Tekst pochodzi ze strony Eryka Baradzieja http://www.erykba.czesc.pl/
Eryk Baradziej
Superobrońcy Kapitalizmu
Kontratak wymierzony w prawdę przedstawioną w filmie „Super Size Me”
Jak szmatławiec Wprost broni korporacji fast food
Być może oglądaliście już film dokumentalny krytykujący
śmieciowe żarcie ”Super Size Me”. Niedługo trzeba było czekać na kontratak. Ten
burżujski szmatławiec Wprost walnął cały artykuł z zachętą na okładce, aby
udowodnić, że żarcie fast food jest ok, a zato „lewacy” i „ekoterroryści” kłamią
i próbują wyłudzić odszkodowania od niewinnych korporacji. A więc po raz kolejny
okazuje się na łamach szmatławca W, że wszystkiemu winni są „lewacy”.
Szmatławiec W twierdzi, że ci, co tyją jedząc fast food, sami są sobie winni, bo
istnieje wolność wyboru i nie muszą się obżerać hamburgerami, frytkami i popijać
kolą, a co więcej, powyższe tak na prawdę nie szkodzą, jeśli nie są jedzone w
nadmiarze.
Faktycznie pewne rzeczy zostały przerysowane i przedstawione zbyt tendencyjnie w
tym filmie, ale nie przekreśla to prawdy, jaką on pokazuje. Film ma nas przecież
sprowokować do zastanowienia się nad naszym stylem życia i otaczającą nas
rzeczywistością. Zawsze można znaleźć ekspertów pro i anty cokolwiek, ale są
fakty niezaprzeczalne. Amerykanie faktycznie cholernie utyli w porównaniu z
innymi narodami i jakaż inna przyczyna, niż śmieciowe żarcie i zły styl życia są
tego przyczyną? Film pokazał, że dotyczy to także dzieci. Zmiana żywienia w
jednej ze szkół na tradycyjne (w europejskim rozumieniu) spowodowała, że
młodzież była dużo zdrowsza od otyłej młodzieży z pozostałych szkół
(publicznych, nie elitarnych), w których menu przygotowują firmy typu fast food.
Jest jeszcze jeden ważny, ekonomiczny aspekt całej sprawy: w Polsce i wielu
innych krajach żarcie fast food jest dużo droższe w cenach względnych, niż w
Stanach Zjednoczonych, dlatego u nas ludzi nie stać na takie wpierdalanie, jak
robią to Amerykanie, i tak nie tyją. Trzeba też pamiętać, że w Polsce, jak też i
w USA jest wiele osób głodnych i niedożywionych, żyjących obok obżartusów.
W artykule szmatławca W przemilczano ważny fakt: korporacje wydają krocie na
reklamę, która robi wodę z mózgu ludziom i skłania ich do zachowań szkodliwych
dla zdrowia. Szmatławiec W twierdzi wprawdzie, że każdy ma mózg na karku i może
tego nie robić, korzystając z wolności wyboru, ale życie pokazuje, że w
statystycznym wymiarze ludzie nie kierują się rozumem, lecz instynktem stadnym i
dążeniem do przyjemności. Inaczej reklama nie miałaby sensu. Dlatego nie można
twierdzić, że sami jesteśmy odpowiedzialni za swoje wybory. To podły chwyt
liberałowów, stosowany przez nich dla obrony tak aspołecznego ustroju, jakim
jest kapitalizm. Społeczeństwo nie jest zbiorem wolnych indywiduów, jak usiłują
nam wmówić liberałowie, lecz zbiorem ludzi powiązanych skomplikowanymi
zależnościami. Ta prosta prawda jest starannie przemilczana przez sługusów
burżuazji, a pojęcie wolność jest używane do usprawiedliwiania każdych działań
na tzw. „wolnym rynku”.
To nie przypadek, że wszyscy, którzy mają inny pogląd na życie, niż liberałowie,
są określani przez łajdaków ze szmatławca W jako „lewacy” a nawet „terroryści”,
przygotowujący zamach na „wolność i demokrację”. Taką właśnie taktykę stosują ci
wasale burżujów, aby bronić kapitalizmu za wszelką cenę, jak np. cenę zdrowia
społeczeństwa. Taki chwyt zastosowali w wielu innych artykułach. Chciałem to
właśnie tu pokazać, nie wdając się w szczegółowe rozważania o zdrowotnych
aspektach diety fast food.
P. S.
Kiedyś w szmatławcu W jedna z dwóch hien, żałosnych profesorków będących
zawodowymi opluwaczami PRL i jakiegokolwiek socjalizmu, przypuściła atak na tzw.
punkty zbiorowego żywienia z czasów realnego socjalizmu. Kłamliwa tendencyjność
tego artykułu była porażająca! Być może dzisiejsza młodzież, której ci
podżegacze ze szmatławca W wmawiają, że wszystko, co działo się w PRL, było złe,
uwierzy w ich kolejne gebelsowskie kłamstwo. Jednak ludzie, którzy przeżyli
choćby kawałek świadomego życia w czasach PRL, wiedzą, że owe punkty zbiorowego
żywienia oferowały przeważnie dużo bardziej wartościowe menu, niż panoszące się
obecnie fast foody. Stołówki pracownicze istniały wtedy w wielu zakładach pracy
a obecnie tylko w nielicznych. Ze swojego życia mogę zaświadczyć, że nawet w
trudnych czasach braków i kolejek w stołówce zakładu (zwykłego zakładu
przemysłowego), w którym pracowałem pod koniec PRL, były smaczne i zdrowe, pełne
obiady, składające się z zupy, drugiego dania, kompotu i nawet deseru, przy czym
drugie danie było tradycyjne: mięso, ziemniaki, surówka lub jarzynka na ciepło.
Dziś w wielu zakładach pracy nie ma nawet miejsca do zjedzenia drugiego
śniadania, nie mówiąc już o stołówce podającej obiady! Pracownicy zmuszeni są do
tyrania na czczo. Taką właśnie rzeczywistość zafundowali nam ci pieprzeni
burżuje.
Eryk Baradziej