Tekst pochodzi z Trybuny http://www.trybuna.com.pl/n_index.php?sel=impuls&num=13&code=2004120202 . Autor artykułu, będzie miał 15 grudnia referat na spotkaniu ATTAC Mazowsze.


Piotr Szumlewicz

Przegrana transformacja


Historia polskiej gospodarki została zawłaszczona przez neoliberalną prawicę. Wszelkie sukcesy i osiągnięcia PRL przedstawia się dzisiaj w jednoznacznie negatywnym świetle. Obronę jakichkolwiek rozwiązań socjalnych obecnych w Polsce Ludowej uznaje się za przejaw „sowieckiej mentalności”. PRL stał się, dla neoliberalnych elit, negatywnym punktem odniesienia. Poprzez jego krytykę uzasadniają one rozwarstwienie społeczne, strukturalne bezrobocie, wydłużanie tygodnia pracy, czy utrzymywanie płacy minimalnej na skandalicznie niskim poziomie.
Krytyce Polski Ludowej towarzyszy zatem przedstawianie społecznych patologii jako prawidłowości rozwoju gospodarczego. Odrzucenie wszelkich, już nie tylko socjalistycznych, ale nawet umiarkowanie socjaldemokratycznych rozwiązań staje się punktem wyjścia do dyskusji o strategii rozwoju ekonomicznego dla Polski.
Zarazem większość polityków i „ekspertów” swoje diagnozy porównawcze opiera na historycznym kłamstwie, sprowadzając cały okres PRL do stalinizmu w sferze politycznej i kryzysu początku lat osiemdziesiątych w sferze ekonomicznej. Przeciwstawia się temu obrazowi wizję dynamicznego rozwoju gospodarczego, pełnych półek w sklepach i rozwijających się instytucji demokratycznych po upadku bloku wschodniego.
Tymczasem prawda, tak na temat PRL, jak i na temat III RP, jest zupełnie inna. Pod względem dostępu do edukacji Polska Ludowa dokonała skoku cywilizacyjnego, osiągając wskaźniki powszechności nauczania wyższe niż w niektórych krajach zachodnich. W latach osiemdziesiątych w Polsce było już tylko 1,5 proc. ludzi nie posiadających żadnego wykształcenia, podczas gdy przykładowo we Włoszech 19 proc. W latach 1945 – 1988 zbudowano prawie 8 milionów mieszkań, czyli ponad 170 tysięcy na rok (w latach 90. o ponad 1/3 mniej). Dokonano rewolucyjnej zmiany w strukturze gospodarczej kraju, zwiększając udział przemysłu w dochodzie narodowym z 22 proc. w 1947 roku do 49 proc. w 1988 i zmniejszając udział rolnictwa z 70 proc. w 1947 roku do 12,6 proc. w 1988 roku. W latach 1945 – 1980 Polska rozwijała się średnio z prędkością ponad 5 proc. wzrostu dochodu narodowego. Co najważniejsze jednak, w PRL były stosunkowo niskie wskaźniki ubóstwa, a bezrobocie praktycznie nie stanowiło problemu społecznego. Również rozwarstwienie dochodowe utrzymywało się na dosyć niskim poziomie, a wzrost gospodarczy o tyle przekładał się każdorazowo na jakość życia społeczeństwa, że podwyżki płac obejmowały wszystkie grupy społeczne. Warto też przy okazji wspomnieć, że z wyjątkiem kryzysowych lat 1980 – 1981 równomierny wzrost płac nie zagrażał stabilności gospodarki. W połowie lat osiemdziesiątych gospodarka znowu weszła na drogę stosunkowo szybkiego wzrostu gospodarczego: rosła produkcja, jak też spożycie i rozwijała się infrastruktura.
Średnia efektywność przedsiębiorstw także rosła, co przeczy mitowi o tym, iż upadek PRL był spowodowany nierentownością przedsiębiorstw państwowych. Również budżet w tych latach był zrównoważony i nie istniała groźba deficytu. W handlu zagranicznym eksport przeważał nad importem. W 1989 roku gospodarka nie straciła więc zdolności rozwojowych, ani też nie znajdowała się w stanie rozkładu. Na tym tle, wypowiedziane po raz pierwszy przez Jana Krzysztofa Bieleckiego hasło, iż komunizm zrujnował polską gospodarkę w większym stopniu niż II wojna światowa, wydaje się nie tyle fałszywe, co okazuje się jakimś osobliwym szczytem nonsensu.
Jest faktem, że w gospodarce Polski Ludowej kryło się wiele patologii – korupcja, samowola administracji państwowej, przeinwestowanie w przemysł ciężki i zlekceważenie rewolucji informatycznej, jak też niska na tle krajów rozwiniętych wydajność produkcji. Istotną rolę odgrywały też, oczywiście, czynniki polityczne, które uniemożliwiają pozytywną ocenę PRL– cenzura, pacyfikowanie strajków robotniczych, prześladowanie działaczy opozycyjnych. Nie zmienia to jednak faktu, iż PRL był ekonomicznie olbrzymim skokiem naprzód. Nie istniał też żaden przymus, aby obrać akurat tę drogę transformacji ustrojowej, jaką przyjęła Polska. Zamiast jednak uczyć się na sukcesach i porażkach Polski Ludowej władze III RP zaaplikowały najgorsze z możliwych rozwiązań.
Skutki polskiego „cudu gospodarczego” były porażające. W latach 1990 – 1991 PKB spadł o prawie 18 proc., poziom inflacji wyrażał się w liczbach trzycyfrowych, w ciągu dwóch lat bezrobocie wzrosło do ponad 2 milionów. Już w pierwszym roku transformacji ponad dwukrotnie wzrosła liczba ludzi żyjących poniżej minimum socjalnego (z 15 proc. w 1989 do 31 proc. w 1990 roku). W pierwszych dwóch latach transformacji doszło też do radykalnego spadku produkcji, spadku inwestycji w odnowę i rozbudowę aparatu wytwórczego, jak też spadku wydajności. Produkcja zmniejszyła się we wszystkich dziedzinach gospodarki narodowej, w tym nastąpił spadek produkcji w przemyśle spożywczym o 25 proc. Także płace realne spadły o jedną czwartą (zmiany szczególnie dotknęły rolników, których płace realne zmniejszyły się w ciągu dwóch lat o ponad połowę!). Puste na początku lat osiemdziesiątych półki wypełniły się, ale nie dlatego, że wzrosła produkcja, tylko dlatego, że mimo spadku produkcji, ludzie nie mieli za co kupować towarów. W sumie był to proces nietwórczej destrukcji, któremu nie towarzyszyła modernizacja technologiczna, wzrost wydajności czy popytu, a niestety następowała szybka pauperyzacja większości społeczeństwa.
Nie może w tej sytuacji budzić zdziwienia spadek poparcia dla partii rządzących, gdy ich przedstawiciele chwalą się wysokim wzrostem PKB, nie zwracając uwagi na pauperyzację społeczeństwa. W 2003 roku wzrost PKB w Polsce wyniósł 3,7 proc., a mimo to wszystkie ważne wskaźniki ubóstwa uległy pogorszeniu. Z raportów GUS-u wynika, że poniżej minimum socjalnego żyje już 59 proc. ludności i wskaźnik ten pogarsza się od początku transformacji. W 2002 roku poniżej minimum socjalnego żyło 58 proc. społeczeństwa, w 2001 roku 57 proc., w 1996 roku 47 proc. W 1989 roku ten wskaźnik wynosił 15 proc.! Wielu, co bardziej cynicznych komentatorów polskiej sceny publicznej marginalizuje tak znaczny odsetek ludzi żyjących poniżej minimum socjalnego, sugerując, że owa granica ustalona jest na stosunkowo wysokim poziomie (w zależności od wielkości gospodarstwa domowego od około 550 zł do prawie 800 zł na osobę). Jest ona zdefiniowana jako wielkość dochodu, która pozwala jednostce na zakup towarów i usług w ilościach niezbędnych do życia, zdrowia czy zdolności do pracy, jak też na partycypację, w pewnym zakresie, w aktywności kulturalnej i udział w życiu publicznym.
Wskaźnik minimum socjalnego jest o tyle istotny dla oceny jakości danego systemu społeczno-ekonomicznego, że ujmuje on nie tylko poziom dobrobytu materialnego społeczeństwa, ale też pozwala zdiagnozować, ile osób ma zapewniony dostęp do podstawowych dóbr kultury i zagwarantowaną możliwość partycypacji w aktywności publicznej. Zniesienie cenzury i wprowadzenie procedur demokratycznych stanowiły niewątpliwie znaczące sukcesy przemian ustrojowych. Niestety, okazało się, że radykalna pauperyzacja społeczeństwa, połączona z destrukcją znacznej części infrastruktury kulturalnej, ograniczyła uczestnictwo społeczeństwa w aktywności obywatelskiej. Co może budzić tym większy niepokój, negatywne trendy cały czas się pogłębiają. Dramatycznie przedstawia się sytuacja bibliotek i księgozbiorów publicznych. W 1990 roku Polska posiadała 10,2 tys. bibliotek oraz 17,5 tys. tzw. punktów bibliotecznych, w 1995 roku bibliotek było 9,5 tys., a punktów bibliotecznych 4,4 tys., w 2003 już tylko 8,7 tys. bibliotek i 1,9 tys. punktów bibliotecznych. W tym kontekście warto wspomnieć, że najgłębszy spadek dotyczy obszarów wiejskich. Wieś okazuje się nie tylko obszarem ekonomicznej nędzy, ale też kulturalnego wykluczenia. Od 1990 roku liczba bibliotek na wsi zmniejszyła się o 1,1 tys., a liczba punktów bibliotecznych o 13 tys. W tych okolicznościach trudno się dziwić, że w latach 1992 – 2002 liczba ludzi nieczytających ani jednej książki rocznie wzrosła o 15% (z 29 do 44%), a liczba czytelników (ponad 7 książek rocznie) spadła o 19%. Spadła też wyraźnie zarówno liczba tytułów, jak i nakłady wydawanej prasy codziennej, co zarazem stanowi smutne potwierdzenie dystansu większości Polaków wobec polityki. W porównaniu z latami osiemdziesiątymi spadła też liczba ludzi chodzących do kina, teatru czy filharmonii i w ostatnich latach nie ma istotnych trendów wzrostowych w tych dziedzinach. Okazuje się zatem, że odnośnie wielu ważnych form aktywności społecznej obecny system w większym stopniu niż PRL zniechęca ludzi do udziału w życiu publicznym i ogranicza im możliwości partycypacji.
Co istotniejsze, w Polsce nie tylko rośnie liczba osób, które mają zablokowany dostęp do dóbr kultury, ale też z roku na rok zwiększa się poziom bezwzględnej nędzy. Szczególnie istotnym wskaźnikiem jest tutaj minimum egzystencji, które stanowi dolne kryterium ubóstwa. Zakres i poziom zaspokajania potrzeb według standardu minimum egzystencji wyznacza granicę, poniżej której istnieje biologiczne zagrożenie życia oraz rozwoju psychofizycznego człowieka. W ubiegłym roku poniżej tego minimum żyło 11,7 proc. Polaków (czyli prawie 4 milionów osób) i od lat wskaźnik ten pogarsza się. W 2002 roku 11,1 proc. społeczeństwa żyło poniżej tej bariery, a w 1996 4,3 proc. Tym bardziej przerażający jest fakt, że rośnie nie tylko liczba ludzi żyjących w skrajnej nędzy, ale również głębokość tej nędzy. W 1998 roku luka dochodowa dla osób żyjących poniżej minimum egzystencjalnego wynosiła 16 proc., a w 2002 już 20 proc. Nawet życie na granicy minimum egzystencjalnego jest nieosiągalne dla rzesz Polaków!
Przez kolejne lata polskiej transformacji ustrojowej znacznie ograniczono zakres opieki socjalnej, zarazem nie tworząc nowych instrumentów walki z ubóstwem. Zgodnie z raportami ONZ, w latach 90. Polska zanotowała największy wzrost ubóstwa w stosunku do rozwoju gospodarczego spośród wszystkich sklasyfikowanych krajów. Na początku XXI wieku, niestety, te fatalne trendy nie zostały powstrzymane, a wręcz doszło do ich intensyfikacji. Bezrobocie sięga dzisiaj 3 milionów ludzi, poniżej minimum egzystencjalnego żyje 4,5 miliona, poniżej minimum socjalnego ponad 20 milionów. Nie zrobiono prawie nic, aby rozszerzyć dostęp społeczeństwa do dóbr kultury i stworzyć większe możliwości partycypacji w aktywności publicznej. Innymi słowy transformacja ustrojowa zakończyła się całkowitą porażką. W tej sytuacji wydaje się, że neoliberalne recepty tak bardzo się skompromitowały, że dyskusja o nich straciła już sens. Trzeba je po prostu odrzucić. Warto natomiast dyskutować, jaką politykę makroekonomiczną należy prowadzić: czy źródłem inspiracji powinny być raczej różne warianty gospodarki socjalistycznej, czy też rozwiązania państw opiekuńczych z dominującym sektorem prywatnym, ale o bardzo wysokich podatkach. Niezależnie od odpowiedzi na to pytanie, krótka historia III RP powinna nam uświadomić, że jedynym sensownym kierunkiem rozwoju ekonomicznego dla Polski jest zdecydowany skręt na lewo i odrzucenie neoliberalnej ortodoksji.
Piotr Szumlewicz (28), doktorant filozofii Uniwersytetu Warszawskiego