Tekst pochodzi z Trybuny http://www.trybuna.com.pl/n_index.php?sel=impuls&date=20041209&code=2004120903 . Ikonowicz naśmiewa się z NLR, że mają tylko jednego robotnika: "Tak został sztandarowym, bo chyba jedynym robotnikiem w Nurcie Lewicy Rewolucyjnej.". Uczciwość jednak nakazuje, by powiedzieć, że Nowa Lewica nie jest wcale lepsza. Antykapitalizm Ikonowicza okazał się sezonową modą i tak jak wcześniej razem z socjaldemokratami Millerem i Kwaśniewskim zakładał pseudo lewicowy Sojusz Lewicy Demokratycznej, tak dzisiaj razem z premier Jarugą -Nowacką zakłada Unię Lewicy.


Piotr Ikonowicz

Portret trockisty: Maciek Guz

Maciek Guz może każdego doprowadzić do szału. Syn oficera politycznego i sklepowej, jest robotnikiem, związkowcem, ale przede wszystkim trockistą. Szczupły, śniady, o długich, falujących i siwiejących włosach nie wygląda na swoje 49 lat. Poznałem go na Rakowieckiej w grudniu 1981 roku, gdy za rozrabianie rzucili nas za karę do narożnej celi, gdzie podwójne kaloryfery były zimne jak zmrożona stal. Aresztowano go za to, że odmówił na piśmie dalszego wykonywania pracy mechanika w PKS-ie na Wolskiej, wyjaśniając, że stan wojenny jest wymierzony przeciwko ludowi pracującemu.
Jego ojciec przeszedł na przedwczesną emeryturę, po tym, jak na zebraniu partyjnym w 1976 r. oświadczył, że robotnicy Radomia i Ursusa mają rację. Synowi, który zainteresował się polityką podsuwał Marksa i Lenina. – Przeczytałem „Państwo i rewolucję” Lenina i kontrast z rzeczywistością był tak wielki, że postanowiłem się w nic nie angażować i zostać leśnikiem – opowiada. Po szkole leśnej w Ustroniu zajmował się w różnych nadleśnictwach dokarmianiem zwierzyny i pozyskiwaniem drewna. Płacili słabo, więc wrócił do Warszawy i w bazie „Łączności” przyuczył się do zawodu mechanika. W 1977 r., zwabiony wysokimi zarobkami podjął pracę w Hucie Katowice. – Naprawiałem steyery, jadłem posiłki regeneracyjne, ale nie umiałem, jak inni, pić wódki całymi szklanami – wspomina. W sali spało ich sześciu, z czego czterech po wyrokach. Milicja przymykała oko nawet na poszukiwanych. Ktoś musiał hutę budować.
Do polityki wciągnęli go studenci z krakowskiej AGH, którzy przyjechali na praktyki. – Próbowali coś pisać z nasłuchu radiowego, a ja próbowałem rozdawać. Koledzy raczej nie chcieli tych ulotek. Raz, że nie przepijałem z nimi całej wypłaty i byłem podejrzany, dwa, że mieli to gdzieś. Zainteresowały się jednak organa. Namierzyli maszynę do pisania w warsztacie i kazali mi wypierdalać do Warszawy. No to wypierdoliłem – śmieje się. Pracował w PKS-ie i zakładał „Solidarność”.
Po wyjściu z Rakowieckiej świat się przed Maćkiem otworzył. Spotkał ludzi, którzy mu wytłumaczyli, że może być inny socjalizm niż realny. Związał się ze środowiskiem wydającym „Walkę Klas”. Śmiał się, że ich Międzynarodówka nazywa się czwarta, bo jest ich wszystkiego tylko czterech. Wydawali jeszcze „Jedność Robotniczą” i „Metro” (nie mylić z dzisiejszym wydawnictwem Agory – red.). We wstępniaku do tego ostatniego napisali: „Naszym programem jest metro, szybka kolej podziemna”.
Uwierzył w powtarzalność historii: kiedyś działacze II i III Międzynarodówki też mogli się zmieścić na jednych saniach. Tak został sztandarowym, bo chyba jedynym robotnikiem w Nurcie Lewicy Rewolucyjnej.
W 1984 wziął udział w wyprzedaży sprzętu zjednoczenia ZREMB. Legitymując się pieczątką o zatrudnieniu w firmie studniarskiej (wiercił studnie) kupił sprzęt poligraficzny i wydał „Zdradzoną rewolucję” Lwa Trockiego.
Do pracy w FSO poszedł już jako świadomy działacz, aby organizować, buntować i podżegać. Skoro „Solidarność” zdradziła wstąpił do „Solidarności '80” i został nawet sekretarzem związku w fabryce. Szybko jednak pokłócił się z resztą kierownictwa. Żądał, aby na znak solidarności złamano zasadę utajnienia płac i zaczęto wywieszać paski z wypłaty. Chciał, aby związek walczył nie tylko o FSO, ale i inne zakłady. Na zebraniu oskarżono go, że jest Żydem i trockistą. Obnażył się publicznie, pokazując, że nie jest obrzezany. Złożył funkcję związkową i wrócił na poprzednie stanowisko pracy jako spawacz. Był to ewenement, bo działacze związkowi takiego szczebla, kończąc pełnienie funkcji znajdowali miejsce w zarządzie firmy lub w którejś z zależnych spółek.
Gdy zaczął organizować załogę przeciwko sprzedaży zakładu Koreańczykom został usunięty ze związku zawodowego, a informację o tym przekazano nie jemu, lecz pracodawcy. Żeby się nie kręcił po halach i nie buntował ludzi uczyniono z niego plastyka. W dziale marketingu projektował targi, stoiska, szyldy i napisy reklamowe. Natychmiast zorganizował protest wśród pracowników doprowadzając do uznania ich za umysłowych, a nie fizycznych, co wiązało się z wyższym uposażeniem.
Walka przeciw wejściu Daewoo na Żerań polegała na organizowaniu akcjonariatu pracowniczego. Przystąpiło do niego 11 tysięcy pracowników – większość załogi. Dyrekcja przekupiła wtedy związki dając działaczom płace w wysokości pięciokrotnie przekraczającej średnią zakładową.
Kiedy w 2000 r. po załamaniu sprzedaży zaczęto zwalniać masowo ludzi, Maciek pracował w serwisie komputerowym. Jako jeden z niewielu znał się trochę na programowaniu, a że był pilny i uparty to się szybko przyuczył. Próbował zapisać się do „Solidarności” i do Metalowców, żeby móc bronić ludzi przed wyrzuceniem. Odmówiono mu jako znanemu rozrabiaczowi. Powołał do życia zakładową organizację Konfederacji Pracy. W ten sposób pracownicy serwisu dostali ochronę związkową (było ich mało, więc każdy był funkcyjny) przed zwolnieniem. Dawne ZETO, a potem DDC (Daewoo Diacom Communications), czyli serwis, był kanałem wyprowadzania pieniędzy z fabryki do Korei. Miesięczna obsługa komputerowa zakładu kosztowała FSO 2,5 miliona złotych. Kiedy w 2001 zabrakło pieniędzy, szef serwisu wyłączył system i FSO stanęło. – Zanim zdołaliśmy ponownie podnieść system i uruchomić produkcję fabryka poniosła wielomilionowe straty – mówi.
Żeby to nie wyglądało na represje wobec Maćka, wszystkich pracowników serwisu przeniesiono do Zutechu, spółki skazanej na zagładę. Wtedy zaczął wydawać pismo zakładowe „Kret” kolportowane jak niegdyś bibuła. Irytowało to dyrekcję, ale załogi do walki nie poderwało. Dziś w FSO pracuje 2500 ludzi i nie jest to już fabryka samochodów, lecz montownia. Zutech padł, a 280 osób skarży firmę o ponad 5 milionów złotych zaległych poborów i odpraw. 134 z nich przekazało pełnomocnictwa Maćkowi, który szuka adwokata gotowego walczyć w sądzie za obietnicę honorarium w przypadku wygranej.
Teraz ochronia lotnisko. W poprzedniej firmie ochroniarskiej rozgryzł już mechanizm przerzucania pracowników po dwóch umowach na czas określony na umowę zlecenie, żeby nie podpisywać umów bezterminowych. Przygotowuje się do założenia związku zawodowego i wytoczenia nieuczciwym pracodawcom procesu za łamanie prawa pracy. Ma 3,80 na godzinę i 24-godzinne dyżury. Nic do stracenia oprócz kajdan.
Piotr Ikonowicz (48),
przewodniczący Nowej Lewicy