Tekst jest polemiką z pomarańczowym NLR, i jak na ex-GSR jest wyjątkowo dobry. Wielu facetów, potrafi szanować tylko kobiety, których nie zdobyli -i o których względy muszą zabiegać, a wobec "starej, którą ma się na co dzień", można być zwykłym chamem. Większość lewicy systematycznie olewa Bratkowskiego i ignoruje jego teksty. Ponieważ Włodek, jak podstarzały Romeo, chce wkraść się w ich łaski i zachęcić do dyskusji - to jest wyjątkowo kulturalny i pisze teksty merytoryczne. Ale wobec osób, które dyskutują z nim na co dzień na Forum Dyskusyjnym LBC, pokazuje swoją prawdziwą maskę i gdy brakuje mu argumentów, nazywa oponentów "kurwami politycznymi". NLR wyjątkowo dużo uwagi poświęca pomarańczowej Ukrainie, ale znając życie niedługo się to skończy. Jak wiadomo NLR nie dyskutuje ze "stalinowcami", "sekciarzami" i "internetowymi gadułami" (niepotrzebne skreślić) i gdy zostali ewidentnie przyparci do muru - to znowu stchórzą - i Sylwestrowicz schowa głowę w piasek na najbliższe 2-3 lata czekając na nową "rewolucję" finansowaną przez CIA. "Temat ukraiński jest już spalony - bo zaczęto go wałkować na LBC - dlatego zwijamy żagle i czekamy przed TVN 24 na nową rewolucję, o której będziemy pisać jako pierwsi - a gdy nadejdą sekciarze - to znowu uciekniemy - i tak w kółko". Z każdą jednak ucieczką NLR coraz bardziej się kompromituje i obnaża swoją teoretyczną impotencję -a kolega z NLR, który wzywał do strajku generalnego - prędzej czy później opuści tą żałosną kanapę.


Masa krytyczna

Długo czekaliśmy, aby wreszcie lider Nurtu Lewicy Rewolucyjnej, Jan Sylwestrowicz, zdecydował się podjąć wyzwanie. Długo, gdyż Jan czekał najwyraźniej na poparcie mas.
Dziś, mając za sobą Pomarańczową Rewolucję, butnie oświadcza: "wyznacznikiem trockizmu", a zatem "po prostu marksizmu", jest "pewna metoda polityczna".
Tymczasem, "metoda polityczna" Jana Sylwestrowicza abstrahuje od tego, że marksizm zajmuje się głównie analizą roli klasy robotniczej w walce o zniesienie systemu wyzysku, o zniesienie kapitalizmu. Metoda zaś Sylwestrowicza polega na fałszowaniu owej roli klasy robotniczej, którą zastępuje "klasą pracowniczą", "ludźmi pracy" czy, po prostu, "masami".
Ten sposób pojmowania nauk Marksa, ale i Trockiego, całkowicie dyskwalifikuje go jako marksistę. Karykaturą bowiem Trockiego, absurdem i sprzecznością wewnętrzną jest mówienie o analizie "sytuacji politycznej i układu sił klasowych" w kategoriach "obiektywnych potrzeb ludzi pracy" czy "mas".
Pojęcie klasy zakłada istnienie spójnego interesu wynikającego z miejsca danej grupy społecznej w układzie stosunków produkcji. W przypadku klasy robotniczej zakłada wytwarzanie wartości dodatkowej, którą zawłaszcza kapitalista. Inne grupy społeczne są opłacane z owej wartości dodatkowej.
Choć członkowie owych grup są ludźmi pracy najemnej, to jednak odróżniają się od klasy robotniczej swoją pozycją ze względu na powyższe kryterium, a i różnią się między sobą ze względu na bliskość i przydatność dla burżuazji, i z tej racji ich interesy zarówno różnią się od interesu klasy robotniczej, jak i są niespójne w ramach tej grupy - drobnomieszczaństwa. To jest abecadło marksizmu, to jest fundament. Nie trzymając się go, Jan Sylwestrowicz może już z łatwością dokonywać kolejnych podmian desygnatów walki klasowej - poprzez "klasę pracowniczą", "ludzi pracy" do niedookreślonych "mas".
Mówienie w tym kontekście o "samoorganizacji robotniczej", mając na myśli "samoorganizację mas", w przypadku ukraińskim szczególnie ostro i wyraźnie ujawnia swą absurdalność.
Na przykład twierdzenie, że "idea rad robotniczych" może być "zwieńczeniem pewnego procesu, ideą, którą należy wysunąć dopiero wówczas, gdy subiektywne warunki do tego dojrzały", czyli tutaj: kiedy dojrzały masy - ujawnia całą swoją teoretyczną i metodologiczną nieporadność i fałsz. Twierdzenie, które ma sens w odniesieniu do klasy robotniczej czy do sytuacji, w której klasa robotnicza jest podmiotem buntu lub rewolucji, traci go w zastosowaniu do szerokiej kategorii "masy".
Cały ten galimatias metodologiczny, stawiający Trockiego w roli przygłupa, służy Sylwestrowiczowi jako teoretyczna podbudowa do ataku na tych, którzy nie rozumieją kluczowego znaczenia wspierania "samoorganizacji mas" i do oskarżania ich o lekceważenie, ba, o pogardę, dla "obecnego stanu świadomości mas".
Otóż w konflikcie ukraińskim zarysował się jakoś niezręcznie podział, w którym w opozycji do "Pomarańczowej Rewolucji" pośrednio stoją właśnie robotnicy z Doniecka. Czyż nie jest wyrazem pogardy dla tych górników i hutników ze wschodniej Ukrainy opowiedzenie się Sylwestrowicza za pomarańczowymi "masami", które mają zapewne wyżej rozwiniętą świadomość (demokratyczną) niż niezorganizowani w sensie klasowym robotnicy z Doniecka?
Otóż my rzeczywiście wolimy ograniczoną świadomość klasy robotniczej Ukrainy, ich tradeunionistyczną świadomość, od uświadomionych "bojowników" o "demokrację" obozu Juszczenki.
Mętlik metodologiczny jest spowodowany nowolewicowymi przeróbkami marksizmu, który w rezultacie wywodzi socjalizm z "rewolty ogólnodemokratycznej". W tej ostatniej widzi szanse wznoszenia świadomości na wyższy etap, podatne podłoże dla przyjęcia idei socjalizmu, podatniejsze niż ekonomiczne żądania klasy robotniczej.
To, co Sylwestrowicz określa jako "obecny stan świadomości mas", to nie tylko niski stan świadomości, który rzekomo miałby wskazywać na brak ideologicznego zagospodarowania owej świadomości. Zamiast tabula rasa mamy przyswojenie ideologii dominującej, ideologii klasy panującej - burżuazji!
Jedyną ścieżką rozwoju sytuacji przy tak określonej świadomości jest wytyczony od dawna szlak - wolne wybory, oddzielenie władz: sądowniczej, ustawodawczej i wykonawczej, system demokracji, państwo prawa chroniące przed "złodziejami" i "wichrzycielami", a wreszcie - rozwijanie koncepcji wolności indywidualnej. "Pogłębianie" i "poszerzanie" tych procesów może dokonywać się w nieskończoność, albowiem nigdy rzeczywistość nie będzie odzwierciedlała wiernie idealnego modelu państwa demokratycznego. W miarę przybliżania się do "ideału demokratycznego" topnieć będą niezadowolone "masy", a kiedy wreszcie osiągniemy etap pełnej demokracji burżuazyjnej - walka o interesy klasy robotniczej stanie się siłą rzeczy - w oczach konsekwentnych demokratów - walką o "interesy partykularne". I diabli wezmą cały przebiegły plan Sylwestrowicza, by właśnie wtedy wysunąć specyficzne żądania klasy robotniczej. Praktyka pokazuje, że w świecie realnym nowolewicowi działacze w takiej sytuacji raczej rewidują swoją definicję socjalizmu, niżby mieli wejść w konflikt z "masami" tym razem niezadowolonymi z wywalczonej demokracji. Najczęściej okazuje się, że klasy robotniczej właściwie to w ogóle nie ma, albo jako "klasa schodząca" traci ona swe znaczenie i zastępowana jest już całkowicie przez "klasę pracowniczą", która nie ma interesów innych od interesów ogólnodemokratycznych. Trzymanie się "paleomarksizmu" byłoby szczególnie bolesne dla J. Sylwestrowicza, który jak ognia boi się "zmarginalizowania i ośmieszenia lewicy marksistowskiej". Aby więc temu zapobiec lewica musi się wciąż uginać przed terrorem "opinii powszechnej" i prawić banały, aby tylko nie wyróżniać się spośród tłumu. Co to ma wspólnego z Marksem, z Trockim, z Leninem?
Stwierdzenie, że należy najpierw forsować przeprowadzenie zmian w duchu demokracji burżuazyjnej po to, aby dopiero potem "przejść do załatwiania spraw dalszych, klasowych" - jest więc oparte na błędnych założeniach i pozbawione dowodu.
Błędne założenie polega na twierdzeniu, że: "bez załatwienia pierwszorzędnych dziś dla mas spraw demokratycznych, ruch masowy zostanie zahamowany". Otóż, ruch masowy zostanie nie tylko zahamowany, ale i całkowicie rozbrojony z chwilą, gdy załatwione zostaną postulaty ogólnodemokratyczne. Ludzie rozejdą się do domów, kiedy dostaną demokrację parlamentarną jako fasadę, z twardą dyktaturą Juszczenki jako prezydenta, któremu nie ograniczy się prerogatyw prezydenckich będących przedtem udziałem Kuczmy. Niezrealizowane postulaty klasy robotniczej nie porwą tłumów, tak jak nie porywają ich protesty robotnicze na całym świecie. Dopiero mająca perspektywę zwycięstwa walka klasy robotniczej jest w stanie porwać "masy" do walki o swoje istotne, bytowe interesy.
To zwykły kretynizm metodologiczny każe Sylwestrowiczowi porządkować "walkę klas" w idiotyczną sekwencję - najpierw demokracja burżuazyjna, potem ostra walka klasowa (czyżby echo tezy, że w miarę rozwoju socjalizmu/demokracji zaostrzała się walka klasowa?). Ten idiotyzm przeczy nie tyko doświadczeniu historycznemu, ale i zdrowej logice.
Sylwestrowicz ma jednak czelność podawania jej jako "metody politycznej" Trockiego. Ba, widzi w tej sekwencji logikę, którą nazywa "dialektyką rewolucji permanentnej".
Dla podbudowania chwiejnego i mocno wątpliwego, urągającego marksizmowi rozumowania, Sylwestrowicz odwołuje się do demagogii i karykaturowania poglądów tych, w których wymierzone jest ostrze jego tekstu, czyli rzekomych sekciarzy i poststalinowców, którzy rzekomo propagują hasło "socjalizm od zaraz!"
Opowiedzenie się za klasą robotniczą przeciwko ogłupiającym hasłom demokracji burżuazyjnej jako stadium świadomości lewicowej na dzień dzisiejszy jest określane jako sekciarstwo, a jednocześnie jako "reformizm/klasyczny stalinizm", ponieważ - z jednej strony, opowiedzenie się za interesem politycznym klasy robotniczej jest uważane za sekciarstwo, a z drugiej - opowiedzenie się za doraźnym interesem ekonomicznym robotników jest uważane za wyraz płaskiego ekonomizmu, czyli reformizm.
Opowiedzenie się więc za robotnikami Donbasu jest opowiedzeniem się za "reformizmem", w przeciwieństwie do "rewolucyjności" burżuazyjnych demokratów reprezentowanych przez juszczenkowskie "masy".
"Masowy, wielomilionowy ruch, który odniesie zwycięstwo w walce o elementarne prawa demokratyczne (i narodowe), może podjąć walkę o sprawy ekonomiczne" - problem w tym, że nie będzie to już (w państwie demokratycznym) ruch wielomilionowy. Być może Sylwestrowicz uważa, że w państwie prawa robotnicy będą mogli wygrać proces o socjalizm przed Trybunałem Konstytucyjnym. Byłby to milowy krok naprzód w rozwijaniu socjaldemokratycznej koncepcji o zwycięstwie sprawy socjalizmu w głosowaniu parlamentarnym.
Praktyczne ignorowanie głosu robotników, chociaż takie wystąpienia robotnicze mają przecież miejsce, niewiele ma wspólnego z marksizmem, a więc i z trockizmem.
Czy robotnicy z Doniecka chcą zachowania status quo? Czy nie należałoby raczej pracować nad ich świadomością klasową niż nad świadomością "mas", których świadomości nie da się obiektywnie o wiele zmienić? A to dlatego, że ich obiektywne warunki i miejsce w podziale pracy będą wciąż odradzały świadomość drobnomieszczańską.
Może dałoby się wykroić z tego kilku intelektualistów lewicowych, ale "mas" owych jako mas nie da się przestawić na tory myślenia tożsame ze świadomością klasową proletariatu.
Sylwestrowicz postuluje "krzewienie samoorganizacji mas". Jak na razie to "krzewienie" dobrze wychodzi burżuazji związanej z obozem Juszczenki. Trudno tylko mówić tutaj o "samoorganizacji". "Samoorganizacja", to przecież pojęcie określające polityczną samoorganizację, czyli umiejętność odróżniania się, a nie umiejętność wykonywania poleceń przywódców burżuazyjnych. W tym wystarczy zwykły trening partii politycznych i systemu wyborczego. "Samoorganizacja" zakłada różnorodność poglądów, która wyraża się w mnogości form organizacyjnych.
Tutaj natomiast mamy monopol organizacyjny, który jest przeciwieństwem "samoorganizacji".
Sylwestrowicz pisze, że musimy być tam, gdzie masy żądają swoich praw po to, aby wskazać alternatywę programową, rozwiązanie socjalistyczne. Ale dynamizm mas jest nakierowany na realizację postulatu demokracji parlamentarnej. Czyli zadaniem marksistów według Sylwestrowicza byłoby raczej stawianie oporu spontanicznemu ruchowi "mas". Ani to rozważne, ani w ogóle możliwe. Tylko oparcie się na robotnikach, którzy postulatom ogólnodemokratycznym mogą realnie narzucić konkurencję rozwiązania alternatywnego, jest w stanie dać jakąkolwiek szansę skutecznego stawienia oporu dominującemu nurtowi, a więc i sprawić, żeby "rozwiązanie socjalistyczne" nie brzmiało w tych warunkach śmiesznie. Trzeba by było pokazać i wesprzeć tę grupę społeczną (klasę robotniczą), dla której rozwiązanie socjalistyczne jest sprawą najważniejszą. Inaczej to Sylwestrowicz będzie śmieszny, nie my.
I wreszcie, my nie krytykujemy "milionów ludzi pracy na Ukrainie, którzy odważyli się wystąpić w obronie swoich praw obywatelskich i narodowych". Bowiem nie mamy złudzeń co do ich świadomości klasowej. Krytykujemy natomiast Was, potępiamy pseudomarksistów, którzy fałszują nauki Marksa i Trockiego, ignorują miliony robotników tej samej Ukrainy nie zauważając po prostu ich sprawy, lekceważąc ich potencjalną świadomość rewolucyjną.
Dla takich pseudomarksistów nie mamy wystarczająco ostrych słów potępienia.
Nie wiążemy idei socjalizmu (komunizmu) z "masami", które dokonują dziś "Pomarańczowej Rewolucji" na Ukrainie. Nie żądamy, żeby ktokolwiek do nas przychodził, ani nie mamy złudzeń, co do możliwości wpływania na "ruchy masowe" z pozycji roztapiania się w nich (stała linia Zjednoczonego Sekretariatu IV Międzynarodówki).
Masy na pewno nie będą postępować tak, "jak my chcemy". Nawet za cenę najdalej posuniętego wazeliniarstwa.
Zarzuty Sylwestrowicza, że krytykujemy masy, oskarżamy je o ciemnotę, są nietrafione - warstwy drobnomieszczańskie tym się po prostu charakteryzują, że mają realną i potencjalną świadomość drobnomieszczańską.
Świadomość rewolucyjną, czyli wywrotową w odniesieniu do systemu kapitalistycznego, może mieć wyłącznie klasa robotnicza oraz ci, którzy świadomie służą jej interesom, świadomie wybrali tę drogę.
Jest to abecadło marksizmu. Jan Sylwestrowicz przeto jest co najwyżej apologetą drobnomieszczaństwa.
7 grudnia 2004 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski