Tekst pochodzi z książki Artura Domosławskiego "Świat nie na sprzedaż -rozmowy o globalizacji" Wydawnictwo Sic -Warszawa 2002. Na okładce jest logo Gazety Wyborczej, w której Domosławski pracuje i dużo to już nam mówi o poziomie książki. Na szczęście wypowiedzi Domosławskiego stanowią mniejszość, bo książka składa się głównie z wywiadów z różnymi znanymi antyglobalistami, które przeprowadził na Forum Społecznym w Porto Alegre w 2002 roku. Więcej na temat książki na stronie http://www.mareno.pl/ksiazka.php?isbn=83-88807-10-2 . Dla mnie jako członka ATTAC najciekawszy był wywiad z Ignacio Ramonetem, od którego wszystko się zaczęło. "Ignacio Ramonet - szef francuskiego miesięcznika „Le Monde Diplomatique", jeden z głównych ideologów ruchu kontestacji współczesnej postaci kapitalizmu i globalizacji; inicjator organizacji ATTAC - stowarzyszenia na rzecz opodatkowania obrotów kapitałowych." Zarówno tytuł jak też cały wywiad pokazuje głębokie różnice, które trzeba wyjaśnić. Jako komunista opowiadam się za całkowitym zniesieniem własności prywatnej środków produkcji i anarchię rynku chcę zastąpić centralnym planowaniem gospodarki przez rady robotnicze. "Absurdalne i głupie opinie można usłyszeć zawsze i wszędzie. Jeśli ktoś mówi, że USA to kraj totalitarny, opowiada idiotyzmy (...) Jesteśmy za pokojem, przeciwko przemocy. Zasadą szczytu w Porto Alegre było to, że organizacje, które stosują przemoc, bądź przemocy publicznie nie potępiają, nie mają prawa oficjalnie zabrać głosu.". Czy USA to kraj totalitarny? Pan Ramonet powinien przeczytać dwie książki reklamowane na stronie polskiego ATTAC - William Blum "Państwo zła - Przewodnik po mrocznym imperium" http://www.attac.pl/?lg=pl&kat=3&dzial=14&typ=2&id=11 i Przemysław Wielgosz "Opium globalizacji" http://www.attac.pl/?lg=pl&kat=3&dzial=14&typ=2&id=15 . A jeśli chodzi o kwestie przemocy to pan Ramonet nie musi daleko szukać -wystarczy spojrzeć na działalność jednego z przywódców francuskiego ATTAC - Jose Bove, który min. zdemolował Mc Donald za co trafił na kilka miesięcy do więzienia. Nie było by ruchu antyglobalizacyjnego gdyby nie radykalna postawa demonstrantów w Seatlle, którzy przemocą właśnie zakłócili obrady WTO. To samo dotyczy zapatystów, którzy podjęli walkę zbrojną. W wywiadzie wielokrotnie są odwoływania do Seatlle i zapatystów, zastanawiające więc jest, jak można mieć taką sklerozę? "Historia wszelkiego społeczeństwa dotychczasowego jest historią walk klasowych. Wolny i niewolnik, patrycjusz i plebejusz, pan feudalny i chłop-poddany, majster cechowy i czeladnik, krótko mówiąc, ciemiężyciele i uciemiężeni pozostawali w stałym do siebie przeciwieństwie, prowadzili nieustanną, to ukrytą, to jawną walkę, - walkę, która za każdym razem kończyła się rewolucyjnym przekształceniem całego społeczeństwa, lub też wspólną zagładą walczących klas." (Manifest Komunistyczny http://www.marxists.org/polski/marks-engels/1848/manifest.htm ). Pan Ramonet powinien zrozumieć, że walka klasowa toczy się cały czas na świecie, niezależnie od nas. Nie chodzi o to czy ją popieramy, lecz po której stronie stoimy. Gdy strajkujący robotnicy z Ożarowa zostali zaatakowani przez ochroniarzy Cupiała - to mieli oni prawo do samoobrony i na przemoc musieli odpowiedzieć przemocą. Pan Ramonet rozmawiał z Domosławskim w Brazylii - w kraju gdzie na porządku dziennym jest mordowanie związkowców i działaczy ruchu bezrolnych. Brazylijscy chłopi bez ziemi, to organizacja, która przemocą zajmuje plantacje brazylijskich obszarników i dzieli je między bezrobotnych - była ona jednym z głównych organizatorów tego forum. Wywiad był 2 lata temu - mamy nadzieje, że od tego czasu pan Ramonet trochę zmądrzał.
Rynek - tak, tyrania rynku - nie
Rozmowa z Ignacio Ramonetem
- Mniej więcej od czasu gwałtownych protestów w Seattle w
1999 roku a potem w Pradze i Genui, obserwujemy zmianę nastroju w świecie.
Kończy się krótka epoka optymizmu lat 90. - mam na myśli kraje rozwinięte, bo w
biednych takiego znów optymizmu nie było - a także przeświadczenia, że doszliśmy
do „końca Historii", osiągnęliśmy jakiś szczyt pomyślności i tak będzie już
zawsze. Jakie są źródła dzisiejszej kontestacji? Jak się ona rodziła?
- Źródłami są przede wszystkim bieda i cierpienie ubogich społeczeństw. Wraz z
upadkiem muru berlińskiego stanęliśmy w obliczu nowej sytuacji. Na początku nie
mówiło się jeszcze o „globalizacji", samo słowo nie było w użyciu; mówiło się
raczej o neoliberalizmie.
Pierwsza faza była fazą definiowania „nowego" - kto rządzi, na czym polegają
zmiany, jaka jest ich dynamika. Faza druga to protesty - gdy już było wiadomo,
przeciwko czemu się protestuje. Głośny początek tej drugiej fazy to protest w
Seattle, choć tak naprawdę za symboliczną datę uznajemy 1 stycznia 1994 roku -
dzień, w którym wybuchło powstanie wicekomendanta Marcosa i zapatystów w
Chiapas. Dzisiaj znajdujemy się w trzeciej fazie: już nie definiowania sytuacji,
już nie protestów, ale nowych propozycji, pozytywnych scenariuszy tego, jak
zmienić dzisiejszy porządek świata.
- Narodziny nowej utopii?
- Myślę, że jesteśmy świadkami narodzin „czegoś". Jedni mówią o „międzynarodowej
solidarności", inni - o nowej formie „Narodów Zjednoczonych", „zjednoczonych
ludach", „zjednoczonych społeczeństwach obywatelskich", a także o nowej utopii.
Pewne jest, że rodzi się „coś". Ale co - tego jeszcze nie wiemy.
-A może to wcale nic nowego, a odrodzenie „starego"? 'tym, co mnie niepokoi w
mchu kontestacji przeciwko globalizacji, jest multum sowieckich i
komunistycznych symboli, czerwone sztandary - znaki tego, co nas, ludzi z Europy
Wschodniej, zniewalało przez połowę XX wieku.
- Widział pan gdzieś flagę sowiecką? Bo ja nie widziałem...
- Flagi sowieckiej nie, ale czerwone sztandary z sierpem i młotem.
- To symbole rewolucji w ogóle. Nie wierzę, by wśród uczestników ruchu
kontestacji przeciwko globalizacji spotkał pan choć jednego nostalgika Związku
Sowieckiego. Czerwone flagi, portrety Che Guevary, także Marcosa to znak czegoś
zupełnie innego niż nostalgia za sowieckim komunizmem. Na scenę światową wkracza
nowe pokolenie, które odkrywa, że protest i bunt są możliwe. Ci młodzi ludzie
nie odnoszą się do żadnego konkretnego doświadczenia historycznego - sowieckiego
czy innego. Proszę zwrócić uwagę, że nie ma np. portretów Fidela Castro. Che
Guevary - tak, ale Castro - nie.
- Jednak przed szczytem antyglobalistów w Porto Alegre odbyła się burzliwa
debata między organizatorami, czy zapraszać Fidela Castro. Jedni byli za, inni -
przeciw...
- I kto wygrał?
- Castro nie pojawił się.
- To chyba najlepsza odpowiedź. Takie zloty, jak w Porto Ałegre, to spotkania
ludzi, wspólnot, społeczeństw, a nie politycznych przywódców. Zapewniam pana, że
gdyby ktoś zaproponował stworzenie jakiegoś nowego jednego modelu - takiego jak
sowiecki czy jakiegokolwiek innego - przytłaczająca większość by to gwałtownie
odrzuciła. Podkreślam mocno: nowe pokolenie, które stanowi trzon dzisiejszej
kontestacji, odkryło, że można protestować. Wcześniej sądziło, że jest to albo
niemożliwe, albo - że neoliberalny model i demokracja w obecnym kształcie są
dane raz na zawsze. Oni oczywiście uważają, że demokracja jest czymś dobrym, ale
niewystarczającym; że należy odrzucić dogmatyzm demokratyczny, który ma
demokratyczne formy, ale działa jak - za przeproszeniem - „biuro polityczne".
- To znaczy?
- Chodzi o demokrację, w której nie o wszystkim decyduje się „na górze"; o
demokrację, w której ludzie mają większy udział w podejmowaniu decyzji.
- Rozumiem, że ma Pan na myśli taką demokrację, jakiej eksperyment
obserwujemy w samym Porto Alegre, gdzie rady dzielnicowe wybierane przez
mieszkańców biorą udział w podejmowaniu decyzji dotyczących budżetu miasta?
- Dokładnie. Porto Alegre to przykład koronny. Ludzie mogą sami decydować, na co
się wydaje ich podatki, jak zmniejszyć społeczne kontrasty, jak opanować biedę.
Chcę jeszcze powiedzieć, że klimat dzisiejszej kontestacji bardzo mi przypomina
I zjazd „Solidarności" w 1981 roku w Gdańsku. Ta
wiara, że wszystko można zmienić, że wszystko może być lepsze...
- Porozmawiajmy jednak o sprzecznościach tej dzisiejszej kontestacji. Mówicie
tyle o prawach człowieka, a nie upominacie się o prawa człowieka na Kubie. Co
więcej -wielu wśród was sympatyków Fidela Castro.
- Możliwe, że jest tak, jak pan mówi; nie wiem, czy w czasie szczytu w Porto
Alegre było jakieś spotkanie, na którym broniono praw człowieka na Kubie. Być
może uczestnicy uznali, że wielkie światowe media spędzają życie na demaskowaniu
łamania praw człowieka na Kubie. Nie stanowi to w dzisiejszym świecie żadnego
sekretu, wszyscy o tym wiedzą i mówią. Nasz ruch kontestacji kładzie akcent na
łamanie praw człowieka gdzie indziej, o czym nikt i nigdzie indziej nie mówi.
- Sprzeciwiacie się ochronie własności intelektualnej. Wynalazca ma jednak
prawo opatentować i sprzedawać swój wynalazek. Jeśli wielka firma zainwestowała
wielkie pieniądze w badania np. nad jakimś lekiem, powinna mieć prawo sprzedawać
ten lek za ile chce i w jaki sposób chce. Z drugiej strony oczywiście wszyscy
zgadzamy się, że lek taki jest dorobkiem ludzkości i że w imię wartości
humanitarnych należy pomagać społecznościom, państwom dotkniętym nędzą, które
nie są w stanie kupić drogiego łęku. Jak Pan rozstrzyga tę sprzeczność?
- Myślę, że rozstrzygnięcie powinno być po prostu ludzkie. Nie jest ludzkie coś,
co obserwujemy i w czym uczestniczymy każdego dnia - np. śmierć tysięcy dzieci z
głodu. To się dzieje każdego dnia! Każdego roku na świecie umiera z głodu 30 min
ludzi! Nie wymyślam tego, to mówią statystyki ONZ. 800 milionów ludzi na świecie
nie ma dostępu do jakichkolwiek lekarstw. Jesteśmy zatem w sytuacji alarmowej.
Jak mamy pomóc tym ludziom? Czy pozwolimy im umrzeć tylko dlatego, że są biedni?
Sądzę, że powinniśmy przyjąć rozwiązania, które dawałyby biednym krajom i ich
obywatelom dostęp do wybranych leków, na wybrane choroby za niewysoką cenę.
Uważam, że poddanie systemu opieki zdrowotnej wyłącznie regułom rynku jest
zabójcze dla wielkich społeczności ludzkich. Nie chodzi mi tu o sprzeciw wobec
rynku w ogóle, nikt nie jest przeciwko rynkowi, mówię o prawach rynku w
kontekście opieki zdrowotnej. Spójrzmy, gdzie jest rynek dla przemysłu
farmaceutycznego? W USA, Kanadzie, Europie Zachodniej, Japonii, Korei
Południowej, na Tajwanie... Ludzie w tych krajach mają pieniądze na kupowanie
lekarstw. A ludzie w RPA?
Następna sprawa: badania nad lekami, które prowadzi się na świecie, to przede
wszystkim badania nad lekami, które mają zwalczać choroby istniejące wyłącznie
albo przede wszystkim w wymienionych krajach bogatych. Większość laboratoriów na
świecie w ogóle nie prowadzi badań nad lekami na choroby, które zbierają
największe żniwo na świecie. Na wiele chorób tropikalnych leków nie ma, a jeśli
nawet są, to nie ma ich kto kupić, bo ludzie z krajów pustoszonych przez te
choroby pieniędzy nie mają. Mamy więc leki niesprzedawalne.
I jeszcze jedno: mówi pan, że firmy farmaceutyczne wydają pieniądze na
laboratoria i wynalazki, a potem mają prawo zainwestowane pieniądze odzyskać,
sprzedając lekarstwa. Najczęściej jest jednak zupełnie inaczej. Laboratoria
wielkich firm czerpią z odkryć laboratoriów uniwersyteckich, w których prowadzi
się badania. Wykorzystują ich odkrycia, patentują leki, a potem je drogo
sprzedają. Jestem np. za tym, żeby pewne leki były tanie w krajach biednych,
najbardziej potrzebujących, a żebyśmy my, w krajach bogatych, płacili za nie
więcej. Inaczej stworzymy medycynę i farmację tylko dla bogatych. Proszę zwrócić
uwagę, że w ten sposób spychamy 80 procent ludzkości w otchłań, w desperację. A
potem dziwimy się, że nasz zachodni świat dopadają kataklizmy - i nie mówię o 11
września, ale o epidemiach i chorobach takich jak AIDS, jak wirus ebola. One też
atakują nas niespodziewanie, nagle, okrutnie jak samoloty 11 września. Nie
możemy zatem czuć się bezpieczni, ani szczególnie chronieni, skoro 80 procent
ludzkości żyje w niebezpieczeństwie i jest narażona na rozmaite kataklizmy -
takie jak np. nieuleczalne choroby.
- Kolejną sprzeczność dostrzegam w bataliach waszego ruchu na rzecz praw
małych kultur i obronie mniejszości. Domagacie się poszanowania dla tradycji
małych kultur, które rządzą się własnymi prawami, np. niektórych kultur
indiańskich; bronicie ich prawa do autonomii, a wiemy zarazem, że nie wszystkie
z tych kultur respektują prawa człowieka. Bronicie praw kobiet i równocześnie
praw mniejszościowych kultur, które niekiedy traktują kobiety w sposób -mówiąc
bardzo łagodnie - daleki od standardów praw człowieka.
- Ma pan całkowitą rację. Nie wolno powiedzieć: „Trzeba szanować mniejszości z
ich tradycjami", podczas gdy tradycje te mają charakter przestępczy, gdy
pozostają w sprzeczności z prawami człowieka, gdy jest w nich miejsce na
dyskryminację kobiety, zmuszanie dzieci do pracy, czynienie z nich niewolników,
gwałcenie czy okaleczanie dziewczynek. Szacunek dla części tradycji, który
należy do sfery kultury, to rzecz osobna, a osobna to odrzucenie tej części
tradycji, która niszczy i upokarza istotę ludzką. W obronie postulatu, który
mówi o potrzebie szanowania mniejszości kulturalnych, powiem tyle, że chodzi
jedynie o prawo takich mniejszości do istnienia. To kwestia fundamentalna dla
demokracji. Wszak jedna z definicji demokracji mówi, że demokracja to
poszanowanie mniejszości.
- A jak to się ma do waszej obrony zapatystów z Chiapas?
- Oni przeszli głęboką ewolucję. Obecnie kobiety są tam na pierwszej linii
walki. Emancypacja kobiet, prawa dzieci to nowe rysy tego ruchu. To także dowód
na to, że istnieją mniejszości, które odrzuciły najgorszą część własnej tradycji
i zachowały jej lepszą część. Gdyby nie to, mniejszości takie broniąc swoich
praw i tradycji, broniłyby przestępstw.
- Jest Pan inicjatorem międzynarodowego mchu ATTAC, który postuluje obłożenie
niewielkim podatkiem -tzw. podatkiem Tobina - obrotów kapitałowych. Nie sądzi
Pan, że jest to postulat anty rozwojowy, który powstrzyma kapitały od
inwestowania pieniędzy np. w biednych krajach?
- Nie, dlatego że podatek Tobina działa tylko na rynku wymiany walut. Gdy
wymienia pan dolary na brazylijskie reale, płaci pan ten podatek, gdy kupuje pan
akcje General Motors - nie. Dlaczego rynek walutowy? Ponieważ żyjemy w świecie,
w którym rzeczą najczęściej sprzedawaną i najczęściej kupowaną nie jest
pszenica, ropa czy gaz, lecz same pieniądze. Każdego dnia sprzedaje się i kupuje
1500 mld dolarów - oczywiście w różnych walutach: dolarach, funtach, frankach,
jenach, złotych. James Tobin, amerykański laureat nagrody Nobla w dziedzinie
ekonomii, powiada: to są rynki spekulacyjne. Jeśli byśmy stworzyli - powiada -
maleńki podatek w wysokości 0,1 procenta, to wedle szacunków, można by było
zebrać w ciągu roku 200 000 min dolarów.
To by nie przeszkadzało nikomu w inwestowaniu. Pieniądze z opodatkowania obrotów
kapitałowych mogłyby trafiać na konto specjalnego ONZ-owskiego funduszu ds.
rozwoju i pomóc biednym, zadłużonym krajom np. spłacać długi. Dzisiaj żaden z
tych krajów nie jest w stanie spłacić zadłużenia. Podatek Tobina umożliwiłby
zarówno to, jak i wiele innych pożytecznych działań: budowanie szkół, szpitali,
dróg, tanich mieszkań. ONZ szacuje, że dla powstrzymania nędzy, nie nędzy w
ogóle, lecz tylko tej skrajnej, potrzeba rocznie około 13 000 min dolarów. Z
podatku Tobina mielibyśmy 200 000 min. Podatek Tobina stosuje się tylko przy
wymianie walut. Przyjechał pan do Brazylii i zakładam, że wymienił pan dolary na
reale. Gdyby musiał pan dokonać tej wymiany, płacąc podatek Tobina w wysokości
0,1 proc, nie zrobiłby pan tego?
-Zrobiłbym, choćby dlatego że nie miałbym innego wyjścia.
- Sądzę, że nie tylko dlatego. Niech pan zwróci uwagę, że przy wymianie zapłacił
pan i tak 10 lub 15 procent tej transakcji bankowi. Podatek Tobina -0,1 procenta
- nikogo nie powstrzyma przed wymianą waluty, nikt tego nie odczuwa w swoim
portfelu. Podatek Tobina przeszkadza tylko w jednym: w spekulacjach finansowych.
Ponieważ spekulanci wymieniają walutę wiele razy w ciągu dnia. Jeśli wymieniają
10 razy, płacą 1 procent, jeśli wymieniają 100 razy - płacą 10 procent, a jeśli
wymieniają 1000 razy - płacą, a raczej płaciliby 100 procent. I oczywiście
proszę pamiętać, że James Tobin to bynajmniej nie bolszewicki rewolucjonista,
ale doradca prezydenta Kennedy'ego.
- Skoro wspomniał Pan o amerykańskim prezydencie, to chciałbym zauważyć, że
krytycy dzisiejszej globalizacji są wściekle antyamerykańscy. Potępia się Busha,
a jakoś trudno usłyszeć potępienie ben Ladena. Można nawet usłyszeć - sam to
słyszałem od działaczki ATTAC-u z Argentyny -że USA to państwo totalitarne,
które sprawuje swą totalitarną władzę nad innymi krajami za pomocą wojny i
pieniędzy.
- Absurdalne i głupie opinie można usłyszeć zawsze i wszędzie. Jeśli ktoś
mówi, że USA to kraj totalitarny, opowiada idiotyzmy. Co do ben Ladena, uważam,
że należy go potępiać - sam robiłem to publicznie kilka razy - i że to bandzior.
Zamachy 11 września były przerażającą zbrodnią. Zbrodnię tę nasz ruch potępia.
Jesteśmy za pokojem, przeciwko przemocy. Zasadą szczytu w Porto Alegre było to,
że organizacje, które stosują przemoc, bądź przemocy publicznie nie potępiają,
nie mają prawa oficjalnie zabrać głosu. Można zapewne - tak jak pan - odnieść
wrażenie, że ruch jest antyamerykański. Można usłyszeć wiele słów krytycznych i
potępień pod adresem rządu USA, ale to co innego. W końcu kto najgłośniej i
najmocniej potępia rząd w Waszyngtonie? Amerykańscy myśliciele: Noam Chomsky,
James Petras, Immanuel Wallerstein. Nikt nie potępia Ameryki tak radykalnie jak
sami Amerykanie. To nie anty-amerykanizm, ale sprzeciw wobec pewnej polityki.
Jeśli będzie pan potępiał politykę polskiego rządu, nie znaczy to przecież, że
jest pan antypolski. Nikt w naszym ruchu nie pali, ani nie depcze flagi
amerykańskiej. A gdyby ktoś zrobił coś takiego, uznałbym to za skandal. Flaga
amerykańska to symbol narodu amerykańskiego, a nie tylko amerykańskiego wojska.
- A czy podziela Pan opinię, którą można tak często usłyszeć od członków
waszego ruchu, że USA są częściowo odpowiedzialne za tragedię 11 września?
- Absolutnie nie podzielam takiego poglądu. W czasie jednej z konferencji
prasowych w Porto Alegre ktoś wyraził taką właśnie opinię. Stanowczo
zaprotestowałem. USA nie są krajem niewinnym, ale nie ma na świecie niewinnego
kraju ani narodu. Francuzi, Hiszpanie, Polacy też nie są niewinni. Każdy naród i
każdy kraj popełniał w swojej historii zbrodnie. Ale obciążanie USA
odpowiedzialnością za 11 września to nonsens.
- Wielu tzw. antyglobalistów stanowi żywy dowód na tezy z „Podręcznika
doskonałego idioty latynoamerykańskiego". Wszystkiemu są winni bogaci,
oczywiście też Amerykanie, i gdyby tylko ci bogaci i źli nie wyzyskiwali dobrych
i biednych, świat byłby taki piękny.
- Ta książka odniosła w latach 90. wielki sukces. Pomagała uzasadniać
neoliberalną politykę rządów latynoamerykańskich. Jeśli jej autorzy są tak
inteligentni, niech nam teraz równie inteligentnie wytłumaczą to, co się stało w
Argentynie, dlaczego klasa polityczna Wenezueli skompromitowała się, skąd się
wziął bunt Indian w Ekwadorze, dlaczego Alberto Fujimori, któremu bili brawo,
ukrywa się w Peru. Jak tylko objaśnią nam, w jaki sposób ich teorie
społeczno-ekonomiczne stworzyły raj argentyński, raj peruwiański, raj
wenezuelski i jeszcze kilka innych rajów, wówczas nie zawahamy się pójść za ich
radami.
- A tak na koniec: chętnie krytykujecie wolny rynek, któremu przeciwstawiacie
interwencjonizm państwowy. Sądzi Pan, że istnieje jakaś inna, lepsza niż rynek
organizacja gospodarowania?
- Nie jestem przeciwko gospodarce rynkowej. W ruchu przeciwko globalizacji z
pewnością są tacy ludzie. Prawdę mówiąc, nie wiem, co znaczy gospodarka bez
rynku, niczego takiego nie znam. Poznałem kraje bloku wschodniego - Polskę, NRD,
sam Związek Sowiecki - w których brak gospodarki rynkowej doprowadził do
tragedii. Chcę jednak zwrócić uwagę, że czym innym jest odrzucać gospodarkę bez
rynku, a czym innym wychwalać i poddawać się tyranii rynku.
- Więc co?
- Istniała gospodarka „bez rynku", nadal istnieje „gospodarka rynkowa"; ja
jestem za gospodarką „z" rynkiem. Bronię gospodarki, w której działa rynek, ale
takiej, w której istnieją obszary niepoddane regułom rynku - takie jak edukacja,
służba zdrowia, obronność, system penitencjarny. Te sfery muszą być wyłączone
spod reguł rynku, bo sam rynek nie stworzy w nich ładu, nie jest dla nich żadnym
rozwiązaniem. W tych sferach rynek z pewnością „nie wie" lepiej od państwa, co
robić i jak działać.