Jednym ze skutków ujawnienia na LBC prowokatorskiej działalności Bratkowskiego - było nie tylko potępienie kapusiów przez wielu lewaków, lecz także debilne wpisy na forach dyskusyjnych pod pseudonimami: Halk Chogan, Omega Doom czy Antonio das Mortes, świadczące o poważnych zaburzeniach psychicznych. Choć proces odzyskiwania psychicznej równowagi trwał ponad miesiąc, to jednak mamy nadzieje, że Włodek zaczął wracać do zdrowia. Choć Bratkowski zachował się jak typowy skurwysyn, to jednak nie zamierzamy wprowadzać cenzury na niektóre dobre teksty, które czasem spłodzi. Uważamy, że poniósł wystarczającą karę i mamy nadzieje, że wyciągnął wnioski i więcej się to nie powtórzy. Na LBC publikujemy wiele tekstów, ludzi, których osobiście nie trawimy, gdyż wychodzimy z założenia, że popularyzacja marksizmu i dobro rewolucji - są ważniejsze od kłótni personalnych. Książkę Samira Amina reklamujemy na LBC - i bardzo chętnie na jej temat podyskutujemy. Mimo wielu zalet, "praktyczne wskazówki Amina trącą trochę reformizmem." co napisałem w swojej recenzji http://www.geocities.com/arch_lbc/1161amin_lbc.htm już prawie 2 miesiące temu i Bratkowski nie odkrywa żadnej Ameryki. W działalności politycznej ufać mogę tylko członkom komunistycznej partii - a ponieważ taka nie istnieje - to wobec wszystkich podmiotów jest tak samo nieufny - co nie przeszkadza mi we współpracy przy konkretnych sprawach -np. właśnie w publikacji tekstów. Zapewne pojawią się pretensję "dlaczego znowu publikujesz tego konfidenta?" -więc musze jeszcze raz przypomnieć, że tylko jednoosobowa redakcja LBC decyduje co na stronie się znajdzie. A jak wam się ten czy inny skurwiel nie podoba - to nie musicie go publikować u siebie. Chętnie zmienię formułę strony, tworząc jakieś wieloosobowe kolegium redakcyjne - ale na razie nie widzę niestety zbyt wielu ludzi, którzy łączyliby odpowiednie poglądy polityczne (zbieżne z moimi) z wystarczającymi kompetencjami. Po doświadczeniach pracy z amatorami np. w OA, gdzie często nie można było podjąć decyzji - bo była zbyt mała frekwencja na zebraniu - wole działać inaczej stawiając przede wszystkim na efekty. Ale to już inna historia...
Spadkobiercy starczego kapitalizmu
Twórcze rozwijanie marksizmu jest zawsze korzystne dla sprawy
wyzwolenia klasy robotniczej i, co za tym idzie, społeczeństwa jako całości:
wyzyskiwanych od przedmiotowego traktowania i sprowadzania do jedynej funkcji -
dostarczyciela siły roboczej; zaś wyzyskiwaczy od wegetacji w ciągłej
niezdolności do przeżywania świata w jego rzeczywistym bogactwie relacji
międzyludzkich.
Z tym, że ci pierwsi odczuwają swoje położenie jako nieznośne, zaś ci drudzy
nawet lubią swój rodzaj alienacji. Nawet niewielka poprawa położenia
wyzyskiwanych gra na korzyść zdroworozsądkowej ideologii uzasadniającej
istniejący porządek rzeczy tym, że każdy zajmuje w społeczeństwie takie miejsce,
na jakie pozwalają mu jego zdolności i pracowitość. Każdy bunt przeciwko tej
ideologii jest odbierany jako przejaw niskiego resentymentu wobec
"wygrywających" w konkurencji społecznej. Ideologii tej ulegają nawet
reprezentanci klas podporządkowanych. Przejawia się to często w poszukiwaniu
niekwestionowalnych (z "obiektywnego", a więc burżuazyjnego punktu widzenia)
"ofiar systemu" jako najlepszej legitymizacji swych, poniekąd, wywrotowych
społecznie, postulatów. Poszukuje się ich wśród różnorakich mniejszości
domagających się tolerancji, tracąc przy tym z oczu cel zasadniczy walki, czyli
takie społeczeństwo, w którym decyzje o wolności i tolerancji będą podejmowane w
kontekście innych problemów niż konieczności wynikające z kapitalistycznej
reprodukcji społeczeństwa.
Samir Amin, w swojej książce "Zmurszały kapitalizm", poszukuje takich ofiar nie
wśród walczących o tolerancję mniejszości, ale wśród wpędzonej w skrajną nędzę
ludności Trzeciego Świata, peryferii kapitalistycznego sposobu produkcji i jego
wytworu. Tego typu wybór, czyli odrzucenie roli i znaczenia klasy robotniczej w
walce o zmianę systemu społeczno-ekonomicznego, ma swoje daleko idące
konsekwencje.
Na pewno warto zastanowić się nad tym, w jaki sposób Amin stawia niektóre
kwestie dzisiejszej walki o zmianę społeczną, idąc na przekór modnym i pozornie
radykalnym hasłom lansowanym choćby przez ruch anty(alter)globalistyczny.
Wspomnieliśmy już o jego odrzuceniu opcji na różnorodne mniejszości, które dziś
są bezrefleksyjnie wysuwane na pierwszy szereg społecznego radykalizmu. Warto
też zastanowić się nad jego analizą sytuacji, w jakiej znajdują się radykalni
działacze nowych ruchów masowych, którzy całe zło lokują w Stanach
Zjednoczonych. W dziwny sposób współgra to z ogólną strategią tracącej siłę
socjaldemokracji europejskiej i jej próbami przezwyciężenia marginalizacji
kontynentu (Strategia Lizbońska). Amin opisuje dzisiejszą konfigurację
polityczną Triady, czyli system imperializmu podporządkowanego hegemonistycznej
polityce USA, nie pomijając jej skutków i znaczenia dla Europy, które nie są
jednoznaczne. Wyobraźmy sobie osłabienie hegemonistycznej roli Stanów
Zjednoczonych, do czego usilnie dążą anty(alter)globaliści: otóż zamiana
imperializmu jednobiegunowego na wielobiegunowy nie jest bynajmniej brzemienna w
same pozytywy. Przede wszystkim, hegemonia USA utrzymuje w pewnych ryzach
konkurencję światową. Jej brak w sposób nieuchronny wyzwoli rywalizację wielu
imperializmów w sposób im właściwy, czyli poprzez wojny, szczególnie, że już
dziś widzimy, iż kapitalizm wyczerpał pokojowe metody realizacji swych
zakumulowanych zysków. Trudno sobie wyobrazić, żeby w obliczu konieczności
podejmowania realnych wyborów w warunkach spuszczonej ze smyczy ideologii
patriotyczno-narodowej wszyscy dzisiejsi krytycy "europocentryzmu" wytrwali na
dzisiejszych pozycjach, powiedzmy - internacjonalistycznych. Wszak także w
przededniu wybuchu I wojny światowej niewielu śniła się zdrada ideałów
internacjonalistycznych przez socjaldemokrację, doktryna była przecież
jednoznaczna. Zwyciężył jednak "zdrowy rozsądek" i jakże ludzka projekcja, że
musimy uprzedzić u innych to, co sami zamierzamy im zrobić.
Słusznie zauważa we "Wstępie" do przetłumaczonej przez siebie (i Ryszarda Wojnę)
książki Zbigniew M. Kowalewski stwierdzając, że Amin nie daje w niej gotowych
odpowiedzi, ale raczej zaprasza do ich szukania. I tak należy tę pozycję
traktować. Należy podejść poważnie do postawionych przez autora problemów, ale
nie należy traktować jego propozycji jako czegoś oczywistego, dając się uwieść
radykalizmowi jego języka. Bowiem to nie stosowana frazeologia decyduje o tym,
czy tezy są istotnie rewolucyjne, czy też nie, ale treść propozycji. A z tymi w
przypadku Amina nie jest już tak jednoznacznie.
Krytyczne podejście do twierdzeń marksizmu jest ze wszech miar wskazane, jak to
już zaznaczyliśmy na wstępie naszego tekstu, pod warunkiem, że rozwija marksizm,
a nie sprowadza go na manowce starych koncepcji, które przy odrzuceniu roli
klasy robotniczej okazują się nawrotem do rewizjonizmu typu
socjaldemokratycznego.
Amin, w zgodzie zresztą z tendencjami typowymi dla okresu po 1968 r., odrzuca
marksizm-leninizm, wrzucając go "twórczo" do jednego worka z marksizmem II
Międzynarodówki. Okazuje się, że Lenin zmarnował kreatywny potencjał tkwiący w
buncie "peryferii" (Rosja byłą wszak peryferią kapitalizmu) w wyniku upartego
trzymania się schematu o prymacie czynników ekonomicznych nad aktywnością
polityczną, czyli tkwiąc w tym, co Amin nazywa "alienacją ekonomistyczną". W
efekcie nie mógł wyjść poza zbudowanie w Rosji "kapitalizmu bez kapitalistów", a
co gorsza - sytuacji nie sposób było zmienić ze względu na brak demokracji w
ZSRR, nie mówiąc już o braku tendencji do pogłębiania procesów
demokratyzacyjnych w stosunku do demokracji burżuazyjnej.
Ciekawy jest jednak nie sam sposób krytyki ZSRR, mało odkrywczy w stosunku do
tego, co prezentują burżuazyjni sowietolodzy, ale to, co sam Amin ma do
powiedzenia na temat roli demokracji w jej pozytywnym zastosowaniu. W marksizmie
ochrzczonym przez Amina mianem "marksizmu historycznego", strukturalny kryzys
kapitalizmu był zazwyczaj interpretowany jako szansa na jego obalenie. U Amina
mamy w tym kontekście natomiast perspektywę "długiego marszu do socjalizmu".
Amin odrzuca bowiem "linearną" koncepcję rozwoju jako dogmat i wulgatę
marksistowską. Dla niego dzieje kapitalizmu mają, jak się wydaje, strukturę
"kolistą" - nie nastąpiły zasadniczo istotne jakościowe zmiany w toku jego
rozwoju. Najlepszym tego dowodem jest fakt, że wbrew leninowskiej tezie o
"imperializmie jako najwyższym stadium kapitalizmu", swoisty imperializm istniał
już od zarania kapitalizmu i przejawiał się w genetycznej wręcz skazie tego
systemu od jego narodzin, w jego "grzechu pierworodnym", a mianowicie w
polaryzacji świata na centrum i peryferie.
Kwestię demokracji należy więc rozpatrywać w tym właśnie kontekście.
Demokratyzacja społeczeństwa burżuazyjnego dała wymierne korzyści klasie
robotniczej, ale jednocześnie odebrała tej klasie rolę "klasy niebezpiecznej",
jaką była na początku XIX wieku. W ten sposób, dla Amina rola klasy robotniczej
zasadniczo skończyła się, choć - jako marksista - nie kwestionuje on
prawomocności "podstawowej" sprzeczności kapitalizmu, a mianowicie sprzeczności
między kapitałem a pracą. Jednak tym, co może przynieść odrodzoną dynamikę walki
przeciw kapitalizmowi jest wysuwana przezeń do roli "sprzeczności głównej"
kapitalizmu, sprzeczność między centrami a peryferiami. Co więcej, sprzeczność
ta nie jest sprzecznością między zacofaniem a rozwojem, ale jest procesem
zakodowanym w samej genezie kapitalizmu, jest wytworem tego ustroju i jego
nieodłączną cechą.
W tej sprzeczności Amin widzi perspektywę zakwestionowania kapitalizmu, a
ściślej mówiąc niesprawiedliwości podziału, jaki ten system generuje.
Jednocześnie, jak na życzenie, walka ta jest ściśle skoordynowana z postulatami
demokratycznymi, albowiem nie kwestionując sposobu produkcji, domaga się
sprawiedliwego podziału. Sposób produkcji nie jest kwestionowany w bieżącej
chwili, ale jest odsunięty na dalszy plan, "na potem", na okres, kiedy budowa
socjalizmu, krok po kroku, osiągnie zapewne odpowiedni stopień, a poza tym
będzie się dokonywała niezauważalnie, albowiem w wyniku uwalniania rynku od
działania czynników pozarynkowych. Przedtem jednak należy uznać to, że na rynku
kapitalistycznym bardzo silnie oddziałują czynniki polityczne i te właśnie
czynniki działające na rzecz socjalizmu należy wspierać. Ich moc oddziaływania
zależna jest od aktualnego układu sił społecznych. Próba sił między owymi siłami
społecznymi trwa i jej skutki objawiają się w cyklicznych "przechyłach" raz na
korzyść pracy, raz na korzyść kapitału. Obecna faza jest fazą przechyłu na rzecz
kapitału (neoliberalizm). Po wystarczającym zniszczeniu świata i wobec
konieczności jego odbudowy, czyli potem jak kapitał odzyska na nowo możliwości
realizacji swych zakumulowanych zysków, zapewne będzie musiał nastąpić przechył
na rzecz pracy. W tym rytmie zakodowana jest zapewne możliwość uzyskania przez
peryferie pewnego zadośćuczynienia jej potrzebom społecznym. Wymuszanie
demokratyzacji jako środka utrwalającego zdobycze warstw ludowych w centrum czy
na peryferiach jest utożsamione przez Amina z "długim marszem do socjalizmu".
Możliwość stworzenia układu sił korzystnych dla polityki redystrybucyjnej na
korzyść Trzeciego Świata zależy również od sytuacji w Europie. Najlepiej opisuje
to sam Amin: "Czy projekt europejski można uratować od klęski? Zasadnicza
odpowiedź, jakiej udzieliłbym na takie pytanie, nie byłaby ani taka, jakiej
udzielają 'eurooptymiści', którzy po prostu chcą się przekonać, że kolejne cuda
pozwolą Europie iść naprzód, ani taka, jakiej udzielają 'europesymiści', których
- sama w sobie słuszna - krytyka znajduje inspirację w nostalgii za przeszłością
narodową. Moja odpowiedź wynikałaby z zasadniczej postawy eurokrytycznej, która
uznaje jednocześnie, że kraje europejskie potrzebują instytucjonalizacji swojej
konstrukcji regionalnej po to, aby (podobnie jak inne regiony świata) stawić
czoła wyzwaniom przyszłości i że projekt europejski - taki, jaki jest - nie
odpowiada tej potrzebie. Ten projekt nosi bowiem na sobie piętno swoich narodzin
- zrodził się z powojennej idei amerykańskiej i antykomunistycznej, którą
zawładnęły siły konserwatywne (...). Projekt trzeba opracować od nowa, wyjść od
negocjacji dotyczących perspektyw społeczeństwa, które proponuje się
zainteresowanym narodom, i określić SPOŁECZNE WARUNKI NOWEGO KOMPROMISU
HISTORYCZNEGO MIĘDZY KAPITAŁEM A PRACĄ. Trzeba również wyjść od rokowań
dotyczących instytucjonalizacji demokratycznego i skutecznego zarządzania
etapami procesu godzenia realiów narodowych z priorytetami paneuropejskimi, bo
nieuchronna różnorodność rozwoju walk politycznych i społecznych nieuchronnie
pociągnie za sobą nierównomierność postępów poszczególnych narodów na polu
konstrukcji europejskiej. (...)
Zasadnicza konkluzja polityczna, jaką wyciągam z analizy, której główne wątki tu
przedstawiłem, jest następująca: Europa nie może dokonać innego wyboru, dopóki
sojusze polityczne określające bloki u władzy pozostaną ześrodkowane na
panującym kapitale ponadnarodowym. Tylko wtedy, gdy WALKI SPOŁECZNE I POLITYCZNE
DOPROWADZĄ DO ZMIANY TREŚCI TYCH BLOKÓW I NARZUCĄ NOWY KOMPROMIS HISTORYCZNY
MIĘDZY KAPITAŁEM A PRACĄ, Europa będzie mogła zdystansować się od Waszyngtonu, a
to pozwoli na odnowę projektu europejskiego. W takich warunkach Europa mogłaby,
a nawet powinna, pójść również na płaszczyźnie międzynarodowej, w swoich
stosunkach ze Wschodem i Południem, inną drogą niż wytyczona przez wyłączne
wymagania imperializmu zbiorowego, zapoczątkowując tym samym swój udział w
długim marszu 'poza kapitał'. Innymi słowy, albo Europa będzie lewicowa (termin
'lewicowa' traktuję serio), albo jej nie będzie" (s. 134).
Ten długi cytat ujawnia zasadniczo w ostatecznym rozrachunku socjaldemokratyczną
konstrukcję rozumowania i wywodów Samira Amina. Przyjmując bowiem jego analizę
pogrążenia klasy robotniczej Europy w bierności wynikającej z faktu, że nie
zostanie jej zagwarantowana nawet rola rezerwowej armii pracy, trudno rozumieć
inaczej jego wypowiedź, jak tylko, że "projekt europejski" w interesie
korzystnego układu sił społecznych zostanie wypracowany w ramach tradycyjnych
instytucji państwa burżuazyjnego, gdzie najlepszym reprezentantem interesów klas
uciskanych pozostaje wszak socjaldemokracja (dziś staczająca się na manowce
neoliberalizmu ze względu na pokonanie jej dotychczasowych wrogów - komunistów).
W efekcie przemian, jakie zaszły współcześnie, niemożliwe będzie odrodzenie się
zdolnych do radykalizacji i internacjonalizmu walk klasowych, czyli
rewolucyjnego ruchu robotniczego. Każdy naród będzie sam zmierzał do socjalizmu,
jako że "ogólna efektywność (historycznie narodowych) systemów produkcyjnych
wyposaża należące do nich przedsiębiorstwa w zdolność konkurencyjną".
Według Amina trwała odbudowa silnej armii rezerwowej w centrum okaże się
niemożliwa, podobnie jak niemożliwe okaże się ześrodkowanie działalności
gospodarczej na pięciu monopolach, a to ze względu na system polityczny.
Gwałtowne eksplozje sprawią, że kapitalizm zejdzie ze ścieżek wytyczonych przez
opcję neoliberalną albo na lewo (postępowe kompromisy społeczne), albo na prawo
(faszyzujące populizmy narodowe).
Natomiast nawet na dynamicznych peryferiach niemożliwe będzie wchłonięcie
olbrzymich rezerw osadzonych w nisko wydajnej działalności gospodarczej przez
ekspansję zmodernizowanej działalności produkcyjnej. Ujawnią się sprzeczności
zmodernizowanych enklaw w morzu zacofania.
Rozwiązanie kryzysu kapitalizmu będzie wymagało "odłączenia", tj.
podporządkowania stosunków zewnętrznych logice narodowo-ludowego etapu
długotrwałego przechodzenia do socjalizmu. Oczywiście, Amin uważa, że uwolnienie
ludzkości od alienacji ekonomistycznej i likwidacja dziedzictwa polaryzacji w
skali światowej musi dokonać się na zasadzie, że cel ten stanie się projektem
całej ludzkości. Jeżeli jednak z jednej strony przeciwstawimy konkretne wymogi
ekspansji ekonomicznej (dla Amina czynnik ten ma nierozstrzygające znaczenie
jako wynikający z "alienacji ekonomistycznej), a z drugiej strony (utopijny)
postulat wspólnego projektu całej ludzkości, to nawet nie wierząc w ekonomię
jako naukę o obiektywnych prawach trudno upierać się przy twierdzeniu, że
projekt Amina jest bardziej realistyczny niż postawy wynikające z alienacji
ekonomistycznej. "Postęp na drodze pozwalającej osiągnąć taki dwojaki cel
rozwoju koniecznie wymaga czynnego i wielostronnego udziału narodów wszystkich
regionów planety" (s. 19). Chyba nawet posttrockistom trudno byłoby ten postulat
określić jako synonim światowego wymiaru rewolucji socjalistycznej.
Nie robią na nim większego wrażenia w tym kontekście wystąpienia klasy
robotniczej w krajach tzw. centrum systemu kapitalistycznego. Nie przewiduje
bowiem znaczącego rozwoju "rezerwowej armii pracy" obejmującej także sektory
tradycyjnego przemysłu, nie tylko bezrobotnych i wykluczonych, która mogłaby być
zarzewiem decydującego buntu. Klasa robotnicza skupiona wokół nowoczesnych
gałęzi przemysłu ("pięciu monopoli") rozwijanych w krajach Triady, a więc
przodujących potęg gospodarczych świata, jest oceniana według niego jako
spacyfikowana forma oponenta klasowego burżuazji, podobnie, jak to miało miejsce
w okresie powojennych trzydziestu lat stabilnego rozwoju gospodarczego Europy i
polityki "państwa opiekuńczego". Powtórzmy: "Klasy robotnicze w ośrodkach
systemu światowego przestały być 'klasami niebezpiecznymi', którymi były w XIX
wieku" (s. 21).
Tezy swoje Amin podbudowuje twierdzeniami natury filozoficznej. Zasadnicze
znaczenie ma wspomniana już krytyka alienacji ekonomistycznej, której można
przeciwstawić spostrzeżenie, że samo odrzucenie alienacji nie oznacza jeszcze,
że się jej nie ulega. Szczególnie w sytuacji, gdy przypisuje się Leninowi tezę o
neutralności technologii, zaś samemu drogę do socjalizmu poprzez "odłączenie"
dostrzega się w neutralnie traktowanej drodze krajów Azji Wschodniej do jak
najbardziej kapitalistycznie pojmowanego rozwoju gospodarczego. Innym tego typu
twierdzeniem jest twierdzenie o "niedookreśloności" historii. Teza jest
zasadniczo słuszna, o ile nie uważa się, że kryterium rozwiązania podstawowej
sprzeczności kapitalizmu można swobodnie zastąpić w praktyce innym, "głównym"
kryterium bez zmiany celu rewolucji społecznej.
Na koniec mała dygresja. Według Amina marksizm historyczny przyjął wulgatę
europocentryczną, która kojarzyła ekspansję kapitalizmu z uniwersalizacją
kapitalistycznego sposobu produkcji. Takie ujęcie według naszego autora znosi z
pola widzenia polaryzację legitymując tym samym socjalimperializm. Interesującym
przyczynkiem czy glossą do tak postawionego problemu mogłaby być koncepcja Róży
Luksemburg, która uważała, że Polska, ze względu na interes burżuazji, będzie
musiała zrezygnować z "patriotyzmu" na rzecz "obiektywnych praw ekonomicznych".
Polska, której silna pozycja ekonomiczna w okresie feudalizmu i ociężałe
struktury społeczne sprawiły, że w okresie rewolucji przemysłowej stoczyła się
do pozycji peryferii, zyskała niepowtarzalną okazję, aby zdominować gospodarczo
własnego ciemiężyciela, Rosję, i wybić się na pozycję bardziej zbliżoną do
"centrum". Paradoks historyczny chciał, że niekonsekwentni krytycy kapitalizmu,
socjaliści, w ostrej walce z poglądami SDKPiL, "zaprzepaścili" tę szansę
kierując się wiarą w możliwości stworzenia projektu społecznego godzącego
interesy ludu z interesem narodowej burżuazji rozwijającej się na bazie rynku
wewnętrznego i to w okresie ekspansji imperializmu. Z jednej strony mamy tu
uwidocznione realne przyczyny tradycyjnej polskiej rusofobii zakorzenionej w
resentymencie wobec Rosji, że nie potrafiliśmy wykorzystać nadarzającej się
okazji, z drugiej - pewne ostrzeżenie, że nie wystarczy projekt socjalistyczny,
aby odebrać moc czynnikom rywalizacji ekonomicznej.
21 listopada 2004 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski