Tekst pochodzi z pisma teoretycznego KPP Nowy Przegląd z roku 1926 strony 211-214
Adolf Warski
Nekrolog Feliksa Dzierżyńskiego
(ur. 11 września 187? — zm. 20 lipca 1926 r.)
Jeden za drugim schodzą do grobu rewolucjoniści polscy, którzy w walce o triumf
rewolucyjnego marksizmu w polskim ruchu robotniczym zgrupowali się przy Róży
Luksemburg, tworząc na początku XX wieku ideowe jądro kierownicze SDKPiL. W
styczniu 1919 r. wrogowie klasy robotniczej, zbiry Noskego, zamordowali Różę
Luksemburg, w marcu tegoż roku z tych samych rąk padł zamordowany Leon
Jogiches-Tyszka. W roku ubiegłym zmarł Julian Marchlewski. I oto teraz znowu
stoimy nad świeżą mogiłą drogiego przyjaciela, który pod nazwą Józefa był duszą
owej grupy skupionej przy Róży Luksemburg, a który w wielkim Związku Republik
Radzieckich był wielkim rycerzem rewolucji proletariackiej jako przewodniczący
Nadzwyczajnej Komisji do walki z kontrrewolucją, sabotażem i spekulacją,
następnie zaś został wielkim budowniczym rewolucji, kierując z początku
zarządem kolei żelaznych i dróg wodnych, a następnie Najwyższą Radą Gospodarki
Ludowej.
Umarł rewolucjonista, stworzony na obraz i podobieństwo Marksa i Engelsa, Róży
Luksemburg i Lenina, ma wzór tych wielkich duchów, dla których socjalizm naukowy
nie został zbudowany dla celów zwyczajnej spekulacji filozoficznej, lecz po to,
by służyć za oręż w walce o nowe życie. Dla Dzierżyńskiego idee istniały po to,
aby je wcielać w czyn, aby o nie walczyć i dać im życie w rzeczywistości. Myśl i
czyn stanowiły dla niego zawsze organiczną jedność. Zanim został marksistą, był
głęboko wierzącym katolikiem. Nie wystarczyło mu jednak to, że sam wiarę
posiadł. Wiarę swoją chciał wszczepić w dusze wszystkich ludzi i dlatego
postanowił zostać księdzem, co dla niego równoznaczne było z rolą agitatora i
bojownika kościoła katolickiego. Kiedy zaś stał się socjalistą — całe jego życie
przyszłe zostało już przez to z góry zdecydowane. W swojej autobiografii,
napisanej jeszcze, zanim został kierownikiem Najwyższej Rady Gospodarki
Ludowej, Dzierżyński pisał skromnie: „W 1895 roku
wstępuję do Litewskiej Socjaldemokracji, uczę się sam marksizmu i prowadzę koła
rzemieślników i młodzieży fabrycznej... Opuściłem z własnej woli ławę
gimnazjalną w 1896 roku, w przekonaniu, że za wiarą iść muszą czyny, że należy
zbliżyć się do mas i wraz z nimi uczyć się samemu".
Taki był młody chłopiec Dzierżyński. Będąc w ósmej klasie, na progu
uniwersytetu, rzuca gimnazjum „w przekonaniu, że za wiarą iść muszą czyny". Wie
on, że można studiować w gimnazjum i na uniwersytecie i jednocześnie, w miarę
możności, prowadzić robotę socjalistyczną. Wie on, że tak robią inni. Ale dla
niego takie połowiczne załatwienie się z własnym sumieniem jest niemożliwe.
Sprawie klasy robotniczej nie może się oddać na pół tylko, musi się jej
poświęcić całkowicie, musi jej oddać całą swoją duszę, całe swe życie, wszystkie
swoje myśli, wszystkie swoje siły. I poszedł pracować wśród robotników i wśród
nich uczyć się marksizmu.
Takim był w oczach naszych Józef, gdy go po raz pierwszy ujrzeliśmy, kiedy
mianowicie uciekłszy po raz drugi z zesłania ze Wschodniej Syberii przyjechał
do nas, za granicę, z suchotami w płucach. Jakże niesłychanie trudną rzeczą było
namówić go, by się leczył. Wszak w partii czekało go tyle roboty. Z nadzwyczajną
chciwością rzucił się na literaturę marksistowską, która przed jego przyjazdem
zagranicę ukazała się w druku w języku polskim i rosyjskim. Jednocześnie
wszakże nadludzkim wysiłkiem swej woli i energii zorganizował nam transport i
związek z byłym zaborem rosyjskim, dokąd sam często wyjeżdżał na pracę
nielegalną. Od tej chwili zaczyna się nieustanny wzrost organizacji i wpływu
rewolucyjnej SD na masy pracujące w zaborze rosyjskim. Józef, tak samo jak i
Róża Luksemburg stają się najbardziej popularnymi, najbardziej ukochanymi
wodzami rewolucyjnych robotników polskich. I odtąd nikt z towarzyszy polskich
nie może sobie wyobrazić SDKPiL nie tylko bez Róży Luksemburg, ale i bez Józefa.
Józef nigdy nie miał dość czasu ani dość sił, aby zrównoważyć swoją głęboką
„wiarę" z „czynami". Gdyż dzień był dla niego zawsze zbyt krótki, doba zbyt mała
i jego siły ludzkie zbyt ograniczone. Ale w miarę jak wzrastał ruch masowy i
zbliżał się 1905 r., Józef wyrastał w olbrzyma woli i energii, a kiedy nastały
dni styczniowe i on od razu, w styczniu, przeniósł się na stałą pracę do
Warszawy, siły jego podwoiły się, znajdował się wszędzie tam, gdzie praca
była najtrudniejsza i najofiarniejsza, pełen żywej inicjatywy i energii,
niezmordowany, pełen entuzjazmu, zarażając swoim entuzjazmem i swoją wolą
wszystkich towarzyszy. Wśród tej wciąż rosnącej fali ruchu masowego Józef żył
całą pełnią swej duszy. To był jego żywioł, jego życie, burzliwe, pełne, bogate
radością triumfów partyjnych na tle rosnącego ruchu.
Takim był młody rewolucjonista Józef i takim wszedł w szeregi największej
rewolucji proletariackiej w listopadzie 1917 r., zahartowany w mękach i
przeżyciach wielu lat więzienia i katorgi, i takim w istocie swej pozostał do
końca swego krótkiego, lecz bogatego i bujnego życia.
I nic dziwnego, że właśnie ten nieustraszony i najszlachetniejszy rycerz
rewolucji proletariackiej, w którym nigdy nie było ani cienia pozy, którego
każde słowo, każdy ruch, każdy gest wyrażał tylko prawdę i czystość duszy — że
właśnie on miał szczęście i zaszczyt stanąć na czele Czerezwyczajki, stać się
ratowniczym mieczem rewolucji i postrachem burżuazji, że właśnie jemu los
przeznaczył najbardziej niebezpieczną placówkę w chwili, gdy szeroka fala
kontrrewolucji, interwencji i powstających coraz nowych band białych oficerów,
organizowanych przez kapitał międzynarodowy, groziła, iż zaleje i zatopi
rewolucyjną twierdzę międzynarodowego proletariatu.
Jakże jednak stać się mogło, że właśnie Dzierżyński, który w życiu swoim nie
napisał ani jednego artykułu na tematy ekonomiczne, który nigdy nie był ani
ekonomistą, ani technikiem, który przez całe życie swoje był tylko zawodowym
działaczem podziemia — jakże się to stać mogło, że właśnie on wziął na siebie
zadanie odbudowy doszczętnie zniszczonej gospodarki kolejowej i że właśnie on
zadanie to tak świetnie spełnił? Jakże się to stało, że właśnie na jego barki,
jako kierownika Najwyższej Rady Gospodarki Ludowej, spadł taki ogrom zadań, jak
dźwignięcie zdezorganizowanego, zniszczonego przemysłu? Pomyślmy tylko, ilu w
Kom-partii Związku Radzieckiego jest uczonych ekonomistów, którzy wydrukowali
setki, tysiące artykułów i duże księgi! Dlaczego nikomu z nich, lecz właśnie
temu niedawnemu zawodowemu działaczowi podziemia wyznaczono rolę kierownika i
organizatora socjalistycznego budownictwa rewolucji?
Przypomnijcie sobie proste słowa jego autobiografii, a zrozumiecie może ten
ciekawy fakt historyczny, że ani jeden
spośród całego legionu uczonych ekonomistów nie okazał się zdolnym do
kierownictwa i organizacji dróg komunikacji i budownictwa socjalistycznego w
ogóle.
„Za wiarą iść muszą czyny, należy zbliżyć się do mas i wraz z nimi uczyć się
samemu".
Młody chłopiec Dzierżyński posiadał wiarę w socjalizm i w klasę robotniczą. I tę
głęboką, niewzruszoną wiarę zachował do ostatniej chwili swego życia. Ale
zarazem miał on niezłomną wolę wcielać wiarę w czyn. I dalej, Dzierżyński nie
tylko w wieku chłopięcym, ale i do końca życia wiedział, że „należy zbliżyć się
do mas i wraz z nimi uczyć się samemu". Stąd jego metoda rozwijania i dźwigania
gospodarki ludowej przy udziale mas, stąd jego nieustanna inicjatywa kampanii
masowych związanych ze sprawą rozwoju, ulepszenia lub potanienia produkcji.
Plany swoje gospodarcze budował Dzierżyński nie na formalnych rozkazach, lecz na
wciąganiu mas robotniczych do świadomego udziału w budownictwie
socjalistycznego przemysłu.
Miał wiarę zdolną góry przenosić i miał olbrzymią wolę czynu. Ale miał także
żywiołowy olbrzymi talent organizowania wokoło siebie robotników i pracowników,
w Czerezwyczajce, w Komisariacie Komunikacji, w przemyśle, w administracji, na
niezliczonych placówkach, i umiał przenosić na nich potężne impulsy swojej woli,
zarażać ich swoim wielkim entuzjazmem pracy. Własną tą swoją zdolność do pracy
umiał podnosić do niesłychanych granic siły ludzkiej. Dzierżyński był geniuszem
pracy. Oto dlaczego ten wieloletni działacz podziemia i więzień katorgi,
rozporządzając wielkim, zdolnym umysłem, wiecznie płonąc nieugaszonym
pragnieniem wcielenia wiary w życie, mógł stać się wielkim budowniczym
gospodarstwa socjalistycznego rewolucji.
Oto dlaczego po Róży Luksemburg i po Leninie śmierć Dzierżyńskiego jest
największą stratą zarówno radzieckiego, jak międzynarodowego proletariatu
rewolucyjnego.
Bojownik podziemia, bojownik wojny domowej, bojownik budownictwa
socjalistycznego — pozostawał on w istocie swej na wszystkich tych frontach
walki wiecznie tym samym młodzieńcem Dzierżyńskim, który raz na zawsze powziął
nieugięte postanowienie oddać cały swój idealizm, całą swoją potężną wolę
sprawie wcielenia w życie świętej swojej wiary w socjalizm. Było to życie pełne
nadzwyczajnego, nadludzkiego naprężenia woli i energii, była to walka najpotężniejszej rewolucyjnej żądzy czynów, walka, która spala wszystkie siły, walka, do
której zdolne są tylko największe duchy. W tej walce było dużo piekielnych
udręczeń, ale było i dużo radości czynu. W tej walce było jego życie — i jego
śmierć.
Czy mógł żyć inaczej?
Na to pytanie odpowiedział już dawno młody Dzierżyński, odpowiedział, gdy pisał
swój niezwykle zajmujący dziennik w X Pawilonie. Otaczała go wtedy w więzieniu
atmosfera szubienic i wzajemnego zdradzania się bojowców pepesowskich,
usiłujących ratować się z objęć śmierci. Oto co pisał Dzierżyński w dzienniku
swoim 31 grudnia 1908 roku:
„W więzieniu dojrzałem, w męce samotności i tęsknocie za światem i życiem. A
jednak zwątpienie o «sprawie» nigdy nie zajrzało mi jeszcze w oczy— i teraz, w
czasie gdy pogrzebano na długie lata moje wszystkie niedawne nadzieje w
potokach krwi, gdy przygwożdżono je do słupów szubienicznych, gdy mnogie
tysiące bojowników wolności zamknięto do lochów lub rzucono w zaspy śnieżnej
Syberii — i teraz dumny jestem. Widzę te masy ogromne, które już się poruszyły,
podważyły stare gmachy, w których łonie przygotowują się nowe siły dla nowych
walk; dumny jestem, że jestem z nimi, że je widzę, czuję, rozumiem i że sam
przecierpiałem wiele z nimi razem. Tu, w więzieniu, źle jest nieraz, bywa
strasznie. A jednak... gdybym na nowo miał rozpocząć, rozpocząłbym tak samo:
nie jest to nakaz obowiązku, lecz mus organiczny. Więzienie tego tylko dokonało,
że sprawa stała się dla mnie tym, czym dziecko dla matki; czymś uchwytnym,
realnym, jak dziecko dla matki — krwią i ciałem własnym, pod sercem noszonym,
dzieckiem, które mnie nigdy zdradzić nie może i dlatego wciąż daje mi rozkosz".
Tak, to wielkie życie, pełne mąk olbrzymiego trudu, dawało mu rozkosz.
A. Warski