Tekst pochodzi z Tygodnika Forum http://tygodnikforum.onet.pl/1207715,0,8059,925,1,artykul.html . W prasie burżuazyjnej nie mamy niestety poważnych tekstów, na temat działalności terrorystycznej socjalistów - zamiast poważnej analizy dominuje tania sensacja. Lukę to mam nadzieje wypełni pisemna wersja mojego referatu o działalności terrorystycznej podczas rewolucji 1905 roku, który niedługo będzie na LBC.
Tatiana Krawczenko
Śmierć z ręki dziewczyny
W przedrewolucyjnej Rosji najrozmaitsze ugrupowania prześcigały się w
zamachach skierowanych przeciwko carskim urzędnikom. Ich wykonawcami często były
kobiety.
Sto lat temu jednym z najważniejszych problemów, z jakimi przyszło zmierzyć się
rosyjskiemu rządowi, był terroryzm. Ból głowy carskiej ochrany powodowali
głównie eserowcy (socjaliści-rewolucjoniści). Partia ta od momentu utworzenia w
1902 r. głosiła, że sianie terroru jest jednym
z jej głównych zadań. Organizowaniem i wykonywaniem zamachów terrorystycznych
zajmowała się specjalna organizacja bojowa. Panowała w niej żelazna dyscyplina i
ścisła konspiracja. Co najmniej jedną czwartą jej członków stanowiły młode
kobiety. To one najczęściej wykonywały wyroki śmierci wydane przez partię. Pod
koniec 1907 r. ochrana dowiedziała się, że w Nowy Rok szykowany jest zamach na
stryja cara, wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza, i na ministra
sprawiedliwości Iwana Szczegłowitowa. I jeden, i drugi przesiedzieli całe święto
w domu, aby nie kusić licha.
Ale terroryści przyczaili się tylko i nie zrezygnowali ze swoich planów. Minęło
pięć tygodni. Wielki książę i Szczegłowitow żyli jak w oblężonej twierdzy,
prawie nie wychodzili z domu, tymczasem ochrana nie potrafiła dotrzeć do
członków grupy terrorystycznej, która przygotowywała zamach.
Siedem szubienic
Wreszcie agentom tajnej policji udało się ujawnić jedno z
nazwisk terrorystów: Anna Rasputina. Była kilkakrotnie karana – siedziała w
więzieniu, odbyła karę zesłania, a teraz wróciła do Petersburga. Co rano
przychodziła do Soboru Kazańskiego, zapalała świecę pod świętym obrazem i
pogrążała się w modlitwie. Obserwujący ją agenci byli cokolwiek zadziwieni
religijną żarliwością terrorystki. Po jakimś czasie zauważyli jednak, że obok
Rasputiny w równie żarliwej modlitwie pogrążają się stale te same osoby.
Wszystkich zaczęto więc śledzić, a 20 lutego aresztowano dziewięć osób.
Aresztowania dokonano na ulicy.
Prawie wszyscy zatrzymani byli nieźle uzbrojeni. Dwójka terrorystów, która
udawała parę zakochanych, nie chciała się poddać bez walki: dziewczyna
wyciągnęła rewolwer i wystrzeliła. Była to Lidia Sture, miała 22 lata, ale
wyglądała znacznie młodziej. Jeden z terrorystów krzyknął: Uwaga! Jestem
obwiązany dynamitem. Jeśli się wysadzę, to zniszczę całą ulicę.
Terrorysta-samobójca Wsiewołod Lebiedincew miał się rzucić pod karetę
Szczegłowitowa i zginąć razem z ministrem. Inny członek grupy został zatrzymany
opodal pałacu wielkiego księcia,
w koszu kwiatów niósł ukrytą bombę.
Podczas rewizji w mieszkaniach zamachowców znaleziono mundury policji i plan
sali posiedzeń Rady Państwa. Na planie krzyżykiem zaznaczono ławy, które
zajmowali politycy prawicy. Bomba miała być rzucona tam, gdzie siedzieli
ministrowie i ich zastępcy. Cała dziewięcioosobowa grupa zamachowców stanęła
przed sądem. Siedmioro z nich – w tym Rasputina, Sture i Lebiedincew – skazano
na najwyższy wymiar kary przez powieszenie, pozostałych na wieloletnią katorgę.
Prokurator, który był obecny podczas egzekucji, powiedział potem szefowi
petersburskiego oddziału tajnej policji, generałowi Gierasimowowi: Jak ci ludzie
szli na śmierć... Żadnej skargi, choćby westchnienia, żadnych próśb, żadnych
oznak słabości... Wchodzili na szafot z uśmiechem na ustach. To byli prawdziwi
bohaterowie. „Nie byli wyjątkiem, tak zachowywali się wszyscy terroryści skazani
na śmierć – napisał w 1934 r. w pamiętnikach generał Gierasimow. – Umierali z
wielkim męstwem i godnością. Zwłaszcza kobiety. Do tej pory doskonale pamiętam,
jak umierała Zinaida Konoplannikowa, powieszona za zamach na komendanta Pułku
Siemionowskiego, generała Mina, który w grudniu 1905 r. stłumił powstanie w
Moskwie. Weszła na szafot, deklamując wiersz Puszkina: »Wytrwajcie dumni,
niezawiśli... «”.
Strzały do Millera
W pierwszych dniach kwietnia 1905 r. do domu jednego z wysoko
postawionych członków petersburskiej socjety jakiś nieznajomy przyniósł walizkę
i poprosił
o przekazanie jej siostrzenicy pana domu. Jako że nieznajomego śledzili agenci
tajnej policji, walizka została zarekwirowana. Okazało się, że po brzegi
wypełniona jest materiałem wybuchowym. Siostrzenica została aresztowana. Tatiana
Leontjewa – córka jakuckiego wicegubernatora, lat 20, wychowanka szkoły dla
dobrze urodzonych panien, bogata i piękna, mająca wkrótce zostać frejliną carycy
– należała do organizacji bojowej eserowców. Miała zabić cara Mikołaja II – w
odwecie za „krwawą niedzielę” (masakrę demonstracji w Sankt Petersburgu 22
stycznia 1905 roku – przyp. FORUM). Na balu maskowym przebrana za kwiaciareczkę
Tatiana miała zastrzelić cara z rewolweru ukrytego wśród bukietów kwiatów. Plan
się nie powiódł tylko dlatego, że bale na carskim dworze odwołano – z powodu
„krwawej niedzieli” zresztą.
Kilka miesięcy Tatiana Leontjewa spędziła w Twierdzy Pietropawłowskiej. Odbiło
się to negatywnie na jej zdrowiu psychicznym. Rodzina interweniowała, udało się
wyciągnąć ją z twierdzy i umieścić najpierw w prywatnej klinice, a potem nawet
wysłać do Szwajcarii. Leontjewa zwróciła się do organizacji bojowej eserowców z
prośbą o wyznaczenie nowego zadania, ale Borys Sawinkow poradził jej, by
odpoczęła po wstrząsach, nabrała sił i wracała do zdrowia. Dziewczyna rady szefa
nie posłuchała. Chciała działać. Swoje usługi zaproponowała innej grupie
rewolucjonistów.
Leontjewa zamieszkała w szwajcarskim uzdrowisku w hotelu, w którym regularnie
bywał na leczeniu niejaki Charles Miller, 70-letni rentier z Paryża. Pewnego
dnia podczas obiadu dziewczyna podeszła do niego i oddała kilka strzałów z
browninga. Tatiana była przekonana, że strzela do rosyjskiego ministra spraw
wewnętrznych Piotra Durnowo. Staruszek Miller był bardzo podobny do carskiego
ministra, a na dodatek nosił nazwisko, którego Durnowo używał zwykle podczas
nieoficjalnych zagranicznych podróży. W marcu 1907 roku Tatiana Leontjewa
została przez sąd skazana na karę wieloletniego więzienia.
Żelazna dama
Latem 1906 roku w aresztanckim wagonie doczepionym na końcu
składu pociągu, zmierzającego na wschód, konwojowano sześć młodych kobiet
pozbawionych wszelkich praw. Wieziono je na Syberię. Wszystkie były członkiniami
organizacji bojowej eserowców, wszystkie brały udział w zamachach
terrorystycznych. Cztery z nich były „wiecznicami” – to znaczy wyrok śmierci
zamieniono im na dożywotnią katorgę. Najstarsza Anastazja Bicenko miała 26 lat,
najmłodsza Mania Szkolnik – 19. Maria Spiridonowa i Aleksandra Izmajłowicz
liczyły sobie po 21 lat.
Anastazja Bicenko, żona kupca z Samary (którego zresztą zostawiła dla
rewolucji), zabiła w Saratowie generała Sacharowa, jednego z pięciu generałów,
którzy stłumili powstania chłopskie na Powołżu. Aleksandra Izmajłowicz, córka
generała, bohatera walk w Mandżurii, brała udział w zamachu terrorystycznym na
gubernatora Mińska. Maria Szkolnik, nauczycielka, strzelała do gubernatora
czernihowskiego. Maria Spiridonowa wykonała wyrok na radcy Łużenowskim, który
przywoływał do porządku zbuntowanych chłopów w guberni tambowskiej.
Dwie pozostałe pasażerki wagonu aresztanckiego – Lidia Jezierska, skazana za
zamach na mohylewskiego gubernatora, i Rebeka Fiałka, mająca w Odessie małą
nielegalną fabrykę bomb – choć nie były wiecznicami, również miały poważne
wyroki do odsiedzenia i powrót do europejskiej części Rosji raczej im nie
groził.
Na katordze spędziły 11 lat – do rewolucji lutowej 1917 roku. Spośród tych
sześciu kobiet do historii przeszła jedynie Maria Spiridonowa, co wydaje się
niesprawiedliwe, jako że losy dziewcząt były bardzo podobne i trudno osądzić,
która z nich najwięcej wycierpiała. Ale odegrała ona niepoślednią rolę w
historii ZSRR. Należała do ścisłego grona kierowniczego partii lewicowych
eserowców i stanęła na czele antybolszewickiego buntu 6 lipca 1918 roku. Przez
długi czas w radzieckich podręcznikach historii była przedstawiana jako żelazna
dama, nieprzejednany wróg ideologiczny, okrutny, nieznający litości. Ideolodzy
bolszewiccy twierdzili, że Maria już w niemowlęctwie była zwolenniczką terroru i
pozostała wierna tej zbrodniczej idei aż do śmierci.
Tymczasem tak naprawdę Maria do 18 roku życia nie zajmowała się żadną
działalnością, która pachniała rewolucją. Była córką szlachcica, pochodziła z
zamożnej rodziny, ukończyła gimnazjum w Tambowie, a następnie podjęła dalszą
naukę z myślą o tym, by zostać nauczycielką. Ale zmarł ojciec i Maria musiała
zarabiać na utrzymanie domu. Została maszynistką. Zmienił się krąg otaczających
ją ludzi. Maria poznała bardzo popularnego wśród tambowskiej inteligencji
młodego adwokata Michaiła Wolskiego i jego starszego brata Władimira. Władimir
został relegowany z uniwersytetu kijowskiego za działalność rewolucyjną i
zesłany do Tambowa. Młodzi zapałali ku sobie płomiennym uczuciem. Wolski był co
prawda żonaty, ale jego żona uciekła z oficerem, Marię uważał więc za swoją
narzeczoną.
Spiridonowa była przepełniona romantyzmem, skłonna do egzaltacji, we wszystkim
szła na całość. Idee, głoszone przez braci Wolskich, bardzo głęboko zapadły jej
w serce. Zaciągnęła się do organizacji bojowej eserowców. Pragnęła po dokonaniu
zamachu pięknie umrzeć za sprawę. Nie udało się. Maria była srodze zawiedziona
postanowieniem sądu, który wyrok śmierci zamienił jej na dożywotnią katorgę.
„Ciężko mi z tym lekkim wyrokiem. Nienawidzę samowładztwa i nie chcę od władz
żadnego miłosierdzia” – pisała w liście z więzienia. Zapadła na ciężką chorobę
psychiczną, z której nie udało jej się wyciągnąć przez wszystkie lata spędzone w
więzieniach, na katordze i zesłaniu. Nie przyniosła też wyzwolenia rewolucja
bolszewicka. Aresztowano ją w 1918 roku. Została rozstrzelana 11 września 1941
roku. Miała wówczas 56 lat.
Miłość za kratami
Podobnie potoczyły się losy Aleksandry Izmajłowicz. Do partii
eserowców przystąpiła pod wpływem starszej siostry Jekatieriny, wraz z nią
trafiła do organizacji bojowej partii. Zamach, w którym miała wziąć udział
Aleksandra, nie udał się. Mimo to jego uczestnicy zostali skazani na najwyższy
wymiar kary. Po jakimś czasie niektórym z nich (m.in. Aleksandrze) wyrok śmierci
zamieniono na katorgę. W drodze na Syberię Izmajłowicz poznała Marię Spiridonową
i od tej pory stała się jej współtowarzyszką we wszystkich życiowych perypetiach
– także w radzieckich aresztach i zsyłkach.
W odróżnieniu od Spiridonowej, która wyszła za mąż (w 1924 r., za byłego członka
komitetu centralnego partii lewicowych eserowców Ilję Majorowa), Aleksandra nie
ułożyła sobie życia osobistego. Skończyło się ono właściwie wraz z pierwszym
aresztowaniem. Izmajłowicz po zamachu trafiła do więzienia. Tam alfabetem
Morse’a zaczęła wystukiwać swoje imię. Odpowiedział jej ktoś siedzący w celi
piętro wyżej. Okazało się, że to stary znajomy Karl, dawny wielbiciel
Jekatieriny Izmajłowicz. Aleksandra i Karl zaczęli porozumiewać się alfabetem
Morse’a. Ich rozmowy trwały godzinami.
Kilka dni później za pośrednictwem poczty więziennej nadeszła wiadomość, że
Jekatierina została stracona (za zamach na admirała Czuchlina). Ta tragedia
jeszcze bardziej zbliżyła Aleksandrę i Karla. Do tej pory śmierć była dla nich
czymś abstrakcyjnym, teraz – kiedy zabrała kogoś bliskiego – stała się częścią
ich życia. Zdali sobie sprawę, że śmierć oznacza niebyt i że oni,
dwudziestoletni, nie są jeszcze przygotowani, by obrócić się wniwecz. Miesiąc
później zakochani więźniowie wyznali sobie miłość, postanowili się zaręczyć.
Tymczasem Aleksandra została zesłana na katorgę na Syberię, do Akatuja, a Karl –
na daleką północ. Dożywotnio.
Podobną historię miłosną przeżyła Mania Szkolnik. Po nieudanej próbie zamachu
Mania została aresztowana i osadzona w izolatce, w celi dla skazanych na śmierć.
Spędziła tam sześć dni, była przekonana, że którejś nocy wyrok zostanie
wykonany. Czekała. Siódmego dnia usłyszała stukanie w ścianę. Okazało się, że
jej sąsiadem był towarzysz, który wraz z nią brał udział w zamachu, Kola
Szpajzman. Chłopak wyznał jej miłość. Tej nocy został rozstrzelany. „Kiedy
wyprowadzano go na podwórzec – wspominała potem tę noc Maria – podszedł do drzwi
mojej celi i zawołał: Żegnaj, ukochana. Zaczęłam wykrzykiwać jego imię, ale on
chyba mnie już nie usłyszał. Potem przytuliłam się z całej mocy do ściany, za
którą jeszcze kilka minut temu był mój Kola. Jakie to dziwne, jakie to straszne
– już go tam nie ma. Już nigdzie go nie ma...”.
Zgubne porywy romantyzmu
Kiedy czyta się wspomnienia byłych terrorystek (a wiele z
nich pozostawiło po sobie pamiętniki opublikowane w Rosji Radzieckiej w latach
20. XX wieku), nie można pozbyć się wrażenia, że decydując się na przystąpienie
do organizacji terrorystycznych, dziewczyny te nie zdawały sobie w ogóle sprawy,
co tak naprawdę je czeka. Chciały umrzeć za wolność – ten rodzaj śmierci wydawał
im się taki piękny – w zwykłym, zgodnym z prawem życiu nie widziały żadnych
powabów.
Kobiety nie miały wtedy zbyt wielu możliwości, by zrealizować swoje marzenia,
talenty, tęsknoty. Czekało je mniej lub bardziej uregulowane życie rodzinne i to
wszystko. Nie mogły legalnie uczestniczyć w działalności politycznej (prawo
wyborcze uzyskały dopiero po rewolucji lutowej 1917 r.). Zgodnie z prawem nie
mogły też zajmować się – jak byśmy dzisiaj powiedzieli – biznesem. Nie mogły
zdobyć wyższego wykształcenia. W sferze kultury i sztuki sprawy miały się nieco
lepiej, ale wybitne talenty artystyczne zdarzały się nader rzadko.
O ile w Petersburgu i Moskwie młoda kobieta, wykazując się wielkim hartem ducha
i charakterem, mogła znaleźć sobie pole do własnej działalności poza domem, to
na prowincji było to prawie niemożliwe. Jedynym wyjściem było kółko rewolucyjne.
A działalność w takim kółku pozwalała młodym inteligentkom zetknąć się z wieloma
zjawiskami społecznymi: nędzą rodzin chłopskich, głodem wśród dzieci, buntami
ludowymi. Zatem sprawa rewolucji, obalenia znienawidzonego ustroju, terror
przeciwko niesprawiedliwym władzom – to wszystko wydawało się zajęciem
szlachetnym i dawało satysfakcję kobietom obdarzonym społecznikowskim
temperamentem.
Terrorystki szykowały się na piękną śmierć w imię sprawy i nie zastanawiały się
nad tym, jaki będzie ich los, jeśli pięknie umrzeć się nie uda. A w takim
wypadku czekało je ciężkie i monotonne życie na katordze, a potem nudne i
beznadziejne bytowanie na zesłaniu, w jakiejś zabitej dechami wiosce
syberyjskiej tajgi. Prawdziwe życie kończyło się dla nich wraz z wyrokiem sądu,
zaczynała się wieloletnia wegetacja z dala od świata. Wiele z tych dziewcząt po
aresztowaniu załamywało się, zapadało na choroby psychiczne – jak choćby
Leontjewa czy Spiridonowa.
– Urodziłam się pod najnieszczęśliwszą gwiazdą – powiedziała pod koniec życia
Maria Spiridonowa. „Po raz pierwszy, ale nie ostatni, zdarzyło mi się zobaczyć
piękną dziewczynę, mającą wszelkie powody, by cieszyć się życiem i szczęściem,
którą sprawa rewolucji uczyniła nieszczęśliwą i zepchnęła w otchłań wiecznych
mąk” – napisał o Tatianie Leontjewej w swoich pamiętnikach generał Gierasimow.
© Politiczeskij Żurnał