Nowa lewica u żłobu
Na fali ruchu No Gobal nakładającej się w Polsce na rozpad
instytucjonalnej lewicy, wydawało się, że nowa radykalna lewica może stworzyć
przeciwwagę dla tzw. kawiorowej lewicy, swojsko zwanej "lewicą u żłobu".
Inicjatywy nowej radykalnej lewicy jednak nie zaskoczyły. Front Lewicy,
pluralistyczna partia socjalistyczna, Porozumienie Lewicy Antykapitalistycznej,
Stowarzyszenie ATTAC Polska, fora antyglobalistyczne (Polskie Forum Społeczne,
Forum Antykapitalistyczne) i wreszcie Inicjatywa Stop Wojnie! NIE PRZYWRÓCIŁY
NADZIEI, o co już w pierwszych słowach apelował Manifest Porozumienia Lewicy
Antykapitalistycznej.
W połowie 2004 r. inicjatywę ponownie przejęła "lewica u żłobu" rzucając hasło
"powrotu do źródeł", odnowy i szerokiej koalicji.
Okazało się, że dążąca do instytucjonalizacji nowa radykalna lewica tak naprawdę
stanowi rezerwę instytucjonalnej lewicy - lewicy u żłobu. Stanowi rezerwę
socjaldemokracji, rezerwę, która daje jedynie nadzieję na odnowę formacji
socjaldemokratycznej.
Wejście do rządu Cezarego Miżejewskiego, najbardziej - obok Piotra Ikonowicza -
znanego lidera nowej radykalnej lewicy było jakościowym przełomem w zasysaniu
nowolewicowej formacji. Ten spektakularny ruch nie spotkał się z ogólną
dezaprobatą środowiska.
Przeciwnie, uformowała się nawet koalicja (Unia Lewicy) wokół wicepremiery
Izabeli Jarugi-Nowackiej, nowej przełożonej Cezarego Miżejewskiego.
Radykałom wystarczyły koncesje i tymczasowy podział formacji
socjaldemokratycznej na trzy konkurencyjne ośrodki (SLD, SDPL i Unia Lewicy -
ten ostatni pod przewodnictwem współrządzącej partii socjaldemokratycznej, Unii
Pracy), by ruszyć do żłobu.
Dziś nowa radykalna lewica współuczestniczy w przedsięwzięciach firmowanych
przez instytucjonalną lewicę lub wspieranych przez nią. Wsparcie uzyskał "Nowy
Robotnik". Swoje łamy otworzyły: "Tygodnik Popularny", "Trybuna", "Dziś",
"Przegląd" i "Nie".
Znów, jak za czasów PPS Piotra Ikonowicza, nowa radykalna lewica weszła w obszar
wpływów współczesnej socjaldemokracji. Tym razem jednak, ze względu na
osłabienie socjaldemokracji, rozpad lewicy instytucjonalnej postpezetperowskiego
rodowodu, zasysanie może doprowadzić do wymieszania i przegrupowania kadr, na co
liczą radykałowie i co wprost oferują SLD i Unia Pracy.
Zmiany kadrowe zapewnia również wybór Józefa Oleksego na nowego przewodniczącego
Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
Jak wiadomo, Oleksy - w przeciwieństwie do swego konkurenta, Krzysztofa Janika,
nie mógł liczyć na poparcie aparatu SLD-owskiego. Jego zwycięstwo otwiera zatem
drogę dla "przewietrzenia partii", o co latem apelował Mieczysław F. Rakowski.
Różnice programowe są nieistotne - nowa socjaldemokracja ma być partią
proeuropejską, lewicą proeuropejską.
Stawka na szeroką lewicową koalicję połączona z wymianą kadr stwarza okazję dla
szybkiego awansu i tym samym pozwala się instytucjonalizować pomniejszym grupom
lewicowym wewnątrz koalicji z przyczyn oczywistych czasowo odsuniętej od żłobu.
Zapewnia to lewicy gwarantowana klęska wyborcza, rozmiary której nie są jednak z
góry przesądzone.
Niemniej, okres przymusowego i częściowego odsunięcia od żłobu i władzy pozwala
nowym koalicjantom niemal bezstresowo przystosować się do następnego rozdania
(demokratycznej alternacji).
Zresztą z pozycji bankruta, z pozycji grup, których stan finansowo-organizacyjny
był więcej niż opłakany, udział w opozycyjnej przecież koalicji lewicy jest już
wręcz klasowym awansem.
To tak, jakby z rozgrywek podwórkowych awansować do ligi. Toć to przejście z
amatorstwa na zawodowstwo, z bezrobocia na salony klasy politycznej.
Przejście to zresztą dokonało się pod wodzą liderów, zawodowych polityków,
byłych posłów i byłych koalicjantów: Cezarego Miżejewskiego i Piotr Ikonowicza -
niewątpliwych liderów nowej radykalnej lewicy z przełomu wieków.
W nowym rozdaniu, obok nich stanie zapewne plejada gwiazd nowej socjaldemokracji
- nowej lewicy u żłobu.
Istotnych różnic programowych nie ma. Ogół proponuje "przywrócić nadzieję" -
"zagwarantować pełne prawa wszystkim obywatelom", "rozpocząć pilne i konieczne
dzieło walki z dzisiejszą nędzą i postępującym zubożeniem". Ogół chce stworzyć
"wspólne standardy socjalne dla Unii Europejskiej w oparciu o dotychczasowe
najbardziej rozwinięte wzory". Ogół oferuje wszystkim "pełne prawa", ba, chce
"umacniać tolerancję dla grup mniejszościowych". Ogół chce być "konsekwentną,
ideową i przyzwoitą" "PRAWDZIWĄ LEWICĄ"... u żłobu.
Ona zaś, jak wiadomo, "musi zawsze stać po stronie słabszych, wyzyskiwanych,
prześladowanych"; jak powiedział Krzysztof Janik: "urodzonych w niedzielę". Ogół
chce i "musi dać nadzieję tym, którzy wciąż czekają na społeczną
sprawiedliwość". Ogół, a zatem również nowa lewica u żłobu, zapewnia, że "inny
świat jest możliwy".
W świecie tym każdy będzie pił szampana, jak zawsze ustami swoich najlepszych
przedstawicieli.
Ogół bowiem kapituluje przed stalinowską polityką "frontów ludowych" w obliczu
nowej makkartyzacji i ofensywy "brunatnej prawicy", przedkładając nad walkę o
sprawę robotniczą dyskretny urok obywateli - państwa obywatelskiego i burżuazji.
Ogół zamienia socjalizm na rozpływowy "antykapitalizm", na postkapitalizm, na
kapitalizm.
20 grudnia 2004 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
Temat zastępczy
Podstawowa sprzeczność "Tez o lewicy" Piotra Szumlewicza tkwi
w zderzeniu stwierdzenia, że "jednym z głównych celów działania lewicowego jest
emancypacja od wszelkich form represji, niezależnie od tego, czy dotykają one
robotników, homoseksualistów, kobiet czy jakichkolwiek innych pokrzywdzonych
grup społecznych", z ze wszech miar słuszną konstatacją, że lewica powinna
określić "czyje interesy chce realizować".
Tak się zdarza w realnym świecie, że realizacja interesów danej grupy społecznej
bywa często represyjna w stosunku do innej grupy społecznej, a przynajmniej może
tak być przez nią odbierana. W konkretnych sytuacjach te interesy mogą być
sprzeczne w obrębie grup nieantagonistycznych. Przykłady można mnożyć (patrz
choćby artykuł Gayle S. Rubin zamieszczony w "Lewą Nogą" nr 16).
Tekst Piotra Szumlewicza jest ponadto obarczony zasadniczą wadą, która sprawia,
że jego radykalne skądinąd koncepcje są skazane nieuchronnie na utopijność. Sam
autor zdaje się tego nie dostrzegać, albowiem postrzega on swoje postulaty w
kategoriach najczystszej oczywistości, dając jednocześnie wyraz swemu
zniecierpliwieniu spowodowanemu tym, że ktoś tych oczywistości nie przyjmuje.
Irytacja nie jest argumentem.
Jako wyróżniającą cechę lewicy Piotr Szumlewicz podaje zasadę egalitaryzmu.
Przede wszystkim, zasada ta nie ma jednoznacznej wykładni (np. czy chodzi o
równe traktowanie czy o doprowadzenie do zniesienia różnic, co zakłada
nieegalitarne traktowanie?) Biorąc pod uwagę różne komplikacje, jakie ta zasada
wywołuje w zderzeniu choćby ze skutecznie przekonującą wielu ludzi zasadą
sprawiedliwości, opowiedzenie się za egalitaryzmem niedookreślonym klasowo i
historycznie można odczuwać jako narzucanie pewnej autorytarnej wizji świata.
Odrzucenie perspektywy klasowej, która nakłada niezbędne ograniczenia zasady
egalitaryzmu (podobnie zresztą, jak sprawiedliwości, braterstwa, miłosierdzia,
solidarności itd. itp.), ograniczenia jasne i zrozumiałe z perspektywy celu,
jakiemu ma służyć, zmusza Piotra Szumlewicza do szukania uzasadnienia swej
absolutystycznie potraktowanej zasady egalitaryzmu na niwie świeżo ustanowionych
uniwersalizmów, jak np. egalitaryzm wszelkich form indywidualnej ekspresji czy
wolności.
Można by rzec, iż dla kogoś, kto wysuwa hasła absolutnej wolności obyczajowej
jako zrozumiałe same przez się, bez uwzględniania kontekstu historycznego, wizja
aklasowa społeczeństwa jest wizją równie zrozumiałą sama przez się.
Samo stwierdzenie, że jedni są bogaci, a inni biedni, jeszcze nie oznacza
dostrzegania podziału na klasy. Podział na klasy zakłada bowiem widzenie pewnej
logiki i racjonalności w postępowaniu grup społecznych zaliczanych do klas.
Socjaldemokracja, która przeciwstawia się temu, woli widzieć, podobnie jak Piotr
Szumlewicz, zróżnicowanie społeczne raczej w kategoriach dobrej lub złej woli.
Socjaldemokracja chce w burżuazji widzieć solidarną grupę społeczną, która
powinna dbać o dobry stan tego, co jej zapewnia przetrwanie na całkiem niezłej
stopie, czyli państwa burżuazyjnego. Odrzucając marksizm współczesna
socjaldemokracja odrzuca również definiowanie burżuazji jako klasy zespolonej co
prawda wspólnym interesem, ale jednocześnie rozrywanej nieusuwalną sprzecznością
interesów między jej członkami.
Można by rzec, że burżuazja jest o tyle "klasą w sobie", o ile jej odrębną
pozycję wyznacza istnienie klasy robotniczej, zaś "klasą dla siebie", o ile rolę
tę bierze na siebie państwo burżuazyjne.
Słusznie Piotr Szumlewicz podkreśla, że rolą lewicy nie jest "litowanie się nad
zwykłym człowiekiem". Stąd twarda zasada egalitaryzmu oraz trafne stwierdzenie,
że nie wystarczy społeczeństwo "równych szans", ale potrzebne jest realne
redukowanie rozpiętości majątkowych.
We wszystkich swoich postulatach socjaldemokracja (w tym i Piotr Szumlewicz)
jest zależna od burżuazji i państwa kapitalistycznego. Odpowiedzią burżuazji
jest bowiem zarzut, że lewica chce tylko dzielić to, co kapitalista w pocie
czoła wypracowuje. Oczywiście, z punktu widzenia bogatego, rozwiniętego kraju,
można takie żądania wysuwać i, jeśli istnieje straszak w postaci ZSRR, to nawet
takie żądania mogą okazać się skuteczne. Ale jeśli nie ma?
Podstawą marksizmu jest stwierdzenie, że niesprawiedliwość podziału ma swoje
źródło w niesprawiedliwości stosunków produkcji. Socjaldemokracja tego nie
uznaje i nie może uznać, gdyż musiałaby skończyć z bredniami na temat równości
różnych form własności środków produkcji, a tego nawet taki radykał, jak Piotr
Szumlewicz, nie chce.
W sytuacji Polski, gdzie sprzeczności gospodarcze kumulują się, gdyż realny
potencjał produkcyjny został rozbity na rzecz zysków płynących z podwieszenia
się burżuazji kompradorskiej pod spekulacyjny kapitał zagraniczny, "Tezy o
lewicy" Piotra Szumlewicza odbijają się dziwnie pustym echem.
W ostateczności, radykałom typu Piotra Szumlewicza pozostają jako nieutopijne
koncepcje obyczajowe. Stwarzają one możliwość skutecznej mobilizacji i
radykalizacji nastrojów wzmacniając pragmatyczny imperatyw kategoryczny nowej
radykalnej lewicy: "Robić, nie dyskutować!" Tematem zastępczym w takim
kontekście jawi się więc dyskusja o autentycznej alternatywie dla kapitalizmu i
burżuazyjnych stosunków społecznych, czyli dyskusja o roli i znaczeniu klasy
robotniczej.
20 grudnia 2004 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
Służyć mogą wszyscy - służą nieliczni
Jak już zaznaczyliśmy, "konsolidacji komunistycznej sprzyjają
tylko ci, którzy odgruzowują marksizm i starają się przywrócić znaczenie klasie
robotniczej", uznają podmiotową, dziejową i rewolucyjną rolę klasy robotniczej.
Opowiadają się w bieżących walkach społecznych po stronie robotników, za
interesami tej klasy ("Co konsolidować?" z 13 grudnia 2004 r.)
Naszym zdaniem, "świadomość rewolucyjną, czyli wywrotową w odniesieniu do
systemu kapitalistycznego może mieć wyłącznie klasa robotnicza oraz ci, którzy
świadomie służą jej interesom, świadomie wybrali tę drogę" ("Masa krytyczna" z 7
grudnia 2004 r.)
Służyć klasie robotniczej mogą zatem wszyscy, bez różnicy z jakich klas, warstw
czy grup społecznych się wywodzą, a jednocześnie nieliczni, bowiem tylko
nieliczni skłonni są interesy klasy robotniczej przedłożyć nad własne,
indywidualne i grupowe. Wyzwolenie klasy robotniczej może być dziełem tylko
robotników zorganizowanych i świadomych swoich interesów jako "klasy dla
siebie".
"Pojęcie klasy zakłada istnienie interesu wynikającego z miejsca danej grupy
społecznej w układzie stosunków produkcji. W przypadku klasy robotniczej zakłada
wytwarzanie wartości dodatkowej, którą zawłaszcza kapitalista. Inne grupy
społeczne są opłacane z owej wartości dodatkowej.
Choć członkowie owych grup są ludźmi pracy najemnej, to jednak odróżniają się od
klasy robotniczej swoją pozycją ze względu na powyższe kryterium, a i różnią się
między sobą ze względu na bliskość i przydatność dla burżuazji, i z tej racji
ich interesy zarówno różnią się od interesu klasy robotniczej, jak i są
niespójne w ramach tej grupy - drobnomieszczaństwa. To jest abecadło marksizmu,
to jest fundament" ("Masa krytyczna").
Marksizm, jak wiadomo, zajmuje się głównie analizą roli klasy robotniczej w
walce o zniesienie systemu wyzysku, o zniesienie kapitalizmu oraz
sprzecznościami rozwoju społecznego. Burżuazja zaś jako klasa ma sprzeczne
interesy z klasą robotniczą.
"Wartość, na której bazuje marksowska teoria, jest bowiem kategorią społeczną
(stosunkiem społecznym) przeciwstawiającą dwie antagonistyczne klasy: burżuazję
i klasę robotniczą oraz dwie formacje społeczno-ekonomiczne: kapitalizm i
socjalizm" ("Co konsolidować?")
Oczywiście, świadoma służba i świadomy wybór zakłada zrozumienie tych prawd.
20 grudnia 2004 r.
E.B. i W.B.