Syty głodnego nie zrozumie
„Warunki życiowe starego społeczeństwa są już unicestwione w warunkach życiowych proletariatu. Proletariusz jest pozbawiony własności (…) Proletariusze nie mają nic swojego do zabezpieczenia, muszą natomiast zburzyć wszystko, co dotychczas zabezpieczało i ochraniało własność prywatną.(…) W przeciwieństwie do tego, współczesny robotnik, zamiast podnosić się wraz z postępem przemysłu, spychany jest coraz bardziej poniżej warunków istnienia swej własnej klasy. Robotnik staje się nędzarzem i pauperyzm rozwija się jeszcze szybciej niż ludność i bogactwo (…)Niechaj drżą panujące klasy przed rewolucją komunistyczną. Proletariusze nie mają w niej nic do stracenia prócz swych kajdan. Do zdobycia mają cały świat. Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!” Manifest Komunistyczny http://www.marxists.org/polski/marks-engels/1848/manifest.htm
Cytat ten doskonale pokazuje, że proletariat był dla Marksa klasą rewolucyjną, nie tylko ze względu na swoje miejsce w procesie produkcji, lecz także na swoje nędzne położenie ekonomiczne. Tymczasem na skutek imperialistycznej ekspansji, położenie klasy robotniczej w Europie zaczęło się poprawiać. Jednym z kluczowych sektorów dzisiejszej gospodarki jest transport. Obecnie trwa walka warszawskich tramwajarzy, więc trochę poznałem położenie tej części klasy robotniczej. Zarabiają marnie, co było jedną z przyczyn ich walki i śmiało można powiedzieć, że jest to klasa rewolucyjna. Nie mogę jednak tego samego powiedzieć o innych pracownikach transportu – pilotach Boeingów na zachodzie. Choć teoretycznie są oni pracownikami najemnymi, to jednak ich pensje są dużo, dużo większe nie tylko od warszawskich tramwajarzy, ale nawet od polskiej klasy średniej. Regułą jest, że pilot Boeinga, ma samochód, wielki dom i wynajmuje służącą z byłego bloku wschodniego. Taka Polka, Ukrainka czy Rosjanka, nie tylko sprząta, pierze, gotuje i opiekuje się dziećmi, lecz także często musi „obsługiwać” znudzonego życiem bogacza, który po powrocie z dalekich krajów musi się „zrelaksować”.
Jakoś nie widzę, tej klasowej solidarności między sytym pilotem, a głodującymi proletariuszami z krajów trzeciego świata. Nie twierdzę, że w krajach imperialistycznych w ogóle nie ma rewolucyjnego proletariatu. Jako marksista podchodzę do sprawy dialektycznie i tak jak Marks uważam, że rewolucja będzie dziełem zdesperowanych nędzarzy – których na skutek neoliberalnej globalizacji jest coraz więcej. Na razie na tym koniec. Temat jest bardzo ważny i wkrótce postaram się o jakąś naukową analizę. LBC
Antyburżuj
Kto z czego żyje
Michal_LBC napisał:
>W niektórych korporacjach robotnicy posiadają część akcji i ich płaca składa się zarówno z >regularnej pensji - jak i z podziału "wartości dodatkowej" - czyli dywidend (zyski z posiadanych >akcji). Im kondycja firmy jest lepsza - tym zyski z dywidend są większe - i w tej kwestii robotnicy >posiadający akcje mają ten sam interes co kapitaliści.
Istotnie nie przeczę, że "w niektórych korporacjach robotnicy posiadają część akcji". Ale ta sztuczka wielkich kapitalistów służy jedynie zamazaniu, ukryciu faktu wyzysku robotników przez kapitał. Przecież w żadnej z tych korporacji udział robotnika w akcjach nie jest taki, żeby mógł on sobie pozwolić na niepracowanie w fabryce i życie z samych tylko dywidend. Dywidenda robotnika z posiadanej jednej czy 10 czy nawet 100 akcji jest w praktyce czymś w rodzaju premii rocznej, jak nagroda barbórkowa górników albo bon świąteczny, a więc jedynie dodatkiem do płacy roboczej za pracę najemną, a nie głównym źródłem utrzymania robotnika. Podtrzymuję tezę, że robotnik żyje albo wyłącznie, albo głównie z własnej pracy najemnej, a kapitalista z wyzysku pracy robotnika.
>Jeśli w którejś fabryce - robotnicy są
>posiadaczami akcji -to bezpośrednio zarobili na "humanitarnym" bombardowaniu kraju Trzeciego >Świata. Ale po co tak daleko szukać - przecież walka o kontrakty na "odbudowę Iraku" daje realne
>zyski polskim robotnikom. Czy firma budowlana "Jedynka" mogła by inwestować w Iraku - gdyby >nie jego zniszczenie przez US Army?
No, pogratulować! Z takimi argumentami najpierw Iwo, potem Tengu, a teraz jeszcze Michał dzielnie stają w jednym szeregu z kapitalistami, którzy w obronie swoich interesów klasowych rozpalają nienawiść między robotnikami różnych narodowości, ras, religii itd. Oraz w jednym szeregu z nacjonalistami i rasistami, którzy robotników z biedniejszych narodów tumanią hasłem: "bo to Obcy was wykorzystują", a robotników z narodów bogatszych hasłem: "bo to Obcy zabierają wam wasze miejsca pracy". Od takich haseł tylko krok do zamachów, pogromów i wojen domowych - a kapitalista siedzi i ręce zaciera, że "przyjaciele ludu" tak łatwo dali się wpuścić w maliny.
Poza tym stanęli też faktycznie w jednym szeregu z liberalnymi historiozofami. Bo jeżeli neguje się rewolucyjną rolę klasy robotniczej, a doświadczenie historyczne wykazuje, że powstania mas chłopskich i drobnomieszczańskich mogą dawać w efekcie co najwyżej historycznie krótkotrwałe reżimy przejściowe, a nie socjalizm, to musiałoby z tego wynikać, że kapitalizm jest niezagrożony i będzie sobie istniał po wieki wieków. Fukujama bardzo by się ucieszył...
>Płace polskich robotników pracujących w Iraku są wyższe niż
>pracujących w Polsce i różnica między tymi zarobkami pochodzi z wyzysku Trzeciego Świata.
Zaiste strzał kulą w płot:) Toć przecież polscy robotnicy w momencie gdy wyjadą na dłużej lub krócej do pracy w Iraku, przestają być na ten czas częścią polskiej klasy robotniczej, a stają się częścią irackiej klasy robotniczej. Ich płace są zapewne (też nie mam pod ręką odnośnych danych, ale załóżmy że tak jest) wyższe, może i znacznie niż płace robotników - rodowitych Irakijczyków. I jeśli tak jest, to wówczas ta importowana klasa robotnicza Iraku w stosunku do rodzimej, rodowicie irackiej odgrywa rolę arystokracji robotniczej. Nie tylko socjologicznie, ale i politycznie - to znaczy jest podporą kapitalistycznego wyzysku. Ale rzeczywiście, po co tak daleko szukać? W Polsce też można taką arystokrację robotniczą znaleźć i zupełnie podobne jest socjologiczne położenie i rola odgrywana przez nią politycznie. Tyle że przeważnie ta arystokracja wśród polskiej klasy robotniczej jest rodzimego, rodowicie polskiego pochodzenia. Ale co to ma za znaczenie?
>Robotnicy też zyskują za pośrednictwem państwa. Między rokiem 1880 a 1913 nastąpił gwałtowny >wzrost dobrobytu Europy zachodniej - który wynikał z imperialistycznego podboju Afryki i >uzależnienia Azji.
>O ile w latach 40 tych XIX wieku gdy Marks pisał Manifest Komunistyczny - płace realne >brytyjskich robotników się nie zmieniały, a nawet chyba ulegały zmniejszeniu - to od roku 1880 (a >więc imperialistycznego podziału Afryki) płace realne europejskich robotników rosły. Zarówno >pensja, jak i socjal były coraz lepsze i tylko ślepiec nie widzi związku z podbojem reszty świata.
Po pierwsze to już jest raczej przeszłość - np. w Stanach Zjednoczonych płace realne robotników od 1970 r. nie zwiększają się, a nawet wykazują tendencję spadkową. No, ale niech tam... Istotnie, wzrost poziomu życia robotników w krajach rozwiniętych dajmy na to w tymże roku 1970 w porównaniu z 1870 był ogromny, ale czy tylko z kolonializmu wynikał? A postępu w technice produkcji to w krajach rozwiniętych nie było? A wzrostu wydajności pracy nie było? Wreszcie czy nie było w międzyczasie walk klasowych, rewolucji październikowej, tego noża na gardle burżuazji, która przerażona kupowała sobie spokój społeczny za pomocą przydawania kapitalizmowi "ludzkiej twarzy"? Żeby robotnicy w krajach rozwiniętych byli beneficjentami kapitalizmu i imperializmu, to ich spożycie zbiorowe (emerytury, zasiłki, ulgi, dopłaty do dotowanej żywności itd.) musiałoby być wyższe niż wartość dodatkowa wyciskana z ich pracy przez kapitalistów - wówczas różnica musiałaby pochodzić z wartości dodatkowej wyciśniętej z pracy robotników w innych krajach. Spożycie indywidualne, czyli płace, można tu spokojnie pominąć, bo pensja jest zapłatą za siłę roboczą, którą robotnik rzeczywiście wydatkował, a kapitalista ją zużył
> najlepszym dowodem będą wielkie europejskie muzea - British Museum,
>paryski Luwr i wiele wiele innych. Ogromną część eksponatów stanowią towary przywiezione >(ukradzione) z krajów podbitych.
Zgadza się, tak rzeczywiście jest. Tylko że... ja bardzo przepraszam, ale nie rozumiem - jaki mają związek eksponaty w muzeach z poziomem życia robotników? Czy kapitaliści płacą robotnikom pensje za chodzenie do muzeów, dajmy na to po 1 funcie lub euro od obejrzenia 1 eksponatu? To ja poproszę taką pracę:)
> Mówię tu nie tylko o antycznych wykopaliskach - lecz także
>grabieży towarów, które mają wysoką wartość wymienną, będące w posiadaniu tamtejszej >ludności jak obrazy, rzeźby, narzędzia -czy biżuteria.
I ile z tych obrazów, rzeźb i biżuterii jest w posiadaniu kapitalistów, a ile w posiadaniu robotników? Nawet zresztą te w posiadaniu kapitalistów są dla nich co najwyżej "lokatą rezerwy pieniężnej na czarną godzinę", podobną np. do szkatułki złotych monet zakopanej w ogródku, a nie źródłem dochodu. Kapitalista nie żyje z posiadanych dzieł sztuki ani biżuterii (posiadanie tego jest skutkiem, a nie przyczyną jego wysokiej stopy życiowej), tym bardziej nie żyje więc z ich posiadania robotnik, o ile w ogóle jakieś ma.
>Tak można -
>o czym wiedział sam Marks mówiąc: "jeden krok realnego ruchu jest więcej wart niż tuzin >programów".
A to Marks nie podejmował wraz z Engelsem "kroków realnego ruchu"? Nie przekształcili Związku Sprawiedliwych w Związek Komunistów? Nie założyli I Międzynarodówki? Nie działali w niej? Czyż Marks nie był jej sekretarzem-korespondentem na Niemcy? No chyba że Michał za "kroki realnego ruchu" uważa wyłącznie partyzantkę miejską i wiejską oraz napady na banki i ekspropriacje. Wtedy rzeczywiście Marks i Engels się tym nie zajmowali, ale nie uważam, żeby ta okoliczność ich jakoś szczególnie dyskredytowała.
Poza tym ze "słynnymi cytatami" jest ten kłopot, że ludzie je często powtarzają, czasami cytują niedokładnie i nieświadomie przekęcają, a mało kto zadaje sobie trud, żeby przeczytać i zrozumieć szerszy kontekst, w jakiom te słowa padły. Słowa Marksa, które Michał cytuje (zapewne z pamięci i dlatego niezupełnie ściśle, ale mniejsza z tym), pochodzą jego listu do Wilhelma Brackego, w którym jako załącznik przesyłał mu swą pracę "Krytyka programu gotajskiego". Pozwolę sobie zacytować dłuższy fragment tego listu. Marks pisze:
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
"(...) Pisanie tak długiego tasiemca nie sprawiło mi wcale "przyjemności". Było to jednak konieczne, by przyjaciele partyjni, dla których przeznaczone są te uwagi, nic tłumaczyli opacznie kroków, które później będę musiał podjąć. {Mam na myśli krótkie oświadczenie, które Engels i ja opublikujemy po zjeździe zjednoczeniowym, że nie braliśmy udziału w opracowaniu wspomnianego programu i nie mamy z tym nic wspólnego}.
Jest to konieczne, albowiem za granicą panuje usilnie podsycane przez wrogów partii mniemanie - mniemanie całkowicie mylące - jakobyśmy tajnie kierowali stąd ruchem tak zwanej partii eisenachczyków. Właśnie w swej niedawno wydanej pracy w języku rosyjskim Bakunin czyni mnie np. odpowiedzialnym {nie tylko} za wszystkie programy itd. tej partii, {lecz nawet za każdy krok Liebknechta uczyniony od chwili jego współpracy z Partią Ludową}.
Poza tym nie wolno mi, nawet przez dyplomatyczne milczenie, uznać programu, który w moim przekonaniu jest dla partii stanowczo szkodliwy i demoralizujący.
Każdy krok rzeczywistego ruchu jest ważniejszy niż tuzin programów. Jeżeli zatem nie można było - a okoliczności na to nie pozwalały - wyjść poza ramy programu eisenachskiego, to należało po prostu zawrzeć porozumienie o wspólnym działaniu przeciwko wspólnemu wrogowi. A stwarzając zasadniczy program (zamiast odłożyć tę sprawę do czasu, aż będzie ona przygotowana przez dłuższą współpracę) wznosi się wobec całego świata słupy graniczne, według których ocenia on poziom ruchu partyjnego.
Przywódcy lassalczyków przyszli do nas, ponieważ okoliczności zmusiły ich do tego. Gdyby oświadczono im z góry, że nie pójdzie się na .żaden targ o zasady, musieliby się zadowolić programem akcji lub planem organizacyjnym w celach wspólnego działania. Zamiast tego pozwala im się stanąć uzbrojonym w mandaty i uznaje się mandaty te za obowiązujące, czyli zdaje się na łaskę i niełaskę tych, którzy sami potrzebują pomocy. Szczytem zaś i ukoronowaniem wszystkiego jest to, że przeprowadzają kongres przed kongresem kompromisowym, podczas gdy nasza partia odbywa swój kongres już post festum. {Najwidoczniej chciano tu utrącić wszelką krytykę i nie dać się opamiętać własnej partii}. Wiadomo, z jakim zadowoleniem witają robotnicy sam fakt zjednoczenia, ale mylą się ci, którzy sądzą, że ten chwilowy sukces nie został zbyt drogo okupiony.
Zresztą program jest nic niewart. Niezależnie nawet od tego, że uświęca dogmaty wiary lassalowskiej".
--------------------
Widać więc, że slynne zdanie: "Każdy krok rzeczywistego ruchu jest ważniejszy niż tuzin programów" ma u Marksa sens mniej więcej taki: Nie zgadzam się z programem gotajskim, ale sam program to byłoby jeszcze pół biedy, o wiele gorsze jest to, że doszło do zjednoczenia na warunkach dogodnych dla lassalczyków, kiedy nie było takiej politycznej potrzeby, zamiast tego wystarczyłoby ogranicznone porozumienie o wspólnym działaniu przy zachowaniu odrębności programowych. Nic natomiast nie wskazuje, aby Marks napisał to zdanie z jakimiś wyrzutami sumienia, że w tym "kroku rzeczywistego ruchu", jakim był zjazd gotajski, nie brał udziału.