika w imię... zwiększenia obiektywizmu "naukowego". Jako człowiek, obywatel, członek społeczeństwa obywatelskiego, robotnik może przecież skutecznie walczyć z wyzyskiem wykorzystując instrumentarium państwa burżuazyjnego. No, może nie całkiem bezproblemowo, ale w końcu wszyscy obywatele muszą się nieco namęczyć, żeby osiągnąć w ramach tego społeczeństwa realizację sobie należnych praw. Czy robotnicy mieliby być bardziej uprzywilejowani niż, dajmy na to, mniejszości seksualne?
Z tekstu Jacka Tittenbruna nie wynika w żaden sposób jakiekolwiek uzasadnienie dla wyróżnionej pozycji klasy robotniczej w walce o zniesienie ucisku klasowego, co stanowi fundament marksizmu - choć dziś ta teza nie wydaje się popularna. Takie uzasadnienie nie musi wcale wynikać z tekstu, szczególnie jeśli autor - idąc z duchem czasu - również nie podziela owej tezy. Ma do tego prawo, ale nie powinien się na nas obrażać za to tylko, że wyczytujemy z jego tekstu to, co on sam zapewne obawiał się jednoznacznie sformułować. Pozycja naukowca daje ten luksus, że zawsze można się schować za autorytetem "obiektywnej nauki", która nie uprawnia do wyciągania "wartościujących" wniosków z analizy faktów. Tyle, że co to ma wspólnego z marksizmem?
Trudno stawiać nam zarzut o utożsamianie sytuacji robotnika z sytuacją niewolnika (traktowanego jako towar, gdyż swobodnie sprzedawanego, zbywanego czy użyczanego, a nawet dzierżawionego, jak się chce). Tym, co podlega sprzedaży jest siła robocza, a nie robotnik, gdy w sytuacji niewolnika - właśnie człowiek jako taki, a nie tylko jego zdolność pracy, której jest nosicielem.
Jednak fakt, że robotnik może być w pracy traktowany jak narzędzie pracy, a wynagradzany jak członek społeczności mający zaplecze w społeczeństwie, jest podstawą możliwości istnienia wyzysku. Problem ten podnosili już przed Marksem inni myśliciele, jak np. Proudhon, który głowił się nad tym, jak oddać robotnikowi "nie okrojony produkt pracy", żeby było sprawiedliwie. Marks wyśmiał to rozumowanie, bo robotnik nie stoi jako jednostka w obliczu kapitalisty jako jednostki, ale jako reprezentant klasy społeczeństwa wobec przedstawiciela innej klasy tegoż społeczeństwa i fakt, że ich stosunek zapośrednicza istnienie owego społeczeństwa warunkuje i umożliwia zaistnienie tak płodnego stosunku wyzysku. Korygowanie Marksa za pomocą odwołania do kategorii dzierżawy pomija owo społeczne tło stosunku robotnika i kapitalisty.
Niemniej dzięki wprowadzeniu kategorii dzierżawy, Tittenbrun zmienia w sposób subtelny i nieomal niezauważalny status robotnika w kierunku przyjęcia za dobrą monetę dualizmu robotnika i obywatela, czyli równoważności realnego podporządkowania klasowego i formalnej równości wobec prawa.
Jackowi Tittenbrunowi wydaje się, że dzięki tej zamianie uda mu się odejść od "zideologizowanej" koncepcji, która uniemożliwia marksizmowi od ponad 150 lat cieszenie się niekwestionowanym autorytetem w świecie nauki.

Co do ujmowania problemu klasy robotniczej w kategoriach moralnych - w przeciwieństwie do zobiektywizowanej analizy położenia robotnika pod jarzmem kapitalizmu - to w ogóle nie o to idzie. Ale jeszcze bardziej kuriozalne jest zrównywanie kategorii moralnych z politycznymi, gdzie "polityczne" jest traktowane jako określenie dyskwalifikujące. Otóż chodzi o zrównanie określenia "polityczny" z określeniem "ideologiczny", co Tittenbrun czyni w jednym i tym samym zdaniu.
Politycznie, Jacek Tittenbrun ze swojej mocno rozbudowanej koncepcji wielości klas robotniczych i pracowniczych wyciąga w ostateczności wniosek - dziwnym trafem zbieżny z modnymi koncepcjami posttrockistów - o istnieniu megaklasy pracowniczej. "Doniosłość" koncepcji, którą J. Tittenbrun wypracował w wyniku toczącej się polemiki, polega na tym, że nadal nie potrafi prawomocnie wyciągnąć żadnego wniosku przydatnego politycznie dotyczącego ukutej właśnie kategorii metodologicznej. Pisze wszak: "... z samego dostrzegania potrzeby zbudowania takiej kategorii nie wynikają bezpośrednio żadne wnioski co do wspólnej świadomości tej klasy, zdolności do kolektywnego działania itp." A co do wniosków pośrednich, to właśnie wyciągamy je tutaj, ale są one z punktu widzenia marksizmu wysoce kontrowersyjne. Szczególnie ze sposobu postawienia przez J. Tittenbruna kwestii nie wynikają żadne wnioski na temat tego, co obiecywał tytuł jego artykułu "Klasa robotnicza czy pracownicza?"
Uważamy, odmiennie niż J.T., że nie istnieje prawomocność budowania pojęcia megaklasy pracowniczej "jako gromadzącego wspólne cechy położenia różnych klas pracowniczych, w tym robotniczych".
Pojęcie "klasy pracowniczej" jest eklektyczne, albowiem obejmuje grupy społeczne, których położenie względem podstawowej struktury reprodukcji społecznej nie jest jednorodne, a co pociąga za sobą, że niejednorodny jest ich udział w tworzeniu wartości dodatkowej, ewentualnie udział w wartości dodatkowej. Co absolutnie nie musi iść w parze ze stopniem uciążliwości pracy, poziomem upodlenia itd. Jeszcze bardziej poniżający niż praca robotnika może być udział w wartości dodatkowej w przypadku, np. służby domowej. Tak więc kategorie moralne nie mieszają się w porządku dowodzenia z kategoriami obiektywnej analizy.
Nie od dziś podkreślamy, że nie interesuje nas osławiona "wrażliwość społeczna" lewicy jako cecha, która powinna wyróżniać działacza politycznego walczącego o wyzwolenie klasy robotniczej. Interesuje nas natomiast znalezienie tych mechanizmów, które pozwalają na wyróżnienie siły zdolnej obalić system kapitalistyczny, a nie tylko zanegować go na bazie "szlachetnego odruchu serca". Niestety, "zobiektywizowany" sposób wyróżniania klas społecznych, preferowany przez J.T., jest wysoce do tego celu nieprzydatny.
Pojęcie klasy pracowniczej tworzy fałszywą jedność interesów wszystkich, którym społeczeństwo burżuazyjne nie pozwala na osiągnięcie indywidualnego szczęścia, do którego prawo gwarantują jednostce zapisane (lub postulowane) prawa człowieka i obywatela, a szczególnie już, mówiąc ironicznie, czarnoskórej robotnicy o skłonnościach lesbijskich.
Tutaj już w ogóle nie ma mowy o obiektywno-naukowym kształtowaniu kryteriów walki politycznej. Tu nawet nie ma mowy o ideologii, a tylko, co najwyżej... o modzie.

W pracy "Nowa lewica - stare problemy" z 24 marca 2003 r. pisaliśmy:
"(...) Teoria wartości sformułowana przez Marksa pokazuje, że społeczeństwo kapitalistyczne zasadza się na fundamentalnej sprzeczności interesów między robotnikami a kapitalistami, zaś wszystkie sprzeczności angażujące pozostałe klasy mają charakter wtórny. Wynika to z faktu, że wartość jako wyraz stosunku społecznego zachodzącego między dwiema fundamentalnymi klasami powstaje w procesie produkcji charakterystycznej dla nowej formacji społeczno-ekonomicznej. Pierwotny podział dochodu i dochodów, jaki kształtuje się między robotnikami a kapitałem warunkuje wszelkie konkretne przejawy podziału wtórnego, obejmującego pozostałe grupy społeczne.
Z istnienia tego podstawowego antagonizmu klasowego wynika, że tylko jego zniesienie dzięki zwycięstwu klasy robotniczej nad kapitałem może znieść warunki odradzania się takiego podziału dochodu, w którym odbijają się wyzysk i dominacja klasy zawłaszczającej środki produkcji.
Odrzucenie teorii wartości opartej na pracy prowadziło, rzecz jasna, do zakwestionowania Marksowskiego mechanizmu funkcjonowania społeczeństwa oraz jego wizji dróg zniesienia formacji opartej na wyzysku. W optyce II Międzynarodówki, rola klasy robotniczej w wyzwoleniu społeczeństwa przestała opierać się na dostrzeganiu wyróżnionego charakteru antagonizmu między klasą robotniczą a kapitalistami, antagonizmu stanowiącego o dynamice ewolucji społeczeństwa. W optyce po-Bernsteinowskiej, rola klasy robotniczej straciła charakter atrybutu kondycji społeczeństwa, a stała się jej akcydensem. Bez akceptacji teorii wartości opartej na pracy wielość równoległych światów burżuazji staje się możliwa - by ująć to w modnym języku literatury s-f.
Poszukiwanie uzasadnienia walki klasowej w empirycznie wykazywalnej i socjologicznie policzalnej nędzy materialnej proletariuszy bardzo szybko przerodziło się w kwestionowanie wyróżnionej pozycji antagonizmu: praca-kapitał. Zjawiska empiryczne nie dawały jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o rewolucyjność klasy robotniczej; samo pojęcie klasy robotniczej straciło charakter kategorii "filozoficzno-krytycznej" na rzecz socjologicznego opisu zbiorowiska ludzi połączonych wspólnymi cechami. (...)
(...) to właśnie ta rewizja otwiera drogę późniejszej praktyce podstawiania innych podmiotów w miejsce klasy robotniczej w sylogizmie obejmującym, z jednej strony, robotników, z drugiej - kapitalistów czy, ogólniej, społeczeństwo mieszczańskie.
Teoria, która opiera się na wykryciu, że warunkiem istnienia kapitalizmu, poza samym kapitałem i kapitalistami, jest istnienie klasy robotniczej, nie jest formułą, w której można dowolnie podmieniać człony. Nie został przeprowadzony dowód, że na miejsce klasy robotniczej weszła inna grupa społeczna, której istnienie warunkowałoby powstawanie wartości jako stosunku społecznego, czyli która - w praktyce - zajęłaby miejsce klasy robotniczej w pierwotnym podziale dochodu i dochodów.
Nie oznacza to, oczywiście, że nie można wyjść poza marksizm w ogóle w wyjaśnianiu mechanizmu rządzącego rozwojem społeczeństwa. Jest to możliwe, ale jednocześnie, posunięcie się poza granice rewizjonizmu jest o tyle niewygodne dla lewicy, że poza tym obszarem rozpościera się całkowicie subiektywna wizja mechanizmów społecznych, odrzucająca cały wysiłek filozofii Hegla szukającej "obiektywnych" podstaw wizji historii, możliwości jej intersubiektywnej interpretacji. Dlatego też, odrzucenie rewizjonizmu w jego pozytywistycznej postaci, a jednocześnie pozostawanie w obrębie myślenia lewicowego, musi zadowolić się strywializowaniem heglizmu, tj. postawieniem, tym razem Marksa, z nóg na głowę. To znaczy, przyjmuje się proponowany przez niego mechanizm antagonizmu społecznego, ale jednocześnie odrzuca się wywiedzioną pewną pracą myślową i empiryczną rolę klasy robotniczej na rzecz powierzchownych analogii opierających się na zaobserwowanym radykalizmie grup nie związanych z podstawowym procesem produkcyjnym, ani z pewną historycznie ukształtowaną drogą - historią walki emancypacyjnej. To, co było atrybutem staje się akcydensem, zaś akcydens urasta do rangi atrybutu, bez choćby próby historycznego uzasadnienia. (...)
Odmawianie klasie robotniczej roli wiodącej w przyszłej rewolucji społecznej z tego względu, że jej bezpośrednie położenie ekonomiczne, społeczne czy polityczne nie predestynuje jej do roli podmiotu żywiołowego wybuchu, który odmieniłby świat, jest błędem oportunizmu i wyrazem braku jasności co do celu ruchu robotniczego.
Przyjmując filozoficzno-krytyczną rolę klasy robotniczej (która się do dziś nie zmieniła) przyznajemy, że dążenia i cele klasy robotniczej są dążeniami i celami warstw upośledzonych, obecnych i minionych. Oczywiście, w sposób przetworzony i zweryfikowany przez historię - dążenia klasy robotniczej są syntezą dążeń klas upośledzonych. Ta rola klasy robotniczej wynika również z jej własnej historii, z tego, że historycznie stoi ona w zasadniczym przeciwieństwie (odmiennie niż jakakolwiek inna grupa społeczna) do swego nieodłącznego, drugiego członu sylogizmu - klasy kapitalistów. Nie ma znaczenia fakt, czy jest ona klasą najradykalniej przejawiającą swe niezadowolenie, czy też nie. Jej pozycja obiektywna nadaje cechę fundamentalności jej żądaniom. Można powiedzieć za Heglem: żądania innych grup społecznych, jakby nie były zasadne, są tylko o tyle prawdziwe, o ile stykają się z żądaniami klasy robotniczej (chodzi, oczywiście, o sferę postulatów ekonomiczno-społecznych, a nie dotyczących jednostkowych losów). (...)"

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
13 lipca 2004 r.